czwartek, 29 marca 2012

Nienasycona

Stoję na środku pokoju. Mam skrzyżowane ręce i ze zniecierpliwieniem tupię nogą. Na twarzy maluje się niezadowolenie. Potulne życie, pod wpływem mojej wzgardy rzuca mi do stóp kolejne szczęścia. I tak lądują wokół: mój facet z jego miłością, którym zajmuję się chwilkę, wymarzony kierunek, zdane egzaminy bez względu na to, czy umiałam czy nie, wydany tomik poezji, rozpieszczająca mnie ciocia, przestająca pić matka. Zadowalam się tym tylko przez ułamek sekundy, po czym rzucam w kąt i czekam na więcej, a towarzyszą mi cienie.

 
Cienie wychudzone, wytykające cielesne wady.
Cienie samotności, przypominające, jakie przeżyłam piekło.
Cienie oblepiające moje intymne miejsca.
Cienie zagubione, określające zbyt szybkie zmiany.
Cienie tnące nożem moje blizny.
Cienie porzucenia,
Nienawiści,
Zemsty,
Zdrady.

Życie kurczy się pod ich naporem. Przeprasza i dorzuca coś więcej. Zwraca przyjaciół, honory, daje gratulacje. A mi ciągle mało. Uważam, że skoro dalej walczę z cieniami, skoro każdy z nich symbolizuje moje cierpienie, to zasługuję na jeszcze więcej. Uważam, że życie ma jeszcze u mnie spory dług i będzie go spłacał latami. 

Misiek mnie przytula, czuję się szczęśliwa, a za chwilę kolejny cień mnie dogania i nie wiem jak się zachować. Czuję coś dziwnego, czego nie mogę opisać, a ponieważ nie mogę opisać to nikt nie zrozumie, więc znów zwracam się do życia, aby zagłuszyło to dziwne ściskanie w sercu, kolejną chwilową radością. Tylko czy mam prawo tyle wymagać?

Ludzie mówią, że jestem szczęściarą, oceniają tylko stan teraźniejszy, więc to oczywiste. Cienie rzadko wypływają na powierzchnię, choć i przez te momenty potrafią wszystko zniszczyć. Wziąć po pijaku mojego ukochanego, za kogoś innego, prosić go ze strachem, aby nie zgwałcił. Patrzyły wtedy z satysfakcją, jak wzrok Miśka ginie w przestrzeni, jak próbuje pojąć okrutną prawdę, której nie zrozumiał wcześniej. Dlatego trzymam je w zamknięciu, bo ten ból, który symbolizują, ten który potrafi przestraszyć dla mnie też jest już tylko cieniem, choć wiele wartym. A ponieważ życie to byt abstrakcyjny, czy wypada, czy nie, wyciągnę ile się da!

PS. Niedługo Was poodwiedzam, miałam problemy z netem.

sobota, 24 marca 2012

Zawód: student

Studia to najbardziej zdradliwy okres w życiu człowieka. Pomijając tych, którzy idą na studia, jedynie po to, aby uniknąć pracy, są też ludzie ambitni, marzący o dobrze płatnej "posadzce", której nie będą musieli czyścić mopem. Nie chcą zbyt dużo, prawda?

Studenci, z początku pilni, traktujący uczelnię, jako kolejną szkołę, w której trzeba łokciami się wybić do sławy, po stypendium i świadectwo z paskiem, gdy zauważają, że właściwie to nikogo nie obchodzi jaką mają średnią, i choćby mieli same 6, to jak nie napiszą poprawnie podania, złamanego grosza nie zobaczą - stopują. Nie ma ocen cząstkowych, nie trzeba uczyć się na bieżąco, nie ma z kim rywalizować, nikt się nie czepia wagarów. Na wykłady chodzić w ogóle nie trzeba, ćwiczenia można odrobić na dyżurach (co prawda na jednej z moich uczelni nie wolno, ale tak czy siak ćwiczeń jest akurat niewiele). Co więcej nie ma ustalonego z góry planu. Ustalając go można wziąć pod uwagę, że chcę się wysypiać, imprezować, mieć wolny dzień... W szkole nie dość że trzeba było siedzieć tyle ile kazali, to jeszcze w domu uczyć się tego, siego i owego, bo klasówka, kartkówka, referat. Na studiach są 2 terminy na które trzeba wkuć wszystko, ucząc się jedynie tego, co człowiek sam wybrał.

