poniedziałek, 20 października 2014

Boję się...

Październik mi mija jak z bicza strzelił. Zagryzłam zęby, bo niestety pracy na etat nie mogłam pogodzić ze studiami. Złożyłam więc wypowiedzenie i zaczęłam dawać korepetycje. Niestety moja szefowa zrozumiała, że chcę pracować dłużej, niż mój okres wypowiedzenia i... licząc na dobre referencje pociągnęłam ile trzeba nawet jak po pracy jechałam jeszcze na korepetycje i zaczęłam studia.

Niestety przez to czas przecieka mi przez palce. Niebawem skończę studia, i co dalej? Przeszłam naprawdę wiele, by zrealizować plany, które mi nie wyszły. Na moje wymarzone studia dostałam się dopiero za trzecim razem, musiałam poprawiać maturę, ale wszystko to robiłam z wiarą o lepszą przyszłość. Co osiągnęłam do tej pory? Nic. Kończę studia, które nie gwarantują mi ŻADNEGO konkretnego zawodu. Psychologia jest przereklamowana. Co druga osoba chce założyć swoją firmę, jak ja, co druga boi sie takiej pracy w biurze, czy korpo jak ja i praktycznie 85% z nas wyląduje w HR. Nie jestem jakimś szczególnym wyjątkiem. Wszyscy liczyli na pracę z ludźmi, wszyscy po to tu właśnie trafili, a teraz...

Stwierdziłam, że nawet nie potrzebuję sukcesu tak mocno jak samodzielnego stanowiska. Może być to cokolwiek, bylebym miała kontakt z ludźmi i mogła decydować o tym jak wykonuję swoją pracę. Może psycholog szkolny? Mało płatny, ale wakacje i właśnie wszystko czego potrzebuję. Tylko gdzie ja znajdę taki etat :P? Nowe szkoły nie powstają, a praca dla psychologów nie pojawia się w wyborczej w rubrykach dam pracę.

Mam tak niewiele czasu aby spełnić swoje marzenia, a jestem tak bliska rezygnacji... Potrzebny mi kop w dupę, ktoś kto uwierzy, że to co pragnę jest możliwe i jakoś mnie zmotywuje. Nie wiem siądzie i napisze ze mną biznesplan, poszuka ze mną możliwości dotacji, zrobi stronkę internetową, czy posprawdza możliwości innych prac... Albo po prostu mnie dopilnuje. Cokolwiek! Ja w tym wszystkim czuję się strasznie zagubiona. Ciągle mam masę rzeczy do zrobienia, ludzi, którzy zasługują by im poświęcić chwile, że jedynie bezradnie patrzę jak ostatnie miesiące mojej wolności mijają bezpowrotnie.

Boję się, że jak wyląduję już na stałe w pracy, w której nie chcę być, nie będe umiała cieszyć się swoim życiem, bo... po co było to całe poświęcenie, skoro miało mi się nie udać? Po co mieli mnie odratować z próby samobójczej, skoro nie będę umiała cieszyć się życiem?

A najśmieszniejsze jest to, że aby mieć choćby nadzieję, że coś mi jednak wyjdzie, muszę poświęcić jeszcze więcej, a boję się inwestować w to wszystko dalej... Boję się być bardziej stratna.

Tak wiem, wybiegam mocno w przyszłość, ale jeśli usamodzielnienie się, dorosłość, ma zniszczyć moje marzenia, to ja nie chce być dorosła. Wolę już zgnić przed kompem nawalając w gry komputerowe.

czwartek, 11 września 2014

Zmiany i wyznanie prawdy

Powoli przyzwyczajam się do swojego życia wywróconego do góry nogami. Człowiek do wszystkiego umie przywyknąć i są miliony na to przykładów. Jak choćby ten debil, który nauczył się chodzić do tylu na co dzień i teraz nie umie odwyknąć, czy ofiary spoufalające się z oprawcami co zwą syndromem sztokholmskim. Dla mnie to żaden syndrom, ot umiemy przyzwyczaić sie nawet do największego zła. Ba! Wielokrotnie będziemy je wybierać, jeśli to będzie coś co znamy. Każdy woli sytuacje po której wie czego się spodziewać, nawet jesli będzie gorsza od tej nieznanej. Tacy już jesteśmy, trochę jak koty. Nowości wywołują stres.

Dziś jak myślę o byciu z A., nie potrafię znaleźć zbytnio argumentów, które by utwierdziły mnie w przekonaniu, że był to szczęśliwy związek. Im dłużej o tym myślę, to nie był to ani szczęśliwy, ani związek. Ale biednej, skrzywdzonej dziewczynce, stawiającej pierwsze, nieufne kroki w stronę ludzi, wydawało się, że złapała Pana Boga za nogę. Nie ufałam, bałam się każdej relacji, dotyku, a tu nagle spada ktoś, kto mnie uczy przytula i obdarza miłością. Skąd mogłam wiedzieć, że zasługuję na więcej? Że prócz miłości aby związek przetrwał ptorzebne jest zainteresowanie, że miłość sama relacji nie zbuduje, że przytulając się nie mam szansy go poznać i że przytulanie nie jest jedyną czynnością, jaką powinni robić dwoje ludzi. No ale kiedy już sie tego dowiedziałam, z obserwacji innych ludzi, których grona poszerzyłam znacznie - znowu przywykłam.

Bardzo ciężko było mi zrobić krok naprzód. Mimo wszystko A. nie był dla mnie zły. Nie dbał o mnie, ale nie bił, nie był uzależniony, nie krzyczał, nie wyzywał, nie zdradzał. Na swój sposób nawet o mnie dbał.Mając go, miałam jasną wizję przyszłości. Kiedy ślub, kiedy pierwsze dziecko,.. Budziły się we mnie instynkty macierzyńskie, wszędzie widziałam już kobiety w ciąży i oczekiwałam na mój ostatni rok studiów, z nadzieją, że pod koniec też kiedyś przyjdę już dumnie z brzuszkiem. Nie wiedziałam, w jakiej pracy wyląduje po studiach, ale pewność założenia rodziny, była taką stałością, która mi to wynagradzało. Dużo łatwiej przecież znaleźć pracę, niż się zakochać ze wzajemnością we w miarę porządnym gościu, czyż nie?

Od początku tego roku jednak moje życie wygląda, jak telenowela. Począwszy od laptopa, zalanego na ponoworocznej imprezie, gdzie postanowiłam siedząc z drinkami i przyjaciółką w wannie, pooglądać film na kompie postawionym na krześle, przez zdradę, rozstanie z A., rozstanie z kochankiem, nowy związek, pierwsze farbowanie włosów, palenie jointów i seks oralny w lesie ze znajomym, pierwsze doświadczenia w BDSM, spontaniczne podjęcie etatu w firmie na drugim końcu miasta... W zasadzie jak teraz sobie to wszystko przypominam, nie wiem czy komuś uwierzyłabym w te opowiastki. A w szczególności nie, schludnie ubranej dziewczynie, która codziennie rano wstaje do pracy i z profesjonalizmem wita ludzi, by przeprowadzić z nimi rozmowę kwalifikacyjną. Jednak to opis całej mnie.

Dlatego też, jako bezpruderyjna, pewna siebie i na nowo zakochana, w jednym oknie komputera przeglądając CV, w drugim... postanowiłam napisać dziewczynie mojego eks kochanka prawdę... Nie chciałam rozwalać jej związku, ale ma prawo wiedzieć z kim się związała. Ja zaraz po zdradzie zerwałam z  A,, nie umiałabym oszukiwać i kłamać o miłości. On... z nim do teraz w końcu nie wiem jak jest. Wywołałam burzę. Padły słowa, które wciąż siedzą mi w głowie i odbierają wiarę w mój aktualny związek, wiarę w ludzi, przez które poczułam się zagubiona. Ot, kolejny dobry akt scenariusza.

niedziela, 17 sierpnia 2014

Szczęśliwa

Szczęście ma wiele definicji. Myślę, że moje życie pozostawia sobie wiele do życzenia jeszcze. Ciągle jakieś problemy, zmartwienia, jakieś nieklarowne sytuacje.

Oczywiście udało mi się wyjść obronną ręką. Powiedzmy, że okrążyłam nieco zasady ZUS i przyznano mi rentę, przez co nie mam już noża na gardle. Co do pracy fakt, że po miesiącu stażu, szefowa zatrzymała mnie na kolejne 2 tygodnie już na normalnych warunkach i zastanawia się nad etatem dla mnie również podniósł mnie na duchu. Praca jest ciekawa, zabawna, myślę że niebawem przytoczę parę śmiesznych sytuacji, ale to nie to, co chciałabym robić. 

Ciągle udaje mi się wykaraskać z problemów, ale wciąż pojawiają się nowe i to nie jakieś zwyczajne Nie raz, nie dwa zawaliło mi się całe życie znienacka. W tym roku niewiele brakowało kiedy zbliżałam się do granicy swojej wytrzymałości. Emocjonalna sprawa z Panem nr Dwa, zerwanie z A., z którym byłam 4 lata, a w tle problemy na studiach z biurokracją, przez które prawie nie zdałam, potem totalny finansowy dół, możliwość utrata środków na czesne. Dodajmy jeszcze przyjaciółkę z rakiem i przyjaciółkę z depresją, oraz kłótnie z ciotką, z którą nadal mieszkam i mamy całkiem sympatyczny koktajl. Nie wiem skąd dalej znajduję na to wszystko siłę po tym, co już przeszłam, ale ludzie mają chyba to do siebie, że jak przychodzi co do czego, to potrafią znosić nawet niewyobrażalny ból. Fizyczne tortury są tego najlepszym przykładem. Aby przetrwać, potrafimy znaleźć w sobie niewyobrażalne pokłady energii.

A ja chyba jak mało kto pragnę żyć. Wbrew wszystkiemu. Nawet wbrew swoim sznytom na ręku.

Owszem nadal czuję, że stoję nieco w miejscu bo nawet zdobywając pracę na stałe, mimo wszystko nie zbliżam się do swoich celi. Jednakże sprawiam, że moje życie jest bardziej uporządkowane. Jednak nie czuję by było puste mimo rutyny. Fakt ile się w nim dzieje, że ciągle brakuje mi czasu pozwala mi odczuć, że żyję pełną piersią, że jestem w ruchu, że kolekcjonuję kolejne doświadczenia i potrafię się nimi cieszyć. Jakby od razu dało się zrealizować nasze wszystkie cele, dążenie do nich byłoby nudne, ale... to nie o nich tak naprawdę chciałam napisać.

Mówiłam, że jestem w nowym związku? Mówiłam, że cieszę się chwilą? No i to cieszenie trwa nadal, ale sięgnęło prawdziwych wyżyn. Mój aktualny chłopak okazał się być moją bratnią duszą. Wcześniej nie wierzyłam w to całe pierdolenie o drugiej połówce jabłka. Chciałam z facetem się po prostu dogadywać i mieć podobna wizję przyszłości, aż do teraz. Niemal czytamy sobie w myślach, interesujemy się tym samym, spędzanie wspólnie czasu jest czymś tak magicznym, że  nie potrafię tego opisać. Bo jak opisać fakt, że ślemy do siebie smsy o tej samej treści w tej samej minucie? Jak opisać swobodę z jaką się przy sobie poruszamy zaledwie po miesiącu bycia razem?

Po raz pierwszy nie żałuję, że zerwałam z A. Po raz pierwszy wierzę, że cokolwiek się nie zadzieje w moim życiu, jest ktoś, kto to ze mną przeżyje i zrobi wszystko, bym chodziła uśmiechnięta.

Po raz pierwszy nie mam nic przeciwko rzyganiu tęczą ;)

środa, 30 lipca 2014

Miłość do dwojga

Jestem zdeklarowaną monogamistką i myślę, że większość z nas została wychowana w takiej kulturze i nie wyobraża sobie innego stanu rzeczy, ale... Gdyby każdego kochało się tak samo i za to samo, czyż nie dawalibyśmy sobie spokoju po pierwszym rozczarowaniu miłosnym?

Każdego jednak kocha się inaczej, potrzebujemy różnego czasu, aby się zakochać, lubimy różne sposoby spędzania czasu, z różnymi osobami. Możemy kochać mężczyznę, przyjaciela, matkę, brata, nauczyciela na raz i każdego innego miłością. Czemu więc nie kochać dwóch mężczyzn na raz?

Według mnie jest to możliwe, bo i tego doświadczyłam, jak i znam jedną osobę, która za zgodą osób zainteresowanych, potrafiła mieć 5 związków na raz, każdego w tym związku kochać i poświęcać mu czas. 

Monogamistyczna natura jednak nie pozwala mi iść tymi śladami. Zdradzając A. z Panem nr Dwa, kochałam ich obu, ale nie sypiałam już z A., z różnych względów. Po Panu nr Dwa nawet ustaliwszy pewne sprawy, nie mogłam od razu zacząć sypiać z kimś innym, mimo zezwolenia. Ba! Chciałam szaleć, ale kiedy przespałam się z moim aktualnym facetem, popłakałam się. Bałam się, że od teraz skoro przespałam się z kimś, do kogo nic nie czuję prócz "lubienia", jakby złamałam swoje zasady moralne. Że od tamtego momentu już łatwiej będzie mi je łamać po raz kolejny, że zacznę robić rzeczy, przez które będę sobą gardzić. Nie wiem czemu seks był dla mnie taki święty. Wiem, że miałam rację. Może nie sypiałam z facetami na lewo i prawo, ale byłam skłonna pozwolić sobie na znacznie więcej z innymi.

