czwartek, 28 czerwca 2012

Z dzienniczka samodzielnej Mononoke 2

 "Aby stać się lepszym,
nie mu­sisz cze­kać na lep­szy świat. "
Phil Bosmans
W weekend pożarłam się z A. Akurat byliśmy u jego rodziców, więc zeszłam wściekła na dół się napić i spotkałam jego mamę. Gadałyśmy do 5 chyba. O życiu, śmierci, przyszłości, przeszłości... Cudowna kobieta. W ogóle czuję się tam, jak w domu, którego nigdy nie miałam. Ledwie weszłam, już byłam usadzona przy stole z moimi ukochanymi truskawkami, a tata A. z tej okazji dokończył robienie huśtawki. Mam wrażenie, że już od dawna jestem przyjęta do ich rodziny. Wspaniałe uczucie. Za 2 tygodnie wracam tam, bo jedziemy z Miśkiem na wesele rodzinne.

Co do pracy to Mononoke zaczęła w końcu odkrywać ten okrutny świat, gdzie depczą, depczą, tylko po to, aby potem wgnieść ^^. Co więcej Mononoke odkryła też, że w sumie ma to głęboko w poważaniu, a to już odkrycie całkiem przyjemne.
Po przejściu poniedziałkowej rozmowy odkryłam, że jest jeszcze trzeci etap. Pomijając sezonową pracę w Anglii, to pierwsza taka poważna, więc nieco zniechęciły mnie te rekrutacyjne etapy, ale co tam. Jako, że za szkolenie już płacą, to Mononoke zacisnęła zęby i próbowała nie zasnąć. Po 3 godzinnym szkoleniu był test, potem ustny angielski, a potem mieli się odezwać. Jakby jeszcze tak mi za wykłady płacili to byłaby dla mnie jakaś szansa ;P


Kiedy było już po wszystkim i trzeba było tylko czekać zrozumiałam, jak bardzo pracy potrzebuję. Dojrzałam już do niej i chciałabym bardziej uniezależnić się finansowo od ciotki i faceta, a sama renta na to mi nie pozwala.W lipcu też zaciskam mocno kciuki, aby móc na zlecenia pisać bloga o mózgu, ale to nie wszystko. Moje CV. zawiera jedynie staże i wolontariaty, a gdzie mnie wzięliby po studiach bez szerszego doświadczenia? No właśnie...

Mimo to matka powiedziała, że mi pomoże z ratami za telefon. Kiedyś umorzyłam jej dość spory dług alimentacyjny, miała go spłacać, ale... no butelka pochłonęła całą kasę. Teraz kiedy wszystko się układa, zadeklarowała się ponownie, więc zamówiłam Galaxysa, bo w sprzedaży go tak normalnie jeszcze nie ma i poszłam zaraz po pracy po odbiór. Na miejscu okazało się, że jednak moja renta jest do dupy i na nią rat nie dostanę, a jeśli już to nie takie, jakie oferowali wielkimi, czerwonymi literami na stronie internetowej, jako super oferta. O dziwo nie załamałam się. Czułam, że coś pójdzie nie tak, jak nie w sklepie to w t-mobile, przy wyrabianiu micro SIM, bo przecież abonament też nie jest na mnie.

Na szczęście ciotka się zlitowała w końcu, i wzięła zaświadczenie o zarobkach, konkurując z siostrą. Skoro matka mnie wsparła, to nie mogła być gorsza, nie? Na jej pensję na bank uda się nam wziąć te najkorzystniejsze raty i oby wszystko się już ułożyło. Rezerwacja jest, jutro telefonik powinien być mój...Cykałam się jeszcze, że nagle okaże się, iż pracy nie ma. Do wieczora czekałam na telefon, ale się udało. W piątek podpisuję umowę i jestem z siebie dumna, jak nigdy!

Czuję lekkie uderzenie adrenaliny. Przypomina mi się Southampton, wsiadanie do pracowniczego busa i 12 godzinna praca przy produkcji soczewek. Pamiętam strach, że czegoś nie zrozumiem, że zaakceptuje felerne opakowania, albo nie zdążę ich wypalić, czy porozdzielać na czas, gdy są już na taśmie. Pamiętam te długie przerwy, podczas których chodziłam nad ocean...

