środa, 26 czerwca 2013

Wakacyjnie

Zawaliłam jeden egzamin, będę musiała dokupić sobie pkt ECTS, ale jakoś się tym nie przejmuję. Moja firma nabiera coraz to wyraźniejszych kształtów, a im bardziej jestem przekonana, że miejsce pracy mieć będę, jakoś mniej zależy mi na studiach, które dadzą mi zaledwie tytuł. Jestem zła, że  z mojej pasji, i tyle kasy co płaciłam na czesne (na UW trudno się dostać, więc celowałam w wieczorowe) , zostały tylko ulotne marzenia. Nie będę pracować w szpitalu psychiatrycznym, nie będę psychoterapeutą, nie, nie i nie, bo specjalizacja gówno daje, a w szpitalach nie ma miejsca. Wszystkie moje wyobrażenia runęły niczym domek z kart. Tak młodzi, to się właśnie dzieje z naszą przyszłością.

Pomyślałam, że jeśli ZUS mnie będzie krępował, zarejestruję firmę na moją mamę, która o dziwo wróciła i znów mi bardzo pomaga. Wiem, nie jest godna zaufania, ale nigdy przenigdy nie okradła, by mnie. Mam wrażenie, że to, że jestem jej córką, działa na nią nawet jak jest w cugu, nawet jak choroba wyciąga po nią swoje szpony i zawsze myśli, aby dać mi jak najwięcej. Poza tym, praktycznie prowadzi firmę swojego konkubenta. Płaci mu wszystkie podatki, zawiesza momentami, mają jakieś tam swoje systemu na ucieczkę od większych opłat i jakoś się kręci. Za 2 lata przerejestrowała by firmę na mnie i już. No nic zobaczymy, czy się zgodzi, bo przecież nie musi.

Muszę skończyć pracę empiryczną i tyle jeśli chodzi o tą sesję. W niedziele wyjeżdżam, jako wychowawca kolonijny, aż na miesiąc. Kierowniczka poprosiła mnie bym została na drugi turnus w Krynicy Morskiej. Niby fajnie, ale... miesiąc bez Miśka brzmi po prostu strasznie :(. Mam nadzieję, że szybko zleci.Wracam i szukam, jak największej ilości uczniów, aby wystartować od września. Brakuje mi trochę kasy odkąd paru mi odpadło, a w lutym chciałabym z Miśkiem wyjechać na wyspy Kanaryjskie, bądź gdzieś indziej na jakąś ofertę Last Minute do ciepłych krajów. Moja przyjaciółka na wyspach chce wynająć domek, więc po prostu byśmy się dorzucili, ale samodzielny przelot kosztuje więcej, niż niejedna wycieczka All Inclusive :((((. To takie niesprawiedliwe! Tak czy siak muszę odłożyć ok 3 000zł. Będzie mi łatwiej, bo jakoś na dniach dostanę kartę kredytową. Bardzo fajna oferta zresztą, wystarczy trochę pokombinować i korzysta się bezpłatnie, a odsetki naliczają po 60 dniach dopiero. Także moja wycieczka jest zabezpieczona, jakby co i już nie mogę się doczekać ;). Niestety wakacje mam trochę do dupy. Lipiec co prawda w fajnym miejscu ale z gimnazjalistami pod opieką, w sierpniu pewnie z jakiś turnus jeszcze wezmę, a od września przejmuję pacjentów, którzy biorą udział w projekcie, z którego piszę magisterkę. Muszę uczestniczyć w ich terapii, przeprowadzić wywiad. 

Muszę też skończyć poprawiać powieść, nie ma bata. Ktoś może chce czytać na bieżąco, co poprawię i wyrażać szczerą opinię? No i oczywiście opierdalać jak kolejnego rozdziału nie wyślę na czas? To by chyba pomogło ^^'.

