czwartek, 29 maja 2014

BDSM - Mono uległą!

Jak widzicie aktualnie czytam bardzo ciekawą książkę o bdsm. Z początku wydawał mi się ten światek nieco chory, ale biorąc pod uwagę, że lubię dominujących facetów i jestem już znudzona i zmęczona "ciepłymi kluchami", które zazwyczaj dodatkowo, choć są sympatyczne, nijak o siebie nie dbają, zaczęłam być ciekawa, czy właśnie tam znajdę tych prawdziwych samców. O dziwo cześciowo tak jest. W dodatku naprawdę dbają o siebie. Skoro interesują się tą sferą, chcą też kobietę kusić.

Zarejestrowałam się na portalu bdsm, aby dopytać się o parę kwestii, jak wygląda wytyczanie granic, związki itd., bo jednak moja znajomość tematu jest znikoma. 50 twarzy Greya nijak nie przybliżało tematu, ba! pokazywało go z tak lajtowej strony, a i tak zbulwersowało połowę polski. Rzeczywiście, jak się słyszy, że facet mówi do swojej kobiety per suko i traktuje ją, jak swoją własność, wzbudza pewną niechęć. Kiedy idziemy dalej, że kobieta daje się bić i poniżać, komentarz jest dość prosty - dziewczyno jesteś chora!

Z drugiej strony nie znam kobiety, która nie chciałaby przeżyć "ostrego rżnięcia", mimo że część się do tego nie przyzna przez swoją pruderię. Miliony par także daje sobie w sypialni klapsy, drapie się w plecki, ściska piersi, aż czasem do bólu, przygryza nawzajem wargi. No, ale kto by się przyznał, że go kręci coś takiego, jak bdsm? Takie gesty ludzie po prostu nazywają namiętnością, nikt się w zasadzie nie zastanawia ile już spróbował ze świata bdsm, który chorym nazywa, ani nie duma nad tym, ile rzeczy z tego go ciekawi.

No więc ja powiem wprost. Mnie ciekawi, jak to jest być uległą. I kiedy przez dziwną pomyłkę i nieporozumienie, ktoś z portalu pomyślał, że chcę do niego na tresurę, potraktowałam to jako nowe doświadczenie. Śmiałam się, bo mieszkał daleko, wiec o sexie nie było mowy i byłam ciekawa, jak to może wyglądać, szczególnie w takiej relacji na odległość. Czułam też, że mogę bezpiecznie to sprawdzić.

Pan, przyjął mnie na tresurę. Problemem już na początku było dla mnie zwracanie się do niego "Panie". W każdej odpowiedzi musiałam go utytułować. "Tak Panie", "Nie Panie", "Masz rację Panie". Rozumiał, że jestem nowa, nie irytował się, jednak im częściej zapominałam, tym bardziej mnie poniżał. Na początku dla mnie również było komiczne, słuchać tego jaką jestem suka, kurwą, i to czyjąś, i nawet wcale nie brzmiało to dla mnie poniżająco. Z czasem jednak kiedy dawał mi zadania do wykonania, które musiałam dokumentować zdjęciami, które również miały mnie poniżyć, jak irytował się, kiedy wykonanie trwało zbyt długo, jak domagał się kolejnych zadań, niektórych btw całkiem ekscytujących - pomysłowość miał super dużą, zaczynałam TO czuć. To było takie niesamowite poznać faceta, który nie znosi sprzeciwu, i którego nie umiem sobie podporządkować. Niestety większości w naszym kraju tylko się wydaje, że są dominujący, a z łatwością dają się wsadzić pod pantofel.

Relacja się rozwijała. Wiedziałam, że mam wybór - mogę zerwać kontakt i zniknąć, jak nie będę chciała spełnić kolejnych żądań, ale fakt, że miał tyle cudownych pomysłów po prostu mnie kręcił. Owszem, nie były to zadania w stylu: "idziemy do restauracji, a Ty musisz wytrzymać z wibrującym jajeczkiem, którego wibracje, będę kontrolował pilotem", bo odległość, ale wiele rzeczy naprawdę było ciekawych, a ciekawość mnie utrzymywała w tej relacji. Wiedziałam, że jak ja czegoś nie wykonam, czy Pan będzie ze mnie niezadowolony, to on odejdzie, a przygoda się skończy. Nie będzie kolejnych zadań, ani rozmów. Więc suka ma za zadanie utrzymać przy sobie Pana i być mu wierną, a Pan posłuszną sukę nagradza czułością i swoim zaangażowaniem, choć mój był chyba psychopatyczny, bo z czułością mu nie szło xD.

Zaczęłam się zastanawiać, jednak czy byłabym w stanie być w takiej relacji i na jakim poziomie. W życiu ciężko jednak być z kimś kto uważa nas za swoją własność, i chce podejmować za nas wszystkie poważne decyzje. Z drugiej strony mój Pan miał dwa tony. Kiedy czuł, że coś się u mnie dzieje w życiu, już nie oczekiwał formy Pan, mówił do mnie łagodnie, rozmawiał, jak z równą, okazywał mi szacunek, więc może gdyby zarezerwować, całą tą otoczkę do sypialni, a w życiu być po prostu sobą, to miałoby to sens? Bo sama otoczka z zewnątrz wydaje się no śmieszna, trochę nie na miejscu, ale widzę w niej pewien potencjał, w niektórych sytuacjach.

W mojej relacji z moim Panem, sensu to nie miało, bo nie mogliśmy być razem w sypialni. Wyznaczył datę spotkania, co prawda, więc nie chciał tylko internetowej relacji, ale chciał, bym była gotową suką, jak weźmie już ten swój czas wolny. Na portalach bdsm wielu jest w sumie takich, którzy swoje upodobania ciągną tylko i wyłącznie do łóżka. Często dominujący chcą inteligentnej i niezależnej kobiety, którą podnieca zdanie się w sypialni na swojego kochanka. Po prostu. Z drugiej jednak strony, myślę, że jakby mężczyzna przejawiał totalne zero dominacji w życiu, to w sypialni, bym go wyśmiała, nieprzyzwyczajona do odgrywania ról. Bardzo mi się podobała, jednak relacja bohaterki Wyznania Uległej, z drugim ze swoich kochanków. Thomas był jej świetnym przyjacielem w życiu, w łóżku oboje odkrywali swoje podniety, ale po odkryciu jaka relacja im daje najwięcej satysfakcji, zdarzało mu się powiedzieć, co ma zrobić, co miało mieć po prostu efekt, jakby gry wstępnej tego, przed ich spotkaniem/powrotem do domu, czy zmienić nagle ton i powiedzieć, że ukarze ją później w stosownym do tego miejscu, za to, ze go tam pacnęła gazetą. To miało taki charakter przypominajki, "są momenty, kiedy to ja rządzę". Kogo też nie podniecały zadania z Greya? Wychodzili, jak równa sobie para na jakiś bankiet, z tymże on prosił by tańczyła bodajże z zatyczką analną, czy czymś tam. Wracali do domu i już żadna gra wstępna konieczna nie była :P. I wcale nie uważam tutaj tego za chore, a nawet chyba chciałabym coś takiego przeżyć.

