czwartek, 29 grudnia 2011

Wspomnienia

W opowiadaniu naszego życia godziny są przecinkami, a lata kropkami. Po każdej kropce rozpoczynamy nowe zdarzenie. I tak przez cały rok: 365 dni do wypełnienia, 4380 godzin do przeżycia, nie tylko do spędzenia.

- Narzekałaś, że tamtą masz dziecinną, więc.. proszę - powiedział mój A. dając mi poważny, dorosły jasiek.
Nie miał żadnych ornamentów, wystających owieczek i był po ludzku kwadratowy. Taki, jak chciałam. Wróciłam, więc do domu i postanowiłam swoją olbrzymią poducho-mychę schować do środka tapczanu. Tylko jakoś tak smutno mi się zrobiło. Toć to jedyny prezent od mojej matki! Spałam na niej od dziecka, wszędzie gdzie mogłam ją zabierałam. Pamiętam, że wcześniej miałam biedronkę, tak samo kochaną, a teraz nawet nie wiem, co się z nią stało. Tak po prosto czas wszystko czyści, zmienia.

Odpowiedni to moment na wspominki, koniec roku. Niegdyś na innym blogu napisałam 1.01, że nie jadłam nic od wigilii, że spędziłam sama święta i sylwester, że rzygam krwią i że w tym roku na pewno mi się wszystko uda, że mam siłę i będę o to walczyć. A jeszcze w styczniu przecież wylądowałam umierająca w szpitalu... Tyle się wydarzyło w moim życiu, że nawet nie wiem, które wspomnienia pielęgnować, o czym myśleć, w chwilach ostatecznego rozliczenia. Co roku spisuję cele na nowy rok, oraz co się dobrego i złego w tym okresie wydarzyło, aby nie zapomnieć, aby stwierdzić, czy to był dobry czas. Za każdym razem też liczba samych punktów zwrotnych mnie przeraża. Jeśli trajektoria ścieżki rozwoju, rzeczywiście dzieli się na stadia, to mam prawo czuć się strasznie staro.


Ciągle coś znajduję, co pozwala mnie poruszyć, rozczulić. Coś starego, co przypomina mi kim byłam. Tak jak dziś w nostalgię wpędziło mnie chowanie mojej poduszki do łóżka, gdzie znalazłam pierwszą uszytą przez mnie rzecz, w szpitalu, prezent od kogoś, ubranka dla misia, plecak z NICI i wiele innych... Niby jakieś tam ubranka nie są mi potrzebne, nie bawię się już misiami, ale jak mam to wyrzucić/oddać, skoro pamiętam, jak na taką jedną koszulkę składałam swoje 2 miesięczne kieszonkowe? To wciąż moje oszczędności, jakiś wysiłek, relacja z kimś, zakurzona radość.

Mimo, że miałam już psychologię pamięci, nigdy nie dowiedziałam się, czemu właściwie, aż tak przywiązujemy się do wspomnień. Samo pamiętanie przecież pozwala nam na stworzenie i zachowanie integralnej części nas, daje nam tą ciągłość, mamy poczucie własnej tożsamości. Czemu więc ludzie lubią się tak wzruszać starymi zdjęciami? Czemu składują swoje dziecięce zabawki na strychu? (Przecież na pewno zapamiętamy nasze ulubione lalki, czy pluszaki, najważniejsze osoby.) I czemu zawsze tak dziwnie bije mi serce, gdy spojrzę wstecz, a łzy cisną się do oczu, na widok zarówno przyjaznych, jak i smutnych obrazów?

Ten rok był bardzo udany. Żadnych traum, niepożądanych zdarzeń, wypadków, stresujących zmian. Zdałam ciężką sesję, miałam masę wypadów i wyjazdów, dostałam cudowne prezenty, jestem dalej zakochana, rozpoczęłam drugi kierunek studiów, udało mi się zwiedzić kolejną stolicę, wydałam tomik poezji... Nie wiem, czy następnemu uda się go pobić, jednakże każde doświadczenie pozostawia mnie mądrzejszą i dojrzalszą. Za każdym razem, gdy wydaje mi się już, że jestem produktem rozwiniętym w pełni, wydarza się coś, co pokazuje mi, jaka jestem głupia, coś co mnie zmienia. Może ja po prostu boję się zapomnieć, skoro katuję się tak często nostalgią? Tak wiele tego było... jedno ułożone życie w Anglii, jedno życie z babcią, jedno z ciocią, jedno umierające, jedno pełne siły, jedno obserwujące, zranione, drugie szczęśliwe, uczestniczące. 

A wy? Często wspominacie zeszłe lata? Jak podchodzicie do Waszych wspomnień? Lubicie je, integrujecie się z nimi, czy odrzucacie jakąś ich część? Myślicie, że takie rozliczenie się ze starym rokiem jest dobre, też tak może robicie? Czekam na opinię i życzę szczęśliwego nowego roku :)

czwartek, 22 grudnia 2011

Święta

Najważniejsze jest, by gdzieś istniało to, czym się żyło: i zwyczaje, i święta rodzinne. I dom pełen wspomnień. Najważniejsze jest, by żyć dla powrotu. — Antoine de Saint-Exupéry
- To może pani odpowie? - jedna z prowadzących ćwiczenia, wskazała moją koleżankę.
- Nie wiem - koleżanka odparła hardo - Pojęcia nie mam. Ja świętami już żyję!
- Świętami - prowadząca oburzyła się - 2 tygodnie do świąt, a ona świętami już żyje! Jak pani tak ma, to współczuję wakacji!