W dodatku mając status sieroty, dostaję od państwa rentę. Ba! całkiem dobrą rentę, która przewyższa niektóre emerytury. Jeszcze 2 lata czeka mnie beztroskiego życia, bez pracy, bez żadnych obowiązków oprócz nauki. I tu zaczynają się schody. Studia tak mnie przyzwyczaiły do opierdalania się, że nie wyobrażam sobie momentu, kiedy trzeba będzie codziennie wstawać do jakiejś tam pracy i codziennie siedzieć w niej określoną ilość godzin. Teraz wstaję patrzę przez okno, jak jest zbyt wietrznie, zbyt zimno, czy zbyt mokro, wracam sobie do łóżeczka i dosypiam. W pracy coś takiego nie przejdzie.Widzę, jednak, że nie jest to jedynie mój problem. Studia nie przygotowują do życia i zazwyczaj na ich koniec dowiadujemy się w ogóle jakie mamy szanse znalezienia pracy w zawodzie i za jakie grosze. Wcześniej o tym się nie mówi. Ot, leniwy student, dostaję od życia kopa w dupę i ma sobie natychmiast znaleźć miejsce w tym świecie. Wtedy się zaczyna:
- Ma pan doświadczenie?
- Nie no, ja mam magistra proszę pana, M A G I S T R A!
- A co mnie pański magister obchodzi?

Kiedy zbliża się owa brutalna prawda studenci zaczynają marzyć. W marzeniach jest jeszcze bardziej zajebiście, bo nie trzeba nic robić, tylko myśleć o tym, co się zrobi, a to już, aż tak nie nadwyręża. Czułam się cholernie wyjątkowa, gdy snułam swoje plany, że zmienię naukę, że wydam bestseller, że będę nie tylko sławna, ale i bogata i każdy będzie chciał zasięgnąć mojej opinii w danej dziedzinie. Przeglądałam katalog domów z basenem w granicach Warszawy, nawet psa dobrałam do domu...

A potem spotkałam dziewczynę, która już pisze dramat na deski teatru, spotkałam Miśka, którego artykuły informatyczne pojawiały się w Japonii, spotkałam moją przyjaciółkę, która pisze tandety, myśląc, że któraś z nich zapewni jej stosowny byt, bez pracy, spotkałam recenzenta, który wierzy, że medal w ping-pongu i jego opinie o tekstach kultury, będą cieszyć się poważaniem, i wielu innych. A wszyscy wierzą, że są wyjątkowi, że im na pewno się uda.

- Też kiedyś wierzyłem, że zmienią naukę - Misiek całuje mnie w czoło.
- No ale trochę ją zmieniłeś! Do dziś piszą do Ciebie, aby się poradzić. - bulwersuję się.
- No widzisz. A ile lat szukałem pracy i ile teraz zarabiam? - patrząc na moje przerażone oczy dodaje po namyśle, że mi na pewno się uda. Mi musi się udać!

Problem tkwi w tym, że no... właściwie wcale nie musi. Młodość wyznacza mi cele, dorosłość sprawdza ich realność. Jestem na pograniczu. Zatykam uszy muzyką, zamykam oczy i udając, że nie widzę kolejki dzieci do huśtawki, zaczynam się kołysać, w przód i tył.


-------------------------------------------------
Jest letni dzień. W tle słychać głośną muzykę, a mokre ubranie schnie w trakcie huśtania. Obok śmieje się moja koleżanka. Nie wiem, co mówi, skupiam się jedynie na doznaniach, na ciepłym powietrzu, długich włosach wpadających mi do ust... Właśnie skończyłam swoją pierwszą szkołę. Młodsze dzieci wyśpiewały nam piosenki o przemijaniu, a ja jestem szczęśliwa, bo czuję, że świat stoi otworem przede mną. Obiecałam sobie zapamiętać to uczucie na zawsze i faktycznie często do niego wracam, mając nadzieję, że dorosłość nigdy mnie nie dogoni. A przynajmniej nie ta, w której ludzie przestają marzyć.