Wtedy też zbierałam na nowy telefon z tą różnicą, że rzeczywiście go potrzebowałam, bo poprzedni utopiłam w kiblu i tak dziwnie burczał na mnie potem. Wtedy na topie była nokia N95, no to kupiłam ją, po czym nażarła mi się piasku na plaży i strasznie rzęziła, a po spadnięciu ze schodów, przez tydzień wyświetlała tylko napis NOKIA. Na szczęście mi ją ukradli i jako, że byłam w rozpaczy to moja ciocia mi kupiła htc wildfire. Dobry telefon, jak wpadł mi do kąpieli to słówka nie pisnął. Samsung i htc to ponoć jedni producenci, więc jestem spokojna. Jak mojej matce samsung wpadł do kibla i 3 razy spuściła wodę, aby się wpierw przepłukał, to dalej działał, więc to zdecydowanie telefony dla mnie.... Cykam się tylko, że mi wybuchnie.  Rzadko się o tym słyszy, ale w tej technologii się już to zdarza. Galaxys S II wystrzelił komuś w portkach, niedawno z kolei w Niemczech, komuś Samsung Galaxy S III, stanął w samochodzie w płomieniach. Teoretycznie zwarcie może być w każdym urządzeniu i 1 egzemplarz na sprzedanych 10 milionów, tragedii nie czyni, ale jednak trochę to przeraża...


Skoro wszystko się tak poukładało... czas też wziąć się ostro za dietę. U rodziców A., waga wskazała 58 kg ;/. A fakt, że byłam wtedy po dużym posiłku, nie pociesza - wróciłam do punktu wyjścia. Czas znowu liczyć kalorie, aby wiedzieć na ile można sobie pozwolić, bo widać na czuja nie daję rady. Od lipca zacznę zamieszczać pod notkami tygodniowe spisy moich grzechów ^^. Może lęk przed zbesztaniem pozwoli mi tam wpisać mniej słodyczy ;P.

Pozdrawiam wszystkich teraz, bo jutro to się pewnie zajmę swoim smartphonem ;P

sobota, 23 czerwca 2012

Blogowe zabawy

Otagowała mnie Wiki55 i to aż dwoma zabawami. Pierwsza polega na powiedzeniu 5 rzeczy o sobie, jakich niewiedzą czytelnicy o mnie, druga polega na odpowiedzeniu na jej 11 pytań i zadaniu własnych, kolejnych 11, oraz skierowanie ich do nowych nie otagowanych jeszcze 11 osób.

No więc zaczynam. 5 rzeczy, których o mnie nie wiecie to:
  1. Z zawodu jestem grafikiem komputerowym. Może kiedyś mi się zachce zrobić porządną grafikę tuta, ale moje lenistwo tego nie gwarantuje.
  2. Kocham japoński <3, znam go też dość dobrze ;)
  3. Mój kot ma kolor herbaty i nazywa się Lipton ;P.
  4. Jestem strasznie pyskata. Dosłownie na wszystko mam swoje wytłumaczenie i nigdy nie zamknę jadaczki: "bo tak wypada". Jeśli rozmawiam z autorytetem, to po prostu grzeczniej powiem mu, co myślę o jego głupotach/czynach.
  5. Swoje pierwsze opowiadanie napisałam mając 6 lat. Dotyczyło Czarodziejek z Księżyca, było pisane wołami na dwie kratki, oraz tłumaczyło wiele pojęć, których sama nie rozumiałam. Np. "W dawnych czasach żyła sobie dziewczyna. Te czasy nazywały się przeszłością" :D. Masę mam takich i bekę na kolejne ćwierć wieku.
 Pytania Wiki55:
  1. Sukienka czy spodnie?
  2. Rodzina czy kariera?
  3. Książka czy świeże powietrze?
  4. Planowanie czy spontaniczność?
  5. Miasto czy wieś?
  6. Dom czy mieszkanie
  7. Kwiaty w donice czy cięte?
  8. Pies czy kot? 
  9. "Ciche przyzwolenie na wszystko" czy zasady?
  10. Sport czy telewizor?
  11. Słońce czy deszcz?