Bardziej trzeba być rozsądnym przy wyborze sadysty. Niektórych wyrafinowanych może "ponieść" mimo ustalonego hasła bezpieczeństwa. Sadyzm ma różne stopnie i o tym trzeba pamiętać, nie uciekać od razu z krzykiem, jak padnie hasło spanking, ale porozmawiać i wybadać teren. Niektórzy  tylko chcą spróbować na uległej paru rzeczy i sami nie są ich pewni. Nic nadzwyczajnego, jak choćby takie lanie, jak każdy z nas miał na swoją 18tkę :), tradycja ta ma się dobrze, a nikt nie uznaje tego za sadyzm, ani za masochistów tych, którzy poddają się osiemnastu batom. W zasadzie to mogłoby być podniecające trochę, w odpowiednich warunkach i atmosferze, czy z pewną delikatnością. Nie zawsze chodzi przecież o to by bolało, ale o to, by coś zademonstrować. 

Wiązanie to tez nic nadzwyczajnego i wiele par tego próbuje także. Jak i zabawy z lodem, czy woskiem. Wosk bardziej extramalny, ale kto z nas nie wsadzał do świeczek palców? Fekaliom mówię nie, toaletowe klimaty w ogóle mnie nie kręcą. Niektóre fetysze są do przeżycia. Jak facet uwielbia kobietę na obcasach, a kobieta akurat kocha swoje szpilki, to nie ma  w tym nic chorego moim zdaniem. Gorzej jak fetyszysta się z jakąś wiąże i próbuje na niej wymuszać, aby ubierała się, jak mu się podoba. Torturom również mówię nie i coldcock e -e. Owszem byłabym ciekawa trójkąta z dwoma panami, ale jestem tu jak typowy facet, prawie każdy by chciał, prawie nikt nie próbował :P. Brakuje mi po prostu odwagi an taką fantazję, a nawet jeśli bym się odważyła, nie chciałabym robić tego często i musiałabym mieć hiper zaufanie do obu partnerów.

Zainteresowanym zapraszam do poczytania i sprawdzenia terminów. Ja miałam okazję trochę sprawdzić ten światek i ogólnie byłoby miło, aby ludzie zaczęli być otwarci na nowe doświadczenia, a nie panowie czasem traktują panie, jak worki na spermę, zaś one aby panowie zachowali swe ego, udają orgazmy. Seksem trzeba się cieszyć i umiejętnie z niego korzystać.

Ja Pana musiałam pożegnać. Co prawda był problem, nękał mnie trochę, bo przecież to on mógł mnie zwolnić ze służby, lub nie, a ja nie miałam prawa se tak odejść, ale chyba już jestem od niego wolna. Niestety wystraszył mnie coraz realniejszym spotkaniem, chęcią zakolczykowania, i seksu z paroma na raz. Brrrr. Never ever!

Z kolei, w tamtej notce pisałam Wam, o moim potencjalnym kochanku i to jak najbardziej jest aktualne. Dałam mu nick Pan Dominant, ale po zapoznaniu się ze sferą bdsm, chyba muszę wymyśle mu jakiś ciekawszy, abyście nie mylili go z jednym z tych Panów od suk. Bo owszem, jest zdecydowany, stanowczy, wie czego chce ale zdecydowanie otoczki i sadyzmu nie potrzebuje.

Znajomość się rozwija na razie skypowo tylko i uwaga... postanowiłam z nim spełnić swoją fantazję o seksie z nieznajomym, czyli na naszym pierwszym spotkaniu. Chociaż tyle siedzimy na skypie i gadamy, że już zupełnie nie jest mi obcy, tylko jeszcze mocniej kręci, ale myślę, że spotkanie na tym nie straci. On sam miał podobną fantazję o seksie z nieznajomą. Jednak żadne z nas nie chce ryzykować, że zrobi coś wbrew drugiej osobie, czy że się sobie nie podobamy, stąd takie przygotowania. Rozmawiamy o tym, prosto i otwarcie, by nasz pierwszy raz był najpiękniejszym wspomnieniem. Lepiej tak, niż z jakimś pierwszym, lepszym z dyskoteki.

I tak! Jest zadbany, uprawia sport, nie ma piwnego brzucha i jest równie inteligentny, jak przystojny. Niestety gatunek wymierający ;/

A co Wy myślicie o spełnianiu Waszych fantazji? Zetknął się ktoś z Was z BDSM? Jakie macie związane z tym doświadczenia?

piątek, 23 maja 2014

Cele i decyzje

Komentarze pod poprzednią notką uświadomiły mi, że nie do końca chyba jestem w stanie wyjaśnić swoje samopoczucie. O tyle o ile rzeczywiście rzuciłam się w wir poznawania nowych facetów, bo nie potrafiłam stać w miejscu, bo bałam się, że dosięgnie mnie żałoba po utraconej miłości/miłościach, o tyle teraz, gdy wszystko sobie wyjaśniliśmy z Panem nr 2, czuję po prostu spokój. Nawet za nim nieszczególnie tęsknię, bo pogodziłam się z tym, że jeśli mamy się zejść to, to wymaga czasu, dość dłuższego czasu.

No ale Vill, pewności nie mam, że się zejdziemy ;). To nie będzie kwestia miesiąca, tylko ok roku. Może mniej, może więcej. Wolę być później rozdarta między Panem Dominantem i Pan nr 2, niż wyjść na żałosną cipę, która czeka latami na faceta, który jednak zmienił decyzję. 

Całą resztę facetów odesłałam, ale skoro już tak się stało, że w okresie tego rzucania się na poznawanie nowych mężczyzn zjawił się, ktoś kto mnie realnie zainteresował. To czemu by nie skorzystać? Nie nabrać nowego seksualnego doświadczenia, którego umówmy się... mogę sobie tu pisać i pisać, ale naprawdę takowego doświadczenia mam niewiele. W całym swoim życiu miałam raptem dwóch kochanków, w tym dopiero jak udało mi się przespać te parę razy z drugim, zrozumiałam, że mój pierwszy kochanek nic kompletnie o seksie nie wiedział, ze mną włącznie. No dobrze, żeby go nie obrażać, może i wiedział, ale niewiele, a ja nawet nie umiałam go pokierować, bo wiedziałam jeszcze mniej. Więc teraz biorąc pod uwagę, że mogę swoje życie związać w przyszłości z tym drugim i zakładając, że nam wyjdzie to jedyne doświadczenie jakie wniosę do tego związku będzie - żadne. 