Cóż ja również na nie czekałam z niecierpliwością. Nie mam rodziny. Jak przez mgłę pamiętam święta na kupie, z ludźmi którzy albo wybrali alkohol, albo poumierali, albo się rozeszli. Bolało mnie, że każde święta stają pod znakiem zapytania, że zamiast usiąść przy stole z matką, babcią, która mnie wychowała, to ciotka ciągnie mnie w góry do swoich przyjaciół. Dziś są dla mnie prawie, jak rodzina, ale to tylko prawie. Po kolacji, ciotka znikała w pokoju najlepszej przyjaciółki, a ja w swoim siedziałam sama... 

Dziś to wszystko wygląda inaczej. Ja nie mam za kim tęsknić, relacje z moją matką, są już beznadziejne, babcia zmarła na raka i jest on. Może to śmieszne, co powiem, bo sama jestem niewierząca, ale mam takie bardzo dziwne wrażenie, jakby to babcia dała mi jego miłość, w zamian za swoją. Po jej śmierci, sama byłam umierająca, anoreksja zniszczyła mnie kompletnie i nagle, w sumie zaraz po wyjściu ze szpitala, zakochujemy się w sobie, my, kilkuletni przyjaciele. On stawia mnie na nogi, uczy jeść, daje wszystko, czego nie miałam w dzieciństwie. Z jednej strony żałuję, że babcia nie miała okazji go poznać, a z drugiej... mam wrażenie, że znała go, aż za dobrze, że to ona go dla mnie wybrała.

Kiedy jest obok, wszystko wokół mnie cieszy! A obca rodzina, wydaje się jeszcze bardziej bliższa. Jest cudowna atmosfera, taka prawdziwie świąteczna. Są przepisowe potrawy, opłatek, szczere życzenia...Jest on. Nawet się już wcale nie kłócimy! Nie pamiętam kiedy była ostatnia kłótnia, chyba w wakacje... Chociaż ostatnio, gdy zwróciłam mu uwagę na brak sprzeczek, stwierdził, że to dlatego, bo przyjął nową strategię:
- Jaką?
- "Tak kochanie"
Rozwaliło mnie to xD.

A teraz życzę Wam wszystkim Wesołych i Radosnych Świąt. Abyście też mogli nacieszyć się bliskością, z Waszą rodziną, przyjaciółmi ukochanymi :))).
Na koniec kilka zdjęć zeszłorocznej Wigilii, bo w tym roku raczej śniegu nie ujrzymy, więc tak dla przypomnienia, jak wygląda ;).

bracia, patrzcie jeno!

trochę czułości

 trochę znęcania

za sanki i do jaskini ;P

czwartek, 15 grudnia 2011

Inteligencja

Instynkt wskazuje nam obowiązki, inteligencja zaś dostarcza pretekstów, by uchylać się od nich. — Marcel Proust
Jestem połączeniem najgorszym z możliwych: ambitny leń, oto ja! Ambicja każe mi robić tysiąc rzezy na raz, lenistwo segreguje wszystko tak, by się nie przepracować. Ludzie ciągle mnie pytają jakim cudem łączę 2 kierunki wymagające sporego zaangażowania, wybałuszają oczy, gdy mówię o udzielanych korkach i przecierają je, gdy śmieję się, że kolejną noc grałam w Cywilizację, a weekend spędziłam na imprezach. Wydaje mi się, że mają mi nawet za złe, że zdaję nie chodząc na wykłady, że zaliczam kolokwia, zapominając, że były zapowiadane i umiem wymigać się od pracy domowej, albo odrabiać ją na bieżąco, tak by nikt się nie poznał, że jej nie mam. Podzielna uwaga pozwala mi uczyć się czegoś w trakcie innych zajęć, a spryt odpowiadać na pytania, tak by zmuszać prowadzących do podpowiedzi.

Jednym z cięższych przedmiotów na filologii polskiej jest historia literatury. Co tydzień TRZEBA przeczytać ok. 3 książki + opracowanie. Oczywiście jakoś udawało mi się dyskutować "na logikę", ale w środę mam kolosa ze wszystkich tych książek od początku roku. Jutro kończę zajęcia o 19:15 i pewnie palcem nie kiwnę, by się przygotować, choć bardzo bym chciała.

Ktoś powiedział mi, że mój iloraz IQ powinien zapewnić mi nic nierobienie do magisterki włącznie. Jednak nie ufam tym testom. Każdy ma inną skalę, każdy bada, tylko jakąś część naszego umysłu. Uważam też, że aby taki test był miarodajny konieczny jest pre test badający, naszą odporność na stres, temperament, wpływ czasu na szybkość odpowiedzi, refleksyjność itd. A wy co myślicie o dzisiejszych testach inteligencji?

Wydaje mi się zresztą, że to nie inteligencja, a pamięć czyni mnie leniwą. Przyzwyczajona jestem, że coś przeczytam i zapamiętam. Problem w tym, że przez to czuję się zbyt pewna siebie, za dużo sobie odpuszczam. KOMPLETNIE NIC SIĘ NIE UCZĘ!!!! Przyjdzie sesja i będzie płacz, łącznie z poprawkami, a przecież skoro jestem taka zajebista, powinnam mieć stypendium, czyż nie? Jednak nigdy się tym nie przejmuję, bo zawsze jakoś mi się udaje...