1. Sukienka, jak przytyję, spodnie, jak schudnę :D
2. Wszystko ^^
3. Książka na świeżym powietrzu
4. Planowanie
5. Zdecydowanie miasto.
6. Tu się jeszcze nie zdecydowałam...
7. Cięte, tych przynajmniej nie szkoda jak więdną. A kwiaty wszystkie przy mnie więdną bo zapominam o nich ^^'.
8. KOT!
9. Zasady
10. Komputer ;P
11. Słońce.

Moje pytania:
  1. Tablet, czy e-czytnik?
  2. Marzenia sprowadzasz do rzeczywistości, czy rzeczywistość psuje Ci marzenia?
  3. Literatura, czy gra?
  4. Bajka, czy film sensacyjny?
  5. Mecz, czy opera mydlana?
  6. Kalendarz, czy czy organizer w telefonie?
  7. Twój ulubiony zespół/wokalista to?
  8. Twój ulubiony sport?
  9. Sauna czy jaccuzzi?
  10. Rzecz, którą chciałbyś/ałabyś najbardziej się nauczyć to?
  11. Miejsce, które chciałbyś/ałabyś najbardziej zwiedzić to?
Do odpowiedzi na te pytania zapraszam:

V.AguQ, Margerytka, Un, Pijany Zając, Marta, Zolka, Fiołek, Aurora, Qmandorka, Lila.

PS. Co do pracy to przeszłam do drugiego etapu, który odbywa się w poniedziałek.

środa, 20 czerwca 2012

Z dzienniczka samodzielnej Mononoke 1

Ledwie przestałam płakać nad straconą stówą, przyłożyłam głowę do poduszki, a już jakiś debil obudził mnie telefonem... Nie zdążyłam odebrać, nie zamierzałam nawet oddzwaniać, bo numer wyglądał, jak jeden z tych: "zostałeś wylosowany, wyślij smsa za 10 tysięcy, a może wygrasz milion!". No ale pewności nie było, więc jak przebudziłam się na dobre i wzięłam za naukę do kolosa, zadzwoniłam w międzyczasie (wszystko lepsze od nauki) i dowiedziałam się, że zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną... Kobieta gderała z szybkością wiewióra z prawdziwej historii czerwonego kapturka i to po kofeinie, więc jedyne, co zrozumiałam to adres, i że chodzi o stanowisko kierownik sektora.

Na rozmowę ubrałam letnią sukienkę, acz elegancką. Był w końcu upał. Kiedy naciągnęłam ją na siebie odkryłam niepokojącą rzecz.... Kiedy te cycki zdążyły mi tak urosnąć? Nie mając czasu na przebieranki włożyłam białą kurteczkę, mającą przykryć nieco dekolt. Przez tel słyszałam głos kobiety, więc bynajmniej nie był to atut. Jadąc autobusem spociłam się jak dziwka w kościele, ale udało mi się nawet zdążyć na czas. Problem był jednak spory... Pod jednym adresem mieściło się kilka firm, a ja oczywiście nie pamiętałam do jakich słałam CV. Jako że to stanowisko wiąże się z inwentaryzacjami, olałam kawiarenkę i zaczęłam pchać się do odzieżowego, ale na szczęście ochroniarz (wielce zdziwiony moim brakiem wiedzy o firmie, do której aplikuję) po numerze pokoju domyślił się o, co chodzi i wskazał drogę.


Ponieważ list motywacyjny przedstawiał mnie w świetle "nie do zdarcia", to starałam się wyeksponować na stoliku moją pewność siebie. (ku własnemu przerażeniu odkryłam, że na stolik pchały się jednak głównie cycki). Wykorzystując swój staż w szpitalu psychiatrycznym, nawypisywałam, iż nic mnie już nie zaskoczy. Musiałam sprostać temu wizerunkowi i ku mojemu zdumieniu nawet mi się to udało. Gdy babka, która zajmowała się rekrutacją wprowadziła dziewczynę aplikującą na to samo stanowisko, okazało się, że tamta jest dla mnie idealnym tłem ;P. Nie robiłam nic specjalnego, to ona sama wygadała się, że jest leniwa, nie ma żadnego doświadczenia i mimo, że babka sprawdzała jedynie naszą pewność siebie, i mówiła że znajomości języka sprawdzać nie będzie i nie trzeba brać udziału w zagranicznych wyjazdach, zachęcając dziewczynę, aby potaknęła, że zna angielski - wycofała się. Żadnego: "dam radę, nadgonię, popracuję w wakacje", tylko niepewność, nie wiem, uszy po sobie.


