W opowiadaniu naszego życia godziny są przecinkami, a lata kropkami. Po każdej kropce rozpoczynamy nowe zdarzenie. I tak przez cały rok: 365 dni do wypełnienia, 4380 godzin do przeżycia, nie tylko do spędzenia.
- Narzekałaś, że tamtą masz dziecinną, więc.. proszę - powiedział mój A. dając mi poważny, dorosły jasiek.
Nie miał żadnych ornamentów, wystających owieczek i był po ludzku kwadratowy. Taki, jak chciałam. Wróciłam, więc do domu i postanowiłam swoją olbrzymią poducho-mychę schować do środka tapczanu. Tylko jakoś tak smutno mi się zrobiło. Toć to jedyny prezent od mojej matki! Spałam na niej od dziecka, wszędzie gdzie mogłam ją zabierałam. Pamiętam, że wcześniej miałam biedronkę, tak samo kochaną, a teraz nawet nie wiem, co się z nią stało. Tak po prosto czas wszystko czyści, zmienia.
Odpowiedni to moment na wspominki, koniec roku. Niegdyś na innym blogu napisałam 1.01, że nie jadłam nic od wigilii, że spędziłam sama święta i sylwester, że rzygam krwią i że w tym roku na pewno mi się wszystko uda, że mam siłę i będę o to walczyć. A jeszcze w styczniu przecież wylądowałam umierająca w szpitalu... Tyle się wydarzyło w moim życiu, że nawet nie wiem, które wspomnienia pielęgnować, o czym myśleć, w chwilach ostatecznego rozliczenia. Co roku spisuję cele na nowy rok, oraz co się dobrego i złego w tym okresie wydarzyło, aby nie zapomnieć, aby stwierdzić, czy to był dobry czas. Za każdym razem też liczba samych punktów zwrotnych mnie przeraża. Jeśli trajektoria ścieżki rozwoju, rzeczywiście dzieli się na stadia, to mam prawo czuć się strasznie staro.
Ciągle coś znajduję, co pozwala mnie poruszyć, rozczulić. Coś starego, co przypomina mi kim byłam. Tak jak dziś w nostalgię wpędziło mnie chowanie mojej poduszki do łóżka, gdzie znalazłam pierwszą uszytą przez mnie rzecz, w szpitalu, prezent od kogoś, ubranka dla misia, plecak z NICI i wiele innych... Niby jakieś tam ubranka nie są mi potrzebne, nie bawię się już misiami, ale jak mam to wyrzucić/oddać, skoro pamiętam, jak na taką jedną koszulkę składałam swoje 2 miesięczne kieszonkowe? To wciąż moje oszczędności, jakiś wysiłek, relacja z kimś, zakurzona radość.
Mimo, że miałam już psychologię pamięci, nigdy nie dowiedziałam się, czemu właściwie, aż tak przywiązujemy się do wspomnień. Samo pamiętanie przecież pozwala nam na stworzenie i zachowanie integralnej części nas, daje nam tą ciągłość, mamy poczucie własnej tożsamości. Czemu więc ludzie lubią się tak wzruszać starymi zdjęciami? Czemu składują swoje dziecięce zabawki na strychu? (Przecież na pewno zapamiętamy nasze ulubione lalki, czy pluszaki, najważniejsze osoby.) I czemu zawsze tak dziwnie bije mi serce, gdy spojrzę wstecz, a łzy cisną się do oczu, na widok zarówno przyjaznych, jak i smutnych obrazów?
Ten rok był bardzo udany. Żadnych traum, niepożądanych zdarzeń, wypadków, stresujących zmian. Zdałam ciężką sesję, miałam masę wypadów i wyjazdów, dostałam cudowne prezenty, jestem dalej zakochana, rozpoczęłam drugi kierunek studiów, udało mi się zwiedzić kolejną stolicę, wydałam tomik poezji... Nie wiem, czy następnemu uda się go pobić, jednakże każde doświadczenie pozostawia mnie mądrzejszą i dojrzalszą. Za każdym razem, gdy wydaje mi się już, że jestem produktem rozwiniętym w pełni, wydarza się coś, co pokazuje mi, jaka jestem głupia, coś co mnie zmienia. Może ja po prostu boję się zapomnieć, skoro katuję się tak często nostalgią? Tak wiele tego było... jedno ułożone życie w Anglii, jedno życie z babcią, jedno z ciocią, jedno umierające, jedno pełne siły, jedno obserwujące, zranione, drugie szczęśliwe, uczestniczące.
A wy? Często wspominacie zeszłe lata? Jak podchodzicie do Waszych wspomnień? Lubicie je, integrujecie się z nimi, czy odrzucacie jakąś ich część? Myślicie, że takie rozliczenie się ze starym rokiem jest dobre, też tak może robicie? Czekam na opinię i życzę szczęśliwego nowego roku :)