Niestety sama inteligencja to nie wszystko. Człowiek po prostu nie jest w stanie żyć bez rozrywki i tylko się uczyć/rozwijać. Dlatego pewnie gram kosztem snu, śpię kosztem zajęć, chodzę na zajęcia kosztem nauki. A mimo to wciąż czuję, że stać mnie na więcej, że czas zacząć się wyrabiać, że mając więcej wolnego i tak nie wiedziałabym, co z tym zrobić... Całe życie wmawiano mi, że skoro jestem uzdolniona MUSZĘ mieć dobre oceny, MUSZĘ się rozwijać, MUSZĘ coś z tym zrobić. Cokolwiek nie zrobiłam to było za mało. Dlatego nikomu nie powiedziałam o drugim kierunku, bo tym razem to ja CHCĘ poznać swoje możliwości, bez niczyich komentarzy. Dlatego mój A. nie wie o niczym. To nie złośliwość, choć faktycznie muszę przez to czasem skłamać do miejsca swojego pobytu, ale dowie się w swoim czasie i mam nadzieję, że nie będzie zły.

(AMV mojego ulubionego anime, które mnie zawsze motywuje i każe walczyć o swoje marzenia
w rytm piosenki, która mówi, co czuję)

Chcę... tylko ciało tak szybko chudnie, jest całe obolałe, zasypia w autobusach i na zajęciach, oczy trawi gorączka, a mimo to jest zadowolone, bo ma przed sobą cel. 

Wiem, to tylko taki trening, tylko ten semestr, bo plan na psychologii układałam, nie wiedząc, że będzie coś jeszcze (Bo skoro i tak sama nie umiem zmusić się do nauki, to przynajmniej mogę pokończyć na najniższej linii oporu kilka kierunków, nie?). To tylko chwilowe. A po treningu wyjdę mądrzejsza, pełniejsza, dojrzalsza, tylko... tylko czasem MUSZĘ się poskarżyć.

Chcę już święta! Albo choć jeden dzień wolnego... taki malutki.. 
A tym co znają mnie dłużej powiem, że faktycznie nie mam pojęcia, jak chciałam to pogodzić z trzecim kierunkiem...

czwartek, 8 grudnia 2011

Ten czas...

Znane są tysiące sposobów zabijania czasu, ale nikt nie wie jak go wskrzesić. — Albert Einstein
Zbliżają się święta. Wszyscy ruszyli w gonitwę przygotowań i jak sami zauważyliście ja też cierpię na chroniczny brak czasu. Przeżywam aktualnie kryzys. Ciągnięcie dwóch kierunków mocno daje w kość, szczególnie, że po dziś dzień, drugi trzymam w tajemnicy. Miała być to tylko moja decyzja, i jak nie wyjdzie na sesji, chcę bez nacisków się móc wycofać. Jednakże już po raz kolejny kłamię, spóźniam się, zamiast powiedzieć, że teraz mam uczelnię położoną nieco dalej. Niezbyt mi to pasuje.

Znalazłam też ucznia do korków. Potrzebuję trochę grosza i pewnie gdyby nie to, że każdy zawsze czegoś ode mnie chce, jakoś bym się wyrabiała. Jutro np. mam pojechać i podpisać dokumenty za wakacyjny wolontariat, bo jakiś debil dał mi wcześniej złe, spotkać się z babcią mojego eks chłopaka, który jest ponoć w więzieniu i ona już zupełnie nie wie, co ma robić, zamienić w sklepie jedną wadliwą rzecz, wykonać pracę zaliczeniową, nauczyć się i zaliczyć kolokwium i przygotować się do korków na piątek.
B OM B A.

Możliwe, że moje przemęczenie jest jednym z powodów, dla których żyję już świętami. Jednak wspomnienie swojego mężczyzny u boku, ośnieżonych gór, domowego ogniska, ganiających dwóch kotów pod stołem - odpręża i cieszy. Jest coś magicznego w tych świętach, nawet dla takiego ateisty, jak ja. Mój A. jest prawosławny i potem na kolejne święta (wigilię obchodzą 6 stycznia) jeździmy do jego rodziny, ale mimo to, te pierwsze zawsze będą dla mnie niepowtarzalne i najważniejsze. Brakuje mi tylko przy stole...matki.


Nie mam z nią silnych, emocjonalnych więzi. Porzuciła mnie tuż po urodzeniu, wybrała alkohol. Jednak zawsze mnie odwiedzała, co kilka miesięcy, czasem lat, ale jednak. W momentach kiedy bywało dobrze z jej nałogiem, naprawdę polubiłam ją jako człowieka i nasze wyjścia. Jednak zawaliła kilka zbyt ważnych spraw, a dostawszy ostatnią szansę, rzuciła leczenie i do tej pory się nie odezwała. Zawsze jak schrzani coś, nie odzywa się co najmniej pół roku, bojąc się reprymendy, bądź wstydząc. W pewnym momencie jednak stwierdziłam, że bardziej niż częste upijanie się, przeszkadza mi jej tchórzostwo. To, że o mnie nie walczy, że po każdej porażce skreśla wszystko co już naprawiła. W tym przypadku odrzucam wszystkie psychologiczne bzdety, bo czuję do niej ogromny żal. Żal, że nie wie co lubię, co studiuję, że nie zna mojego A. 