Wydaje mi się, że na rozmowie nie tyle trzeba kłamać, co dostosowywać się do oczekiwań. Ja też jestem leniwa, ale wymieniłam inną wadę, nie kolidującą z pracą. Przyczepili się tylko do braku prawka, ale powiedziałam, że nad nim myślę (myślałabym intensywniej, gdyby nie cena mojego przyszłego smartfona, lecz nie można mieć wszystkiego). 

Szkoda, że do CV nie można dopisać prowadzenia wampirzego klanu w Blood Wars ;P. Tyle, ile ja konfliktów musiałam rozwiązać mając ponad 40 osób do skoordynowania to naprawdę powinno robić wrażenie ^^.

Jednak większe wrażenie na babce zrobił fakt mojej sezonowej pracy w Anglii. A jak dowiedziała się, że miałam raptem 18 lat, wsiadłam sama w samolot, i sama jeszcze tego samego dnia znalazłam sobie pracę i mieszkanie, to zrobiła takie "wow" w oczach. Oczywiście w tamtych czasach to raczej nie była pewność siebie, czy super umiejętność radzenia sobie, tylko bardziej głupota i brak dbałości o własne życie, ale tego już nie dodałam...


Tak, czy siak muszę czekać do piątku na decyzję. Praca jest zajebista, więc byłoby cudownie się dostać. Biorę zleceń tyle ile chcę w miesiącu i kiedy chcę. W dodatku wyjazdy zagraniczne, za które płacą dodatkowo pomijając noclegi, transport i żywienie, oraz fakt, że wyjazdy trwają 2 dni, praca 4 godziny ;). Za te 4h dostaję 80 zł, jak to zlecenie wyjazdowe to stówę dodatkowo za każdy dzień. Jednak najpiękniejsza jest ta elastyczność. Jak Misiek będzie miał dyżur to se walnę weekendowe zlecenie i już. Brak kolosów to skoczę dorobić w tygodniu. W wakacje wiadomo więcej. Na bank chcę też pojechać służbowo do Rosji i Niemiec ^^. Po Polsce też są wyjazdy, to odwiedzę może, gdzieniegdzie znajomych przy okazji?


Mam jednak w życiu farta... Z palcem w dupie z tą pracą uzbierałabym na smartfona i sierpniowe szaleństwa na Krymie! Pomijając fakt, że nadchodzi kolejna wysoka waloryzacja rent ;). Może ta praca umożliwiłaby mi powrót do tańca? Albo naukę czegoś nowego? I to w jaki sposób! Mam tylko pokazywać podczas inwentaryzacji, co mają robić inni -_-'. Nie mówiąc o wpisie do CV (dla psychologa zarządzanie i praca z ludźmi, jest mega ważna, a tą pracę mogę wykonywać przez długi okres czasu). Kobieta mówiła też, że to firma świeża, w której szybko i łatwo dostać awans. To też coś. Za szkolenia, które się mają odbyć już w przyszłym tygodniu także płacą tyle, co za zlecenie...

WIĘC TRZYMAĆ KCIUKSY ZA MONONOKE!!!

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Chamstwo

Odkryłam dziś, że na mój smartfon stać mnie będzie już za miesiąc. Wszystko obliczyłam tak aby mieć tą stówę miesięcznie na ratę. W lipcu po zapłaceniu wycieczki idealnie zostawało mi na życie i właśnie ta stówa. W sierpniu kalkulacje jeszcze lepsze. Stwierdziłam, że podliczę ile mam w portfelu to może jakaś wpłata własna będzie i... z paniką odkryłam, że brakuje mi stu złotych. Misiek dał mi swoją część do zapłacenia za wycieczkę i ni ma. Potem przypomniałam sobie, że w pośpiechu płaciłam dwustoma złotymi w takim osiedlowym sklepiku za picie. Gość powiedział, że nie ma wydać i będzie bez 10 groszy. Zapomniał chyba dodać kilku zer... Dał mi jakąś drobnicę, a ja mając kolejny ponaglający tel. od osoby, z którą na spotkanie byłam już spóźniona, wrzuciłam to do portfela nie licząc i pobiegłam. Drobniaki liczył zawzięcie przy mnie, nie ogarnęłam przekrętu z banknotami, a teraz aż się popłakałam, bo o tą stówę mam właśnie za mało... Nie no wciąż nie mogę tego przeboleć i łzy mi się cisną do oczu...