PS. Zapraszam też na mojego drugiego bloga o podróżach: www.tambylec.blogspot.com :)

poniedziałek, 19 marca 2012

Jego i jej myślenie

Ot, humorystyczny element, pogrążający nieco kobietę. Można takich w internecie spotkać wszędzie. Żarty na temat różnic między płciami istnieją od zarania dziejów i nikt nigdy specjalnie na to nie narzekał. Mamy już bardzo utarte stereotypy: to kobieta się wszędzie gubi, dużo gada, drąży temat, gdera o swoich uczuciach, za dużo wydaje, a o cudzie techniki samochodowej powie jedynie, że jest "ładne". Ja też na widok motoru Miśka powiedziałam jedynie, że jest zbyt gangsterki i zaczęłam zachwalać motocykl kumpla, który mi się spodobał, bo... był kolorowy. Nie miałam pojęcia wtedy o różnicy między ścigaczami, turystykami i chop-perami i że dzięki temu, iż maszyna Miśka wygląda gangstersko jest bezpieczniejsza i wolniejsza. No bo skąd?

Kiedy w kilka par oglądaliśmy Kung Fu Pandę 2, żeńska część od razu zaczęła piszczeć na widok małego pandy. Rozwodziłyśmy się nad nim, nad jego oczkami, nad jego puszkiem na pyszczku. I choć faceci zaprezentowali demonstracyjnie facepalm, odnoszę wrażenie, że tego właśnie od nas oczekują. To my mamy być śliczne, urocze, nie znać się na technice, potrzebować opieki, być bezbronne, gubić się i polegać na męskim ramieniu. Wiele moich znajomych, które są "chłopskie" i mogą się zaprezentować facetowi, jako, silne, niezależne, ścisłe, logiczne, nie może doprosić się czegoś więcej. Faceci wówczas dziewczynę uznają za "kumpla" i nie potrafią zobaczyć w niej kobiety, a nawet jeśli to się jej boją. Chcą czuć się kobiecie potrzebni i jeśli nie mogą w ten sposób zaspokoić swojej męskości, rezygnują.


Oczywiście w dzisiejszych czasach, coraz bardziej wszystko się miesza, przenika i powstaje coraz więcej kombinacji. Kobiety uczą się samoobrony, muszą i chcą być nieco niezależne, a faceci również dbają coraz bardziej o siebie i coraz więcej z nich jest nieporadnych. Niestety nadal są pewne bariery. Ja ciągle natykam się na jedną z nich, którą ilustruje właśnie ten żart z dziennikiem. Wczoraj pokłóciłam się z A., bo... chciałam go o coś poprosić, o pierdołę w sumie, byleby zrobił to sam z siebie, aby czasem pomyślał, że mogę tego potrzebować. On poszedł w zaparte, bo on myśli o praktycznych rzeczach, i powinnam sama go prosić, jak coś chcę, bo on sam na to nie wpadnie. Niby jasna sytuacja, nie odmówił, tylko zmienił formę, ale nie. Ja musiałam zacząć mu tłumaczyć, dlaczego jednak powinien o tym myśleć. Przy okazji tłumaczenia, niechcący przerobiłam z góry do dołu cały nasz związek,  pokazując swoje zmiany, rzeczy, które robię dla niego, na poboczu zaznaczając, gdzieś tam, że i jego poświęcenia doceniam, ale zrobiłam to w takiej formie, że wyszło jak jeden wielki wypominek, i koszmarnie duże wymagania. 