Więc skoro Pan nr 2 się zgodził, skoro ja zafascynowałam się Dominantem, i skoro oboje Dominant i ja związku nie chcemy, nie szukamy, uważam to za czysty układ. I wbrew pozorom wcale nie będzie to seks bez uczuć. Fascynacja to naprawdę coś dużego, przynajmniej w moim wykonaniu. Mało który facet jest w stanie mnie naprawdę zainteresować, a jeszcze trudniej, aby wzbudzić we mnie pożądanie. Nie chcę teraz biegać po dyskotekach i skończyć jak desperatka, którą kiedyś libido przyciśnie i zrobi to z pierwszym lepszym... Jednak wiem, że Pan Dominant zna się na rzeczy, mógłby być moim kochankiem na dłużej, chroniąc mnie przed desperacją i jednonocnymi przygodami. Same plusy. Jedynym ryzykiem jest tu to, że mogłabym się w nim zakochać, ale lepsza nieszczęśliwa miłość, niż gdybym pozwoliła swojemu libido zrobić z siebie puszczalską. Chyba.

W zasadzie to nie wyobrażam sobie seksu z kimś, kto nie wzbudza we mnie żadnych intensywniejszych odczuć swoją osobą. A Pan Dominant ma pozytywny wpływ na moje życie. Tak dużo siedzi i się uczy do egzaminu, że aż przypomniał mi, że ja też jakieś mam niebawem. 

Przez swoją zwariowaną sytuację zupełnie zaniedbałam studia. Ostatnio też wolałam wypić z moją przyjaciółką, która miała niedawno urodziny, i co? Zaspałam na zajęcia, na których miałam zbyt dużo nieobecności. Udało mi się co prawda dziś to odkręcić, ale prawie znowu na nie zaspałam, bo zebrało mi się na hurtowe pisanie prac. Prawie przegapiłam terminy ich oddania! Na prezentacjach improwizuję i jestem przemęczona... Kładę się po 4, wstaję 8-9 i teraz walczę o moje studia, ale... tamten etap był mi potrzebny. Teraz mogę już na spokojnie umiem posiedzieć, ponudzić się, bez łez, bez żałoby po związku, co pozwala mi też skupić się na nauce. 

Nadrobię wszystko, a potem w nagrodę ulegnę dominującemu :). Bo paradoksalnie, choć tak szybko zaczęłam w ten sposób o nim myśleć, to jednak jeszcze rozsądkowo się wstrzymywałam do lepszego poznania :)

Mam nadzieję, że niebawem wszystko się ułoży. Że zdam na 5 rok, że z Panem Dominantem będziemy dawać sobie czasem przyjemność, a za ok pół roku napiszę Wam, że po zaliczonym semestrze idę do stałej pracy i się usamodzielniam w nowym mieszkanku. To mój konkretny cel na najbliższą przyszłość, a czy w tej przyszłości pojawi się ktoś dla kogo moje serce będzie bić mocniej, czy może to Pan nr 2 zawróci, i tym razem będzie nam dane być razem... to nie jest zależne ode mnie, wiec nie będę o tym zbyt intensywnie myśleć tylko korzystać z życia, jako niezależna singielka :P

środa, 21 maja 2014

Koniec romansu, początek nastpęnego?

Parę dni temu nie wytrzymałam i napisałam do A. Byłam ciekawa jak sobie radzi, czy żyje i jakiej jakości jest teraz to życie. Odpisał, że odpoczywa alkoholizując się. Normalnie bym się zmartwiła, że pije sam, ale w zasadzie okazuje się, że nic się nie zmieniło dla niego. Dalej siedzi sobie sam w domu, dalej musi odpoczywać od ludzi i dalej alkohol jest dla niego jedną z lepszych rozrywek. Dowiedziałam się także, że A. skoro nie sprzedał swojego poprzedniego motoru, postanowił go w ogóle nie sprzedawać i mieć sobie dwa. A co! Skoro nie ma już dziewczyny to może kolekcjonować zabawki, czyż nie? Co więcej stwierdził, że jak niebawem dostanie podwyżkę to kupi sobie trzeci, ma już ponoć upatrzony. Prawie roześmiałam się do monitora. Boże, co to za facet! On naprawdę w ogóle nie myśli o przyszłości i coś czuję, że w takim tempie to ja szybciej będę na swoim, niż on. Ba! Zaproszę go wówczas na parapetówkę. Cieszę się, że z nim już nie jestem, bo chyba szlag by mnie jasny trafił, jakby mi to oznajmił. Rozumiem, że plany założenia rodziny mu się oddaliły w czasie, ale halo naprawdę tego niegdyś ambitnego człowieka nie stać na nic więcej niż wynajem zagrzybionego pokoju w rozpadającym się domu? Jak tak to nie mam pytań.

Spotkałam się też w końcu z Panem nr 2. Rzeczywiście jest zalatany, zalewa mu jego harcówkę, gdzie musi zabezpieczać wszystko, przed idącą falą. Nawet na wspólnym spacerze torpedowali go telefonami, dodajmy zepsute auto, pracę na czarno, na zlecenia, zepsute auto i... strach. Kiedy powiedział, że nie chce ze mną sypiać, zostałam pozytywnie zaskoczona. Bałam się, że wykorzysta nas obie, że to tylko ja go idealizuję, a on nie ma żadnych zasad moralnych. Najpierw oczywiście serce stanęło i czekało, czy chce zerwać kontakt, ale nie. Powiedział, że nie potrafi dalej zdradzać. Po prostu. Nie wiedział, jak mi to powiedzieć, więc rzeczywiście wpadł w wir zajęć i przeprosił za to, że nasz kontakt się rozluźnił, stwierdził, że zachował się w tym przypadku jak dupek i, że więcej tak się nie zachowa. Postanowiłam pociągnąć temat dalej, skoro już mieliśmy godzinę szczerości. Spytałam go co czuje do swojej dziewczyny, jak to widzi. Powiedział, że czuje się rozdarty po połowie, ale do swojej dziewczyny zdążył się już przywiązać, mnie nie poznał aż tak dobrze. No tak, tutaj nie zaskoczył mnie niczym, choć zakuło. Powiedział, że nie widzi ze swoją dziewczyną przyszłością, nie myśli o ślubie, bo ona go nie akceptuje takim, jakim jest i nie spodziewał się, że będzie z nią aż tak ciężko, ale na razie i tak nie myśli o zmianach ze względu na problemy finansowe. Powiedziałam, że w takim wypadku nie opłaca mi się czekać i nie będę zachwycona jak przyjdzie do mnie tylko dlatego, że nie wytrzymał z tamtą. Rozumiał to, ale... cóż.. przytoczył parę sytuacji z czasów, kiedy to ja byłam zajęta a on wolny... No i miał rację. Skoro nie chciałam zrywać z A., na cholerę do niego jeździłam, na cholerę wdawaliśmy się w te chore gierki?

