Wszystko zaczynało się układać. Pozbierałam się, zaczęłam chodzić na zajęcia, zaczęłam ćwiczyć, zdałam sesję, znalazłam nowych uczniów... Dowiedziałam się też, że u borderlinów to NORMALNE mieć epizody depresyjne, no to cóż, czas przywyknąć, a nie szukać dziury w całym.
Oczywiście niefajne okazały się perypetie ze Speak UP - moją szkołą językową (nigdy jej nie wybierajcie!!!), która tak pogmatwała mi umowę, tak oszukała, że i bank dzwonił i groził mi wyndykacją bo nie wiedziałam, że zmieniono mi termin płatności rat. Co więcej zmienili mi nawet bank jedynie podczas PRZEDŁUŻANIA umowy, przez co pierwszą ratę wysłałam na adres starego i musiałam zapłacić nowemu kwotę z odsetkami - uroczo, a tamtej raty cóż... jeszcze nie odzyskałam.
Humor poprawiła mi impreza. Piliśmy ja, J. - współlokator Miśka i moja kumpela powiedzmy H. J. ciągle płakał, że czuje się jak trzecie koło u wozu, więc w sumie nie miałam nic przeciwko aby do naszego trio dołączyła kumpela. Problem polegał na tym, że Misiek miał dyżur i akurat awarię na mieście, a J. wtedy dobierał się nachalnie do H. Ona sobie świetnie radziła, więc ja wciśnięta pomiędzy nich udawałam, że niesamowicie mnie wciąga film, który widzę po raz enty i starałam się nie oberwać niechcący jednym z jej kopniaków. J. zawsze po alko odwala. Szuka na siłę pocieszenia i miłości, jak nie ma dziewczyny jest nie do wytrzymania, ale też ciągle coś mu nie wychodzi. O tyle o ile rozumiem, że gdy przyzwycajamy się do czyjejś obecności w naszym życiu, po rozstaniu zaczyna nam tego brakować i zaczynamy się co by tu wkleić w to miejsce niemal mimowolnie, no ale kurde... Tyle jest wartości w życiu... nie rozumiem ludzi, którzy stawiają wszystko na jedną kartę: będą szczęśliwi tylko wtedy, gdy będą z kimś... Przykre uzależniać się od ludzi, których jeszcze nawet nie poznaliśmy.
No ale co ciekawsze im większa desperacja J., tym dla mnie lepiej. Misiek, jakby wpadł w ponowną fazę zauroczenia - zaczął mnie doceniać, a nawet przeceniać. Skarbkuje, kochaniuje, komplementuje, robi żarcie, stawia wymyślne drinki i często mówi mi, jak bardzo się cieszy, że jestem, że ma tą bliskość, o którą jego kumpel tak walczy. Szkoda mi chłopaka, ale nie powiem, miło mi, że Misiek, dzięki temu traktuje mnie, jak dar, a nie oczywistość. Sam pewnie nie zdaje sobie nawet sprawy ile znaczy dla mnie.
Mając podbitą wartość siebie, wzięłam się ostro za pisanie, no ale... w trakcie niego weszła moja ciocia schorowana strasznie i oznajmiła, że ma L4 i będzie cały tydzień siedzieć w domu, a to co ma jest cholernie zaraźliwe. Przestraszyłam się nie na żarty, ale próbowała mnie uspokoić, że to w sumie kwestia odporności. Wzruszające, bo nie pamiętam, bym taką kiedykolwiek miała. Oczywiście była to motywacją do chodzenia nawet na wykłady, ale nie powiem wpadłam w panikę. Wykupiłam w aptece leki na przeziębienie, ochronne i na odporność, naraziłam się na śmiech ludzi wokół, ale cóż... znam swoje ciało. I zgodnie z przewidywaniami dotrwałam do wtorku wieczora, kiedy straciłam całkiem apetyt, a bolące gardło nie potrafi niczego przełknąć, szczególnie tej niesprawiedliwości no bo... powiedzcie mi! Jak można tracić dozwolone nieobecności na chorowanie :(? Najpierw się wykorzystuje nieobecności z lenistwa a potem choruje i przynosi zwolnienie, a tu co?
Jestem skrajnie oburzona szczególnie, że muszę znosić przez to ciotkę non stop, która zadaje mi niewygodne pytania typu, jaki mam plan zajęć, ile tak naprawdę jestem w domu, ilu mam uczniów, ile zarabiam... Już tylko czyha, aby mnie wkręcić w kolejne obowiązki domowe.Może odkurzanie co drugi dzień? Znajac ją byłoby to bardzo prawdopodobne.
A najgorszy jest fakt, że nie mogę gnić przed telewizorem, bo ona trzyma pilota ;((((
Życie się na mnie uwzięło! Czas znów pokazać mu kto tu rządzi!!!
Ciekawostka na dziś: kocie penisy mają kolce.