Zupełnie, jak w Holandii, gdzie żarcie okazało się tak drogie, że każde EURO miałam wyliczone na bilet, na picie i na jedzenie. Wydawało mi się, że wzięłam wystarczająco dużo kasy, więc w Polsce zostawiłam swoją kartę. Przebukowanie biletów lotniczych też kosztuje, także musiałam jakoś przeżyć. Żyłam głodowo i gdyby nie moja przyjaciółka zginęłabym marnie. Zwątpiłam jak zobaczyłam ziemniaki po przeliczeniu za 20 zł za kg, litr coli za 15 zł... Brakowało na podstawowe produkty. Dziennie miałam na jakąś wodę i suchą bułkę.

I kiedyś, jak byłam w sklepie po picie, spadło mi 2 EURO i wyturlało się za bramki, a kobieta przede mną w kolejce stanęła na monecie i bezczelnie sobie ją przywłaszczyła nie chcąc oddać. Zrobiłam aferę, kobieta sobie odeszła, a wszyscy mieli do mnie pretensje, że się pieklę o taką pierdołę... Tego dnia nic nie jadłam. Faktycznie, o co ja się piekliłam? Teraz czuję się podobnie. Co gorsza też mogę zarzucić sobie wiele  - swoją gamoniowatość, ale na chamstwo też brak słów.


Kolejnym chamstwem była przygoda w tramwaju, akurat wtedy, gdy się spieszyłam, po zakupach w nieszczęsnym osiedlowym sklepiku. Jechałam dość długo z Gocławka do centrum miasta, a obok mnie usiadł mężczyzna z czarnymi włosami i ciemną karnacją. Nie, to nie był żaden rumun-żebrak, czy cygan. To był raczej człowiek, z jak to mówią? z "ciapatych". Okolice Indii, czy coś w tym stylu. Nawet dobrze ubrany, schludny. Za nim wsiadł rowerzysta. Ustawił tak rower, że wjechał ciapatemu w nogę. Ciemnoskóry chłopak nic nie powiedział tylko otarł sugestywnie jasną nogawkę, ale sytuacja zaraz się powtórzyła i była wręcz natrętna. Polak specjalnie kierował tak rowerem, aby tamtemu sprawić, ból, więc ciapaty zwrócił mu uwagę. 
- Jak chcesz luksusu to jeździj taksówką. -odpowiedział bezczelnie polak.
- No przepraszam bardzo, ale jak najeżdża pan komuś, któryś raz na nogę to warto przeprosić chyba, nie? - wtrąciłam się i niepotrzebnie chyba.
- Dziewczyno kogo ja mam przepraszać? Tego rumuna? Metr pięćdziesiąt w kapeluszu, gnój jeden.
- Nie każdy tu jest rasistą, więc minimum kultury w miejscu publicznym! -krzyknęłam już - Polska za takich jak Ty się musi potem wstydzić!


Nic to jednak nie dało, obaj zaczęli się tak wyzywać i niestety polak przodował i z nienawiścią, i z chęcią do bójki. Do tramwaju wsiadł, z jakąś starszą kobietą, która stała, chyba obok syna - nic nie powiedziała. Wokół pełno innych ludzi - też nic nie powiedzieli. Ciapaty wyszedł ze mną na najbliższym przystanku. Życzę tamtemu, aby obili mu mordę gdziekolwiek za granicę się nie ruszy, bo nie mam pojęcia jak inaczej takich sukinsynów nauczyć kultury. Wciąż to przeżywam, myśląc jak lepiej mogłam się zachować, wymyślam, co powinnam powiedzieć, może zwrócić się do reszty pasażerów i wywołać w nich poczucie wstydu?