Fakt, że teraz jestem z  tym facetem od "seksu bez uczuć" niewiele w tym względzie zmienił. Mam sobie za złe, że wypiłam wtedy wino, że byłam naiwna, głupia, że zrobiłam parę niepotrzebnych gestów, że rozebrałam się, że zgodziłam się naruszyć swoje przekonania, a raczej je złamać. Raz złamanych przekonań nie da się ot tak naprawić. A ja naprawdę nie wiem co się stanie, gdy Pan nr Dwa stanie w moich drzwiach. Będę skłonna zdradzić? Będę oszukiwać, będę umiała podjąć decyzję? Jestem w nowym związku od tygodnia, świeżo zakochana. Wiadomo, że zauroczenie jest silniejsze i nawet nie myślę o Panu nr Dwa z tęsknotą, ale... ile razy już sie z niego rzekomo "wyleczyłam"? Ile lat los splata nasze życia ponownie, mimo rosnących komplikacji?

A nawet jeśli odbuduję swoje zasady, czy zdradą nie jest samo uczucie, które noszę w sercu dla innego?

Każdego z nich kocham inaczej, każdego z nich za co innego, i z każdym z nich mogłabym żyć na co dzień. Ba! A. nadal darzę pewnego rodzaju troską i czułością. Nie umiałabym nagle zacząć się go wstydzić, i ciężko mi przełknąć, że nasza relacja praktycznie umarła, mimo że kompletnie nie myślę już o nim w kategoriach partnera, ale na pewno uczucia jakie mam dla niego, to coś więcej niż przyjaźń. Tak jak kocham moją ciocię, moją matkę, moich przyjaciół, tak A. i Pan nr Dwa stali się dla mnie kimś w rodzaju pewnej stałości w moim życiu.

Więc, co mam wybierać z kim będzie mi lepiej? Przecież oni nie mogą być rozpatrywani w kategoriach lepszy/gorszy, są po prostu różni. Nie zasługują na porównania i zestawienia. Nie chcę stracić żadnego z nich. 

Im bardziej się angażuję w nową relację, tym mi trudniej myśleć o przyszłości. Robimy wiele rzeczy, jakie robiłam już z A. Dokładnie takich samych. Mam deja vu. Dziwnie się czuję, że ktoś jest teraz na jego miejscu. Pojawiają się też motywy co dalej. Wyprowadzę się i? Będę mieszkać sama? Przygarnę Pana nr Dwa? Albo może sama dam się przygarnąć? Któremu? Kogo przedstawić rodzinie? Z kim układać wizje przyszłości?

Oddalam co rusz te problemy "na potem". Przecież Pan nr Dwa może wywinie jeszcze jakiś numer, albo nie wcale nie wróci, może to on się wyleczy ze mnie i rozwiąże mój problem? Albo wróci za późno? Średnio to widzę biorąc pod uwagę ile razy zrywaliśmy kontakt i jak było na spotkaniu po np roku nie odzywania się, ale jest to przecież możliwe. Nie mogę udawać, że jego problemy i wybory nijak mnie nie zraniły, bo zraniły i to mocno, a w ramionach mojego nowego mężczyzny czuję się bezpieczna, zadbana, szczęśliwa. Staram się być wobec niego szczera. Zna sytuację, a mimo to kiedy patrzę w jego wypełnione, tak prostym i pięknym uczuciem oczy, czuję się jak oszustka. Chciałabym, aby odpuścił starania o mnie, nim zabrnęło to tak daleko, chciałabym aby zrozumiał, jak trudna może być dla niego ta sytuacja i sam mnie zranił, nim ja zrobię to pierwsza. 

Tak, mimo że cholernie boję się kolejnego opuszczenia przez bliską mi osobę to chyba tego mi trzeba. Chciałabym dostać to na co zasługuję, byłoby mi łatwiej żyć z tymi mieszanymi uczuciami, niż wobec czyjejś dobroci. 

Może dlatego jestem trochę masochistką? Może dlatego kiedyś się cięłam, głodziłam, rzygałam, a teraz pozwalam czasem potraktować się naprawdę okrutnie, bo to pozwala mi zmniejszyć moje poczucie winy?

Miał ktoś z Was taką sytuację? Jak ją rozwiązaliście?

czwartek, 17 lipca 2014

Dobrze jest

Kiedy pisałam ostatnią notkę już w desperackim geście porozsyłałam wszędzie gdzie się dało swoje CV. Na II sem piątego roku już planowałam podjąć pracę w HR, więc plany po prostu się przesunęły z naciskiem na utratę "ostatnich wakacji w życiu" i naciskiem na "ostatni rok studiów będzie w chuj ciężki z takim etatem", ale co ja nie dam rady? 

Oddzwonili do mnie już następnego dnia i zaprosili na rozmowę kwalifikacyjną. Z początku żałowałam, że tak szybko się zgodziłam, ale usłyszawszy, że "jestem szalenie ciekawą osobą", poczułam się kupiona. Szkoda bo później zadzwonili z lepiej płatnych praktyk, a ja już na umowie siedziałam, ale czułam się tak zadowolona z siebie, że hej.

Dziwnie się czuję siedząc nagle znienacka w robocie od 9 do 17. JA WSTAJĘ O 7!!! JA!!! Kiedy okazało się, że wiem jak przekonać ZUS do przedłużenia mi tej renty, odetchnęłam nieco z ulgą wiedząc, że mogę w każdej chwili zrezygnować, ale... Atmosfera jest miła, ludzie w CV piszą takie kwiatki i takie mamy sytuacje śmiechowe, że codziennie wracam padnieta ale z nowa anegdotką. W dodatku dziś szefowa zawołała mnie do siebie i zaprosiła na jutrzejsze spotkanie dyrektorów ds personalnych. Zdziwiłam się, bo okazało się, że żadnego praktykanta wcześniej nie zapraszała nigdzie. Pochwaliła mnie też, że tak szybko się wdrożyłam, by w przeciągu tygodnia na równi przeprowadzać rekrutacje z innymi. Jako, że zachodziła mnie od tyłu akurat gdy pisałam z kimś na fb, zdziwiłam się, że mnie docenia. Potem dowiedziałam się, że zwalnia się wyższe stanowisko niebawem i nie ma na nie kandydata... Cóż wszystko wygląda i brzmi obiecująco. Nie zrezygnuję dla wakacji z być może życiowej szansy. Jestem tak podekscytowana jutrzejszym spotkaniem i przyuczaniem się do zawodu i myślami, co z tego może fajnego wyjść, że aż mi się nie chce spać :). 

No ale w życiu osobistym tez mi się wszystko powywracało. Olałam Pana Skypiego, bo on olewał mnie. Nieważne jak się tłumaczył. No ale poszalałam trochę. Nie, nie tyle doprowadziłam do seksu, ale posprawdzałam swoje granice, przeżyłam jakąś tam przygodę i zaczęłam zakochiwać się w kimś, kogo znacznie bardziej wolałabym mieć za przyjaciela.Wiecie jak to jest, zaczynacie się z kimś świetnie dogadywać, chcecie mieć tego kogoś na zawsze, bez związkowych kłótni, docierania się, a nagle on po prostu kupuje Was jakimś rozczulającym gestem. Widujemy się bardzo często i tak z nim już sobie pozwoliłam na intymne zbliżenia. Nie potrafię, jednak zgodzić się na związek, choć on już traktuje mnie, jak swoją dziewczynę. Próbuję nie widzieć tego w pesymistycznych barwach, cieszyć się chwilą, ale jestem przekonana, że ja to zniszczę. Zniszczę swoim brakiem gotowości i... rozterką. Rozterką silniejsza od momentu, gdy Pan nr Dwa napisał mi, że od połowy sierpnia szuka dla siebie mieszkania. Nigdy nie czułam się tak chujowo. Dwie bliskie mi osoby i jedną z nich będę musiała skrzywdzić.

Nie chcę wybierać. Nie między ludźmi, każdy z nich jest inny, więc nie da się tak po prostu stwierdzić, który lepszy gorszy, który bardziej nadaje się na partnera, który mniej. Z Panem nr Dwa mamy tak długą i pokręconą historię, że wciąż gdzieś tam mam przekonanie, że jesteśmy sobie pisani, że to wszystko musiało być po coś.

Tylko, czy życie tak działa? 

Dobrze jest. Zamykam oczy, uśmiecham się i kolekcjonuję wspomnienia tych pięknych, ulotnych chwil. Nie wolno mi ich zepsuć strachem o jutro.

sobota, 28 czerwca 2014

ZUS - SRUS

No i stało się. Katastrofa za katastrofą. Bo przecież skoro na studiach mi się chociaż układało, to musiało popsuć się gdzie indziej, aby zjebać przy okazji wszystko efektem domina. Skypi się odezwał jeszcze tego samego dnia co pisałam tamtą notkę, rzekomo ma jakieś problemy w pracy, ale odkąd i ja mam problemy, jakoś niekoniecznie chce mi się wysłuchiwać jego durnych tłumaczeń. Więc sprawa tymczasowo zawieszona, jak coś się ruszy do przodu, albo padnie rezygnacja, z którejś ze stron - po prostu do niej wrócę.

A teraz zajmijmy się tym w jak czarnej dupie jestem - znacznie ciekawszy temat!

Otóż.Jak część z Was wie zmarł mój opiekun prawny, po którym przysługiwała mi renta rodzinna. A ponieważ, chciałam studiować psychologię na najlepszej uczelni w moim mieście, postanowiłam zarejestrować się na studia wieczorowe. Czesne było kosmiczne, ale na dzienne niemal nie dało rady się dostać. I tak poprawiałam maturę, aby dostać się choćby na te wieczorowe. Renta umożliwiała mi opłatę czesnego. Cała renta szła na czesne a to co sobie dorabiałam było na bieżące wydatki i rachunki. Rentę miałam dostawać ją nieprzerwanie do 25 roku życia, po czym w miesiącu, w którym kończyłam 25 lat miałam donieść podanie o przedłużenie renty, wraz z zaświadczeniem o ukończeniu 4 roku. W przypadku gdy pozostał mi jedynie ostatni rok nauki - renta jest przedłużana do 26 roku życia bez żadnych problemów. Dowiadywałam się o to wcześniej, zaliczałam jak opętana wszystko wcześniej wiedząc, że nie mogę mieć żadnej poprawki we wrześniu i...

Cóż, w tym roku semestr jest dłuższy. Było sporo wolnego. Sesja zamiast w maju odbywała się w czerwcu PO moich urodzinach i okazało się, że ma to w chuj duże znaczenie. Bo to oznacza, że skończyłam 25 lat będąc jeszcze na IV roku, czyli według nich  w momencie kończenia 25 lat nie został mi ostatni rok nauki, ale 2 ostatnie lata, bo byłam jeszcze na IV, czyż nie? 

Oczywiście będę się z nimi kłócić, bo ja w tej sesji nie miałam żadnych egzaminów. Wszystko pozdawałam wcześniej, a w tym semestrze jedynie zostawiłam sobie pisanie prac i drobne zaliczenia... No ale jak to udowodnię, że zaliczyłam wszystko przed moimi urodzinami, hm? Nie mam zbytnio jak, szczególnie, że wykładowcy oceny do USOSa wpisywali jak chcieli. No i kurwa mać naprawdę tydzień w tą czy w tamtą ma, aż taką różnicę? Semestr przecież trwa do września, do sesji poprawkowej, więc z kolei jak oni chcą mi udowodnić, na którym roku byłam formalnie w dniu urodzin?


Nie mieści mi się to w głowie. Zaniosłam zaświadczenie, podanie i choć baba powiedziała mi, że nie mam szansy uzyskać przedłużenia renty, jestem w dość bojowym nastroju, bo halo za co skończę studia?

Oczywiście zapobiegawczo wyrobiłam nadmiar punktów, teraz cały plan przesuwam tak by zajęcia zaczynać od 16 i ew wepchnąć tam gdzieś etat. Składam CV do każdego ogłoszenia o pracę w Human Resources, bo doświadczenie i tak się przyda, ale praktykantom płacą śmieszne pieniądze. Mając szczęście dostanę mniej niż wynosiła kwota renty. Czyli na czesne mam - wow, ale nie mam na rachunki. Więc co? Praca weekendowa? Już widzę jak to pogodzę ze studiami i pisaniem magisterki, ale o dziwo nie jestem załamana. Zła, wściekła, ale nie załamana. Może jeszcze rok temu gdy miałam mniej sprecyzowane plany zawodowe, to byłaby tragedia, ale teraz czuję, że mam wokół ludzi, którzy mnie zawsze wesprą, i czuję, że sama mam dość sił, aby podołać nowym wyzwaniom. Nie ma też A. Jego osoba bardzo mnie wstrzymywała z podjęciem weekendowej pracy, bo przecież, gdybym nie przyjeżdżała do niego na weekendy to nasz związek by nie istniał. Więc kiedy mi zależało to stawałam na głowie, by za wszystkim wyrobić się w tygodniu. Wiedziałam, że w razie co A. by zrozumiał moją weekendową prace, ale umówmy się, w tygodniu on by mnie nie odwiedził. Więc związek zmarłby śmiercią naturalną. Teraz jestem już wolna od takich dylematów.

Oczywiście mam też opcje zapasowe. Jedne bardziej chujowe od drugich, ale są, jak pożyczka w banku, sponsoring, czy pożyczanie od znajomych, sprzedanie swojego dobytku. Ba! Wiem, że znajdzie się też ktoś, kto by mi studia opłacił po prostu nie chcąc niczego w zamian. Ale są to tak dobrze ludzie, których chuje wystarczająco dużo wykorzystują i już chyba przyparta do muru wolałabym zostać dziwką, niż skorzystać z ich dobrego serca. Po prostu to nie w moim stylu.

No ale decyzja jeszcze nie zapadła, CV wysłałam już ze 20. Trzymajcie kciuki, bym nigdy do muru przyparta nie była :) Jakoś to będzie... musi być... Nie?