Tymczasem szykuję się na swój wyjazd. Potraktuję go jak obóz odchudzający, więc trzymajcie kciuki ;P


sobota, 22 czerwca 2013

Nie lubię ludzi - szukam przyjaciół

JA: W zasadzie cieszę się, że J. nie mógł iść z nami. Lubię czasami pobyć z Tobą sama.
MISIEK: Cóż, byłoby zabawniej, ale Ty nie lubisz ludzi.
JA: Żartujesz sobie? Polubiłam ich, imprezy, zabawę, mam coraz więcej znajomych!
MISIEK: Znajomych, ale wciąż trzymasz ich na dystans. Wcale nie zmieniłaś się tak bardzo, jak myślisz. Znam Cię.

Ta rozmowa z A. odbyła się już jakiś czas temu, ale wciąż siedzi mi w głowie i chyba muszę przyznać, że Misiek znam mnie ciut lepiej, niż ja sama. To przykład sytuacji jednej z wielu, gdy to okazuje, a najfajniejsze w tym jest to, że potrafi powiedzieć coś przykrego, wytknąć wadę, w tak oczywisty sposób, jakby stwierdzał, że koty mają wąsy. Mówi to z pełną akceptacją, nie ma w nim cienia irytacji, dzięki czemu jedynie cieszę się, że mój kochany mnie dobrze poznał, a nie wściekam się, że coś mi wytyka.

Niestety z przykrością muszę stwierdzić, że ma rację. Nigdy nie byłam jakoś super towarzyska. Staram się być grzeczna i miła, przez co lgnie do mnie dużo osób i rzeczywiście za swego czasu wręcz musiałam się od ludzi izolować, którzy chcieli czegoś tak absurdalnego ode mnie, jak jakieś spotkanie, wyobrażacie sobie?

Mam 3 przyjaciółki. 

Z G, zaprzyjaźniłam się tylko dlatego, że jako jedyna w gimnazjum nie dziamała na okrągło i też lubiła ciepło, więc na każdej przerwie szukałyśmy parapetu nad grzejącymi kaloryferami, by usiąść na czymś ciepłym z dala od grupy i sobie pomilczeć gapiąc się w okno. Z czasem więź ewoluowała.

Z A. zaprzyjaźniłam poprzez bloga, co tylko potwierdza moją anty społeczność. Wokół tyle ludu, a ja przyjaciół szukam w necie ;P. Obie wówczas chorowałyśmy na anoreksję, więc szybko nawiązałyśmy bliskie kontakty. Częste spotkania, wspólne problemy. Niestety coś się stało i zerwała kontakt. Poprosiła mnie parę miesięcy temu, bym dała jej więcej czasu, ale mogę jedynie się teraz o nią martwić.


T. z kolei poznałam JEJ! Także przez net, na tym samym forum co Miśka. Na szczęście też mieszka w moim mieście, ale rzadko się spotykamy. Uwielbiam z nią rozmawiać, ale niestety gubię się kiedy jest obok, a ja jestem trzeźwa. Jak ze wszystkimi.

Kiedy tylko się z kimś umawiam na pogaduchy, jest fajnie przez pierwsze pół godziny. Potem mam ochotę uciec, zastanawiam się kiedy gość sobie pójdzie, albo kiedy najgrzeczniej będzie już sobie pójść... Oczywiście mam swoje dobre i złe dni. W dobre, kiedy przejmuję cechy ekstrawertyczki, albo po protu chcę się zabawić z kimś, i złe kiedy wymyślam, że jestem, chora, zawalona projektami i nie, absolutnie nie dam rady, nie odbieram domofonu, jak ktoś "akurat jest w pobliżu". Co nie znaczy, że nie pragnę z nikim kontaktu. 

Nie wiem czemu tak się dzieje. Może dlatego, że siedząc przy kompie łatwiej jest odejść? Jak zaczynam się nudzić mogę się czymś zająć. Niektórzy musieli przyzwyczaić się, że nagle znikam, bo robię parę rzeczy na raz i nagle jedna z nich zabrała na dłużej moją uwagę. Mimo wszystko na spotkaniu nie da się zrobić ZW (zaraz wracam). Nie ma przerwy, jest tylko druga osoba, która liczy, że poświęcisz jej całą uwagę. 