Spytałam się go, po co mu więc ja, po co on popełnia teraz moje błędy. Czemu na siłę chciał zachować kontakt i chce go dalej, skoro nie chce ze mną i tak sypiać, a moja osoba sprawia, że jest rozdarty. Stwierdził, że jest chyba masochistą, a kiedy się rozstawaliśmy jego oczy się zeszkliły i powiedział mi do ucha, tak cichutko, że mnie kocha i nic nie potrafi na to poradzić i że może kiedyś będziemy jeszcze razem.

Mogłabym na niego czekać tyle samo lat, co on na mnie, ale tak bardzo boję się zranienia, że postanowiłam zrobić to co mogę najrozsądniejszego - odrzucić wszystkich adoratorów, chcących ode mnie stałego związku i przeczekać jakiś krótszy niż parę lat, okres z kimś, kto będzie po prostu kochankiem. Kto zaspokoi moje potrzeby (a się składa, że takich adoratorów na kochanków też już mam - polowanie na facetów jest masakrycznie banalne), ale nie będzie się angażował. Jak się zakocham to wtedy będę myśleć, ale jakoś czuję w kościach, że Pan nr 2 jest mi pisany, po prostu. Nasza historia jest zbyt niesamowita, a on za bardzo drze koty z tą swoją dziewczyną. Na razie nie kładę na nim krzyżyka. Oboje musimy wyprostować swoje życia - ja w końcu muszę się usamodzielnić, on znaleźć stałą pracę... Myślę... nie, ja jestem pewna! że to jeszcze nie koniec :)
 
Rozmawiałam o potencjalnych kochankach z Panem nr 2. Nawet powiedział, którego powinnam wybrać... on jest naprawdę niesamowity ^^'. Z początku myślałam, że nie będę potrafić teraz z nikim innym być. Mój burzliwy, acz krótki romansik z Panem nr 2 sprawił, że serce mam wypełnione po brzegi. Do A. też wciąż coś czuję, zawsze będzie miał w moim sercu jakieś miejsce, ale jak zaczęłam patrzeć na adoratorów przez pryzmat cech fizycznych, a nie który by mnie tu nie zranił, który jest porządny, który ma jakąś przyszłość, zauważyłam, że moją atencję wcale nie jest tak trudno zdobyć. Wystarczy, że mi się podoba, i jest inteligentny i dominujący. Niestety drogie panie, z przykrością stwierdzam, że takich przystojnych jest naprawdę u nas w Polsce niewiele. Dużo jest takich "w miarę" i "niczego sobie", ale takich wyglądem wzbudzających pożądanie? Nawet Pan nr 2 ma już mięsień piwny, to jakaś plaga. Albo szkielety, albo brzuszyska, nie mówiąc już o jakiś naprawdę urokliwych rysach twarzy. No, przynajmniej dla mnie ;). Tak czy siak udało mi się kogoś takiego znaleźć i fascynuje mnie wcale nie gorzej, niż Pan nr 2. Jest bardzo specyficzny, znacznie bardziej dominujący, bez elementów sado-maso (chyba), ale pewnie i tak większosć z Was skojarzy to z czymś a la 50 twarzy Graya. Pan nr 2 uważa, że byłoby to dla mnie ciekawe doświadczenie. Więc może się poddam Panu Dominantowi? Wygląda na to, że strasznie mu się spodobałam, ale... heh jak tylko upatrzę sobie przystojniaka, i okazuje się, że też mu się podobam, jakoś nie mogę uwierzyć, w swoją wartość, że mam prawo się podobać. Zaczynam wstydzić się swojego ciała, blizn na ręku... No ale to tylko siedzi w głowie prawda?

poniedziałek, 12 maja 2014

Suka

Dzisiaj po raz pierwszy zeszkliły mi się oczy na myśl o A. Zaczęłam analizować to, czemu tak naprawdę z nim zerwałam i choć nadal uważam logicznie, że była to dobra decyzja, odkryłam, że nie do końca moja. Zadecydowała moja słabość tak naprawdę, bo wahałam się i nie dostałam czasu, aby móc zdecydować tylko i wyłącznie sama. Zadecydował internetowy przyjaciel (Vill, wiesz kogo pewnie mam na myśli), który sfabrykował to co A. o mnie pisze, który postanowił nas ze sobą skłócić, twierdząc, że jednak wie lepiej, co jest dla mnie dobre. Zadecydował kumpel A., który miesiąc temu wpadł do jego pokoju akurat kiedy mieliśmy poważną rozmowę, która potoczyła się kiepsko. Zadecydował trochę Pan nr 2, który dał mi nadzieję na coś, na co już nadziei chyba nie mam. Zadecydowała trochę tez moja przyjaciółka, która zasugerowała, że mam tylko dwa wyjścia, albo się z nim rozstać, albo mu powiedzieć o zdradzie, a ja na to drugie odwagi pewnie bym w sobie nie znalazła. Wiedziałam, że nasze relacje mogą się pogorszyć, jak wybiorę opcję "zostaję" i "ukrywam". Myślę jednak, że to przede wszystkim moja wina. Za dużo peplam przyjaciołom o moim życiu prywatnym, a potem albo przejmuję się ich zdaniem, albo oni działają za moimi plecami. Może moje przemyślenia powinny być tylko moje? Jednakże ciężko ogarnąć wszystko co  dzieje się w mojej głowie ot tak.

Wiem, że Pan nr 2 ma swoje teraz problemy, a dziś rozmawiałam z jego matką, która nie tyle je potwierdziła, co przekazała, że są one większe niż myślałam. Nie wiem kiedy by się z nimi uporał, ani czy znajdzie się w jego życiu przez to dla mnie. Nie sądzę. W tych problemach ja mu pomóc nie mogę, a jego dziewczyna i owszem, więc jakie mam szanse?

Próbuję żyć szybciej, mocniej, aby mnie płacz nie dogonił i plątam się jeszcze bardziej i jeszcze szybciej uciekam. Wiem, że jak tylko się zatrzymam na oddech - rozlecę się cała, nie wiem nawet na jak długo... Stracić jedną miłość to już jest ciężko, stracić dwie w podobnym czasie... boli chujowo mocno, wiecie? Pan nr 2 uważa, że jestem piękna i choć on chciał mnie w tych wszystkich porozciąganych bluzach, uważał że mogą za mną latać tabuny, jesli o siebie zadbam. Tak też zrobiłam. Po schudnięciu - nowa fryzura i faktycznie powodzenie mam duże, tylko... jakoś mnie nie cieszy to. Ani A., ani Pan nr 2 i tak mnie nie mogą takiej zobaczyć, a mnie było jakoś bez różnicy...

Bez różnicy było rejestrowanie się na portalach randkowych. Nie wiedziałam czego tam szukam. Zresztą i tak zazwyczaj trafiali się sami dupkowie o! Miałam tylko brechta trochę. Jednak wyselekcjonowałam paru, z którymi postanowiłam się spotkać, na nic zobowiązującego oczywiście, tylko panowie takie sobie wnioski wysnuli, ze coś z tego będzie. Wszyscy kurwa! Oczywiście miałam nosa, bo wszyscy byli sympatyczni i mili, ale tylko z jednym chciałam spotkać się drugi raz.