środa, 25 czerwca 2014

Pomóżcie mi go zrozumieć

Nie potrafię go zrozumieć! Nie umiem po prostu i z tej złości mam ochotę walnąć focha. Tak, takiego typowego babskiego focha. Pan Skypi wydaje się nie potrzebować nikogo, wydaje się mnie olewać i wydaje się zmieniać z dnia na dzień, a ja nie umiem za tym nadążyć. Poznaliśmy się pod koniec kwietnia. Niewiele mi o sobie mówił, wiedziałam jedynie, że na początku czerwca ma ważny egzamin do którego się uczy. Jeszcze w maju stwierdził, że jednak nie chce zadawać się z żadną kobietą na razie, bo egzamin, bo ja go rozpraszam i podjął próbę pierwszego zerwania kontaktu. Było mi przykro, ale nabrałam do niego szacunku za szczerość. Zresztą zależało mi jedynie na nim, bo wydaje mi się, że byłby doskonałym kochankiem. Lubił co ja, nie chciał się angażować, jak ja, chciał poznać moje ciało, a nie charakter, no ale z tegoż względu też nijak się do niego nie przywiązałam, więc machnęłam ręką jak odszedł. 

Ale jakże się ucieszyłam, jak po dwóch dniach nie wytrzymał i zadzwonił! Mimo wszystko jestem dość wybredna w doborze kochanków, i on jeden na razie mnie zafascynował sobą na tyle, bym się zgodziła. 

Od tamtej pory rozmawialiśmy codziennie i zauważyłam, że on łamie wszelkie swoje postanowienia. Rozmawiał ze mną do białego rana, i nie tylko o seksie. Zaczął być ciekawy mnie, mojej historii, sam zaczął się otwierać, mówić o swoich ambicjach, planach, wspominał o rodzinie. Dowiedziałam się w końcu parę konkretów. Zaczął też mówić o naszym spotkaniu w liczbie mnogiej. Ponieważ chcieliśmy przeżyć "seks z nieznajomym" darowaliśmy sobie pogaduszki przy kawie i wszystko odbywało się przez skypa, tak byśmy fizycznie pozostali dla siebie obcy, ale... no powiedzcie mi, czy skoro chciał mnie rzekomo tylko przelecieć, to czemu nie umówił się na ów seks od razu? Mija kolejny miesiąc naszej znajomości, a on choć wspominał, że chciałby poczekać na jak najlepsze warunki, by ta nasza fantazja była czymś wspaniałym, to jednak minęła już kupa czasu! Czasu, który zmarnował na nocne pogaduchy. A przecież nie chciał mnie poznać, więc co? zmienił zdanie? Zaczął też mówić w stylu "kiedyś, jak się spotkamy musisz mi to opowiedzieć, chętnie posłucham". No nie wiem, tak czy siak wszystko wskazywało na to, że się zaangażował chyba wbrew własnej woli. No a potem znowu cisza. 

Parę dni przed egzaminem znikł. Rozumiałam to, w końcu kiedyś musiał się pouczyć. No ale po egzaminie znowu ciiisza, i tak około tygodnia. Odezwał się potem mówiąc, że egzamin mu nie poszedł, że pojechał na urlop w góry i odreagowuje sportem, no i że ma problemy z netem. Pytał, czy kogoś w międzyczasie poznałam, no to nie zamierzałam ukrywać, bo poznałam - zdenerwował się, mówił że zawsze są jakieś 'opcje', i sam ma powodzenie, ale jakoś jego 'opcje' nie interesują, bo opcja to taki plan awaryjny jedynie, więc z natury jest chujowa. No spoko, tylko o tym jakie ma powodzenie mówił już wcześniej i akurat się nie dziwię, że bogaty, inteligentny i przystojny facet ma powodzenie. Zdziwiłabym się, jakby było inaczej, ale po chuj mi o tym mówił? Powiedziałam mu już raz, że mam to gdzieś, że nie obchodzi mnie kogo bierze na boku. Jego też to nie powinno obchodzić, więc czemu się zbulwersował? No a wtedy padło, że on tak naprawdę marzy, aby się zakochać. Że chciałby mieć taką jedną, swoją i nikomu nie oddawać. Zdziwiłam się, bo jeszcze niedawno pisał, że związki nie są dla niego, ze chce pokorzystać z życia, jak najdłużej. A tu co, kolejna zmiana? Miała coś wspólnego ze mną? Mówił też różne inne dziwne teksty, jeden utkwił mi w pamięci "jakbyśmy mieszkali ze sobą to...". Oczywiście końcówka tyczyła się fizycznych przyjemności, ale moje pytanie kolejne po co takie sformułowanie? Przecież nie chce związku, tak? Więc ze mną, jak ze mną, ale to wyklucza mieszkanie z jakąkolwiek., skoro nie chce żadnej na stałe. A może już chce?

Pogadaliśmy znowu trochę, widoczne było jego zaangażowanie w tą relację, ale dosłownie chwilę był dostępny, parę dni, a od tego czasu mija już 10 dni...

No sorry, jakby mu zależało to by wziął numer telefonu czy mnie poinformował, kiedy wraca dokładnie  z tych gór i że może mieć takie problemy z netem. Rzuciłam jedynie, aby mnie nie nakręcał, będąc daleko, powiedział że odezwie się jak wróci i rzucił hasło "next week", ale ten next week już minął. No chyba, że ja coś źle zrozumiałam, wraca w tym tygodniu i zgodnie z moją wolą dopiero wtedy się odezwie? No ale nadal wkurza mnie jego milczenie, już któryś raz z kolei.

Powiedziałabym, że jest zaangażowany, że polubiliśmy się, ale za często znika.
Powiedziałabym, że chce mnie wykorzystać i ma mnie w dupie, ale dotychczas nie wykorzystał mojej chęci na seks.
Powiedziałabym, że kogoś ma, ale zapierał się, co do kilkumiesięcznej abstynencji, jak i przyznał się, że niedawno odseparował się od swoich znajomych z pewnych względów.

ta wiem, chłam, ale jak pasuje do sytuacji!

Więc już głupieję. Nie mam pomysłu, jak wyjaśnić jego zachowanie. Poczekam jeszcze z tydzień, jak się nie odezwie to sobie go daruję, a jak się odezwie tłumacząc się problemami z netem, to albo idziemy krok naprzód i umawiamy się na spotkanie, albo też nie będę tego ciągnąć. Byłam chyba wystarczająco cierpliwa. A co Wy o tym myślicie? O co mu tak naprawdę chodzi? Czy to może moje spiskowe teorie i naprawdę nie ma jak się skontaktować? Help me to understand!

wtorek, 17 czerwca 2014

Motywacja

Miałam chwilę załamania... Pojechałam do A., brakowało mi jego bliskości. Zdziwił się widząc mnie w drzwiach, ale wpuścił mnie do środka i nałożył na twarz maskę. Wyglądał dokładnie tak, gdy z nim zrywałam: ból w oczach i kamienna twarz. Postanowiłam mu powiedzieć o Panu nr Dwa i że nie wiem czy dobrze zrobiłam, czy dobrze że weszłam z nim w chorą relację i że zakończyłam nasz związek, że nie wiem co mam dalej robić, że czuję jak się rozpadam i zbliża się załamanie... O tym że jedna najlepsza przyjaciółka ma depresję, druga nawrót raka, że muszę być dla nich silna, ale nie daję rady... że brakuje mi bliskości...

A. przytulił mnie, usiedliśmy u niego na łóżku. Nadal niewzruszony moją postawą położył moją głowę sobie na kolana. Rozpłakałam się. Nie mogłam znieść, że był dla mnie taki dobry... Płakałam i prosiłam aby na mnie nakrzyczał, cokolwiek, bo serce mi pęknie za to, co mu zrobiłam, ale on tylko gładził mnie po głowie, aż w końcu... się obudziłam.

Sen był bardzo realistyczny. Bo rzeczywiście moje przyjaciółki są chore, rzeczywiście brakuje mi jego bliskości. Zerwałam z nim, bo i tak miałam jej niewiele, bo nawet nie chciał się starać by nasza relacja była dobra, ale zamieniłam "mało bliskości" na "zero bliskości". Z Panem nr Dwa to samo. Duma nie pozwala mi się do niego odzywać, ani dalej z nim sypiać, ani nawet odmówiłam zwykłemu spędzania czasu. Jestem zadowolona z tych decyzji, ale... ale czasami brakuje mi po prostu męskiego ramienia, który mnie obejmie. Nie wiem może to dziwne, ale ja nie lubię przytulać się do przyjaciół, kumpli, znajomych. Dla mnie przytulenie jest takim intymnym gestem, takim oddaniem się komuś, uznaniem jego nade mną opieki. Przytulenia takie przyjacielskie kompletnie nie są dla mnie satysfakcjonujące. Lubię wtulić się w kogoś przy kim czuję się bezpiecznie.

Pomyślałam, że może czas napisać do Pana nr Dwa, ale Pan Skypi na szczęście w końcu zaczął mówić o spotkaniu, więc z ulgą skupiłam się na możliwości wtulenia w jego ramiona, pozostając wierna swoim decyzjom. Choć sama nie wiem czy dobrze robię. Wciąż nie mogę go rozgryźć. Skypi jest inteligentny, przystojny, ma swoje wizje na życie - zupełnie odmienne od moich. Żyje chwilą, adrenaliną, sportem, gdzie tam ja sprzed komputera? Przecież nigdzie się z nim nie wybiorę. Nawet durna wycieczka rowerowa wyglądałaby tak, że on byłby w innym kraju, nim ja dojechałabym do pierwszych świateł. Jak tylko pojawia się rutyna, od razu z niej rezygnuje, nawet jak oznacza to odcięcie się od ludzi mu bliskich. Nie szuka związku, ale niedawno napisał, że mu coś odbija i chciałby się chyba zakochać. Cóż dobry timing, bo ja chyba już się zakochałam, ale czuję że my to byłaby jakaś katastrofa. W ogóle nie brałam go pod uwagę, jako partnera, szczególnie, że jest uczulony na koty ;P, to jego największa wada!

No ale chcąc czy nie, zaczęłam się zastanawiać nad jego filozofią. Przypomniałam sobie czas spędzony z Panem nr Dwa. Rolki, baseny, seks, imprezy, brak snu, spacery... Żyłam tak intensywnie, że w ogóle zapomniałam włączać komputer i choć zdecydowanie wolę spokój... chyba byłam wtedy zdecydowanie szczęśliwsza.

Mimo że przerażało mnie jak Skypi bez sentymentu mówił o wyrzuconych z jego życia ludzi, którzy nie pozwalali mu się rozwijać, wiedziałam o czym mówi. Dokładnie to czułam przy A., leżąc z nim któryś weekend z kolei w łóżku, gdy na zewnątrz była piękna pogoda. Gdy on całymi dniami tv i komp na przemian, a ja z nudów zaczęłam wówczas uzależniać się od gier online. Będąc z nim w związku przytyłam 20 kg! Ok, jasne miałam niedowagę więc nie wyglądam teraz źle, ale było kiepsko momentami...

Mam też wielu przyjaciół, co kupią pizzę gdy jestem na diecie, bo sami mają nadwagę, więc skoro ja jestem szczuplejsza to jaki problem? Albo zamiast mnie zmotywować do pisania, mówią że to głupie nakładać sobie samemu obowiązki, bo mało ich nakłada samo życie? Ludzie w większości wolą żyć wygodnie, żyć przeżywając przygody z kumplami przy piwku, na dyskotece, nie dbając o swoje zdrowie, ani o swój rozwój, bo w pewnym momencie każdy wsiąka w swoją pracę. Niewielu potrafi się dokształcać, albo zachowuje swoje górnolotne młodzieńcze marzenia.

Wiedziałam, że nie dorównam Skypiemu, ale z drugiej strony... czy musimy być tacy sami? On jeździ sobie teraz rowerkiem po górach, stawia na sport i figurę i osiąga swoje cele. Moje cele wiążą się czasem z siedzeniem przy kompie niestety, ale też mogę do nich dążyć. Nie da się uciec rutynie, ale można dalej się rozwijać. Chyba zrozumiałam w końcu o co mu chodzi. Popatrzyłam wstecz i przestraszyłam się, jak od dawna stoję w miejscu. Polubiłam wygodne, niewymagające życie. Skupiłam się na studiach, znajomych, imprezkach, facetach i zakopałam gdzieś potrzebę sukcesu, myśląc zresztą, że ten rok i tak nie będzie lepszy od poprzedniego...

No i wczoraj postanowiłam pójść spontanicznie na casting do mojej agencji. Bałam się, ale cieszyłam jednocześnie, bo oto schudłam 7 kg, mam opalonego już nieco pysia, zawsze to lepiej pokazać się przed kamerą. No ale zanim dostałam jakiekolwiek zadanie gdy opowiadałam o swoim doświadczeniu padło: STOP!

- To Ty już grałaś tutaj od nas w tym serialu? 
- Nooooo tak.
- I nigdzie poza tym? Tak serio nic ci nie dali?
- Nooooo nie.
- To co się nie przypominasz?

Ona się dziwiła, że ja mając za sobą rolę w serialu nie kułam żelaza póki gorące, ja się zdziwiłam, że od teraz wystarczy mi się jedynie "przypominać". Babka powiedziała, że będzie miała mnie na uwadze, że poszuka dla mnie czegoś sensownego, a tymczasem jako zapchajdziurę może mi zaproponować tylko rolę w ukrytej prawdzie na jeden odcinek. Cóż.. potrzebuję kasy jak zawsze, więc wybredna nie jestem. Zgodziłam się. Za tydzień zaczynamy nagrania... 

Najpierw ucieszyłam się, że to jedna z główniejszych ról i aż tyle tekstu, a potem... doczytałam... że jestem ciężarną!!! To po chuj ja chudłam skoro mi brzucha doczepią? :(

Tak czy siak czuję, że pierwszy raz od dawna zrobiłam krok naprzód i... spróbuję tym razem wziąć porządny rozpęd!

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Bez żałoby!

Jestem wzruszona wyrzutem anonimów, niektórych obraźliwych, i szaleńczym wzrostem zainteresowania moim blogiem, gdy tylko padły dwa słowa: "chcę seksu". Ludzi zawsze to przyciąga, ale jakoś nie szczególnie przyjmą do wiadomości istnienie ludzi wyzwolonych.