Możliwe, że to przez moje zaburzenia zachowania typu borderline. Zawsze skupiałam się na objawach samego bordera, wiążącego się z impulsywnymi zachowaniami, zmiennością nastroju, zapominając, że zaburzenia zachowania same w sobie są, jakby buntem. Niedostosowaniem się do panujących zasad społecznych, moralnych. Niedawno miałam to na ćwiczeniach, na które zresztą spóźniłam się po raz siódmy z kolei. Zawsze to tłumaczyłam innymi czynnikami: jestem spóźnialska, nie mam po prostu ochoty się spotkać, co z tego, że skłamię, że się źle czuję?, że szybko się nudzę... A chyba to po prostu część mojego zaburzenia, z którą powinnam jakoś walczyć.

Drugim problem jest cielesność. No nigdy się nie przyzwyczaję i nienawidzę: ściskania, przytulania, klepania po plecach, wieszania się na ramieniu, buziaczków w policzek, buziaczków w usta, buziaczków jakichkolwiek, głaskania po głowie, bawienia się moimi włosami. BRRRR! Czuję się wtedy nieswojo i mam ochotę uciec.Nie umiem nawet przytulić się do ciotki, z którą mieszkam. Oczywiście witam się z ludźmi grzecznie i z uśmiechem, ale jak przekroczą granicę parę razy w ciągu spotkania, czuję się wprost fatalnie.


No ale, jak Walczyć to walczyć! Ogłaszam projekt POK. Chcę stworzyć nowe bliższe relacje z P, O i K i sama zaproponuję im spotkania i będę dręczyć, by spotykać się z nimi częściej ot co! A może ktoś z Was jest z Warszawy i chciałby dołączyć do mojego projektu ;P? Nie jestem, aż taka znowuż straszna, no i chcę się zmienić, więc czekam na zgłoszenie kandydatur ;P

Tylko jedno jest jeszcze dla mnie niezrozumiałe... Kiedy i jak Misiek staranował wszystkie moje bariery? Czemu jego dotyk jest kojący? Czemu jego pragnę non stop, a w towarzystwie przyjaciółek już jestem jak nieoswojone zwierzę?

środa, 19 czerwca 2013

Matka

W weekend byłam we Wrocławiu z Miśkiem i jego kumplem K. Jechaliśmy na wesele ich wspólnego znajomego, a ja robiłam za osobę towarzyszącą Miśka, jak można się pewnie spodziewać. Czego nie można było się spodziewać, zmieściłam się jednak w  starą sukienkę. Wciąż nie wiem jak to jest z tym moim tyciem, bo w ciuchy się nie mieszczę, ale jedyna co widzę rzeczywiście dużego w lustrze to... cycki. No i pulchna twarz. Pan doktór też stwierdził, że nie widać po mnie tej lekkiej nadwagi, ale niestety czuję ją próbując biodrami wcisnąć się w moje ukochane spodnie i spódniczki.

Tak czy siak nie musiałam wydawać na nową sukienkę, wytańczyłam się za wszystkie czasy, bo w końcu wzięłam wygodne buty, a Misiek tańce weselne ma opanowane w małym paluszku. Jednakże ja byłam tuż po sesji, on po dyżurze i wymiękliśmy już ok 2. Przy hotelu odbywał się jeszcze jakiś festiwal, więc też chcieliśmy zobacz jak to się rozwinęło. Kiedy wracaliśmy do hotelu, ja w jego marynarce, on obok obejmując mnie ramieniem, czułam się najszczęśliwszą, najbardziej kochaną dziewczyną na świecie. Warto żyć za takie właśnie chwile.


Niestety kiedy wróciłam powitała mnie ponura mina cioci. 
- Mam dla Ciebie złą wiadomość - powiedziała
- Co się stało?
- Twoja matka zniknęła.

Pierwsza moja myśl: to przez moją imprezę! Nie ważne, jak obiecywała i się upierała, że może przebywać z pijącymi, że może wypić parę drinków, nie powinnam jej była na to pozwolić! Poczuła smak i zniknęła znów do jakiejś meliny. Aczkolwiek ciocia wytłumaczyła mi, że pojawiła się jej stara znajoma, która dostała mieszkanie socjalne i wysoką rentę, i od tamtej pory matka się nie odzywa. Zawsze tak robiła, jak popłynęła było jej wstyd i bała się spojrzeć nam w oczy, więc nie pojawiała się bardzo długi czas i piła jeszcze więcej. 