Najgorsze jest to, że jak próbowałam zwierzyć się ciotce z tego, nawet mnie nie wysłuchała. Czułam, że to chyba nikogo nie obchodzi. Wiem, że na szczęście nie jestem sama. Są zdjęcia polaków bawiących się w czasie euro z grekami i rosjanami, ale tyle nienawistnych wpisów, co było, bójek, radość nie z wygranego meczu, a z obicia ruskich... to aż żal. A znieczulica, na jaką wciąż się natykam to odradzająca się rana.


Heh wychodzi na to, że jestem naiwną dziewczynką walczącą o dobro, którą każdy może sponiewierać i okraść ;/

Bomba. A kiedyś mówili mi, że jak dajesz dobro to do Ciebie wraca. Gówno prawda. Nawet pracy znaleźć nie mogę, nie mówiąc o odrobieniu tej stówy ;/.

piątek, 15 czerwca 2012

Facet - prawdy i mity

1. Na początku naszego życia każdy ma penisa - i tak i nie. Nim podczas rozwoju płód doczyta chromosomy płciowe i zostanie podjęta decyzja, czy dziecko będzie chłopcem, czy dziewczynką, narządy płciowe rozwijają się tylko w części, tak aby w razie dziewczynki móc się cofnąć, a w razie chłopca, zdążyć się rozwinąć. Z niewykształconego penisa powstaje nasza łechtaczka, a niewykształconej moszny, zewnętrzne wargi sromowe.

2. Faceta nie można zgwałcić - mit. Wielu myśli, że jak facet nie chce to mu nie stanie, a jak mu nie stanie to nie ma stosunku, a skoro mu stanie i jest stosunek, to przecież to nie jest gwałt. Problem w tym, że kobieta też robi się mokra, cokolwiek, by w nią nie wsadzić, broniąc się przed urazem tamtych stref, ale jakoś nikt im nie wmawia, że nie można ich zgwałcić. Gdyby facet panował nad podnieceniem, nie byłoby porannego wzwodu, ani wielu innych wstydliwych sytuacji, które można zaobserwować na plaży, w basenie, gdy reagują np.na zimną wodę. Faceci dodatkowo to wzrokowcy. Bardzo łatwo ich ciało podniecić, ale to nie znaczy, że zawsze zgodnie z ich wolą.

3. Męska duma gra dużą rolę w kłótniach damsko-męskich, ciężko się z nim przez nią porozumieć - Cóż nie mniejszą, niż kobiecy foch. Facet może nie przeprosi, uniesie się honorem, ale można z nim porozmawiać w każdym momencie, nie to co z kobietą, która potrafi bić rekordy w nieodzywaniu się. Zamiast wytykać mu błędy i przyciskać do ściany, lepiej po prostu ustalić, czego ma nie robić na przyszłość - mniej to nerwów będzie kosztować.

4. Facet myśli tylko o seksie - to jest akurat prawda ;P

5. Faceci kochają cycki - to też jest prawda, ale o dziwo nie związana z żadnym zboczeniem. Naukowcy odkryli, że tak, jak przy porodzie, gdy dziecko naciska na odpowiednie punkty kobiecego ciała, tak przy ssaniu cyca, kobieta produkuje hormon odpowiedzialny za przywiązanie - oksytocynę. Facetów tak zaprogramowała natura, aby zainteresowali się także naszymi piersiami, po to, aby przywiązać do siebie kobietę. Bo umówmy się szczerze, oni chyba bardziej niż dzieci potrafią się nimi bawić ;)

6. Skoro mamy takie same mózgi powinniśmy się rozumieć - mit. Niedawno dopiero odkryto, że nie tylko przynależność tożsamości do określonej płci ma znaczenie, ale też nasze mózgi różnią się nieznacznie pod względem anatomicznym. Nie będę tu wchodzić w szczegóły, bo i tak nikt nie zapamięta, ale najprościej rzecz ujmując, facet ma konkretne ośrodki, które zajmują się konkretnymi rzeczami, a kobieta ma szereg różnych połączeń między ośrodkami. Badania małych dzieci pokazują nawet, że do tego stopnia mózg mężczyzny jest podzielony, że jak chłopcu pokazywano zadanie matematyczne tylko lewym okiem, nie potrafił go rozwiązać. Dziewczynki nie miały tego problemu, bo informacja krążąc po mózgu trafiała do odpowiedniego miejsca. Jednak zajmowało im tym znacznie więcej czasu, niż chłopcom, którzy rozwiązywali zadanie normalnie. W dość żartobliwy sposób, macie to wytłumaczone tutaj, bardzo polecam, bo sama padłam ze śmiechu ;)