Ja nawet za taką się nie uważam, ALE

Tak wiem po rozstaniu z A., powinnam posiedzieć najpierw miesiąc zapłakana w łóżku z kubełkiem lodów, chować sie przed światem, przyzwyczajać do samotności, przeglądać stare zdjęcia i wspominać.. Potem ewentualnie zacząć wychodzić, uciec w nauce, mieć dość mężczyzn i przestać im ufać, zachowywać się, jak zraniona sarenka. No a ja śmiałam jeszcze przed zerwaniem zakochać się w innym, i ba! mimo że jest szansa na bycie razem po naszym krótkim romansie, rzuciłam sie w wir poszukiwań kolejnego. A powinnam zaczekać na Pana nr 2, prawda? Dzielnie mnie uwodził, dzielnie na mnie czekał aż mój związek się rozpadnie, więc co z tego że ma problemy, które nie pozwalają mu odejść od jego dziewczyny? Ja powinnam wiernie czekać, ewentualnie pożegnać się z nim i rozsypać się podwójnie zraniona.

Do tego ten psychol - facet co ma się za mojego Pana... Na szczęście odpuścił, ale powiem Wam coś kobietki... 

Mniej czułabym sie poniżona, jako prywatna suka tego psychola, niż gdybym zaczeła marnować swoje życie i szansy, poprzez płacz za facetem. NIGDY sobie na to nie pozwolę, bo żaden nie jest wart moich łez, skoro nie o mnie walczyć. Latami sama walczyłam o mój związek, który nie miał sensu, chowałam dumę w kieszeń, pokornie chyliłam głowę, bo zależało mi na nim bardziej, niż na uzyskaniu czegoś. Nigdy więcej. Nie warto kochać za dwoje, a miłość zobowiązuje do czegoś. Nawet jak A., twierdził że jestem dla niego najważniejsza, że mnie kocha, pojęcia nie miał co to znaczy, bo jedynie jak potrafił mnie kochać - to wygodnie. Nie kiwnąwszy palcem. 

Zaczęłam poszukiwania szybko, bo wiedziałam też, że zanim znajdę kogoś wartego mej uwagi, minie kupa czasu, dni, tygodni, może nawet miesięcy... I faktycznie poznawszy tabun facetów tylko jeden zwrócił moją uwagę i to po paru tygodniach znajomości. W dodatku pojęcia nie mam czy do czegokolwiek dojdzie i nie będę tutaj się rozwodzić nad moja fascynacją do niego, dopóki do czegoś realnie nie dojdzie. Niestety ci poznawani, jakby każdy z osobna liczył, że coś między nami będzie. Nie wiem skąd się urwali chłopcy, którzy dostając jasny komunikat "nie chcę związku", mówią jedynie :czas pokaże: i nakurwiają wiadomościami 50 razy dziennie, licząc że ich natarczywość im w czymś pomoże. Chyba żyjemy w innych epokach. Dla mnie jedno, czy 2 spotkania zapoznawcze nie są zobowiązujące. Nie umawiam się z nimi na randki do cholery, nie płaca moich rachunków.

Ostatnio jeden na chama próbował mnie całować, jak sie spiliśmy na imprezie. Odpychałam go, mówiłam "nie", a ten co? "mnie to nawet kręci, jak ty się tak opierasz". Czaicie fazę?

 Drodzy Panowie, nie = nie, bez żadnych podtekstów do kurwy nędzy! I nie jesteśmy Wam nic winne. Mamy prawo chcieć się z Wami spotkać i nie chcieć dalszych kontaktów, macie prawo nam się nie spodobać i nie macie prawa nas z tego powodu nękać, czy przekształcać rzeczywistość tłumacząc sobie, że kobieta jedynie zachęca do walki o nią.

Nie wiem co to się porobiło z tym światem... 

Spotkałam jeszcze jeden lepszy numer. Nawet było miło i nastawiłam się na kolejne spotkanie, myśląc że może może... Ale po spotkaniu pisaliśmy troszkę i... napisał mi że jak dziewczyna nie prześpi się z nim na pierwszym spotkaniu, to znaczy, że nie ma chemii, więc nie jest już zainteresowany ^^'. 

Także szukaniem jestem już zmęczona, wystarczy mi parę upierdliwych znajomości. Nawet jak nie wyjdzie nic z Panem Skypim, pasuję, mam dość. Na szczęście na urodziny dostałam wibrator :P to już mi się tak nie spieszy. A o ciekawej imprezie sobotniej opowiem Wam już w innej notce.

wtorek, 3 czerwca 2014

Porozstaniowe komplikacje

Wczoraj miałam 25 urodziny. Imprezę postanowiłam urządzić w najbliższą sobotę i przy układaniu listy gości po raz pierwszy poczułam problematyczność mojego rozstania z A. Nie dość, że głupio było mi dostawać życzenia od A., i jego współlokatora, który w dodatku wiedział, że szykuję imprezę, ale niestosownym by było go zaprosić... to jeszcze między nami zapanowała taka niezręczna cisza... On oczywiście rozumie, ale jemu samemu jest głupio pozostawać w kontakcie ze mną... Ot i klops.

A. z kolei ma urodziny za 2 dni. Planowałam zadzwonić do niego, ale widząc, że jego w moje nie było stać na nic więcej niż "100lat" opublikowane na mojej tablicy na fb, podejrzewam, że byłoby to dla niego za wcześnie słyszeć mój głos. Zresztą na Boga, co ja miałabym mu życzyć? Może wielkiej miłości i założenia rodziny, co? W dodatku każdy znajomy jego, jest znajomym bliższym lub dalszym, moim, czy moich znajomych. Powybierać ludzi, których chcę zaprosić, tak by nikt nie czuł się odrzucony i źle w towarzystwie to istna katorga! Co śmieszniejsze Pan nr 2 zadeklarował się być bez swojej dziewczyny, więc musiałam zrezygnować z kolei z naszych znajomych, którzy znają A., bo pewnikiem donieśliby do niego, że coś ze sobą kręcimy, a to byłby dla niego kolejny cios. Kto jak kto, ale Pana nr 2, A. nienawidzi z całego serca. Z pewnością też wytłumaczyłby sobie, że nasze rozstanie absolutnie nie było spowodowane jego zachowaniem, ale moimi romansami i choć pewnie łatwiej byłoby mu mnie znienawidzić i posłać do diabla, to fajnie by było, aby ułożył sobie w końcu życie i wyciągnął jakieś wnioski, skoro jego trzeci związek rozpada się po 3-4 latach bycia razem, nawet jak trochę mu to zajmie. Poprzedniczki wściekłe na niego, pod koniec związku wywinęły mu takie numery, że mógł je rzeczywiście o wszystko obwinić i rzeczywiście od początku naszego zachowywał się... ujmę to tak "po swojemu", dodatkowo wykorzystując mój brak doświadczenia. Dopiero z czasem to zauważyłam, że on na błędach się nie uczy. Bo i po co? One były złe. No ale mniejsza. Nie chcę, ani aby A. zadręczał się domysłami, ani żeby Pan nr 2 miał jakieś problemy z tego tytułu. Więc z listy gości wypadli ci, co mogliby je stworzyć. 

Potem z kolei o imprezę zaczęli dopytywać się wszyscy ci, którzy chcieliby dostać ode mnie szansę... Żartobliwie myślałam nawet, by zaprosić wszystkich tych facetów, i kto mi przyniesie najfajniejszy prezent ten szansę dostanie :P, no ale to byłoby samobójstwo. Już widzę miny wszystkich tych adoratorów, jak Pan nr 2 próbuje zgarniać nagrodę główną na ich oczach. Więc nie. Zaprosić jednego z nich, który wie, że na nic szczególnego liczyć nie może = dać mu nadzieję. 

Stwierdzam nieśmiało, że życie zajętej kobiety jest znacznie prostsze. Argument "mam chłopaka", jest zdecydowanie silniejszy od "nie mam ochoty" i zdecydowanie mocniej odstrasza upierdliwców.

Dodajmy do tego sesję i w dodatku muszę uważać, by nikt mnie nie porwał, bo mój Pan nie do końca skumał, że wcale nie chciałam, by był moim Panem i wyszło to tak niechcący.... Mam istny mętlik w głowie. Nawet, jak owego Pana blokłam na skypie, i skłamałam że wyjeżdżam za granicę dorobić parę groszy, więc nie może pisać smsów, bo będą droższe... to...:

Oczywiście padają i "milsze" groźby, więc zobaczymy, co czas pokaże, czy to tylko puste słowa, czy mam się czego bać. A znając moje szczęście i tak zacznie do mnie wydzwaniać, akurat kiedy w końcu umówię się z moim potencjalnym kochankiem, z którym jestem już coraz bliżej. To straszne, ale nie miałam pojęcia, że można na kogoś nakręcić się aż tak przez internet! Myślę, że nasza fantazja o seksie z nieznajomym na pierwszym spotkaniu już średnio jest aktualna, bo on dla mnie w ogóle obcy nie jest. Może na potrzeby bloga, ale żeby nie mylił się Wam z Panem, autorem powyższych komunikatów, nazwę go Panem Skypem? na początku pisałam o nim Pan Dominant, ale po moim niefortunnym zaciąganiu informacji o świecie bdsm, zdecydowanie chcę rozdzielić sfery dominacji, od pewnych siebie i stanowczych, normalnych facetów. Pan Skypi, jest zdecydowanym młodym mężczyzną, który nie potrzebuje żadnej dodatkowej otoczki, a ja tylko wyglądam naszego spotkania, które ma się odbyć po 7 czerwca. Już bliżej, jak dalej, choć... sama nie wiem czy to naprawdę normalne czuć takie pożądanie do kogoś, kogo się nigdy jeszcze nie widziało na oczy, poza skypem, rzecz jasna? Czuć chemię przez monitor? Zdarzyło się to Wam kiedyś?

czwartek, 29 maja 2014

BDSM - Mono uległą!

Jak widzicie aktualnie czytam bardzo ciekawą książkę o bdsm. Z początku wydawał mi się ten światek nieco chory, ale biorąc pod uwagę, że lubię dominujących facetów i jestem już znudzona i zmęczona "ciepłymi kluchami", które zazwyczaj dodatkowo, choć są sympatyczne, nijak o siebie nie dbają, zaczęłam być ciekawa, czy właśnie tam znajdę tych prawdziwych samców. O dziwo cześciowo tak jest. W dodatku naprawdę dbają o siebie. Skoro interesują się tą sferą, chcą też kobietę kusić.

Zarejestrowałam się na portalu bdsm, aby dopytać się o parę kwestii, jak wygląda wytyczanie granic, związki itd., bo jednak moja znajomość tematu jest znikoma. 50 twarzy Greya nijak nie przybliżało tematu, ba! pokazywało go z tak lajtowej strony, a i tak zbulwersowało połowę polski. Rzeczywiście, jak się słyszy, że facet mówi do swojej kobiety per suko i traktuje ją, jak swoją własność, wzbudza pewną niechęć. Kiedy idziemy dalej, że kobieta daje się bić i poniżać, komentarz jest dość prosty - dziewczyno jesteś chora!

Z drugiej strony nie znam kobiety, która nie chciałaby przeżyć "ostrego rżnięcia", mimo że część się do tego nie przyzna przez swoją pruderię. Miliony par także daje sobie w sypialni klapsy, drapie się w plecki, ściska piersi, aż czasem do bólu, przygryza nawzajem wargi. No, ale kto by się przyznał, że go kręci coś takiego, jak bdsm? Takie gesty ludzie po prostu nazywają namiętnością, nikt się w zasadzie nie zastanawia ile już spróbował ze świata bdsm, który chorym nazywa, ani nie duma nad tym, ile rzeczy z tego go ciekawi.

No więc ja powiem wprost. Mnie ciekawi, jak to jest być uległą. I kiedy przez dziwną pomyłkę i nieporozumienie, ktoś z portalu pomyślał, że chcę do niego na tresurę, potraktowałam to jako nowe doświadczenie. Śmiałam się, bo mieszkał daleko, wiec o sexie nie było mowy i byłam ciekawa, jak to może wyglądać, szczególnie w takiej relacji na odległość. Czułam też, że mogę bezpiecznie to sprawdzić.

Pan, przyjął mnie na tresurę. Problemem już na początku było dla mnie zwracanie się do niego "Panie". W każdej odpowiedzi musiałam go utytułować. "Tak Panie", "Nie Panie", "Masz rację Panie". Rozumiał, że jestem nowa, nie irytował się, jednak im częściej zapominałam, tym bardziej mnie poniżał. Na początku dla mnie również było komiczne, słuchać tego jaką jestem suka, kurwą, i to czyjąś, i nawet wcale nie brzmiało to dla mnie poniżająco. Z czasem jednak kiedy dawał mi zadania do wykonania, które musiałam dokumentować zdjęciami, które również miały mnie poniżyć, jak irytował się, kiedy wykonanie trwało zbyt długo, jak domagał się kolejnych zadań, niektórych btw całkiem ekscytujących - pomysłowość miał super dużą, zaczynałam TO czuć. To było takie niesamowite poznać faceta, który nie znosi sprzeciwu, i którego nie umiem sobie podporządkować. Niestety większości w naszym kraju tylko się wydaje, że są dominujący, a z łatwością dają się wsadzić pod pantofel.

Relacja się rozwijała. Wiedziałam, że mam wybór - mogę zerwać kontakt i zniknąć, jak nie będę chciała spełnić kolejnych żądań, ale fakt, że miał tyle cudownych pomysłów po prostu mnie kręcił. Owszem, nie były to zadania w stylu: "idziemy do restauracji, a Ty musisz wytrzymać z wibrującym jajeczkiem, którego wibracje, będę kontrolował pilotem", bo odległość, ale wiele rzeczy naprawdę było ciekawych, a ciekawość mnie utrzymywała w tej relacji. Wiedziałam, że jak ja czegoś nie wykonam, czy Pan będzie ze mnie niezadowolony, to on odejdzie, a przygoda się skończy. Nie będzie kolejnych zadań, ani rozmów. Więc suka ma za zadanie utrzymać przy sobie Pana i być mu wierną, a Pan posłuszną sukę nagradza czułością i swoim zaangażowaniem, choć mój był chyba psychopatyczny, bo z czułością mu nie szło xD.