Nie wiem co jest w nas takiego, że często walczymy o coś co jest nic nie warte. Niezależnie od ilości "ostaniach szans" ja wciąż próbuję jakoś do niej dotrzeć. Niedawno zaczęłam pisać list... taki z całym moim dobytkiem sercowym. Chcę w te święta dać jej mój ból, moje pretensje, ale robiąc aluzję do tego, że powinna walczyć. List ten miał mnie przynajmniej oczyścić, jeśli już nie wpłynąć na nią, jednak w momencie, gdy doszłam do wątku czasu, że może się go nie nadrobi, ale można jeszcze coś stworzyć, wspomniałam A. To on całuje mnie w czoło, głaszcze, chwali, otula kołdrą gdy się rozkryję, wykąpie, gdy zwymiotuję, pomoże, wysłucha, wesprze, gania do nauki, denerwuje się, gdy opuszczam zajęcia, przynosi leki z apteki... Zrobił dla mnie więcej przez 2 lata, niż moja matka przez całe moje życie. Więc wtedy padło zasadnicze pytanie: "po co". Po co walczę o miłość, z której tylko cierpiałam, skoro wszystko mam? Odpowiedź, że przecież to moja matka, jakoś mnie nie zadowala. Może ktoś z Was ma sensowne uzasadnienie?

Na szczęście nie mam też czasu na zbyt dużo myślenia. Głowa i tak pęka od nadmiaru informacji, a musi jeszcze zmieścić załatwienie sprawy świątecznych zakupów ;). Mój Misiek dostanie:

Aczkolwiek zegarek muszę jeszcze zamówić, z niecierpliwością oczekuję renciny na koncie ;P. Co prawda jego prezentowi nie dorównuje, ale kombinuję z tego, co mam. Ciotce kupiłam to, co chciała, potem jednak stwierdziła, że to była chwilowa zachcianka i dobrze, że nie kupiłam jej tego na imieniny.... ;/// Więc chyba jestem zmuszona coś jeszcze dokupić... Oby za korki zapłacili z góry!

A Wy co kupujecie swoim bliskim? I jak znosicie świąteczną gorączkę?

sobota, 26 listopada 2011

On

 O miłości wiemy niewiele. Z miłością jest jak z gruszką. Gruszka jest słodka i ma kształt. Spróbuj zdefiniować kształt gruszki. — Andrzej Sapkowski
- Cały dzień wczoraj nic nie jadłaś! Wracasz do swoich starych nawyków? - spytał mój A. z wściekłością.
Anorektyczką jest się do końca życia. I tak miałam szczęście, bo nie dość, że żyję, jestem zdrowa, to zazwyczaj już nie myślę o tym, co biorę do ust. Nie jem mięsa, ani ryb - koniec. Cała moja pozostałość po chorobie.
- Dobrze wiesz, że miałam ostatnio doła, teraz jeszcze popsuł mi się laptop, który jest dla mnie niezbędny. Jak mam doła tracę apetyt, to nic groźnego, przejdzie mi. Nie musisz się martwić - odpowiadam.
- A kto ma się martwić o ciebie, jak nie ja? Nie mogę patrzeć, jak się krzywdzisz i zrobię wszystko byś tego nie robiła, nawet jeśli mam potem zostać tym złym!

Wzruszył mnie, więc zmusiłam się do zjedzenia śniadania, w końcu w głowie nie siedziała mi jakaś obsesja, nie było to awykonalne. Cieszyłam się, że ktoś tak o mnie dba. 
A 4 dni później, Misiek wpadł do mnie niespodzianie i dał... nowego laptopa.
- Miało być na gwiazdkę, ale...

Popłakałam się ze szczęścia.Nie mamy zbyt dobrej sytuacji finansowej, więc nie chcę myśleć ile go to kosztowało. To jest chyba właśnie miłość.Gdy ktoś się martwi, gdy ktoś daje coś drugiemu, sam nie mając, gdy można zawsze na kogoś liczyć, ale...

Zaskakuje mnie, gdy ludzie wokół mówią nam, że nie zachowujemy się, jak para i ta opinia jest tak powszechna, że aż się prosi o zdefiniowanie tego słowa. Fakt, nie zawsze chodzimy objęci, czy za rączkę. Często idziemy po prostu obok siebie. Nie "liżemy się" w miejscach publicznych, nie mówimy sobie słodkich słówek, co minutę. Nie dostaję miłosnych smsów, na dzień dobry, czy dobranoc, a A. nigdy nie ustawił nam świeczek wokół łóżka. Nie chodzimy do kina, ani teatru, bo szkoda nam kasy, czasem na jakiś koncert, gdzie Misiek stawia mi drinki słowami:
- Jakiegoś wymyślnego drinka dla mojej kobiety poproszę!
i nigdy nie spojrzał na inną. Zawsze tańczy ze mną, całując moje dłonie, po każdej piosence.

Jeśli A. chce gdzieś pojechać, gdzie ja niekoniecznie reflektuję, puszczam go samego. Niech jedzie,chcę tylko potem spędzić z nim więcej czasu, by odrobić tęsknotę. Nigdy nie dostałam bukietu kwiatów. Różę czasem, tylko na specjalne okazje. Teraz mam jeszcze tak beznadziejnie ułożone zajęcia, że nie widujemy się prawie w ogóle w tygodniu, więc rozumiem, że dla kogoś kto musi mieć swoją drugą połówkę codziennie, może być to dziwne. 


Są 2 podejścia. Starsi ludzie mówią mi, że brak cukierkowych ach i ochów, powoduje, że nie zasłodzimy siebie, że nasz związek będzie dłuższy, że nam się nie znudzi i że ważniejsza od namiętności jest intymność, którą rozwijamy (zresztą tak też twierdzą psycholodzy, bo każda namiętność się z czasem wypala). Inni, zazwyczaj moje znajome, chwalące się, co to ich facet dla nich nie zrobił, krytykują nas, wmawiają mi, że on mnie nie kocha i...choć to głupie, czasem udaje się im zasiać w mym sercu wątpliwość.