Nie byłam zaskoczona, rozczarowana bardzo. Przez 1,5 roku miałam mamę. Tak normalnie, tak po prostu aby gdzieś wyjść, pogadać, taką która mi pomagała. 

Wczoraj poszłam z Miśkiem do teatru na Central West Park, do teatru 6 piętro, i dopiero gdy zobaczyłam go, jak cieszy się z daleka na mój widok, zrozumiałam, że.. nie będzie mi mamy brakować jakoś szczególnie. Jedni mają miłość tylko matczyną, ja tylko tą męską. Tak, jak nie ma co płakać, gdy nie ma się faceta, tak ja nie zamierzam za matką, w końcu jestem już dorosła. Przykro, szkoda, ale trudno!


A spektakl gorąco polecam! Dawno się tak nie uśmiałam, obsada całkiem porządna: Foremniak, Gąsowski, Wysocki, Żółkowska... Miejsce mieliśmy tuż pod sceną, super było tych aktorów zobaczyć w końcu na żywo i to z tak bliska, byli na wyciągnięcie ręki. Moją miłość zdobyła "kastracyjna osobowość" pani psycholog ^^. Jej, też taka chyba będę.

Wróciliśmy do Miśka na motorze i chyba polubiłam to urządzenie i chyba mimo wszystko jestem szczęśliwa.

piątek, 14 czerwca 2013

Paradoks studiów

Pomijając fakt, że jakimś cudem pozdawałam wszystko i to całkiem ładnie, to zasadniczo ostatnio towarzyszy mi niezwykły pech, a jego 2 główne przejawy wciąż zajmują moje myśli... Pierwszym z nich była wizyta u gastrologa. Dlaczego?

Ano od wielu lat mam zbyt wrażliwy żołądek. A. i ciotka już dawno prosili abym zgłosiła się do lekarza ze względu na często biegunki, ale ja dopiero jak biegunki zamieniły się w zaparcia, przytyłam 20 kg, a wzdęcia i dziwny ból po prawej stronie brzucha, postanowiłam w końcu wybrać się do specjalisty. Robiłam przez ten czas wszystko aby schudnąć - bezskutecznie. Przestraszyłam się też, gdy ginekolog COŚ wyczuła w moim podbrzuszu, a nie były to ani torbiele, ani cysty. 


Oczywiście walka o specjalistę była mega. Pierwszy termin dostałam na 23 grudnia. Ciotka wybłagała inny termin u siebie w przychodni po znajomościach. No i termin był akurat na dziś. Mój lekarz wyglądał na jakieś 98 lat, i miałam wrażenie, że z kolejnym krokiem się przewróci i wyzionie ducha, ale ciotka upierała się, że to świetny specjalista, więc ekhem, weszłam do gabinetu. Lekarz spytał mnie o objawy:
- No i z czym dziecko przychodzi?
- Eee, no bo długi czas miałam częste biegunki, od 2 lat trwają uporczywe wzdęcia i zaparcia...
- Co?
- Zaparcia.
- Co?
- Z A P A R C I A
- No tak, wyglądasz na taką, co lubi dużo zjeść.
- Jem tyle samo, co wcześniej! Tylko, że wcześniej byłam wegetarianką... Nie jadłam mięsa i ryb.
- Czego?
- Mięsa i ryb.
- Czego?
- M I Ę S A i R Y B. Czy to może być przyczyną?
- Nie sądze, pewnie lubisz słodkie.
- Nie lubię, całe życie byłam uczulona na to, co słodkie, i ten smak w ogóle mi nie podchodzi. Poza tym próbowałam wielu diet już, i jedyne co mi się udało to zatrzymać na chwilę tycie. Nieważne czy był ruch, czy nie, czy była ścisła dieta, czy nie, mój żołądek nie pracuje.
- Ach, dziecko schudnąć nie może! Biedactwo, ale przyznaj się pewnie w trakcie diety podjadałaś słodkie - mruga porozumiewawczo okiem.
- Przecież tłumaczę, że nie lubię słodkiego.
- Jaaaaaasne, ale apetycik się ma...
- W takim razie skąd ten ból? Boli mnie po prawej stronie na dole. Ból promieniuje na nogę kiedy siedzę.
- Och dziecko, każdego coś boli.
Podczas opukiwania miałam wrażenie, że zaraz się na mnie przewróci, ale nie opukał miejsca gdzie mówiłam że mnie boli. Pewnie niedosłyszał.
- Ból pewnie z owulacji.
- Ja nie mam owulacji, biorę tabletki od paru lat. 
- To w takim razie z miesiączki -_-'.
- A reszta to, z czego może być? - udałam, że nie słyszałam poprzedniego
- Co studiujesz?
- Psychologię
- No i masz odpowiedź, myślisz za dużo. - chwila milczenia - Nie no u młodych to często to drażliwe jelito występuje, zrób te badania, pobierz sobie te leki i zrezygnuj jednak z tej czekolady i tłustych rzeczy.
- JA NIE JEM CZEKOLADY!!!
- Oj, dziecko  przecież widzę, starzejesz się i po prostu Twój organizm już tak dobrze jej nie trawi...