Zaczęłam się zastanawiać, jednak czy byłabym w stanie być w takiej relacji i na jakim poziomie. W życiu ciężko jednak być z kimś kto uważa nas za swoją własność, i chce podejmować za nas wszystkie poważne decyzje. Z drugiej strony mój Pan miał dwa tony. Kiedy czuł, że coś się u mnie dzieje w życiu, już nie oczekiwał formy Pan, mówił do mnie łagodnie, rozmawiał, jak z równą, okazywał mi szacunek, więc może gdyby zarezerwować, całą tą otoczkę do sypialni, a w życiu być po prostu sobą, to miałoby to sens? Bo sama otoczka z zewnątrz wydaje się no śmieszna, trochę nie na miejscu, ale widzę w niej pewien potencjał, w niektórych sytuacjach.

W mojej relacji z moim Panem, sensu to nie miało, bo nie mogliśmy być razem w sypialni. Wyznaczył datę spotkania, co prawda, więc nie chciał tylko internetowej relacji, ale chciał, bym była gotową suką, jak weźmie już ten swój czas wolny. Na portalach bdsm wielu jest w sumie takich, którzy swoje upodobania ciągną tylko i wyłącznie do łóżka. Często dominujący chcą inteligentnej i niezależnej kobiety, którą podnieca zdanie się w sypialni na swojego kochanka. Po prostu. Z drugiej jednak strony, myślę, że jakby mężczyzna przejawiał totalne zero dominacji w życiu, to w sypialni, bym go wyśmiała, nieprzyzwyczajona do odgrywania ról. Bardzo mi się podobała, jednak relacja bohaterki Wyznania Uległej, z drugim ze swoich kochanków. Thomas był jej świetnym przyjacielem w życiu, w łóżku oboje odkrywali swoje podniety, ale po odkryciu jaka relacja im daje najwięcej satysfakcji, zdarzało mu się powiedzieć, co ma zrobić, co miało mieć po prostu efekt, jakby gry wstępnej tego, przed ich spotkaniem/powrotem do domu, czy zmienić nagle ton i powiedzieć, że ukarze ją później w stosownym do tego miejscu, za to, ze go tam pacnęła gazetą. To miało taki charakter przypominajki, "są momenty, kiedy to ja rządzę". Kogo też nie podniecały zadania z Greya? Wychodzili, jak równa sobie para na jakiś bankiet, z tymże on prosił by tańczyła bodajże z zatyczką analną, czy czymś tam. Wracali do domu i już żadna gra wstępna konieczna nie była :P. I wcale nie uważam tutaj tego za chore, a nawet chyba chciałabym coś takiego przeżyć.

Bardziej trzeba być rozsądnym przy wyborze sadysty. Niektórych wyrafinowanych może "ponieść" mimo ustalonego hasła bezpieczeństwa. Sadyzm ma różne stopnie i o tym trzeba pamiętać, nie uciekać od razu z krzykiem, jak padnie hasło spanking, ale porozmawiać i wybadać teren. Niektórzy  tylko chcą spróbować na uległej paru rzeczy i sami nie są ich pewni. Nic nadzwyczajnego, jak choćby takie lanie, jak każdy z nas miał na swoją 18tkę :), tradycja ta ma się dobrze, a nikt nie uznaje tego za sadyzm, ani za masochistów tych, którzy poddają się osiemnastu batom. W zasadzie to mogłoby być podniecające trochę, w odpowiednich warunkach i atmosferze, czy z pewną delikatnością. Nie zawsze chodzi przecież o to by bolało, ale o to, by coś zademonstrować. 

Wiązanie to tez nic nadzwyczajnego i wiele par tego próbuje także. Jak i zabawy z lodem, czy woskiem. Wosk bardziej extramalny, ale kto z nas nie wsadzał do świeczek palców? Fekaliom mówię nie, toaletowe klimaty w ogóle mnie nie kręcą. Niektóre fetysze są do przeżycia. Jak facet uwielbia kobietę na obcasach, a kobieta akurat kocha swoje szpilki, to nie ma  w tym nic chorego moim zdaniem. Gorzej jak fetyszysta się z jakąś wiąże i próbuje na niej wymuszać, aby ubierała się, jak mu się podoba. Torturom również mówię nie i coldcock e -e. Owszem byłabym ciekawa trójkąta z dwoma panami, ale jestem tu jak typowy facet, prawie każdy by chciał, prawie nikt nie próbował :P. Brakuje mi po prostu odwagi an taką fantazję, a nawet jeśli bym się odważyła, nie chciałabym robić tego często i musiałabym mieć hiper zaufanie do obu partnerów.

Zainteresowanym zapraszam do poczytania i sprawdzenia terminów. Ja miałam okazję trochę sprawdzić ten światek i ogólnie byłoby miło, aby ludzie zaczęli być otwarci na nowe doświadczenia, a nie panowie czasem traktują panie, jak worki na spermę, zaś one aby panowie zachowali swe ego, udają orgazmy. Seksem trzeba się cieszyć i umiejętnie z niego korzystać.

Ja Pana musiałam pożegnać. Co prawda był problem, nękał mnie trochę, bo przecież to on mógł mnie zwolnić ze służby, lub nie, a ja nie miałam prawa se tak odejść, ale chyba już jestem od niego wolna. Niestety wystraszył mnie coraz realniejszym spotkaniem, chęcią zakolczykowania, i seksu z paroma na raz. Brrrr. Never ever!

Z kolei, w tamtej notce pisałam Wam, o moim potencjalnym kochanku i to jak najbardziej jest aktualne. Dałam mu nick Pan Dominant, ale po zapoznaniu się ze sferą bdsm, chyba muszę wymyśle mu jakiś ciekawszy, abyście nie mylili go z jednym z tych Panów od suk. Bo owszem, jest zdecydowany, stanowczy, wie czego chce ale zdecydowanie otoczki i sadyzmu nie potrzebuje.

Znajomość się rozwija na razie skypowo tylko i uwaga... postanowiłam z nim spełnić swoją fantazję o seksie z nieznajomym, czyli na naszym pierwszym spotkaniu. Chociaż tyle siedzimy na skypie i gadamy, że już zupełnie nie jest mi obcy, tylko jeszcze mocniej kręci, ale myślę, że spotkanie na tym nie straci. On sam miał podobną fantazję o seksie z nieznajomą. Jednak żadne z nas nie chce ryzykować, że zrobi coś wbrew drugiej osobie, czy że się sobie nie podobamy, stąd takie przygotowania. Rozmawiamy o tym, prosto i otwarcie, by nasz pierwszy raz był najpiękniejszym wspomnieniem. Lepiej tak, niż z jakimś pierwszym, lepszym z dyskoteki.

I tak! Jest zadbany, uprawia sport, nie ma piwnego brzucha i jest równie inteligentny, jak przystojny. Niestety gatunek wymierający ;/

A co Wy myślicie o spełnianiu Waszych fantazji? Zetknął się ktoś z Was z BDSM? Jakie macie związane z tym doświadczenia?

piątek, 23 maja 2014

Cele i decyzje

Komentarze pod poprzednią notką uświadomiły mi, że nie do końca chyba jestem w stanie wyjaśnić swoje samopoczucie. O tyle o ile rzeczywiście rzuciłam się w wir poznawania nowych facetów, bo nie potrafiłam stać w miejscu, bo bałam się, że dosięgnie mnie żałoba po utraconej miłości/miłościach, o tyle teraz, gdy wszystko sobie wyjaśniliśmy z Panem nr 2, czuję po prostu spokój. Nawet za nim nieszczególnie tęsknię, bo pogodziłam się z tym, że jeśli mamy się zejść to, to wymaga czasu, dość dłuższego czasu.

No ale Vill, pewności nie mam, że się zejdziemy ;). To nie będzie kwestia miesiąca, tylko ok roku. Może mniej, może więcej. Wolę być później rozdarta między Panem Dominantem i Pan nr 2, niż wyjść na żałosną cipę, która czeka latami na faceta, który jednak zmienił decyzję. 

Całą resztę facetów odesłałam, ale skoro już tak się stało, że w okresie tego rzucania się na poznawanie nowych mężczyzn zjawił się, ktoś kto mnie realnie zainteresował. To czemu by nie skorzystać? Nie nabrać nowego seksualnego doświadczenia, którego umówmy się... mogę sobie tu pisać i pisać, ale naprawdę takowego doświadczenia mam niewiele. W całym swoim życiu miałam raptem dwóch kochanków, w tym dopiero jak udało mi się przespać te parę razy z drugim, zrozumiałam, że mój pierwszy kochanek nic kompletnie o seksie nie wiedział, ze mną włącznie. No dobrze, żeby go nie obrażać, może i wiedział, ale niewiele, a ja nawet nie umiałam go pokierować, bo wiedziałam jeszcze mniej. Więc teraz biorąc pod uwagę, że mogę swoje życie związać w przyszłości z tym drugim i zakładając, że nam wyjdzie to jedyne doświadczenie jakie wniosę do tego związku będzie - żadne. 

Więc skoro Pan nr 2 się zgodził, skoro ja zafascynowałam się Dominantem, i skoro oboje Dominant i ja związku nie chcemy, nie szukamy, uważam to za czysty układ. I wbrew pozorom wcale nie będzie to seks bez uczuć. Fascynacja to naprawdę coś dużego, przynajmniej w moim wykonaniu. Mało który facet jest w stanie mnie naprawdę zainteresować, a jeszcze trudniej, aby wzbudzić we mnie pożądanie. Nie chcę teraz biegać po dyskotekach i skończyć jak desperatka, którą kiedyś libido przyciśnie i zrobi to z pierwszym lepszym... Jednak wiem, że Pan Dominant zna się na rzeczy, mógłby być moim kochankiem na dłużej, chroniąc mnie przed desperacją i jednonocnymi przygodami. Same plusy. Jedynym ryzykiem jest tu to, że mogłabym się w nim zakochać, ale lepsza nieszczęśliwa miłość, niż gdybym pozwoliła swojemu libido zrobić z siebie puszczalską. Chyba.

W zasadzie to nie wyobrażam sobie seksu z kimś, kto nie wzbudza we mnie żadnych intensywniejszych odczuć swoją osobą. A Pan Dominant ma pozytywny wpływ na moje życie. Tak dużo siedzi i się uczy do egzaminu, że aż przypomniał mi, że ja też jakieś mam niebawem. 

Przez swoją zwariowaną sytuację zupełnie zaniedbałam studia. Ostatnio też wolałam wypić z moją przyjaciółką, która miała niedawno urodziny, i co? Zaspałam na zajęcia, na których miałam zbyt dużo nieobecności. Udało mi się co prawda dziś to odkręcić, ale prawie znowu na nie zaspałam, bo zebrało mi się na hurtowe pisanie prac. Prawie przegapiłam terminy ich oddania! Na prezentacjach improwizuję i jestem przemęczona... Kładę się po 4, wstaję 8-9 i teraz walczę o moje studia, ale... tamten etap był mi potrzebny. Teraz mogę już na spokojnie umiem posiedzieć, ponudzić się, bez łez, bez żałoby po związku, co pozwala mi też skupić się na nauce. 

Nadrobię wszystko, a potem w nagrodę ulegnę dominującemu :). Bo paradoksalnie, choć tak szybko zaczęłam w ten sposób o nim myśleć, to jednak jeszcze rozsądkowo się wstrzymywałam do lepszego poznania :)

Mam nadzieję, że niebawem wszystko się ułoży. Że zdam na 5 rok, że z Panem Dominantem będziemy dawać sobie czasem przyjemność, a za ok pół roku napiszę Wam, że po zaliczonym semestrze idę do stałej pracy i się usamodzielniam w nowym mieszkanku. To mój konkretny cel na najbliższą przyszłość, a czy w tej przyszłości pojawi się ktoś dla kogo moje serce będzie bić mocniej, czy może to Pan nr 2 zawróci, i tym razem będzie nam dane być razem... to nie jest zależne ode mnie, wiec nie będę o tym zbyt intensywnie myśleć tylko korzystać z życia, jako niezależna singielka :P

środa, 21 maja 2014

Koniec romansu, początek nastpęnego?

Parę dni temu nie wytrzymałam i napisałam do A. Byłam ciekawa jak sobie radzi, czy żyje i jakiej jakości jest teraz to życie. Odpisał, że odpoczywa alkoholizując się. Normalnie bym się zmartwiła, że pije sam, ale w zasadzie okazuje się, że nic się nie zmieniło dla niego. Dalej siedzi sobie sam w domu, dalej musi odpoczywać od ludzi i dalej alkohol jest dla niego jedną z lepszych rozrywek. Dowiedziałam się także, że A. skoro nie sprzedał swojego poprzedniego motoru, postanowił go w ogóle nie sprzedawać i mieć sobie dwa. A co! Skoro nie ma już dziewczyny to może kolekcjonować zabawki, czyż nie? Co więcej stwierdził, że jak niebawem dostanie podwyżkę to kupi sobie trzeci, ma już ponoć upatrzony. Prawie roześmiałam się do monitora. Boże, co to za facet! On naprawdę w ogóle nie myśli o przyszłości i coś czuję, że w takim tempie to ja szybciej będę na swoim, niż on. Ba! Zaproszę go wówczas na parapetówkę. Cieszę się, że z nim już nie jestem, bo chyba szlag by mnie jasny trafił, jakby mi to oznajmił. Rozumiem, że plany założenia rodziny mu się oddaliły w czasie, ale halo naprawdę tego niegdyś ambitnego człowieka nie stać na nic więcej niż wynajem zagrzybionego pokoju w rozpadającym się domu? Jak tak to nie mam pytań.