Z jednej strony mam dość mówienia mu, co powinien zrobić, czego kobieta potrzebuje, co mogłoby zrobić mi przyjemność, a z drugiej zastanawiam się, czy mam prawo tego od niego wymagać. Naprawi mi komputer, naprawi lodówkę, położy glazurę, wymuruje kominek, ale jak przychodzą walentynki, to zaczyna się: "Ty coś wymyśl, ja się dostosuję". Gdy ustalaliśmy od kiedy właściwie jesteśmy dokładnie razem, też było: "wybierz jakąś datę, tylko mi o niej przypominaj". Każdy element potrafi wytłumaczyć, tak bezsensu, wyzuwszy go z romantyzmu doszczętnie, że robi mi się czasem po prostu... przykro. Wiem, że potrafi, że jest czuły i wrażliwy, i że wbrew swoim żartom, zawsze pamięta o ważniejszych datach. Wiec nie wiem, czy się zgrywa, czy wstydzi, czy rzeczywiście ma inne spojrzenie na te sprawy. Chciałabym przeżyć z nim jakieś niezapomniane chwile, bo jestem jeszcze młoda, pełna wyższych ideałów. Pewnie tu różnica wieku też ma znaczenie, bo ja jeszcze studiuję, on zmaga się już z zupełnie innymi problemami, będąc po 30tce.

Niby wszystko rozumiem, niby wiem, że ten facet jest odpowiedni, odpowiedzialny, zawsze mogę na niego liczyć, będzie idealnym ojcem moich dzieci itd., więc powiedzcie mi do cholery, po co zrobiłam tą całą awanturę? A raczej dlaczego on nie mógł zrozumieć tego, co mówię, tak jak powinien, tak jak chciałam, by zrozmiał? ^^'

Za każdym razem, gdy w czymś się nie zgadzamy, mam wrażenie, że ja mówię godzinę, a on sekundę odpowiada, że się czepiam, że powinnam pominąć to, to i to, ale jak pomyślę wcześniej i rzeczywiście to pominę, to A. kompletnie nic nie rozumie. Jak opiszę wszystko od A do Z, to z kolei rozumie opacznie, wścieka się i zaczyna odbijać piłeczkę i tak do momentu, kiedy jedno z nas odpuści, twierdząc, że w sumie to nieistotne. 

A Wy? Udaje się Wam dotrzeć do ukochanych? W jaki sposób? Umiecie zagryźć język w odpowiednim momencie, czy też coś chlapniecie? Jak wyglądają u Was poważne rozmowy, kłócicie się? rozumiecie? Bo ja mam wrażenie, że dla mnie jest to nie do przeskoczenia i zawsze pomyślę o tym jak może wyglądać mój wywód w jego oczach dopiero po fakcie. :-(

wtorek, 13 marca 2012

Matka...

Koloryt naszego świata wywodzi się ze stosunku do matki, a jego forma ze stosunku do ojca. - Antoni Kępiński
 Kiedy ciocia podeszła do mnie z miną cierpiętnicy już wiedziałam, że dzwoniła, że jest źle. Odetchnęłam ciężko pytając, co tym razem. 
- Pobił ją - rzuciła w przestrzeń, jakby te słowa nic nie znaczyły.
- Za co znowu?
- Po pijaku rozrzucił zawartość popielniczki na łóżko i zasnął na podłodze. Gdy uprzątnęła, obudziła go, aby przeniósł się na tapczan.
Gdy ciotka skończyła, czekałam na ciąg dalszy. Przecież sama troska i obudzenie pijaka nie mogły być powodem! Mogły?

Codziennie dostawałam nowe informacje, a to o starzejącym się wujku pijaka, który cały dom brudził gównem, albo o tym jak pijak kupił jej prezent po czym kazał zapłacić w naturze. Słyszałam o gwałtach po pijaku, o nowych siniakach, złamanej ręce... I do tej pory mnie to nie ruszało, nie wzruszyło dopóki nie dowiedziałam się, że ona już nie pije, że walczy, że się leczy, że szuka pracy. 

Ona ma 40 lat. W wieku 17 urodziła swoje pierwsza i ostatnie dziecko. Przygoda w dyskotece, nic poważnego, bo chciała tylko zobaczyć, jak to jest mieć dziecko. Zobaczyła i zniknęła na kolejnej imprezie. Co kilka lat odwiedzała córkę, przedstawiała jej co rusz to, nieodpowiednich, nowych facetów. Piła permanentnie, wylatywała z kolejnych prac, a wybór miała i tak ograniczony z podstawowym wykształceniem.