Potem jednak, przyjeżdżam do niego na weekend, on mówi mi, jaka jestem głupia, całuje w czoło i tuli przez całą noc. Pokazuje, że kupił wszystko co lubię, że zawsze mu się podobam, troszczy się, jak tylko na mojej twarzy nie ma uśmiechu. Nie kłócimy się już prawie wcale, docieranie się mamy za sobą, a przed nami kolejne święta, podczas gdy co rusz słyszę, jak jedna z tych chwalipięt przeżywa rozstanie.
- Codziennie dostawałam kwiaty! Skąd mogłam wiedzieć!  A ten dupek mnie po prostu zdradzał.

Nie cierpię nieszczęśliwych miłości, strasznie mi się przykro wtedy robi, bo wyobrażam sobie od razu, co by było, gdybym straciła Miśka. Znamy się od 5 lat, od 2 jesteśmy razem... jestem do niego przywiązana, jak cholera! Z drugiej strony te, mające romantyków, nawet po rozstaniu mają wiele szalonych, cudownych wspomnień. Ja mam tylko życie i wiecie, co? Nie mam pojęcia, co lepsze, ale to zwykłe życie mi chyba wystarcza.

wtorek, 22 listopada 2011

Piękno

Zarówno Kazue, jak i jej ojciec nie potrafili pogodzić się z tym, że może istnieć ktoś z większym potencjałem intelektualnym niż oni. A Kazue nigdy nie pogodziła się z tym, że jeśli kobiety są obdarzone takimi samymi zdolnościami, to zawsze ta piękna będzie odnosić większe sukcesy. Natsuo Kirino
Cóż... kwintesencją tamtej notki była umiejętność prowadzenia dyskusji, ale wiele osób odnosiło się do wyglądu, więc stwierdziłam, że skoro temat ten, jest tak pożądany, warto go poruszyć, tym razem w pełni obrazując własne stanowisko. 

Dziewczyna, z którą prowadziłam dyskusję jest z filologii polskiej, którą również studiuję. Na wydziale panuje tam spora tolerancja, aczkolwiek na psychologii obserwuję już czasami patologie (czasem muszę się poważnie zastanowić, czy osoba obok nie ma na sobie pidżamy) i chciałam porównać wrażenia. 

Efekt halo - polega na przypisywaniu ludziom cech na podstawie wyglądu. Rozróżnia się dwa rodzaje: 
  • efekt aureoli - gdy ktoś wygląda w naszej ocenie "ładnie", przypisujemy mu cechy pozytywne
  • szatański efekt halo/ efekt golema - gdy ktoś wygląda dla nas nieestetycznie, przypisujemy mu cechy negatywne.
Niezależnie od mojego zdania na temat wyglądu, że powinno się go omijać w swojej ocenie, nie zaprzeczę istnieniu tych efektów. Poza tym człowiek lubi zbierać informacje od razu, nie czeka z oceną na głębsze poznanie. Poza tym na jakiejś podstawie musi wybrać tych, do których chce się zbliżyć/podejść. Nie mamy rentgena osobowości, a gdy trzeba podjąć jakąś decyzję, co do osoby - nie znając jej, kierujemy się tym co mamy, czyli tym, co widzimy.


Można też wyciągać wnioski na logikę. Nie przypadkowo utarło się, że osoby otyłe są ciepłe i otwarte. Słodycze dostarczają przecież mnóstwo endorfin (hormony szczęścia), a człowiek szczęśliwy, to człowiek przyjazny, zaś jedząca słodkości w nadmiarze osoba, raczej szczupła nie jest. Na odwrót z kolei z osobami nadmiernie chudymi. Przypisuje się im tendencje nadmiernej kontroli i w jedzeniu, i w życiu.

Wiadomo też, że osobę mającą zielone włosy, jaskrawy płaszcz i paznokcie, każdy w innym kolorze, nie nazwiemy osobą elegancką, uporządkowaną i układną, tylko raczej szaloną i zakręconą. Różową landrynkę można posądzić o infantylność, czarnego metala o buńczuczność.

Jednakże nawet w, na pierwszy rzut oka, oczywistych stwierdzeniach trzeba zachować dystans. Otyły ktoś może być po prostu chory, chudzielec mieć figurę zapisaną w genach, a zielonowłosy mógł dokonać niefortunnego farbowania, w którym kolor jest zwykła pomyłką.

Czemu więc takie ewenementy chodzą po moim wydziale psychologii? Wydaje mi się, że: 
  • część chce pokazać, że pierwsze wrażenie zostanie zmiecione pod dywan ich urzekającą osobowością i nie jest najważniejsze
  • druga część ma nadzieję, że skoro wszyscy wokół zdają sobie z tego sprawę, to nie będzie ich oceniać
  • a reszta - czyli znaczna większość - ma na to po prostu wyjebane.
Ludzie lubią się zmieniać, lubią ładnie się prezentować, szczególnie Ci, którzy chcą, by obcy wyciągali na ich temat pozytywne wnioski. Społeczeństwo lubuje się w pięknie. Jesteśmy rasą, która wymyśliła modę, która stworzyła modelki... Dla każdego jednak piękno jest czymś innym i przeraża mnie, gdy ludzie zaczynają je przez media kojarzyć jako osoby umalowane i chude. Dla jednych bowiem skończy się to narzekaniem, dla innych zrzuceniem kilku kg, efektem jo-jo i kolejną walką, a dla jeszcze innych (choć to przyczyna pośrednia) zaburzeniami odżywiania. 