Spotkałam się też w końcu z Panem nr 2. Rzeczywiście jest zalatany, zalewa mu jego harcówkę, gdzie musi zabezpieczać wszystko, przed idącą falą. Nawet na wspólnym spacerze torpedowali go telefonami, dodajmy zepsute auto, pracę na czarno, na zlecenia, zepsute auto i... strach. Kiedy powiedział, że nie chce ze mną sypiać, zostałam pozytywnie zaskoczona. Bałam się, że wykorzysta nas obie, że to tylko ja go idealizuję, a on nie ma żadnych zasad moralnych. Najpierw oczywiście serce stanęło i czekało, czy chce zerwać kontakt, ale nie. Powiedział, że nie potrafi dalej zdradzać. Po prostu. Nie wiedział, jak mi to powiedzieć, więc rzeczywiście wpadł w wir zajęć i przeprosił za to, że nasz kontakt się rozluźnił, stwierdził, że zachował się w tym przypadku jak dupek i, że więcej tak się nie zachowa. Postanowiłam pociągnąć temat dalej, skoro już mieliśmy godzinę szczerości. Spytałam go co czuje do swojej dziewczyny, jak to widzi. Powiedział, że czuje się rozdarty po połowie, ale do swojej dziewczyny zdążył się już przywiązać, mnie nie poznał aż tak dobrze. No tak, tutaj nie zaskoczył mnie niczym, choć zakuło. Powiedział, że nie widzi ze swoją dziewczyną przyszłością, nie myśli o ślubie, bo ona go nie akceptuje takim, jakim jest i nie spodziewał się, że będzie z nią aż tak ciężko, ale na razie i tak nie myśli o zmianach ze względu na problemy finansowe. Powiedziałam, że w takim wypadku nie opłaca mi się czekać i nie będę zachwycona jak przyjdzie do mnie tylko dlatego, że nie wytrzymał z tamtą. Rozumiał to, ale... cóż.. przytoczył parę sytuacji z czasów, kiedy to ja byłam zajęta a on wolny... No i miał rację. Skoro nie chciałam zrywać z A., na cholerę do niego jeździłam, na cholerę wdawaliśmy się w te chore gierki?

Spytałam się go, po co mu więc ja, po co on popełnia teraz moje błędy. Czemu na siłę chciał zachować kontakt i chce go dalej, skoro nie chce ze mną i tak sypiać, a moja osoba sprawia, że jest rozdarty. Stwierdził, że jest chyba masochistą, a kiedy się rozstawaliśmy jego oczy się zeszkliły i powiedział mi do ucha, tak cichutko, że mnie kocha i nic nie potrafi na to poradzić i że może kiedyś będziemy jeszcze razem.

Mogłabym na niego czekać tyle samo lat, co on na mnie, ale tak bardzo boję się zranienia, że postanowiłam zrobić to co mogę najrozsądniejszego - odrzucić wszystkich adoratorów, chcących ode mnie stałego związku i przeczekać jakiś krótszy niż parę lat, okres z kimś, kto będzie po prostu kochankiem. Kto zaspokoi moje potrzeby (a się składa, że takich adoratorów na kochanków też już mam - polowanie na facetów jest masakrycznie banalne), ale nie będzie się angażował. Jak się zakocham to wtedy będę myśleć, ale jakoś czuję w kościach, że Pan nr 2 jest mi pisany, po prostu. Nasza historia jest zbyt niesamowita, a on za bardzo drze koty z tą swoją dziewczyną. Na razie nie kładę na nim krzyżyka. Oboje musimy wyprostować swoje życia - ja w końcu muszę się usamodzielnić, on znaleźć stałą pracę... Myślę... nie, ja jestem pewna! że to jeszcze nie koniec :)
 
Rozmawiałam o potencjalnych kochankach z Panem nr 2. Nawet powiedział, którego powinnam wybrać... on jest naprawdę niesamowity ^^'. Z początku myślałam, że nie będę potrafić teraz z nikim innym być. Mój burzliwy, acz krótki romansik z Panem nr 2 sprawił, że serce mam wypełnione po brzegi. Do A. też wciąż coś czuję, zawsze będzie miał w moim sercu jakieś miejsce, ale jak zaczęłam patrzeć na adoratorów przez pryzmat cech fizycznych, a nie który by mnie tu nie zranił, który jest porządny, który ma jakąś przyszłość, zauważyłam, że moją atencję wcale nie jest tak trudno zdobyć. Wystarczy, że mi się podoba, i jest inteligentny i dominujący. Niestety drogie panie, z przykrością stwierdzam, że takich przystojnych jest naprawdę u nas w Polsce niewiele. Dużo jest takich "w miarę" i "niczego sobie", ale takich wyglądem wzbudzających pożądanie? Nawet Pan nr 2 ma już mięsień piwny, to jakaś plaga. Albo szkielety, albo brzuszyska, nie mówiąc już o jakiś naprawdę urokliwych rysach twarzy. No, przynajmniej dla mnie ;). Tak czy siak udało mi się kogoś takiego znaleźć i fascynuje mnie wcale nie gorzej, niż Pan nr 2. Jest bardzo specyficzny, znacznie bardziej dominujący, bez elementów sado-maso (chyba), ale pewnie i tak większosć z Was skojarzy to z czymś a la 50 twarzy Graya. Pan nr 2 uważa, że byłoby to dla mnie ciekawe doświadczenie. Więc może się poddam Panu Dominantowi? Wygląda na to, że strasznie mu się spodobałam, ale... heh jak tylko upatrzę sobie przystojniaka, i okazuje się, że też mu się podobam, jakoś nie mogę uwierzyć, w swoją wartość, że mam prawo się podobać. Zaczynam wstydzić się swojego ciała, blizn na ręku... No ale to tylko siedzi w głowie prawda?

poniedziałek, 12 maja 2014

Suka

Dzisiaj po raz pierwszy zeszkliły mi się oczy na myśl o A. Zaczęłam analizować to, czemu tak naprawdę z nim zerwałam i choć nadal uważam logicznie, że była to dobra decyzja, odkryłam, że nie do końca moja. Zadecydowała moja słabość tak naprawdę, bo wahałam się i nie dostałam czasu, aby móc zdecydować tylko i wyłącznie sama. Zadecydował internetowy przyjaciel (Vill, wiesz kogo pewnie mam na myśli), który sfabrykował to co A. o mnie pisze, który postanowił nas ze sobą skłócić, twierdząc, że jednak wie lepiej, co jest dla mnie dobre. Zadecydował kumpel A., który miesiąc temu wpadł do jego pokoju akurat kiedy mieliśmy poważną rozmowę, która potoczyła się kiepsko. Zadecydował trochę Pan nr 2, który dał mi nadzieję na coś, na co już nadziei chyba nie mam. Zadecydowała trochę tez moja przyjaciółka, która zasugerowała, że mam tylko dwa wyjścia, albo się z nim rozstać, albo mu powiedzieć o zdradzie, a ja na to drugie odwagi pewnie bym w sobie nie znalazła. Wiedziałam, że nasze relacje mogą się pogorszyć, jak wybiorę opcję "zostaję" i "ukrywam". Myślę jednak, że to przede wszystkim moja wina. Za dużo peplam przyjaciołom o moim życiu prywatnym, a potem albo przejmuję się ich zdaniem, albo oni działają za moimi plecami. Może moje przemyślenia powinny być tylko moje? Jednakże ciężko ogarnąć wszystko co  dzieje się w mojej głowie ot tak.

Wiem, że Pan nr 2 ma swoje teraz problemy, a dziś rozmawiałam z jego matką, która nie tyle je potwierdziła, co przekazała, że są one większe niż myślałam. Nie wiem kiedy by się z nimi uporał, ani czy znajdzie się w jego życiu przez to dla mnie. Nie sądzę. W tych problemach ja mu pomóc nie mogę, a jego dziewczyna i owszem, więc jakie mam szanse?

Próbuję żyć szybciej, mocniej, aby mnie płacz nie dogonił i plątam się jeszcze bardziej i jeszcze szybciej uciekam. Wiem, że jak tylko się zatrzymam na oddech - rozlecę się cała, nie wiem nawet na jak długo... Stracić jedną miłość to już jest ciężko, stracić dwie w podobnym czasie... boli chujowo mocno, wiecie? Pan nr 2 uważa, że jestem piękna i choć on chciał mnie w tych wszystkich porozciąganych bluzach, uważał że mogą za mną latać tabuny, jesli o siebie zadbam. Tak też zrobiłam. Po schudnięciu - nowa fryzura i faktycznie powodzenie mam duże, tylko... jakoś mnie nie cieszy to. Ani A., ani Pan nr 2 i tak mnie nie mogą takiej zobaczyć, a mnie było jakoś bez różnicy...

Bez różnicy było rejestrowanie się na portalach randkowych. Nie wiedziałam czego tam szukam. Zresztą i tak zazwyczaj trafiali się sami dupkowie o! Miałam tylko brechta trochę. Jednak wyselekcjonowałam paru, z którymi postanowiłam się spotkać, na nic zobowiązującego oczywiście, tylko panowie takie sobie wnioski wysnuli, ze coś z tego będzie. Wszyscy kurwa! Oczywiście miałam nosa, bo wszyscy byli sympatyczni i mili, ale tylko z jednym chciałam spotkać się drugi raz.

Pan Ka po prostu ujął mnie swoją osobowością. Nie podobał mi się, ale dobrze mi się z nim rozmawiało, myślałam że moglibyśmy się zakumplować, mamy tyle ze sobą wspólnego! Wydaje mi sie to uczciwe poznanie się i zostawienie sobie furtki, przecież nie każdy poznany w necie może być kimś z kim chcemy spędzać czas, prawda? Pan Ka był w wielu kwestiach tak podobny do mnie, że czułam się przy nim świetnie. Umówiłam się z nim na drugie spotkanie, które chciałam spędzić tak samo fajnie. Było fajnie, gdy zobaczyłam TO COŚ w jego oczach. Był zapatrzony we mnie jak w obrazek... Poszliśmy coś zjeść i w restauracji mnie objął i pocałował. Nie poczułam nic. NIC! Jednak kiedy mnie przytulił... walczyłam ze sobą, aby się nie rozryczeć. Tak bardzo przypominał mi A... To A. mnie kiedyś zaprowadził do tej restauracji, bałam się też, że nagle A. nas tam spotka, że go zranię jeszcze mocniej.

Potem Pan Ka mnie tylko irytował. Chciał się przytulać dużo za dużo, chciał dużo za dużo buzi, wykręcałam się jak mogłam. Zapłaciłam rachunek za nas dwoje... nie chciałam brać ani złotówki od niego, mimo że ma dużo pieniędzy. Bałam się jednak zobowiązań, bałam się poczucia, że coś muszę dać mu w zamian i będę się bujać z ew. zerwaniem kontaktu. Kiedy się rozstawaliśmy był taki szczęśliwy, a ja czułam się jak gówno przylepione do czyjegoś buta. Poczułam satysfakcję, że dałam mu tą euforię na chwilę i poczułam że siebie nienawidzę, za to, że pewnie mu ją równie szybko odbiorę.

Z drugiej strony... im więcej robię złych rzeczy, tym bardziej czuję, że zasługuję na ten ból w sercu, który mnie nęka. 4 lata byłam wpatrzona w A., próbowałam łatać wszystkie dziury, jakie robił i choć nie czuję się przez niego skrzywdzona, wiele łez polało sie w tym związku i ciężko jest mi się pogodzić, że po 4 latach skończył się z tak durnych powodów, bo nie mógł się kurwa postarać! Jestem zła, że nie zerwałam wcześniej, że może dzięki temu Pan nr 2 byłby teraz ze mną i bylibyśmy szczęśliwi. Nie byłoby zdrad, nie byłoby niczyjej krzywdy. Jestem zła na pieniądze, których nigdy nie mam. Nie mogę pomóc Panu nr 2, nie mogłam zamieszkać z A., przez co praktycznie w ogóle się nie widzieliśmy na końcu naszego związku - nie było już co zbierać. Jestem zła na cały świat za to, że zawsze jest pod górę.

Tylko trochę chujowa ze mnie suka, która rani krwawiąc. W moim sercu nie ma już niestety miejsca.

Spróbuję na wakacje wziąć wszystkie możliwe kolonijne turnusy. Przetrzymam ten miesiąc i zniknę od wszystkich. Bo mam za dużo czasu na głupoty.

sobota, 10 maja 2014

"Pokazałem ci życie, ale zaraz przestałem ci je dawać"

Autystyczny-mankut skłonił mnie do napisania ciągu dalszego i pewnych refleksji... - dziękuję! Myślę, że to co się stało nie tyle nie pasuje do mnie, co w końcu zaczęłam sobie pozwalać na bycie sobą. Mam bardzo wysokie libido od zawsze, ale po krzywdzie jakiej zaznałam w dzieciństwie od mężczyzny nie pozwalałam sobie na zaspokojenie. Szukałam mężczyzny, który się mną zaopiekuje, który mi da miłość w innym aspekcie przede wszystkim. A. taki był. Chyba dlatego go pokochałam i... kocham nadal. Bardziej jednak od seksu, lubiłam jak mnie przytulał, całował w czółko, troszczył się mnie. A. wprowadził mnie w ten dorosły świat. Uczył mnie jak odnaleźć się w społeczeństwie, nauczył mnie picia alkoholu (byłam abstynentką), nauczył mnie śmiać się i bawić beztrosko. Zasmakowałam w tym. W międzyczasie też skończyłam terapię, pożegnałam swoje problemy. Wyszłam z anoreksji, zau fałam ludziom - mężczyznom i przede wszystkim zaakceptowałam swoje ciało.