Kiedy poznała D., zaczęła pić mniej, ustabilizowała się, miała wyjść za niego. Wtedy odbudowała kontakt z córką po raz kolejny, ale tym razem był on stabilniejszy. Dla tego córka lubiła D., bo utrzymywał jej matkę trzeźwo, zawsze była obok. I nagle coś się popsuło. Matka zaczęła od D. uciekać, okradać go, zdradzać. Kiedy skarżyła się, że D. jest dla niej niemiły - córka twardo twierdziła, że to D. ma rację. Wycięła mu tyle numerów, że cudem było, iż mogła dalej z nim w ogóle mieszkać. A przecież nie miała nic! Dobiegała 40tki, żadnych widoków na emeryturę, bo pracowała albo na czarno, albo zbyt krótko, by coś jej naliczyli. Z podstawowym wykształceniem nikt jej nigdzie nie chce, miała być kasjerką, ale wyrzucili ją, bo... na rękach nosi sznyty. Jej życie było pasmem głupich, niedojrzałych wyborów na chwilę. Nieważne co będzie, ważne, że teraz doznaje ulgi, nie musi się męczyć.


Wszystko się zmieniło, gdy postanowiła nie pić, bo okazało się, że D. także jest alkoholikiem. Wcześniej nikt jej nie wierzył, D. przecież ją przyjął, D. jest dobry. Jednakże szybko zmieniłam o nim zdanie, gdy założył własną firmę, znalazł podwykonawców i nic nie musiał już robić. Pije teraz od rana do wieczora i rzeczywiście jest "niemiły" dla niej, jeśli tylko niemiłym można nazwać np. nasikanie na podłogę z rozkazem, że ma to posprzątać. 

Kontakty z córką zerwała prawie całkowicie, bo po każdym zapiciu znikała na pół roku, rok, 2 lata... Nie miała odwagi spojrzeć w oczy swojemu dziecku, gdy po raz kolejny je zawiodła. Gdy okradła jej babcię, gdy nie przyszła na święta Bożego Narodzenia, gdy po anulowaniu długu alimentacyjnego, który zobowiązała się spłacać, zapłaciła jej raptem 2 razy za zajęcia taneczne, gdy po dostaniu kolejnych szans, nic nie zmieniała. Zawsze też wracała nie skruszona, ale jako ta najmocniej skrzywdzona przez życie. Obie nie miały łatwego i dziecko nie rozumiało dlaczego nie dość, że ma wybaczyć kolejne porzucenie go, to jeszcze pochylić się i żałować tej drugiej strony. Potem córka się zakochała, poznała, jak wygląda miłość, otoczyła się przyjaciółmi i nie potrzebowała na siłę, kurczowo trzymać się relacji, w której była raniona.

W pewnym momencie jednak poczuła się na tyle silna, by być ponad chorobę matki. Zezwala jej pić, byleby nie znikała, chociaż mimo to nie wierzy, aby kiedykolwiek jej znów zaufała. Za dużo straconych szans, za dużo obietnic rzuconych na wiatr. Lecz, gdy znów słucha, co zrobił D., zaczyna wzbierać w niej żal, że istnieją momenty, gdy na zmianę rzeczywiście jest za późno, gdy nie ma się już nic, ani dokąd pójść, bo nikt nie przygarnie, nikt już nie wierzy.


A mimo to, to przecież matka, nikt zresztą nie zasługuje na taki byt. Chciałabym nauczyć ją, czym jest miłość, pokazać, ile jest warta, że nie na wszystkie zaloty trzeba odpowiadać, chciałabym wytłumaczyć jej, jak radzić sobie ze stresem, że nie tylko butelka jest wyjściem i, że życie pisze naprawdę niesamowite scenariusze, a to my jesteśmy ich pisarzami.