Pan Ka po prostu ujął mnie swoją osobowością. Nie podobał mi się, ale dobrze mi się z nim rozmawiało, myślałam że moglibyśmy się zakumplować, mamy tyle ze sobą wspólnego! Wydaje mi sie to uczciwe poznanie się i zostawienie sobie furtki, przecież nie każdy poznany w necie może być kimś z kim chcemy spędzać czas, prawda? Pan Ka był w wielu kwestiach tak podobny do mnie, że czułam się przy nim świetnie. Umówiłam się z nim na drugie spotkanie, które chciałam spędzić tak samo fajnie. Było fajnie, gdy zobaczyłam TO COŚ w jego oczach. Był zapatrzony we mnie jak w obrazek... Poszliśmy coś zjeść i w restauracji mnie objął i pocałował. Nie poczułam nic. NIC! Jednak kiedy mnie przytulił... walczyłam ze sobą, aby się nie rozryczeć. Tak bardzo przypominał mi A... To A. mnie kiedyś zaprowadził do tej restauracji, bałam się też, że nagle A. nas tam spotka, że go zranię jeszcze mocniej.

Potem Pan Ka mnie tylko irytował. Chciał się przytulać dużo za dużo, chciał dużo za dużo buzi, wykręcałam się jak mogłam. Zapłaciłam rachunek za nas dwoje... nie chciałam brać ani złotówki od niego, mimo że ma dużo pieniędzy. Bałam się jednak zobowiązań, bałam się poczucia, że coś muszę dać mu w zamian i będę się bujać z ew. zerwaniem kontaktu. Kiedy się rozstawaliśmy był taki szczęśliwy, a ja czułam się jak gówno przylepione do czyjegoś buta. Poczułam satysfakcję, że dałam mu tą euforię na chwilę i poczułam że siebie nienawidzę, za to, że pewnie mu ją równie szybko odbiorę.

Z drugiej strony... im więcej robię złych rzeczy, tym bardziej czuję, że zasługuję na ten ból w sercu, który mnie nęka. 4 lata byłam wpatrzona w A., próbowałam łatać wszystkie dziury, jakie robił i choć nie czuję się przez niego skrzywdzona, wiele łez polało sie w tym związku i ciężko jest mi się pogodzić, że po 4 latach skończył się z tak durnych powodów, bo nie mógł się kurwa postarać! Jestem zła, że nie zerwałam wcześniej, że może dzięki temu Pan nr 2 byłby teraz ze mną i bylibyśmy szczęśliwi. Nie byłoby zdrad, nie byłoby niczyjej krzywdy. Jestem zła na pieniądze, których nigdy nie mam. Nie mogę pomóc Panu nr 2, nie mogłam zamieszkać z A., przez co praktycznie w ogóle się nie widzieliśmy na końcu naszego związku - nie było już co zbierać. Jestem zła na cały świat za to, że zawsze jest pod górę.

Tylko trochę chujowa ze mnie suka, która rani krwawiąc. W moim sercu nie ma już niestety miejsca.

Spróbuję na wakacje wziąć wszystkie możliwe kolonijne turnusy. Przetrzymam ten miesiąc i zniknę od wszystkich. Bo mam za dużo czasu na głupoty.

sobota, 10 maja 2014

"Pokazałem ci życie, ale zaraz przestałem ci je dawać"

Autystyczny-mankut skłonił mnie do napisania ciągu dalszego i pewnych refleksji... - dziękuję! Myślę, że to co się stało nie tyle nie pasuje do mnie, co w końcu zaczęłam sobie pozwalać na bycie sobą. Mam bardzo wysokie libido od zawsze, ale po krzywdzie jakiej zaznałam w dzieciństwie od mężczyzny nie pozwalałam sobie na zaspokojenie. Szukałam mężczyzny, który się mną zaopiekuje, który mi da miłość w innym aspekcie przede wszystkim. A. taki był. Chyba dlatego go pokochałam i... kocham nadal. Bardziej jednak od seksu, lubiłam jak mnie przytulał, całował w czółko, troszczył się mnie. A. wprowadził mnie w ten dorosły świat. Uczył mnie jak odnaleźć się w społeczeństwie, nauczył mnie picia alkoholu (byłam abstynentką), nauczył mnie śmiać się i bawić beztrosko. Zasmakowałam w tym. W międzyczasie też skończyłam terapię, pożegnałam swoje problemy. Wyszłam z anoreksji, zau fałam ludziom - mężczyznom i przede wszystkim zaakceptowałam swoje ciało.

Na tej płaszczyźnie z A., też dochodziło do wielu sprzeczek. Uważał, że zachowuję się dziecinnie, że jestem nieodpowiedzialna, a ja... cóż pierwszy raz zachowywałam się, jak przystało na mój wiek. Byłam studentką, która polubiła imprezy, to chyba nic dziwnego? A. był 8 lat starszy, w dodatku wiecznie przemęczony zachowywał się o dodatkowe 10 lat więcej. Coraz mniej chciałam spędzać z nim czas w łóżku, czy po sprzątnięciu swojego mieszkania, jechałam do niego, by pomóc w sprzątaniu jemu. A. sam to zrozumiał. Przy rozstaniu powiedział tak: "pokazałem ci życie, ale zaraz przestałem ci je dawać". Uważałam, że to można naprawić, bo mnie został rok studiów, potem też tylko praca, zamieszkamy razem i będzie pięknie. Jednak A. był coraz bardziej wycofany. Po pracy izolował się od ludzi... w tym także mnie... Gdy przyjeżdżałam niknął w internecie i jeśli nie wzięłam jakiejś książki/laptopa potwornie się u niego nudziłam. Nie dało się go wyciągnąć na spacer, ani namówić na jakiś film (bo do oglądania koniecznie potrzebował swojego kumpla) a gdy nie przyjechałam, bo też mi czasem coś wypadło było mi cholernie przykro, że nawet nie zadzwoni... że nie interesuje się tym co się u mnie dzieje, albo co gorsza jak już się zainteresuje nie pamięta już jak to on był studentem i od razu mnie skrytykuje.

