Rzeczywiście na uczelniach prestiżowych studentów traktują jak śmieci. Może warto napisać o tym artykuł do jakiejś gazety? Nie sądzę by coś pomógł, ale im więcej będzie się o tym mówić z pewnością, ludzie zaczną zwracać na to uwagę.
Na szczęście mnie się upiekło. Przyjęli zwolnienie, darowali te kliknięcia w necie, bo masa osób tego nie zrobiła, ale coś we mnie pękło. Nie wiem czy to nadmiar pecha, nadmiar stresu, czy ogół sytuacji w jakiej się znajduję. A jaka to sytuacja?
Samotność. Mimo moich przyjaciół i mimo kochającego chłopaka czuję się cholernie samotna. Mam wrażenie, że nikt mnie nie rozumie i tym bardziej ukrywam przed nimi to co się dzieje we mnie, w środku. Dziwnie mi w nowej roli, im bardziej wczuwam się w rolę psychologa, tym ciężej mi być ponad moje doświadczenia jako pacjent. A w głowie coraz głupsze myśli. Psycholog przecież nie okazuje co się w nim dzieje, on ma pomagać innym, odizolować się od swoich problemów.
Jestem profesjonalna, jak trzeba, ale gdy mogę już wyjść z roli czuję się pusta i strasznie smutna. Bo nie ma koło mnie nikogo, kto poświęciłby mi swój czas w ten sposób. Wpadłam w dziwne koło. Im bardziej czuję się samotna, tym mocniej mam ochotę wrócić do starych praktyk: głodzenia się, czy zrobić parę nowych sznyt, po części by zwrócić na siebie uwagę. Lecz im bardziej mam ochotę zwrócić w ten sposób na siebie uwagę swoich bliskich, tym mniej im mówię, bo przecież mogliby mnie powstrzymać, zmusić do dalszego kontrolowania siebie. W końcu mało kto zrozumie borderline, po anoreksji, depresji, bulimii i nerwicy, prawda? Wszystko wynikało u mnie z jednego zaburzenia, ale nie ukrywam, że walka zarówno z borderline, jak i anoreksją jest najcięższa i zżera moje wewnętrzne siły. Perfekcyjna kontrola, inaczej przepadnę. Inaczej rozczaruję bliskich.
Chyba najbardziej w taki stan wpędził mnie mój związek. A. popadł w straszny marazm. Wykańcza go jego praca, ale on nie chce jej zmienić, więc mogę tylko patrzeć jak się męczy, a w wolne dni nie wychodzi z łóżka. Ucieszyłam się strasznie jak kupił sobie karnet na siłownię za... 400zł... Myślałam że taka kwota go zmotywuje, jednakże karnet ma od paru tygodni, a na siłowni jeszcze się nie pojawił i pewnie pójdzie zaledwie raz, dwa razy, w przeciągu tego pół roku, na które ma karnet. Nie lubi lubić moich aktywności i rozumiem, jak mówi nie łyżwom, basenowi, kinowi itd., ale nadal nie chce mu się do mnie przyjeżdżać, kiedy ja nie mogę być u niego, przez co nie widzimy się masakrycznie długo. Z kolei gdy ja do niego przyjeżdżam, praktycznie nie wstaje z łóżka. Nie odłoży też netbooka. Wcześniej myślałam że to uzależnienie od komputera, ale on już dawno z braku czasu zrezygnował z gier online i teraz jedynie bezmyślnie gapi się w ten ekran. Kiedy siadam na brzegu jego łóżka przy nim, nie mam co ze sobą zrobić. On klika sobie czasem rzuci do mnie jakieś zdanie, jaki on to nie zmęczony, a ja... dopóki nie wyjmę swojego laptopa najzwyczajniej w świecie się nudzę i czuję się olana. Wiem, rutyna będzie tak wyglądać, ale jak widzimy się raz na dwa tygodnie to jaka rutyna? Zniechęca mnie to do mówienia o sobie i poruszania trudnych spraw. Odpuszczam, kiwam głową i cieszę się, że chociaż mogę się do niego przytulić. Kochamy się przecież! miłość nie załatwi wszystkiego, ale rzucenie kogoś kto nas kocha, i kogo kochamy my jest... no dla mnie po prostu straszne i niesprawiedliwe... Staram się myśleć o tych dobrych chwilach, o Walentynkach chociażby, o tym jak czuję ciepło jego ciała, jego opiekuńczość, lecz zaraz potem zbierają się łzy w moich oczach i pytanie czy on w ogóle wie kogo tak naprawdę przytula, jak mocno się zmieniłam... Znowu nie widzieliśmy się 2 tygodnie... Ostatnio zagadałam z nim na fb co u niego, napisał że śpi i jeździ na motorze już i że dużo pracy. Koniec dyskusji. Nawet nie spytał co u mnie, jak weekendowe szkolenie.... Kiedy jest obok, czuję że się wszystko ułoży, że będzie dobrze i wszystko jest jak powinno, jego zapach, ciało, ciepło, uśmiech... Jednak jak ma się taką świadomość raz na dwa tygodnie jest ona coraz mniej skuteczna. A głupie myśli, że to on mnie wyprowadził z zaburzeń psychicznych, więc może powinnam do nich wrócić, by się mną zajął? są coraz bardziej natarczywe.
Walczę dalej. Na razie. Jestem jednak coraz słabsza.
Co myślicie o tej sytuacji? Czy da radę coś zmienić, skoro on wiecznie zmęczony? Czy gdybyście byli pewni że on Was kocha mimo wszystko, a Wy jego, to jakby się nic nie zmieniło, zerwalibyście?