Póki co wiem, że nie pije 4 miesiąc, jest z siebie dumna, ale wiem też, że ma o swojej córce wiele informacji, dzięki ciotce. Ponoć zazdrości mi A. i wielu innych rzeczy, do których doszłam swoim wysiłkiem i może to dziwne, ale czerpię z tego chłodną satysfakcję. To dziwne uczucie mieć ułożone życie bardziej, niż ktoś, kto powinien być naszym wzorem, ale też świadczy o mojej sile i pokazuje mi słuszność moich decyzji. Wręcz chciałabym się jej chwalić dalej, aby zazdrościła mi jeszcze bardziej, a może była po prostu dumna? Chciałabym, aby poznała Miśka, chciałabym pokazać jej zdjęcia z zagranicznych wycieczek, chciałabym opowiedzieć jej o studiach, imprezach, o tym kim stała się jej córka, o tym kim jestem.

Tylko... mimo, że widzę jej starania,wszystko jest takie sztuczne, zaufać już chyba nie potrafię i właściwie to przecież nawet nie znam tej kobiety, która marzy o tym, abym nazwała ją mamą.

wtorek, 6 marca 2012

Dwa światy

 Jestem rozdarta pomiędzy różnymi światami... a to przecież niedorzeczne, bo świat jest tylko jeden. To skomplikowane... ~Scarlett_Blade
Ze swoim smutkiem poszłam do A.. Zapomniałam, że planował jakąś imprezę, koncert, zarezerwował stolik, zaprosił ludzi. Nie miałam ochoty na imprezę, ale nie chciałam mu jej psuć, skoro tak długo ją planował, z okazji targów żeglarskich. Powiedziałam, że zostanę i na niego poczekam, że się pouczę, czy coś, a on żeby się wybawił. Wtedy mnie zaskoczył, bo stwierdził, że jak ma wybór imprezę, nawet taką, która jest jego tradycją w ten dzień, czy wieczór ze mną, to woli wieczór ze mną. Kiedy zaczął dzwonić i odwoływać wszystko, zgodziłam się, więc na kompromis - pójdziemy na imprezę, ale zostaniemy krócej. Nie chcę, aby musiał z czegoś dla mnie rezygnować, żeby musiał się poświęcać.

Pół imprezy siedziałam naburmuszona, potem się upiłam i wygadałam, że jego kolega się do mnie dobierał, że studiuję 2 kierunki na uczelni... generalnie wszystko, czego nie chciałam. A co on na to?
- Wiem.
Wtedy dopiero zrozumiałam, jak idiotyczne było ukrywanie przed nim czegokolwiek. Przecież znał mnie, jak nikt inny, pewnie nawet bardziej niż ja sama. 

Po imprezie cały czas się tuliliśmy, przez całą noc, z przerwami na wiadomo co ^^ (nie, nie chodzi o sen). Wiecie co poczułam? Że nieważne jest to kim jestem, ani co robię, bo A. kocha mnie jak się focham, jak się wściekam, czy płaczę, i jak jestem radosna, pełna życia. Był ze mną w trakcie tej mojej całej przemiany. Kochał nieśmiałą, zamkniętą w sobie introwertyczkę, a teraz kocha, żywiołową, towarzyską ekstrawertyczkę. Kocha mnie nie tylko za to jaka jestem, ale za to, że jestem w ogóle.


Rano przyniósł mi śniadanie do łóżka, po południu pojechał do Białegostoku, aby załatwić paszport na naszą wycieczkę w sierpniu na Krym (ja niestety nie mogłam jechać z nim). Napisałam do niego na gg, czy dojechał szczęśliwie i wtedy... wtedy kiedy Misiek zaczął odpisywać, wysyłać mi buziaczki, napisał M.

W drugim oknie gg pojawił się mój stary świat, miałam dokładny kontrast tego, co mam, i co miałam. W jednym bezpieczna i kolorowa bajka, mężczyzna, przy którym robiło mi się ciepło na sercu, a w drugim M.opisywał swoją sytuację. Pisałam już wcześniej, że kiedyś byliśmy razem, i że jest w więzieniu, bo jako alkoholik, po pijaku narobił kilka głupstw. Za jedno odsiedział, drugie albo zawieszą mu jutro, albo będzie musiał, do więzienia wracać. Opisywał chęć ucieczki, schowania się, opisywał strach przed operacją, bo po jego wyjściu, ktoś go napadł i pobił do tego stopnia, że była konieczna. Opisywał, że jak go dorwą, to się zabije, że nie chce takiego życia. Kiedy uznałam to za idiotyzm, bo został mu do odsiedzenia raptem rok, a woli uciekać przed tym resztę życia, niż mieć z głowy, wtedy kazał mi sobie przypomnieć, jak to było chcieć uciec od życia, jak to było być w zamknięciu, jak to było, jak bili i poniżali, a na koniec spytał, czy gdybym nie poznała A. to czy też tak pięknie stanęłabym na nogi. 