NO KURWA! Dostałam od niego skierowanie na badania krwi i od razu je zrobiłam. Wyniki w poniedziałek. Poszłam więc od razu do rejestracji, by zapisać się do niego ponownie, aby te wyniki obejrzał. 
- Nie ma już do niego terminu na ten rok. 
- No to niech mnie pani zapisze na przyszły.
- Nie mogę, nie prowadzimy jeszcze zapisów.
- To co ja mam zrobić z wynikami badań?
- A co pani sobie chce.
-_-'.

Dobrze, że jeszcze nie anulowałam wizyty 23 grudnia, ale moja ciocia wzruszona moją historią, jest w gotowości zasponsorować mi wizytę prywatnie, bo leki starczą mi zaledwie na miesiąc, a ani nie wiadomo, czy potrzebuję ich więcej, ani co mi w końcu jest. Nie jestem typem hipochondryka, do lekarzy idę w ostateczności, bo ze względu na takie sytuacje nie cierpię ich potrzebować, ale skoro już A. się martwił, a odkąd jem mięso pogorszyło mi się i ciężko mi się ruszać i schylać ze względu na wzdęcia i ból...Nie cierpię, jak nie traktuje się mnie poważnie!


Drugim pechem było wyjebanie mnie ze specjalizacji po czasie. Nie mogłam się przerejestrować, nie mogłam wyrejestrować się z zajęć specjalizacyjnych, zero możliwości. Zostałam więc bez specjalizacji, co dyplomatycznie zwą u nas specjalizacją ogólną. W pierwszej chwili miałam ochotę się pluć, ale i tak bym tym nic nie wskórała. Nie udowodnię nikomu że wyrzucił mnie już po czasie na selekcję, a w sumie przeglądając listę specjalizacji odkryłam, że żadna nic nie znaczy. To właśnie są studia w Polsce! Człowiek myśli, że przygotują go do pracy i po studiach znajdzie lepszą. Bzdura! Przejrzyjmy specjalizacje psychologii:

1) psychoterapia - świetna specjalizacja, po której i tak nie można być terapeutą. Aby być terapeutą trzeba mieć zajebistą pracę wcześniej by zapłacić 40 tys za kurs na psychoterapeutę, który trwa 4 kolejne lata
2) terapia par i małżeństw - jak wyżej, i tak nie będziesz terapeutą, nie wychylaj się
3) psychologia kliniczna - w Warszawie są 2 psychiatryki i parę oddzielnych oddziałów, obsadzonych po zęby, mają tam też znacznie lepszych chętnych na kandydatów, na miejsce jakiejś emerytki, niż świeżo upieczonego magistra, chyba że poświęcisz lata na bezpłatny staż, równy etatowi, by pokazać, że tak Ci zależy, aż możesz żyć przez trochę powietrzem
4) neuropsychologia - jak wyżej, nie ma sensu się pchać
5) wspieranie rozwoju osobowości - i tak nie jesteś po tym trenerem, aby być trenerem musisz ukończyć kurs za parę tys.
6) psychologia sądowa - fajna sprawa, ale żeby zostać biegłym trzeba mieć albo znajomości, albo próbować odbyć staż w policji i stamtąd przeskoczyć
7) psychologia wychowawcza i rozwoju - czyli robisz dokładnie to, co pedagodzy, powodzenia w rywalizowaniu o pracę z kolejnymi tysiącami absolwentów