A. uważał, że się zmieniam na gorsze, ja uważałam, że zawsze miałam tą ciemniejszą naturę tylko nie zawsze dochodziła do głosu. Zawsze byłam ciekawa działania pewnych substancji, ciekawa jakby to było uprawiać seks z kimś innym, przede wszystkim wtedy, gdy A. już był tak wycieńczony, że mu się nie chciało kompletnie. A jak się mu chciało to po paru buziakach wrzucał mnie na siebie na zasadzie "zrób resztę". Wracałam od niego jeszcze bardziej sfrustrowana i pewnie temu w końcu ustąpiłam Panu nr 2, który za pierwszym razem po prostu dał mi przyjemność, sam nie korzystając, ale też.. przez te wszystkie lata robił to, czego powinnam oczekiwać od A. Płakałam? Pan nr 2 już jedzie, A. nie ma czasu. Potrzebowałam pogadać? Pan nr 2 patrzy się w moje oczy zczytując wszystkie moje emocje z twarzy, A. gapi się w laptopa z "mów przecież i tak cię słyszę". Nocna impreza? A. wzywa taxi i wraca se do domu taksówką, nawet nie odprowadziwszy mnie na przystanek na nocny autobus, Pan nr 2 jak wypił jedzie ze mną ostatnim autobusem, odprowadza pod dom, nawet jak sam potem już nie ma jak wrócić... I przede wszystkim... A. nie miał zbyt dużo wad ale jego arogancja sięgała górskich szczytów. Uważał się za cudownego, nie przepraszał, nie chciał nad sobą pracować, nie chciał kompromisów. Pana nr 2 pokochałam za to, że był taki nieidealny... taki jak ja. Wiele wad fatalnych, które ma i ja posiadam. Rozumie więc co to skrucha, przyzna się gdzie postąpił źle...

Myślę, że dlatego A. miał wiele zaburzonych dziewczyn. Były dla niego idealnym tłem, co więcej nie były pewne siebie, nie były pewne tego na co zasługują, a na co nie, więc nic od niego nie wymagały. Jak sobie przypomnę początki, jak przyjechałam do niego, a on wracał po pracy i siadał przed laptopem... To dla normalnej dziewczyny byłby to alarm, machnęłaby ręką i wyjechała. A ja co? Ja grzecznie siadałam w kąciku i czekałam, aż znajdzie odrobinę czasu, aż przytuli mnie przed snem, czy cokolwiek. Przy następnym wyjeździe po prostu wzięłam coś aby się sobą móc zająć. Problemy zaczęły się w momencie, jak zaczęłam mówić nie i mieć oczekiwania. Nie wiem może to naciągane, ale myślę że coś w tym jest, szczególnie że dwie poprzednie ex A., rzuciły go dokładnie po ok 3 latach bycia razem... to dość zastanawia, czemu taki okres...

Sama jestem zdziwiona czemu nie mam wyrzutów sumienia. Nie tęsknię nawet za A., choć wielokrotnie łapię się na tym, że ooo byłam u fryzjera ciekawe, jak nowa fryzura spodoba się A! Ooo schudłam, ciekawe, czy A. zauważy. Ooo poznałam kolesia co ma na Ukrainie plantację truskawek, A. pewnie zechce go poznać! Jednakże żadni nasi znajomi nie zauważyli zerwania. Ja sama nie czuję zbyt wielkiej różnicy, bo widywaliśmy się tak rzadko, że już się chyba przyzwyczaiłam do jego nieobecności i zerwanie niewiele zmieniło...

Co do Pana nr 2... Rola kochanki jest zdecydowanie bardzo emocjonalnie obciążająca. Nie spałam z nim od tamtej notki i postaram się jednak zachować do niego dystans. Mimo że wiem, że on w tym momencie nie może zerwać ze swoją dziewczyną i nawet mnie tez to na rękę, bo choć mnie to boli, to A. nie dostanie kolejnego kopa. A jak Pan nr 2 zerwie w podobnym czasie ze swoją dziewczyną, co ja z nim to z pewnością ktoś mu o tym doniesie, a on sobie w głowie uroi, że zerwałam z nim przez kochanka, a nie przez wspólne problemy i nie dość że wyjdę na sukę, a on po raz kolejny nie wyniesie żadnej lekcji z tego, a dwa że... no chcę mu zaoszczędzić kolejnego kopa. Niestety nie mogę nic poradzić na to, co czuję kiedy Pan nr 2 jest z nią... Nie mogę też pojąć czemu ona nagle postanowiła się ze mną zaprzyjaźnić! Pisze do mnie bardzo często na czacie i opowiada, jak to usidliła tego niby niedostępnego przez lata faceta, że ona poprzez swoją kontrolę nad nim pozwoliła mu dojrzeć i sprawiła, że jest jej posłuszny, a kiedyś myślała że jest dupkiem... I co ja niby miałabym jej an to odpisać?

Myślę, że to taka moja zasłużona kara... Zadzwoniłam do Pana nr 2 i powiedziałam mu, że mimo że stracił pracę, że nie ma gdzie się podziać, jeśli zechce z nią zerwać, to ja to jakoś jestem w stanie zrozumieć, ale chcę jakiejś deklaracji. Jeśli czuje coś do swojej dziewczyny, cokolwiek, niech walczy o swój związek. Ona ma mu chociaż co zaoferować, ja na ten moment nie. Nie mam nawet za co wynająć z nim mieszkania, więc jak przespał się ze mną przez jakiś stary sentyment - odpuśćmy sobie, zerwijmy kontakt raz a dobrze, bo ja też nie ułożę sobie życia będąc w nim zakochana... 

Jeśli jednak, jego dziewczyna jest mu totalnie obojętna i kwestia jego odejścia to tylko kwestia znalezienia pracy, którą może dostanie już w poniedziałek, to niech wyznaczy sobie jakiś okres stanięcia na nogi. Czekał na mnie 3 lata, ja też mogę chwilę poczekać, ew. porozglądać się, ale nie wchodzić w żadne jakieś bardziej stabilne relacje. Tylko niech to też będzie jakiś rozsądny okres. Powiedział, że przemyśli to wszystko raz jeszcze i przy następnym spotkaniu pogadamy... 

Cóż zobaczymy... A tymczasem... nie wiem czy chodzi o to, że nie chcę myśleć ani o A., ani o Panu nr 2, czy boję się wyrzutów sumienia, czy boję się być skrzywdzona, ale rzuciłam się w wir poznawania kolejnych mężczyzn. Nie robię niby nic złego, poznaję ich w sieci, jeśli sa w miarę inteligentni i sympatyczni spotykam się z nimi w realu, na spacer, rozmawiamy, poznajemy się... 

Tu chyba odzywa się trochę mój border... niby nie robię nic złego, ale robię wszystko, aby nie myśleć. Aby nie stanąć w miejscu i się nie przestraszyć i nie rozkminiać, że A. naprawdę juz nie jest w moim życiu, że to nie kwestia paru tygodni, ale tak już będzie zawsze. 

Myślę też, że dużo namieszały tabletki. Miałam nadwagę! JA! Kupiłam nielegalne tabletki, z pochodną amfetaminy. 100% skuteczności, tylko trzeba pamietać by jeść cokolwiek i nie można pić z kawą. Schudłam 7 kg, parę tabletek nawet zaoszczędziłam, ale też wpadłam w wir zajęć. Rolki, basen, impreza... zawsze miałam siłę na wszystko, choć czułam że dieta jest bardzo restrykcyjna. Wtedy też nawiązałam intymne kontakty z Panem nr 2. Jakbym już sobie nie radziła, zaczynała taniec na linie, aby rozładować te emocje, a Pan nr 2 był tylko częścią autodestrukcji... 