Chcąc się obronić zaczęłam szukać, czegokolwiek co zrobiłam sama dla siebie, bez A. Zaczęłam mu tłumaczyć, że sama podjęłam terapię, że mimo problemów takich, jak on nie wpadłam w nałóg, ukończyłam szkołę, że nie szukałam przyjaciół, którzy ściągnęliby mnie jeszcze niżej. Jednakże miał rację. To wszystko nie było wystarczające, bym była szczęśliwa i zwyciężyła swoje problemy. Całe życie z nimi walczyłam, ale to miłość mnie uleczyła.
M. jest takim pomostem, który łączy mnie z tym co było. Często wspominamy i śmiejemy się z wydarzeń z psychiatryka. Przypominamy sobie, jak to było nie mieć nic. Z tą różnicą, że ja mam już właściwie wszystko, a M. dalej musi ciągle zaczynać od zera.

Jeszcze nie raz pewnie będę smutna, będę czuła cień swojej przeszłości na tym, co mam teraz. Nie raz będę narzekać, będzie bolało i będzie mi źle. Co roku przecież wydarzało się coś, co wywracało moje życie do góry nogami, często nie miałam pojęcia, gdzie będę za miesiąc, a co dopiero za rok. Myślę, że potrzebuję znacznie więcej czasu, aby przyzwyczaić się do upragnionej stabilizacji. Czasu i chyba pogodzenia się z tym, że było jak było i nie będzie więcej.

Dziękuje wszystkim, co dali mi słowa otuchy!

PS. Jeśli nagle znienacka hasłujecie bloga, czy czynicie go prywatnym  i zapominacie podać hasła/zaprosić wszystkich z Waszych linków, to nie dziwcie się, że owi zapomniani nagle przestają do Was zaglądać. Na nieszczęście widzę, że kolejnych muszę z linków pousuwać, gdyż nie zaszczycili mnie dostępem. Szkoda ;/

sobota, 3 marca 2012

Smutek

Jest na świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami. Nie można go nikomu wytłumaczyć. Nie mogąc przybrać żadnego kształtu, osiada ciasno na dnie serca jak śnieg podczas bezwietrznej nocy.— Haruki Murakami
Zawsze na onetowską pocztę wchodziłam przez swojego starego bloga. Nie widziałam potrzeby zaśmiecania przeglądarki większą ilością adresów do zapamiętywania, skoro wystarczyło z bloga zrobić 2 kliki i już. Dzisiaj jednak wpadłam w panikę, gdy ujrzałam, że: "Podany adres nie istnieje". Ciągle przekładałam zabezpieczenie wpisów, zapominałam przez kilka tygodni dodać wpis aktualizacyjny i proszę - mam za swoje. Dane przepadły. Dokumentacja całej mojej choroby, przeżycia, gdy patrzyłam na umierającą babcię, przeżycia, które raz na zawsze rozdzieliły mnie z matką... Nie ma, zniknęły, ktoś wyrzucił je do śmieci, bo przecież stronie potrzebna jakaś popularność!

Lubiłam czytać tamtą historię, lubiłam przypominać sobie kim byłam. Blizny wyblakły już dawno, babci już nie ma, mieszkanie po niej mi odebrano. Wszystkie meble, mój pokój, widok z okna. To wszystko nie istnieje. Mają robić tam hotel - pokoje na EURO 2012. Po przeprowadzce część rzeczy pogubiłam, część jest gdzieś tam schowana, nie wiadomo gdzie, bo gnieżdżąc się w 1 pokoiku z moją ciocią, nie ma tu na to wszystko miejsca. Jednakże to tylko rzeczy, problem w tym, że naprawdę zapominam powoli, kim byłam!