Bo ciężko nie zwariować w świecie, gdzie wyrzucają piękną i szczupłą kobietę z TOP MODEL, bo nie mieści się w rozmiar zero, w świecie, gdzie coraz mniejsze ubrania opatrzone są wysokimi rozmiarami (ostatnio ledwo zmieściłam się w szorty L, mimo, że zazwyczaj mam rozmiar S), i w świecie, w którym większość daje na to przyzwolenie.


Ja niestety zwariowałam i musiałam przez to przejść... Choć ani razu nie zrobiłam sobie zdjęcia, gdy już byłam naprawdę chuda. Ciekawe, nie?

czwartek, 17 listopada 2011

Swary

Kłótnie nie mają sensu, jeśli nie uczą nas jak unikać nowych zatargów.
W drodze powrotnej rozmawiałam z kumpelą ze studiów na temat swobody ubioru wśród kobiet. Mówiłyśmy, że każdy ma prawo wyglądać, jak chce - wiadomo, że to nie nasza sprawa - ale też nie omijałyśmy wątku mówiącym o tym, co nam się podoba, a co nie. Takie tam ploty. Gdy rozmowa zeszła na temat "plastików" i jasno zaznaczyłyśmy, że sztuczny wygląd, gruba tapeta wygląda nieestetycznie, podeszła do nas inna dziewczyna stojąca dotychczas gdzieś z boku.
- Słyszałam przez przypadek waszą rozmowę. Mogę się wtrącić? Otóż ja uważam, że wygląd pokazuje naszą osobowość, ale kobieta musi wyglądać, jak kobieta!
- A jeśli ona ma męską osobowość? - spytałam próbując ją zagiąć.
- Noooo - zawahała się - ale jakoś wyglądać trzeba! Szczególnie na świętach, czy egzaminach, ja ostatnio po ustnym egzaminie usłyszałam, że ładnie wyglądam. To na pewno pokazuje podejście człowieka.
- Cóż... ja komplementem na ustnym, bym się nie chwaliła - powiedziała moja koleżanka. - Liczy się wiedza wówczas, nie wygląd.
- A czy ja mówię, że zdałam, dzięki wyglądowi? Po prostu ludzie na Ciebie inaczej patrzą, zawsze dobry wygląd jest na plus.
Dziewczyna urwała rozmowę, bo musiała wysiąść.
- Pewnie poczuła się obgadywana, bo była wymalowana, jak na Sylwestra. - rzuciła moja koleżanka
- Ja tam ją szanuję za odwagę wypowiedzenia swojego zdania. - skończyłam dyskusję.
Grunt to umieć się dogadać.


No właśnie - dogadać się. Czasem zwierzaki umieją to lepiej.

Wiedziałam, że nie dla wszystkich będę poruszać proste i lekkie tematy. Byłam przygotowana na jakąś dyskusję, udowadnianie, że nie mam racji, na używanie argumentów za i przeciw. Miała jednak miejsce przykra sytuacja, bo od jednej anonimowej osoby dostałam komentarze, w których znalazłam oskarżenia i wyzwiska (jak to się powtórzy pewnie włączę funkcję zatwierdzania komentarzy). Próbowałam wyjaśnić sytuację, odwołując się do napisanego przeze mnie wcześniej tekstu. Zaznaczałam w nim wyraźnie, że internetowych znajomych oceniać nie będę, bo nie mam szans ich poznać, chciałam jednak ostrzec wszystkich pewną obserwacją z życia. Mimo to ktoś poczuł się dotknięty, możliwe, że opis idealnie do niego pasował i sam się utożsamił z sytuacją, ale... no netykieta jakaś obowiązuje.

Nie tylko ja stykam się z takim problemem. Ludzie opisujący trudne kwestie, choćby własne życie osobiste bywają wyśmiewani, obrażani. Jedna z nich pokazało, jak ludzie "wspierali ją", gdy była na dnie. Dla jednych blogi to szukanie pomocy, dla innych fajna zabawa, ale nie przeszkadzajmy sobie wzajemnie. Nie rozumiem okrucieństwa niektórych i tłumaczenia, że z nudy, że aż się prosiło, że takie ma poczucie humoru.

Co do mnie, miło by było abyście jeśli czymś Was urażę umieli powiedzieć: "czuję się urażony, bo to i to". Wyjaśnimy wszystko od razu, ja powiem, co miałam na myśli i każdy będzie zadowolony. Nie mam szacunku dla osób, które obrażają ludzi, nie umiejąc nawet przyznać się do swojej tożsamości. Jestem gotowa do pertraktacji, do pomocy, do rozmów, do wszystkiego, ale nie zamierzam zgadywać, kogo co zabolało, (szczególnie, że nie znam Was, nie widzę Waszych reakcji) pozwalając mu szarżować do woli. Jesteśmy ludźmi, posługujmy się kulturą!