A może za bardzo to wszystko analizuję? Może naprawdę trafiło mi się wyjątkowe uczucie, jak z telenoweli, a ja chcę życia, z którego zrezygnowałam próbując być bardziej dojrzała, niż rzeczywiście byłam?

piątek, 2 maja 2014

Zaplątana

Heh przestałam pisać w zasadzie kiedy w moim życiu naprawdę zaczęło się dziać. Może dlatego, że nie umiem ubrać tego w słowa? Bo to co się dzieje jest takie emocjonalne, a kiedy tutaj ostatni raz byłam... wszystko było takie inne wtedy...

Rozstałam się z A... Zostałam czyjąś kochanką... Zaczęłam brać niebezpieczne leki pobudzająco-odchudzające, które z winem mojego kochanka zrobiły zabójczą mieszankę i cóż... Znowu żyję na krawędzi. No ale zacznijmy od początku. Część z Was pewnie kojarzy, że próbowałam swoją zawiłą sytuację wyjaśnić na osobnym, bardziej prywatnym blogu, ale jakoś historia się urwała... też emocje zaczęły brać górę, więc spróbuję Wam to streścić.

4 lata temu jak zeszłam się z moim A., od razu chciał zapoznać mnie ze swoimi znajomymi. Był tam też ON, ale nie zwróciłam uwagi na wszystkich, którzy tam byli. Zapamiętałam JEGO, bo jak tylko wyszedł, jedna z dziewczyn popłakała się, że tak GO kocha, a on ma ją w dupie. ON za to zainteresował się mną, a że zakochana panna chciała od tamtej pory na każdej wspólnej imprezie sadzać go najdalej od siebie zazwyczaj lądował tuż obok mnie, która i tak była na szarym końcu, gdyż mnie nie znali za dobrze jeszcze. Kiedy był w pobliżu moje serce świrowało. Nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia, ale między nami była tak niesamowita chemia, że masakra. To jedyny facet, na którego byłam skłonna się rzucić, nie pytając o imię! Jego spojrzenie wywoływało u mnie istną gorączkę, dlatego pół roku będąc z A. nauczyłam się go unikać. Co jednak wybrałam jakieś inne miejsce przy stole, on lądował obok. Mógł kłaść swoją rękę na moim kolanie, dotknąć opuszkiem palca szyi, niby przypadkiem, mógł wszystko to, za co każdy inny dostałby po twarzy. Aż pewnego razu na Sylwestrze, gdy mój A. dał po raz pierwszy ciała i pojawił się tylko na zawody w piciu wódki, po czym znikł, nawet się ze mną nie przywitawszy, zaczęłam rozmawiać z tym Panem nr 2. Po raz pierwszy zauważyłam, że obiekt moich westchnień ma mózg! Słuchał mnie uważnie, sam wydawał się być inteligentny... Nie wiem co mu odbiło, że latał cały czas za mną, wiedząc że zaraz nas ktoś może przyuważyć, ale wykorzystał moment, jak stałam tyłem i pocałował mnie w kark... BOOOOOŻEEEE prawie eksplodowałam! Nigdy nie zdarzyło mi się nic takiego! Co on miał w sobie, że tak mnie przyciągał? Oczywiście zauważyła to owa zakochana w nim dziewczyna i choć udało mu się dać mi swój nr tel, Pan 2 nie pojawił się więcej na wspólnych imprezach.

Zakochana w nim dziewczyna opowiadała nie raz jaki to z niego playboy, a że podrywał mnie, wiedząc, że jestem w związku, cóż... dawało mi to do myślenia. Nie ufałam mu, a mimo to masochistycznie rozmawiałam z nim na chacie. Nawet parę razy się spotkaliśmy, ale mimo że nawet mnie wówczas nie dotknął, zrozumiałam, że ja chcę aby do czegoś doszło! Że spaceruję po cienkiej linie, mimo że kocham swojego A., i to z nim wiązałam przyszłość. Postanowiłam zerwać kontakt z Panem nr 2 i zapomnieć.

No ale kontakt zrywaliśmy aż parę razy i zawsze nagle bach gdzieś się spotykaliśmy i kontakt wracał. Granice się przesuwały trochę. Nie powiem Wam, kiedy był pierwszy pocałunek. Ani na ile kryzysów w moim związku Pand nr 2 trafił. Chciał abym zerwała z A., ale ja mu nie ufałam i byłam z nim szczera. To na A., mi zależało, nawet jak gdzieś tam budziło się i głębsze uczucie do niego.

Dopiero rok temu Pan nr 2 wyznał że mnie kocha. Odebrał mnie zapłakaną od A., który znowu dał ciała i powiedział o dużo za dużo. Pan nr 2 poczęstował mnie winem i powiedział że czekał na mnie 3 lata, ale teraz też już się z kimś związał. Spytał się mnie wprost, czy ma ją zostawić, a ja... ja ciągle myliłam jego imię z imieniem mojego faceta. Płakałam za tamtym, chciałam żeby to A., teraz mnie tulił i wyznawał miłość. Spiłam się trochę, zdjęłam mu koszulkę, rozebrałam swoją górę, położyłam się na niego i... zasnęłam... Nie wykorzystał sytuacji. Ubrał mnie później i odstawił do domu. Jak prze trzeźwiałam powiedziałam mu, że spróbuję naprawić jeszcze swój związek, a on... no co miałam mu powiedzieć? Chciałam aby znalazł swoje szczęście. Wyrzuciliśmy swoje nr telefonów i postanowiliśmy się nie odzywać już więcej. Jak sie domyślacie bez skutecznie. Parę miesięcy potem spotkałam go w garażu mojego A., gdzie naprawiał komuś auto... Myślę, że wszyscy wiedzieli, jaka chemia nas łączy, gdy staliśmy tak naprzeciwko siebie, milcząc i gapiąc się na siebie przez wiele minut. 