Oczywiście jest jeszcze parę mniej chwytnych specjalizacji, ale o nich nie piszę bo mało kto nawet wie co się po tym robi. To są właśnie studia. Dużej różnicy nie widzę między byciem ze specjalizacją, a bez. Problem polega na tym, że o możliwościach, a raczej ich braku dowiadujemy się dopiero na studiach... :(

A wy, jak widzicie swoje możliwości?

wtorek, 4 czerwca 2013

Urodzinowa impreza

Cóż... nie było tak, jak sobie to wymarzyłam. Ludzie przychodzili na przemian, 5 osób się nie pojawiło, i mimo że rodzinka zapełniła puste miejsca było mi smutno trochę. A. nie poznał wszystkich moich znajomych, mimo moich dobrych chęci, a na żarcie i wódkę wydałam duo za dużo, a mało kto co zjadł. Wódki też sporo zostało, mimo że większość była pijana. Muzyka była, ale z powodu deszczu wieża stała w budzie z dala od stołu i praktycznie nie było jej słuchać. Wizja szalonych tańców po pijaku, także więc została rozwiana. Ponieważ impreza była na działce u mamy, gdzie wyłączają prąd o 22 aby zarząd go trochę przedłużył - facet z dyżuru zażyczył sobie kielicha. Zasiedział się jednak dużo za długo. Sprowadził jeszcze jakąś babkę i razem z moją mamą siedzieli i siedzieli przy osobnym stoliku... Mama piła z nimi i też mocno się spiła. Mimo to ja zamierzałam tego dnia niczym się nie przejmować. Miałam przy sobie kochanego A...

Piłam, więc bawiłam się i tuliłam do A. Przyszedł ze ślicznym bukietem róż, ponoć pierwsza wiązanka zginęła w aucie, więc kupił drugą :). Był ze mną do końca, zaopiekował się mną, poodwoził wszystkich, a ja pojechałam z nim. Cóż... wymiotowałam w aucie, na szczęście do torebki, pierdoliłam od rzeczy, a on... Był taki cierpliwy i kochany. W domu obejrzał mnie ze wszystkich stron, bo się wywaliłam parę razy, czy nic mi nie jest. Pogadaliśmy trochę o naszym życiu. Stwierdził, że chyba znowu mi ufa, mimo wydarzeń, których wolę nie wspominać. To był najpiękniejszy prezent z możliwych. Nie chcę nic więcej, ale sam zaczął pytać, co ma mi kupić. Cały tydzień pracował, więc nie miał czasu kupić, a w środę on ma z kolei urodziny, więc w weekend znowu balujemy. Ponieważ przez imprezę nie stać mnie na drogi prezent dla niego, postanowiłam oddać mu alkohol, który dostałam i został po imprezie. Miałam kupione 3 litry wódki, 1 litr dostałam, i 3 6paki piwa. Piwo zostało całe, a z wódki poszło ok 2 litrów. Zaproponowałam mu więc zrobienie z tego imprezy i poszliśmy spać. Na drugi dzień nie było już tak kolorowo...

Kiedy przyjechałam wciąż struta do domu, okazało się, że moja matka - która rzekomo nie ma problemu z alkoholem, nie wróciła na noc do domu. Myślałam, że pewnie leczy kaca, albo była zbyt pijana i przespała się na działce, albo mojej ciotce wydawało się przez telefon. Jednak kiedy padł jej telefon, mimo że na działce miała ładowarkę, nie miałam już złudzeń. Ciotka zadzwoniła do jej faceta, ale był wściekły na nas, i nie zainteresowany stanem mamy. Pojechałyśmy więc na działkę. 