wtorek, 15 listopada 2011

My

Jest czas, kiedy jesteśmy My, jest czas, kiedy jestem Ja. Jeśli nie ma tego rozdziału, to nie jest piękno miłosnego scalenia, ale niebezpieczne uzależnienie.
Wczoraj pojechaliśmy z Miśkiem po zakupy, aby co cięższe przywieźć samochodem.  Nie miał najlepszego nastroju, ale gdy zauważył stoisko z żelkami i napakował w wiaderkach stos cukru i żelatyny do wózka, cieszył się już, jak mały chłopiec. Gdy zapłaciliśmy stwierdził nagle, że w supermarkecie zrodziła mu się ochota na coś więcej, że w sumie spodni by poszukał, że dla mnie coś może dostaniemy. Niepewnie lawirowałam gigantycznym wózkiem z zakupami po reszcie galerii. A potrzeba zrodziła również zdobycie umiejętności slalomów między wieszakami, bo nawet jak zostałam z wózkiem na zewnątrz wydzwaniał do mnie z pretensją:
- "No kotek podejdź tutaj, powiesz czy mi pasuje, czy dobrze leży."
Czas leciał nieubłaganie, bo Misiek rozkręcił się całkowicie:
- "Jasne, że chce mieć kartę stałego klienta, zaraz wypełnię formularzyk..."
Próbowałam coś tam zmierzyć, czy znaleźć, ale miałam ochotę już tylko na święty spokój. Pewnie dlatego po marudzeniu, że nie, nie chcę tej sukienki, chodźmy już stąd, wepchnął mnie do sklepu z bielizną (cycki przez antykoncepcję urosły mi prawie o 2 rozmiary i potrzebowałam nowych staników) i kupił mi jakiś ekskluzywny komplet za 300 zł, z tekstem:
- "Przecież jak będziesz już sławna i bogata, to będziesz nosiła tylko taką ekskluzywną bieliznę, więc musisz się przyzwyczajać."
Wieczór spędziliśmy gadając, jedząc, drinkując i... no wiadomo ;). 


Dziś pojechał już do siebie do domu. Nie brakuje mi go. Tęsknię, kocham go, jestem do niego przywiązana, jak cholera (to prawie 2 lata razem), ale cieszę się z czasu dla siebie. Mam swoje cele, plany, chęć rozwoju. To mój czas, z którego umiem i chętnie korzystam! Fakt, jak nie idzie na uczelni, cieszę się, że mam jeszcze kochającego faceta, że przecież ciężej znaleźć prawdziwą miłość, niż dostać się na uczelnię, albo znaleźć pracę i na odwrót. Gdy się pokłócę z Miśkiem, cieszę się, że mam jeszcze swoją ukochaną psychologię, stos planów, ambicję, ale tak naprawdę zawsze mam swoje życie, które po prostu czasem dzielę z drugą osobą (albo i kotem).


A teraz przejdźmy do meritum. Coraz częściej poznaję osoby, które określają siebie tylko, jako matkę, czy córkę, które potrafią pochwalić się tylko swoim facetem, czy błyskotliwym dzieckiem, czyli nie mają prawdziwie własnych osiągnięć. Kiedy pytam się, co u nich, słyszę opis kupkającego już dziecka, awansującego męża i tego, jak to oni nie są szczęśliwi. 

Wtedy jeszcze nic nie mówię, pozwalam trwać im w złudzeniu, nie każdy musi osiągać zawodowe sukcesy, by czerpać satysfakcję, i staram się czasem sama w to wierzyć. Jednakże schemat praktycznie jest ten sam za każdym razem. Brak własnego życia prowadzi do toksycznego traktowania partnera/rki, czy swoich dzieci. Brak odskoczni powoduje zajmowanie się cudzym życiem bardziej niż swoim i frustrację bliskich, których zaczynamy zatruwać. 

Nie mówię też nic, gdy zwierzają mi się, że są zdradzani, niesłuchani, dziecko ucieka z domu, partner/ka z kochankami, zostają sami. Mogę tylko pocieszać na każdym z tych długotrwałych etapów (bo nie trwa to przecież kilka miesięcy, czy dni), wysłuchać myśli samobójczych (bo przecież, gdy znika ktoś, kim żyliśmy to czas umierać) i starać się po prostu być, choć na język ciśnie się stos epitetów. Tacy ludzie nie cierpią złotych rad, nie chcą przecież przyznać, że mają jakiś problem. Większość z nich również nie potrafi, tak naprawdę sięgnąć po swoje marzenia, nie umieją ani trochę zmienić swojego życia. Na podjęcie/zmianę pracy mają stos wymówek, a spotkanie z przyjaciółką jest wydarzeniem roku. 

Na wielu blogach również się z tym spotykam, ale nie znam Was, więc nie będę oceniać, bo nie wiem, czy na blogu reprezentujecie po prostu sferę My, czy jesteście w fazie zauroczenia, czy dzidzia jest jeszcze zbyt mała i nie zdążyliście się nacieszyć. Chcę jedynie Wam przekazać jedno: UWAŻAJCIE i próbujcie znaleźć równowagę.

czwartek, 10 listopada 2011

Ja

 Wyjdź sobie naprzeciw, będziesz bliżej samego siebie i krócej będziesz na siebie czekał, a gdy przyjdziesz i podasz sobie rękę, zrozumiesz, że jesteś siebie wart.
Zaskoczyło mnie, jak niektórzy odpowiadali na podane przeze mnie pytania i że odpowiadali w ogóle na moje, skoro pytałam o ich własne. Przecież jeśli jesteśmy wyjątkowi, na pytanie "Kim jestem?", powinny powstać niespotykane opisy naszego charakteru, preferencji, planów, a tymczasem podawaliście jedynie grupy, z którymi się utożsamiacie. Co o Was mówi bycie człowiekiem, Polakiem, studentem, pracownikiem? Przecież to nic osobistego, opisuje jedynie Wasz gatunek, narodowość. Spróbujcie się nad tym zastanowić i ponownie odpowiedzieć na to pytanie. Ja spróbuje teraz w ramach przedstawienia się.