Na zajęciach z psychologii przerabiamy teraz autodiagnozę - na sobie uczymy się interpretować testy psychologiczne. To dla mnie istne deja vu. Jako nastolatka ciągle byłam badana przez psychologów. Ba! Jeszcze 2 lata temu w jednym z testów, moja osobowość osiągała najwyższe wyniki schizofreniczne. Nie, nie byłam chora, nie miałam schizofrenii, po prostu, tak mocno byłam zamknięta w sobie... Dziś ten wynik jest zerowy! Skale formują się, jakby ktoś je odwrócił do góry nogami, jakbym nie była to ja... Zmieniłam się drastycznie, na lepsze, ale zbyt mocno, zbyt szybko. Nie wiem czy ktoś da radę to zrozumieć, ale nie czuję integralnej części tego "ja" teraz, tutaj, z tym "ja" wcześniej. Jakbym albo nie miała historii, albo była kimś już zupełnie innym, szczęśliwym od dawna i tylko brak własnej historii kładzie na to cień.


Wiecie, co to hiperwentylacja? Regulacja powietrza. Zapewne dmuchaliście nie raz materac, czy coś innego i nagle zakręciło się Wam w głowie. To właśnie o to chodzi. Gdy oddychamy zbyt szybko, zbyt głęboko i organizm przyjmuje zbyt dużo powietrza w jednej chwili, traci swoją równowagę. W szpitalu psychiatrycznym pokazano mi związaną z tym sztuczkę, która pozwala oderwać się całkowicie od otaczającej nasz przykrej sytuacji. Wystarczyła hiperwentylacja i ktoś wtedy uciskał w odpowiednim miejscu na serce. Następowała wówczas natychmiastowa utrata przytomności. Czasami drgawki, ale i tak nikt już tego nie czuł, ani nie pamiętał.

Kiedy mi to opowiedziano, z dokładniejszą instrukcją, co mam robić wyśmiałam, ale potem gdy to przeżyłam, było to tak niesamowite, że chciałam powtarzać to raz za razem. Dlaczego? Mimo ryzyka, byłam w bardzo ciężkiej sytuacji życiowej, zamknięta w psychiatryku, przez dupka, który zaspanie uznał za brak chęci do życia i mnie ubezwłasnowolnił. Tak, tak po prostu. A kiedy budziłam się na zimnej posadzce w szpitalu, całe moje życie migało mi przed oczami, niczym karuzela. Mózg próbował ustalić, co się wydarzyło, gdzie jestem, jaką mam przeszłość. Trwało to kilka minut, potem przez kolejne kilka minut miałam wrażenie, że miejsce,w  którym się znajduję to też tylko wspomnienie i zaraz karuzela pogna dalej, bo to się już dawno skończyło, minęło. 


Czemu o tym wspominam? Bo od tamtej pamiętnej głupoty, mój organizm bardzo poważnie reaguje na nostalgię. Występuje poczucie odrealnienia. Deja vu, albo po prostu nagłe intensywne wspomnienie wiążące się z jakimś dźwiękiem, zapachem i zamieram, jestem gdzieś indziej, wracam do przeszłości, zacinam się przerażona, że karuzela znów ruszy, że albo znów obudzę się na zimnej posadzce i tylko przyśniło się, że jestem kochana, albo że czeka mnie kolejna tragedia i to w niej właśnie się zaraz obudzę. Niestety nie umiem lepiej nopisać tego, dziwnego ściskania w sercu, tego niepokoju, który towarzyszy memu szczęściu. Teraz mam przeciętne problemy, wszystko się udaje, nie mam prawa się skarżyć. Tylko czasami, ktoś spyta o moje symetryczne blizny, ktoś zaśmieje się, że się trochę zaokrągliłam, a byłam taaaaka chuda, a ja zapomnę zjeść śniadania, skaleczę się i nagle robię się strasznie smutna. A ludzie machają na to ręką, bo przecież wszystkie egzaminy zdałam, nie rozstałam się z facetem, mam swoje sukcesy na koncie. Kogo to obchodzi, że jest mi smutno, kto w ogóle zrozumie tego powód?

Może po prostu czuję się staro?