Na tej płaszczyźnie z A., też dochodziło do wielu sprzeczek. Uważał, że zachowuję się dziecinnie, że jestem nieodpowiedzialna, a ja... cóż pierwszy raz zachowywałam się, jak przystało na mój wiek. Byłam studentką, która polubiła imprezy, to chyba nic dziwnego? A. był 8 lat starszy, w dodatku wiecznie przemęczony zachowywał się o dodatkowe 10 lat więcej. Coraz mniej chciałam spędzać z nim czas w łóżku, czy po sprzątnięciu swojego mieszkania, jechałam do niego, by pomóc w sprzątaniu jemu. A. sam to zrozumiał. Przy rozstaniu powiedział tak: "pokazałem ci życie, ale zaraz przestałem ci je dawać". Uważałam, że to można naprawić, bo mnie został rok studiów, potem też tylko praca, zamieszkamy razem i będzie pięknie. Jednak A. był coraz bardziej wycofany. Po pracy izolował się od ludzi... w tym także mnie... Gdy przyjeżdżałam niknął w internecie i jeśli nie wzięłam jakiejś książki/laptopa potwornie się u niego nudziłam. Nie dało się go wyciągnąć na spacer, ani namówić na jakiś film (bo do oglądania koniecznie potrzebował swojego kumpla) a gdy nie przyjechałam, bo też mi czasem coś wypadło było mi cholernie przykro, że nawet nie zadzwoni... że nie interesuje się tym co się u mnie dzieje, albo co gorsza jak już się zainteresuje nie pamięta już jak to on był studentem i od razu mnie skrytykuje.

A. uważał, że się zmieniam na gorsze, ja uważałam, że zawsze miałam tą ciemniejszą naturę tylko nie zawsze dochodziła do głosu. Zawsze byłam ciekawa działania pewnych substancji, ciekawa jakby to było uprawiać seks z kimś innym, przede wszystkim wtedy, gdy A. już był tak wycieńczony, że mu się nie chciało kompletnie. A jak się mu chciało to po paru buziakach wrzucał mnie na siebie na zasadzie "zrób resztę". Wracałam od niego jeszcze bardziej sfrustrowana i pewnie temu w końcu ustąpiłam Panu nr 2, który za pierwszym razem po prostu dał mi przyjemność, sam nie korzystając, ale też.. przez te wszystkie lata robił to, czego powinnam oczekiwać od A. Płakałam? Pan nr 2 już jedzie, A. nie ma czasu. Potrzebowałam pogadać? Pan nr 2 patrzy się w moje oczy zczytując wszystkie moje emocje z twarzy, A. gapi się w laptopa z "mów przecież i tak cię słyszę". Nocna impreza? A. wzywa taxi i wraca se do domu taksówką, nawet nie odprowadziwszy mnie na przystanek na nocny autobus, Pan nr 2 jak wypił jedzie ze mną ostatnim autobusem, odprowadza pod dom, nawet jak sam potem już nie ma jak wrócić... I przede wszystkim... A. nie miał zbyt dużo wad ale jego arogancja sięgała górskich szczytów. Uważał się za cudownego, nie przepraszał, nie chciał nad sobą pracować, nie chciał kompromisów. Pana nr 2 pokochałam za to, że był taki nieidealny... taki jak ja. Wiele wad fatalnych, które ma i ja posiadam. Rozumie więc co to skrucha, przyzna się gdzie postąpił źle...

Myślę, że dlatego A. miał wiele zaburzonych dziewczyn. Były dla niego idealnym tłem, co więcej nie były pewne siebie, nie były pewne tego na co zasługują, a na co nie, więc nic od niego nie wymagały. Jak sobie przypomnę początki, jak przyjechałam do niego, a on wracał po pracy i siadał przed laptopem... To dla normalnej dziewczyny byłby to alarm, machnęłaby ręką i wyjechała. A ja co? Ja grzecznie siadałam w kąciku i czekałam, aż znajdzie odrobinę czasu, aż przytuli mnie przed snem, czy cokolwiek. Przy następnym wyjeździe po prostu wzięłam coś aby się sobą móc zająć. Problemy zaczęły się w momencie, jak zaczęłam mówić nie i mieć oczekiwania. Nie wiem może to naciągane, ale myślę że coś w tym jest, szczególnie że dwie poprzednie ex A., rzuciły go dokładnie po ok 3 latach bycia razem... to dość zastanawia, czemu taki okres...

Sama jestem zdziwiona czemu nie mam wyrzutów sumienia. Nie tęsknię nawet za A., choć wielokrotnie łapię się na tym, że ooo byłam u fryzjera ciekawe, jak nowa fryzura spodoba się A! Ooo schudłam, ciekawe, czy A. zauważy. Ooo poznałam kolesia co ma na Ukrainie plantację truskawek, A. pewnie zechce go poznać! Jednakże żadni nasi znajomi nie zauważyli zerwania. Ja sama nie czuję zbyt wielkiej różnicy, bo widywaliśmy się tak rzadko, że już się chyba przyzwyczaiłam do jego nieobecności i zerwanie niewiele zmieniło...

Co do Pana nr 2... Rola kochanki jest zdecydowanie bardzo emocjonalnie obciążająca. Nie spałam z nim od tamtej notki i postaram się jednak zachować do niego dystans. Mimo że wiem, że on w tym momencie nie może zerwać ze swoją dziewczyną i nawet mnie tez to na rękę, bo choć mnie to boli, to A. nie dostanie kolejnego kopa. A jak Pan nr 2 zerwie w podobnym czasie ze swoją dziewczyną, co ja z nim to z pewnością ktoś mu o tym doniesie, a on sobie w głowie uroi, że zerwałam z nim przez kochanka, a nie przez wspólne problemy i nie dość że wyjdę na sukę, a on po raz kolejny nie wyniesie żadnej lekcji z tego, a dwa że... no chcę mu zaoszczędzić kolejnego kopa. Niestety nie mogę nic poradzić na to, co czuję kiedy Pan nr 2 jest z nią... Nie mogę też pojąć czemu ona nagle postanowiła się ze mną zaprzyjaźnić! Pisze do mnie bardzo często na czacie i opowiada, jak to usidliła tego niby niedostępnego przez lata faceta, że ona poprzez swoją kontrolę nad nim pozwoliła mu dojrzeć i sprawiła, że jest jej posłuszny, a kiedyś myślała że jest dupkiem... I co ja niby miałabym jej an to odpisać?

Myślę, że to taka moja zasłużona kara... Zadzwoniłam do Pana nr 2 i powiedziałam mu, że mimo że stracił pracę, że nie ma gdzie się podziać, jeśli zechce z nią zerwać, to ja to jakoś jestem w stanie zrozumieć, ale chcę jakiejś deklaracji. Jeśli czuje coś do swojej dziewczyny, cokolwiek, niech walczy o swój związek. Ona ma mu chociaż co zaoferować, ja na ten moment nie. Nie mam nawet za co wynająć z nim mieszkania, więc jak przespał się ze mną przez jakiś stary sentyment - odpuśćmy sobie, zerwijmy kontakt raz a dobrze, bo ja też nie ułożę sobie życia będąc w nim zakochana... 

Jeśli jednak, jego dziewczyna jest mu totalnie obojętna i kwestia jego odejścia to tylko kwestia znalezienia pracy, którą może dostanie już w poniedziałek, to niech wyznaczy sobie jakiś okres stanięcia na nogi. Czekał na mnie 3 lata, ja też mogę chwilę poczekać, ew. porozglądać się, ale nie wchodzić w żadne jakieś bardziej stabilne relacje. Tylko niech to też będzie jakiś rozsądny okres. Powiedział, że przemyśli to wszystko raz jeszcze i przy następnym spotkaniu pogadamy... 

Cóż zobaczymy... A tymczasem... nie wiem czy chodzi o to, że nie chcę myśleć ani o A., ani o Panu nr 2, czy boję się wyrzutów sumienia, czy boję się być skrzywdzona, ale rzuciłam się w wir poznawania kolejnych mężczyzn. Nie robię niby nic złego, poznaję ich w sieci, jeśli sa w miarę inteligentni i sympatyczni spotykam się z nimi w realu, na spacer, rozmawiamy, poznajemy się... 

Tu chyba odzywa się trochę mój border... niby nie robię nic złego, ale robię wszystko, aby nie myśleć. Aby nie stanąć w miejscu i się nie przestraszyć i nie rozkminiać, że A. naprawdę juz nie jest w moim życiu, że to nie kwestia paru tygodni, ale tak już będzie zawsze. 

Myślę też, że dużo namieszały tabletki. Miałam nadwagę! JA! Kupiłam nielegalne tabletki, z pochodną amfetaminy. 100% skuteczności, tylko trzeba pamietać by jeść cokolwiek i nie można pić z kawą. Schudłam 7 kg, parę tabletek nawet zaoszczędziłam, ale też wpadłam w wir zajęć. Rolki, basen, impreza... zawsze miałam siłę na wszystko, choć czułam że dieta jest bardzo restrykcyjna. Wtedy też nawiązałam intymne kontakty z Panem nr 2. Jakbym już sobie nie radziła, zaczynała taniec na linie, aby rozładować te emocje, a Pan nr 2 był tylko częścią autodestrukcji... 


A może za bardzo to wszystko analizuję? Może naprawdę trafiło mi się wyjątkowe uczucie, jak z telenoweli, a ja chcę życia, z którego zrezygnowałam próbując być bardziej dojrzała, niż rzeczywiście byłam?

piątek, 2 maja 2014

Zaplątana

Heh przestałam pisać w zasadzie kiedy w moim życiu naprawdę zaczęło się dziać. Może dlatego, że nie umiem ubrać tego w słowa? Bo to co się dzieje jest takie emocjonalne, a kiedy tutaj ostatni raz byłam... wszystko było takie inne wtedy...

Rozstałam się z A... Zostałam czyjąś kochanką... Zaczęłam brać niebezpieczne leki pobudzająco-odchudzające, które z winem mojego kochanka zrobiły zabójczą mieszankę i cóż... Znowu żyję na krawędzi. No ale zacznijmy od początku. Część z Was pewnie kojarzy, że próbowałam swoją zawiłą sytuację wyjaśnić na osobnym, bardziej prywatnym blogu, ale jakoś historia się urwała... też emocje zaczęły brać górę, więc spróbuję Wam to streścić.

4 lata temu jak zeszłam się z moim A., od razu chciał zapoznać mnie ze swoimi znajomymi. Był tam też ON, ale nie zwróciłam uwagi na wszystkich, którzy tam byli. Zapamiętałam JEGO, bo jak tylko wyszedł, jedna z dziewczyn popłakała się, że tak GO kocha, a on ma ją w dupie. ON za to zainteresował się mną, a że zakochana panna chciała od tamtej pory na każdej wspólnej imprezie sadzać go najdalej od siebie zazwyczaj lądował tuż obok mnie, która i tak była na szarym końcu, gdyż mnie nie znali za dobrze jeszcze. Kiedy był w pobliżu moje serce świrowało. Nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia, ale między nami była tak niesamowita chemia, że masakra. To jedyny facet, na którego byłam skłonna się rzucić, nie pytając o imię! Jego spojrzenie wywoływało u mnie istną gorączkę, dlatego pół roku będąc z A. nauczyłam się go unikać. Co jednak wybrałam jakieś inne miejsce przy stole, on lądował obok. Mógł kłaść swoją rękę na moim kolanie, dotknąć opuszkiem palca szyi, niby przypadkiem, mógł wszystko to, za co każdy inny dostałby po twarzy. Aż pewnego razu na Sylwestrze, gdy mój A. dał po raz pierwszy ciała i pojawił się tylko na zawody w piciu wódki, po czym znikł, nawet się ze mną nie przywitawszy, zaczęłam rozmawiać z tym Panem nr 2. Po raz pierwszy zauważyłam, że obiekt moich westchnień ma mózg! Słuchał mnie uważnie, sam wydawał się być inteligentny... Nie wiem co mu odbiło, że latał cały czas za mną, wiedząc że zaraz nas ktoś może przyuważyć, ale wykorzystał moment, jak stałam tyłem i pocałował mnie w kark... BOOOOOŻEEEE prawie eksplodowałam! Nigdy nie zdarzyło mi się nic takiego! Co on miał w sobie, że tak mnie przyciągał? Oczywiście zauważyła to owa zakochana w nim dziewczyna i choć udało mu się dać mi swój nr tel, Pan 2 nie pojawił się więcej na wspólnych imprezach.

Zakochana w nim dziewczyna opowiadała nie raz jaki to z niego playboy, a że podrywał mnie, wiedząc, że jestem w związku, cóż... dawało mi to do myślenia. Nie ufałam mu, a mimo to masochistycznie rozmawiałam z nim na chacie. Nawet parę razy się spotkaliśmy, ale mimo że nawet mnie wówczas nie dotknął, zrozumiałam, że ja chcę aby do czegoś doszło! Że spaceruję po cienkiej linie, mimo że kocham swojego A., i to z nim wiązałam przyszłość. Postanowiłam zerwać kontakt z Panem nr 2 i zapomnieć.

No ale kontakt zrywaliśmy aż parę razy i zawsze nagle bach gdzieś się spotykaliśmy i kontakt wracał. Granice się przesuwały trochę. Nie powiem Wam, kiedy był pierwszy pocałunek. Ani na ile kryzysów w moim związku Pand nr 2 trafił. Chciał abym zerwała z A., ale ja mu nie ufałam i byłam z nim szczera. To na A., mi zależało, nawet jak gdzieś tam budziło się i głębsze uczucie do niego.

Dopiero rok temu Pan nr 2 wyznał że mnie kocha. Odebrał mnie zapłakaną od A., który znowu dał ciała i powiedział o dużo za dużo. Pan nr 2 poczęstował mnie winem i powiedział że czekał na mnie 3 lata, ale teraz też już się z kimś związał. Spytał się mnie wprost, czy ma ją zostawić, a ja... ja ciągle myliłam jego imię z imieniem mojego faceta. Płakałam za tamtym, chciałam żeby to A., teraz mnie tulił i wyznawał miłość. Spiłam się trochę, zdjęłam mu koszulkę, rozebrałam swoją górę, położyłam się na niego i... zasnęłam... Nie wykorzystał sytuacji. Ubrał mnie później i odstawił do domu. Jak prze trzeźwiałam powiedziałam mu, że spróbuję naprawić jeszcze swój związek, a on... no co miałam mu powiedzieć? Chciałam aby znalazł swoje szczęście. Wyrzuciliśmy swoje nr telefonów i postanowiliśmy się nie odzywać już więcej. Jak sie domyślacie bez skutecznie. Parę miesięcy potem spotkałam go w garażu mojego A., gdzie naprawiał komuś auto... Myślę, że wszyscy wiedzieli, jaka chemia nas łączy, gdy staliśmy tak naprzeciwko siebie, milcząc i gapiąc się na siebie przez wiele minut. 