Zobaczyłam mamę śpiącą na leżaku i przyklejonego do niej jakiegoś gacha. Wyprosiłam go, ale ani myślał iść. Patrzył na mnie tylko, jak na idiotkę. Wparowałam do budki, gdzie stała lodówka, modląc się, aby chociaż jedna butelka została. Nic. Pusto. Ani wódki, ani piwa! Wściekła obudziłam matkę i zaczęłam na nią prawie krzyczeć. Spojrzała na mnie przerażona, po czym nie zamierzała nawet wstawać. Kazałam jej gachowi wyjść, tym razem wyglądałam chyba bardzo przekonująco. Matko przebąkiwała że wczoraj większość wódki wypił mi ten zarząd, po czym jak wstała rano już czekali po więcej, a ona nie umiała ich skutecznie wyprosić. NO ALE KURWA! Wypili MÓJ alkohol warto ok 170 zł!!! W dodatku ten, który już obiecałam A w ramach dodatkowego prezentu. Byłam pełna żalu i wściekłości. Zawiodła mnie po raz kolejny. Wtedy powiedziała, że chciała wrócić do domu, ale jak stanęła w progu jej facet ją pobił, więc wróciła na działkę. Spuściłam trochę z tonu, i nawet gdy potem na osobności przyznała mi, że jedynie zwyzywał ją przez telefon, ale nie pobił, bo rzeczywiście nie wróciła, starałam się to jakoś przełknąć, docenić szczerość, widząc, że skłamała bo się boi mojego gniewu. Tłumaczyłam, że jak ma problem trzeba było do nas iść, a nie się zapijać z Bóg wie kim. Powiedziała, że niby ktoś tam mi odkupi tą flaszkę, ale średnio w to wierzę. Mojego zaufania zresztą już tak łatwo nie odkupi. I tak było wątłe. Muszę ją traktować jak alkoholiczkę i nigdy wiecej nie zostawiać przy niej alkoholu.

Co do wódki, ewentualnie rozbiję skarbonkę i dam A. coś lepszego. Jak usłyszałam, co on planuje mi kupić zrobiło mi się aż głupio, że tak niewiele mogę zrobić dla niego. Spłukana + wiecznie jakieś problemy, a on ciągle jest przy mnie, kibicuje mi z firmą, kocha nieważne, czy jestem za chuda, czy teraz przy kości, czy rzygam mu w aucie, czy jestem wyfiokowana i zgrabna. Nieważne ile mu naczyń natłukłam, nieważne ile zrobiłam awantur przez zmienne nastroje. I tak patrząc na faceta mojej mamy, który miał gdzieś że ona leży gdzieś tam pijana, a A. sam z siebie chciał się mną zająć, postanowiłam mu podziękować za wszystko. Odpisał po prostu:
- Nie ma za co kochanie.

Nie pamiętam już, kiedy byłam tak dumna, że jest on moim facetem. A w nowej koszuli wyglądał całkiem przystojnie nawet, jak myślicie? ;)

Dawno nie patrzyłam na niego, jak na taki skarb. Po tych wszystkich kryzysach stara się niesamowicie mocno i nie mam nawet pojęcia dlaczego, ale cieszę się, że pokochał właśnie mnie. Po 3 latach nasza obecność cieszy nas tak samo jak na początku. A może bardziej? Miłość się rozwija, a kryzysy ją umacniają.

Co do urodzin... Nie pozwolę już nigdy by ten dzień przemijał ot tak. Zamierzam wyprawiać je co roku, co roku się bawić, aby co roku coś się działo. Mimo wszystko impreza była w końcu udana. Jest co wspominać, a ludzie w pewnym wieku już o tym zapominają. Nie rozumiem po co odmawiać sobie przyjemności? Tak mało jej w życiu... 

No nic wracam do rzeczywistości i nadrabiam wszelkie zaległości ;)
Pozdrawiam Was. 24-letnia już ;/ bloggerka.