Jestem stworzeniem błądzącym miedzy dorosłością, a dzieciństwem, kimś z pasją, którego talentem jest wszechstronność. Jestem kimś wrażliwym na piękno, pełnym nieznanych emocji, których nie sposób opisać. Mam swoja przestrzeń przeżyć okalanych przez mur nie do przebicia. Nie jest to ochrona, a niemożność podzielanie się, opisania innym poruszeń mego serca. Nie mogę nazwać siebie artystą, bo sztuka to nie mój zawód, nie zajmuję się nią w żaden profesjonalny sposób, ale czasem tylko poprzez nią mogę wyrazić, co czuję. Jestem poetką, ale nie dlatego, że wydałam swój tomi poezji, tylko dlatego, że lubię bawić się słowami i ich rytmem. Jestem kimś ambitnym, szczęśliwym, pełnym wad, niezdecydowania, kimś kochającym i kochanym. Jestem sobą.

Mimo to również mam świadomość swojej biologicznej formy. Wiem, jak działam, wiem, który hormon za co odpowiada, że organizm reaguje tak, czy inaczej, czemu służą emocje. Wiem, że być może zakochałam się, przez feromony, dzięki którym mój partner pachnie dla mnie, aż nazbyt atrakcyjnie. Ponoć to oznacza, że jest odmienny genetycznie i będziemy mieć zdrowe dzieci. Wiem też, że jeśli podszedłby do mnie na dyskotece, prawdopodobnie nie tyle, cobym się mu podobała, co była płodna. Mimo to pragnę wierzyć, że jest w tym jakaś magia, choć jej odrobinka i że reszta psychicznych aspektów nie sprawi, ze pokłócimy się o byle co i zechcę uwolnić się spod jego zapachu, dotyku, czułości...

I choć on nie może pojąć pewnie tego wszystkiego, co piszę, uważa, że stwarzam problemy, za dużo myślę, przewraca oczami, gdy byle pierdoła wprawia mnie w kontemplacyjny nastrój, to tak, jak część mi napisała - ja również chciałabym, aby okazał się tym jedynym. Biologia, czy miłość, faktem jest, że to jego osoba pobudza mój ośrodek przyjemności w mózgu, to przy nim produkuję uzależniającą mnie substancję, dzięki której jestem taka radosna, nie chciałabym tego zmieniać. Po co zmieniać coś, co jest dobre?


niedziela, 6 listopada 2011

Kim jesteś?

Patrzy na parę obcych rąk, gładzi dłonią policzek, którego nie zna, dotyka czoła i wie, że tam w środku straszy zagadka jego ja, plazma duszy, galareta poznania. — Jostein Gaarder
Pisanie do szuflady stanowczo nie wystarcza. Można bawić się z sobą, zadając papierowemu dziennikowi retoryczne pytania, lecz prawda jest taka, że do dziś na niektóre nie znam odpowiedzi i sama sobie na nie, nie odpowiem. 

Tylko człowiek potrafi  tak skomplikować sobie życie. Gdy uczono mnie o konflikcie popędów u zwierząt zaznaczono, że rozwiązują one swoje ambiwalencje w przeciągu kilku sekund. Oczywiście było "ALE" i oczywiście dotyczyło ono człowieka, który często nie potrafi podjąć decyzji bardzo długo, jeżeli już w ogóle.

Weźmy pod lupę 2 z wielu popędów. Strach i agresja. Kiedy zwierzę/człowiek się boi -> ucieka. Kiedy zwierzę/człowiek jest agresywny -> atakuje. Kiedy czuje jedno i drugie, zwierzę wybiera jedną z 3 opcji:
1) wybiera reakcję pośrednią - w tym przypadku jest to grożenie (często niestety warczenie psa jest brane już za agresję, ale nią nie jest!)
2) przeniesienie np. wyładowanie swojej agresji na przedmiocie, który nie wzbudza już strachu
3) przerzucenie, gdy do głosu dochodzi inny popęd zupełnie nie związany z sytuacją np. kot zamiast uciekać, czy atakować, zaczyna się myć

Człowiek pomieszał to wszystko, przy każdej z opcji musi rozważyć za i przeciw, myśleć o konsekwencjach, swoich bliskich, o przyszłości, finansach, możliwej porażce. A nawet, gdy już decyzje podejmie, to byle przeszkoda łatwo może zniweczyć jego plany. Można też na niego wpływać, manipulować. Jesteśmy koszmarnym labiryntem własnych ja, pragnień, życiowych doświadczeń, nastroi, emocji, a nie wyobrażamy sobie tego inaczej przecież. No faceci może czasem, bo zrzucają komplikowanie na kobiety ;).

Wy, ja, pewnie wszyscy mamy marzenia, rzeczy, które byśmy chcieli zrobić, a przed którymi coś nas powstrzymuje. Może nie jest to konflikt popędów, ale jednak konflikt. mający podobne mechanizmy. Niektórzy wybiorą przeniesienie, zadowalając się marną pracą, ale pewniejszą, inni  coś pośredniego, nie dającego radości, ale dostatecznie zadowalającego. Jeszcze inni pójdą zupełnie inną drogą, myśląc że wyboru mogą dokonać później, bo jest jeszcze czas.


-> Kim jestem i czego chcę?
-> Co chcę robić w życiu?
-> Jakie mam faktyczne możliwości?
-> Czy ON jest tym jedynym?

To są moje pytania stawiane sobie dziś i myślę, że teraz jest właśnie ten czas, mój czas, w mojej osobistej przestrzeni, aby sobie na nie odpowiedzieć. Chcę też poznać nowe historie, nowych ludzi, nową naukę od życia, więc zdradźcie mi na wstępie na co Wy nie znacie odpowiedzi?