Opowiedział, że w jego związku nie dzieje się najlepiej, że nie zdał ważnego egzaminu na studiach i nie wie co dalej. Ja z A., żyłam już dobrze, a raczej pogodziłam się, z jego stylem życia i pracoholizmem, i przemęczeniem. Zaakceptowałam też dziewczynę Pana nr 2. Widywaliśmy się czasem, na rolkach, na basenie, czasem w trójkę (mój A. nigdy nie miał czasu/chęci/siły). No aż A. oddalił się ode mnie całkowicie. Ciągle musiałam wybierać, czy przyjadę poleżeć obok niego w łóżku, gdy będzie pykał w jakieś gierki, czy coś porobię, wykorzystam swoją młodość na ruch... A że miałam już nadwagę, coraz częściej wybierałam ruch. Postanowiłam pogadać, z A., co dalej z naszą relacją, skoro jemu się nie chce nawet do mnie zadzwonić i dowiedzieć co słychać. Odwiedzać nie odwiedzał, ja tylko przyjeżdżałam i wtedy nie miał też na nic siły i zazwyczaj grał w jakieś gry, czy siedział w necie. Kiedy widywaliśmy się raz na tydzień/raz na dwa tygodnie, a on nawet nie miał chwili, by odłożyć netbooka i ze mną pogadać, zaczęłam się trochę awanturować, aż wybuchłam i wyłożyłam kawę na ławę. Wiedziałam że mnie kocha, ale co z tego jak przestawał mnie znać. Nie wiedział co się u mnie dzieje, nie uczestniczył w moim życiu. Odpowiedział na te zarzuty, że taki już jest i ja MUSZĘ to zaakceptować, albo droga wolna. 

Cóż... przekonał mnie. Nie miałam wówczas jeszcze na tyle odwagi, aby z nim zerwać, ale byłam przekonana praktycznie, że nie ma innego wyjścia. Postanowiłam widywać go jak najrzadziej i zdystansować się trochę. Coraz więcej czasu spędzałam z Panem nr 2. Znowu zaczęliśmy się zbliżać, a kiedy mój A., nawalił jeszcze parę razy i nie chciałam już tylko zrywać z nim przed świętami, ale byłam pewna na 100% tej decyzji, pękły moje granice. 

Pozwoliłam się zaspokoić Panu nr 2. W końcu seksu też dawno nie miałam (A. był zmęczony), a on na mnie tak działał... No ale w międzyczasie jego firma splajtowała i stracił pracę. Zrozumiałam, że nie zerwie tak łatwo z dziewczyną, u której mieszka. Zaczęłam, więc go pytać o jego plany, które choć brzmiały sensownie i naprawdę miał swojej dziewczyny dość, która nigdy nie pracowała, nic nie umie i wszystko dostaje od rodziców, ale jak go spytałam co czuje do niej, do mnie... Odpowiedział tylko "nie wiem". Zabolało, jak cholera. Zrozumiałam, że straciłam swoją szansę rok temu, kiedy to problemy z A., te same już mnie przerastały, ale wciąż kurczowo się go trzymałam. Postanowiłam, się pożegnać z Panem nr 2. Skoro nie byłabym już z A., nigdy przypadkiem byśmy się nie spotkali. Tak miało być lepiej. Jeśli nie wiedział, czego chce i co dalej, to ja nie będę się w to wtrącać, nie mając mu do zaoferowania nic dodatkowego poza swoim uczuciem. O wiele lepiej dla niego by było, aby został z bogatą dziewczyną, szczególnie, że nie ma dokąd pójść na ten moment. Załatwił sobie jakąś pracę od sierpnia, ale na początek będzie zarabiać naprawdę mało. No i jeśli miał nigdy nie być mój też chciałam móc po zerwaniu się zakochać i ułożyć z kimś innym życie, ale... pożegnanie wyszło bardzo ckliwe... W końcu się ze sobą przespaliśmy. Myślałam, że to nawet lepiej, już nie będę ciekawa, jakby to z nim było, łatwiej się z niego wyleczę. A gdzie tam!

Oczywiście nie oddał mi moich rzeczy, jakie zostawiłam u niego kiedyś tam. Miał kolejny pretekst na następne spotkanie. Potem na imprezie w ogóle spędziliśmy ze sobą całą noc. Kochaliśmy się wtedy chyba z 5 razy i mimo że nienawidzi jak dziewczyna się do niego tuli, przytulał mnie całą noc. Rano powiedział, że nie spał, bo myślał o mnie i co dalej. Ale nie było żadnych deklaracji. Nic. Wyjechał na święta ze swoją dziewczyną i wróci dopiero w niedzielę.

Przez chwilę byłam szczęśliwa. Myślałam, że to taka bajka, romantyczna miłość, jak z książek, gdzie wiele przeszkód ginie w obliczu naszych wiecznych powrotów i kręcenia się wokół. Która z kobiet nie chciałaby przeżyć czegoś takiego? No ale wyjechał, tam gdzie nie ma zasięgu, gdzie pilnuje go dziewczyna. Praktycznie nie mam z nim kontaktu na razie. Zaraz po świętach pojechałam też do A., zakończyć z nim sprawę formalnie. Byłam zdecydowana, pewna czego chcę, ale jak zobaczyłam w jego oczach ten BÓL... Moje serce pękło. Chciał dać mi czas i chyba mi go daje, bo nie powiedział nikomu jeszcze, że się rozstaliśmy... Ja jednak nie mogłabym do niego wrócić i spojrzeć mu ponownie w te oczy. Nie chcę znowu się męczyć, walczyć i robić mu awantury, że się mną nie interesuje, a dodatkowo ukrywać, to co się niedawno wydarzyło. Wydaje mi się jednak, że mogłabym się poświecić i być z nim do końca życia tylko po to, by nie zobaczyć tego bólu w jego oczach. Byleby nie cierpiał. To straszne zostawiać kogoś kto kocha nas tak mocno, ale dostałam lekcję od życia, że miłość to jednak nie wszystko. A może jeszcze kiedyś będziemy razem? Może, gdy ja w końcu zacznę zarabiać, on spłaci swoje kredyty i będzie nas stać na wspólne mieszkanie, wtedy się dogadamy w naszych kontaktach? A może moje odejście pokaże mu, że praca nie jest w życiu najważniejsza, że to nie za nadgodziny powinien być doceniany, ale za to że po prostu jest obok swojej ukochanej? Życie pisze różne scenariusze.

Inaczej też spojrzałam na sytuację z Panem nr 2,odkąd wyjechał, a ja musiałam sama przeboleć stratę A.. Teraz do niego chcę się zdystansować i nie robić sobie nadziei, mimo że całe moje ciało tak mocno go pragnie. Nie będę Wam opisywać naszego seksu, ani zliczać swoich orgazmów, ale to było warte wszystkiego i wcale mnie nie rozczarowało. Boję się, że nie wytrzymam i zostanę jego kochanką na stałe, a wtedy nie będzie chciał z żadnej z nas zrezygnować. Będzie odwlekał decyzję, bo tacy są faceci, nie? Mimo to on czekał na mnie naprawdę długo i wiem sama jak trudno rozstać się z kimś, gdy nie ma większej awantury. Może powinnam poczekać? A może ruszyć naprzód? Rzucić się po omacku w przyszłość, bez oglądania się wstecz?

Przydarzyło mi się wiele jeszcze rzeczy, ale myślę, że ta historia jest wystarczająco długa na jedną notkę.Reszta może przy okazji. Mam nadzieję, że Wy jesteście bardziej rozsądne ;), chociaż... może życie polega na tym, aby przeżywać przygody i czasem pozwolić sobie, by kierowało nami tylko serce?