Opowiedział, że w jego związku nie dzieje się najlepiej, że nie zdał ważnego egzaminu na studiach i nie wie co dalej. Ja z A., żyłam już dobrze, a raczej pogodziłam się, z jego stylem życia i pracoholizmem, i przemęczeniem. Zaakceptowałam też dziewczynę Pana nr 2. Widywaliśmy się czasem, na rolkach, na basenie, czasem w trójkę (mój A. nigdy nie miał czasu/chęci/siły). No aż A. oddalił się ode mnie całkowicie. Ciągle musiałam wybierać, czy przyjadę poleżeć obok niego w łóżku, gdy będzie pykał w jakieś gierki, czy coś porobię, wykorzystam swoją młodość na ruch... A że miałam już nadwagę, coraz częściej wybierałam ruch. Postanowiłam pogadać, z A., co dalej z naszą relacją, skoro jemu się nie chce nawet do mnie zadzwonić i dowiedzieć co słychać. Odwiedzać nie odwiedzał, ja tylko przyjeżdżałam i wtedy nie miał też na nic siły i zazwyczaj grał w jakieś gry, czy siedział w necie. Kiedy widywaliśmy się raz na tydzień/raz na dwa tygodnie, a on nawet nie miał chwili, by odłożyć netbooka i ze mną pogadać, zaczęłam się trochę awanturować, aż wybuchłam i wyłożyłam kawę na ławę. Wiedziałam że mnie kocha, ale co z tego jak przestawał mnie znać. Nie wiedział co się u mnie dzieje, nie uczestniczył w moim życiu. Odpowiedział na te zarzuty, że taki już jest i ja MUSZĘ to zaakceptować, albo droga wolna. 

Cóż... przekonał mnie. Nie miałam wówczas jeszcze na tyle odwagi, aby z nim zerwać, ale byłam przekonana praktycznie, że nie ma innego wyjścia. Postanowiłam widywać go jak najrzadziej i zdystansować się trochę. Coraz więcej czasu spędzałam z Panem nr 2. Znowu zaczęliśmy się zbliżać, a kiedy mój A., nawalił jeszcze parę razy i nie chciałam już tylko zrywać z nim przed świętami, ale byłam pewna na 100% tej decyzji, pękły moje granice. 

Pozwoliłam się zaspokoić Panu nr 2. W końcu seksu też dawno nie miałam (A. był zmęczony), a on na mnie tak działał... No ale w międzyczasie jego firma splajtowała i stracił pracę. Zrozumiałam, że nie zerwie tak łatwo z dziewczyną, u której mieszka. Zaczęłam, więc go pytać o jego plany, które choć brzmiały sensownie i naprawdę miał swojej dziewczyny dość, która nigdy nie pracowała, nic nie umie i wszystko dostaje od rodziców, ale jak go spytałam co czuje do niej, do mnie... Odpowiedział tylko "nie wiem". Zabolało, jak cholera. Zrozumiałam, że straciłam swoją szansę rok temu, kiedy to problemy z A., te same już mnie przerastały, ale wciąż kurczowo się go trzymałam. Postanowiłam, się pożegnać z Panem nr 2. Skoro nie byłabym już z A., nigdy przypadkiem byśmy się nie spotkali. Tak miało być lepiej. Jeśli nie wiedział, czego chce i co dalej, to ja nie będę się w to wtrącać, nie mając mu do zaoferowania nic dodatkowego poza swoim uczuciem. O wiele lepiej dla niego by było, aby został z bogatą dziewczyną, szczególnie, że nie ma dokąd pójść na ten moment. Załatwił sobie jakąś pracę od sierpnia, ale na początek będzie zarabiać naprawdę mało. No i jeśli miał nigdy nie być mój też chciałam móc po zerwaniu się zakochać i ułożyć z kimś innym życie, ale... pożegnanie wyszło bardzo ckliwe... W końcu się ze sobą przespaliśmy. Myślałam, że to nawet lepiej, już nie będę ciekawa, jakby to z nim było, łatwiej się z niego wyleczę. A gdzie tam!

Oczywiście nie oddał mi moich rzeczy, jakie zostawiłam u niego kiedyś tam. Miał kolejny pretekst na następne spotkanie. Potem na imprezie w ogóle spędziliśmy ze sobą całą noc. Kochaliśmy się wtedy chyba z 5 razy i mimo że nienawidzi jak dziewczyna się do niego tuli, przytulał mnie całą noc. Rano powiedział, że nie spał, bo myślał o mnie i co dalej. Ale nie było żadnych deklaracji. Nic. Wyjechał na święta ze swoją dziewczyną i wróci dopiero w niedzielę.

Przez chwilę byłam szczęśliwa. Myślałam, że to taka bajka, romantyczna miłość, jak z książek, gdzie wiele przeszkód ginie w obliczu naszych wiecznych powrotów i kręcenia się wokół. Która z kobiet nie chciałaby przeżyć czegoś takiego? No ale wyjechał, tam gdzie nie ma zasięgu, gdzie pilnuje go dziewczyna. Praktycznie nie mam z nim kontaktu na razie. Zaraz po świętach pojechałam też do A., zakończyć z nim sprawę formalnie. Byłam zdecydowana, pewna czego chcę, ale jak zobaczyłam w jego oczach ten BÓL... Moje serce pękło. Chciał dać mi czas i chyba mi go daje, bo nie powiedział nikomu jeszcze, że się rozstaliśmy... Ja jednak nie mogłabym do niego wrócić i spojrzeć mu ponownie w te oczy. Nie chcę znowu się męczyć, walczyć i robić mu awantury, że się mną nie interesuje, a dodatkowo ukrywać, to co się niedawno wydarzyło. Wydaje mi się jednak, że mogłabym się poświecić i być z nim do końca życia tylko po to, by nie zobaczyć tego bólu w jego oczach. Byleby nie cierpiał. To straszne zostawiać kogoś kto kocha nas tak mocno, ale dostałam lekcję od życia, że miłość to jednak nie wszystko. A może jeszcze kiedyś będziemy razem? Może, gdy ja w końcu zacznę zarabiać, on spłaci swoje kredyty i będzie nas stać na wspólne mieszkanie, wtedy się dogadamy w naszych kontaktach? A może moje odejście pokaże mu, że praca nie jest w życiu najważniejsza, że to nie za nadgodziny powinien być doceniany, ale za to że po prostu jest obok swojej ukochanej? Życie pisze różne scenariusze.

Inaczej też spojrzałam na sytuację z Panem nr 2,odkąd wyjechał, a ja musiałam sama przeboleć stratę A.. Teraz do niego chcę się zdystansować i nie robić sobie nadziei, mimo że całe moje ciało tak mocno go pragnie. Nie będę Wam opisywać naszego seksu, ani zliczać swoich orgazmów, ale to było warte wszystkiego i wcale mnie nie rozczarowało. Boję się, że nie wytrzymam i zostanę jego kochanką na stałe, a wtedy nie będzie chciał z żadnej z nas zrezygnować. Będzie odwlekał decyzję, bo tacy są faceci, nie? Mimo to on czekał na mnie naprawdę długo i wiem sama jak trudno rozstać się z kimś, gdy nie ma większej awantury. Może powinnam poczekać? A może ruszyć naprzód? Rzucić się po omacku w przyszłość, bez oglądania się wstecz?

Przydarzyło mi się wiele jeszcze rzeczy, ale myślę, że ta historia jest wystarczająco długa na jedną notkę.Reszta może przy okazji. Mam nadzieję, że Wy jesteście bardziej rozsądne ;), chociaż... może życie polega na tym, aby przeżywać przygody i czasem pozwolić sobie, by kierowało nami tylko serce?

piątek, 14 marca 2014

Rowziązanie

Nie pisałam dość długo, bo oczywiście trochę się działo. Najpierw zeżarł mnie stres przed egzaminem i spotkaniem z A., potem jak udało mi się w końcu zdać egzamin to i humor wrócił na tyle by z większą cierpliwością słuchać usprawiedliwień A.. On powiedzmy, że częściowo mi się wytłumaczył, częściowo mnie przekupił, a częściowo słonko grzejące mi w pysia zadecydowało, że jednak mu daruję, choć zaznaczyłam, że nie akceptuję takiego stanu rzeczy i jak jeszcze raz odwali taką manianę litości nie będzie. Ale to w zasadzie, by choć mniej wyglądać na żałosną i przekupioną randką w restauracji.

W zasadzie się wszystko ładnie poukładało, kiedy nagle moja ciotka ze złością znowu oznajmia mi, że moja matka zniknęła. Wzruszyłam ramionami, no bo tak to bywa z alkoholikami, mam płakać? Jednak matka odezwała się jeszcze tego samego dnia do mnie i stwierdziła że teraz mieszka z moim ojcem... Szczena mi opadła, po czym on do mnie zaczął pisać z tekstem czy chcę siostrzyczkę, czy braciszka. Wiem, wiem wyszłam na nudziarę, bo oni tam się dobrze bawią, zapraszają na imprezę, a ja zasłaniam się swoimi obowiązkami i robię im wykład z antykoncepcji, i że warto ze sobą dłużej pobyć, nim człowiek zdecyduje się na dziecko... Z drugiej zaś strony dobrze chyba kombinują, bo biorąc pod uwagę, że ze wszystkich dzieci mojego ojca (a trochę ich ma), najzajebistsza jestem ja, to w sumie ich materiał genetyczny może być całkiem w pytkę, warto powielać.

Tak czy siak nie wnikam. Wiosna idzie, chce mi się ruszać, więc poszłam kupić jakieś bardziej wygodne spodnie, najlepiej z gumką by rosły ze mną podczas jedzenia i co ja paczę? Błąd mojej karty. Wygląda jakby popsuł mi się czytnik. Upatrzyłam już idealne jeansy z gumką dla grubasa i dupa. Paypasem mam za niski limit by je kupić, więc dzwonię do banku. Zaraz mam zajęcia, ale no spodnie cudo, więc tupiąc nogą na: "wszyscy konsultanci są zajęci, proszę czekać" cierpliwie czekam.
- W czym moge pomóc?
- Karta mi nie działa
- Co się dzieje? 
- Jest błąd siaki i owaki przy transakcjach takich i takich.
- Proszę podać swoje nazwisko
- Nazywam się tak i tak
- Pesel lub numer klienta
- No to pesel akurat znam
- A teraz zadam pani weryfikacyjne pytania
- Ok. 
- Jaki ma pani limit na tej karcie.
- Eeee noooo chyba tyle i tyle...
- Niestety odpowiedź błędna.
- No to w takim razie jak nie tyle co podałam to tyle i tyle
- Przykro mi weryfikacja zamknięta, proszę zadzwonić jeszcze raz i spróbować raz jeszcze.

GRRRR....! Odpaliłam net sprawdziłam limit na karcie w razie co by się upewnić i dzwonię jeszcze raz. Znowu jakiś czas słyszę "wszyscy konsultanci są zajęci, proszę czekać" no ale trudno.

- W czym moge pomóc?
- Karta mi nie działa
- Co się dzieje?
- Jest błąd siaki i owaki przy transakcjach takich i takich.
- Proszę podać swoje nazwisko
- Nazywam się tak i tak
- Pesel lub numer klienta
- No to pesel akurat znam
- A teraz zadam pani weryfikacyjne pytania
- Ok. 
- Jaki ma pani limit na tej karcie.
- No tyle i tyle.
- Przykro mi błąd.
- Ale jak to sprawdziłam przed chwilą!
- Aaaa bo pani pewnie sprawdzała limit transakcji gotówkowych i bezgotówkowych, a nie ogólny.
- Hę? Co znaczy limit ogólny?
- Debetowy.
- Achaaaa, to można jeszcze raz?
- Przykro mi weryfikacja zamknięta, proszę zadzwonić jeszcze raz.

Weszłam na net sprawdziłam wszystkie możliwe liczby, co przychodzi mi z trudem bo limit netu w tel mi się skończył, , zapisuję je w razie co na jakimś śmieciu, no ale jak mus to mus i dzwonię raz jeszcze.

- W czym moge pomóc?
- Karta mi nie działa
- Co się dzieje?
- Jest błąd siaki i owaki przy transakcjach takich i takich.
- Proszę podać swoje nazwisko
- Nazywam się tak i tak
- Pesel lub numer klienta
- No to pesel akurat znam
- A teraz zadam pani weryfikacyjne pytania
- Ok. 
- Ile ma pani pożyczek?
- Hę? - to po chuj to sprawdzałam wszystko? - No żadnej.
- GRATULUJĘ!!! - bankierka użyła głosu, jakbym co najmniej trafiła szóstkę w totka. - Przeszła pani proces weryfikacji! To zaraz sprawdzę tą kartę, proszę czekać.

Dopiero po jakiś 10 minutach dostałam odpowiedź.

- Przykro mi nie wiem, czemu pani karta nie działa. Proszę zamówić nową. Czy mogę pomóc w czymś jeszcze? - Jakby pomogła w czymkolwiek...
- No to chcę zamówić nowa kartę taką samą.
- Przykro mi, nie mamy już takich w ofercie.

Za spodnie zapłaciłam kartą kredytową, co do tej drugiej karty... powkuriwam ich i nie dezaktywuję jej, by naciągnąc ich na to ubezpieczenie w podróży jakie mi przysługuje. Środki moge przelewać na kredytówkę, ale ilość absurdów w tym kraju i biurokracji, która tak utrudnia wszystko poraża.