7. Faceci nie płaczą - mit. Faceci przeżywają niektóre rzeczy mocniej od nas. Fakt, w ich mózgu jest mniej rozbudowana sfera emocjonalna i zazwyczaj problemy są rozpatrywane w kategoriach: "jak to rozwiązać", a nie, że mnie boli, chce mi się płakać, nie wiem co ma robić, muszę się wygadać... Lecz pomyślcie w jakiej tragedii się znajdują, gdy problemu nie da się rozwiązać? Kobieta potrafi też przyjąć na siebie znacznie więcej emocji niż facet, a facet w sytuacji, gdy nie może działać, prawdopodobnie się rozklei, lub zacznie od problemu uciekać.

8. Paluszek i główka to dobra wymówka - tak faceci są mniej odporni na ból. Próbują robić z siebie bohaterów, dzielnie znoszących śmiertelne dla nich skaleczenie, ale prawda jest taka, że się do tego nie nadają ;). To kobieta, którą natura przygotowała do rodzenia dzieci, jest osobą odporną, choć trzeba brać pod uwagę, że dla faceta ból, który dla nas to pikuś, może być rzeczywiście mocniej odczuwalny. Pochwalmy naszych małych bohaterów, co nam szkodzi ;P

9. Facet kocha krócej i mniej intensywnie od kobiety - no i tak i nie. Niestety natura tak wyposażyła mężczyznę, aby spłodził, jak najwięcej i był przy kobiecie tyle, aby odchować potomstwo. Dlatego zauroczenie trwa +/- 3 lata, mimo że kobieta do faceta przywiązuje się hormonalnie na znacznie dłużej. Miłość to jednak zupełnie, co innego, nie tylko burza hormonów. Namiętność się wypala, ale pozostaje intymność i zaangażowanie. Nie trafiają do mnie argumenty, że ludzie się nie mogą porozumieć, ale kochają i nie ma co pchać się dalej w taki związek. Jeśli nie rozwinie się przyjaźni, zrozumienia, związek skończy się prędzej czy później.

Nie wiem, co jeszcze mogłabym napisać, jak jesteście ciekawi czegoś konkretnego - piszcie ;)
A mnie tak dziś naszło, bo jadę do mojego A. , chcąc go pocieszyć i rozerwać ;)

środa, 13 czerwca 2012

Studyjne dywagacje

Pracę roczną stanowczo łatwiej pisze się w Simsach. Jest to taki twór, który dojrzewa w głowie przez rok, a ląduje na papierze w ostatnich 24 godzinach przed oddaniem. Ja skończyłabym ją nawet 8 godzin wcześniej, gdyby nie przyzwyczajenie przy klejeniu swojej powieści z dwóch wersji w jedną, ostateczną. Jakie to przyzwyczajenie? Gdy word pyta mnie, czy zapisać zmiany w starych egzemplarzach, hardo klikam na "nie". I w ten oto radosny sposób zabiłam swoją przepustkę na następny rok. Lecz nie moi drodzy, nie poddałam się! Mononoke się nigdy nie poddaje! Pisałam do 5, przespałam się 2 godziny i po 10 skończyłam. Biegnąc na uczelnię modliłam się, aby mój tutor czasem się nie ulotnił. Miałam szczęście - siedział jeszcze w swoim gabineciku.

Oddając mu pracę wraz z moimi płucami, zrozumiałam już, że coś mu tam nie pasuje. No, ale jak mogłam wpaść na to, że praca teoretyczna ma stronę tytułową? Pierwszy raz jestem na drugim roku psychologii i o dziwo uczą nas czegoś innego, niż jak pisać prace. Zrozpaczona czekałam na werdykt, gdy nagle walnął tekstem:
- To Pani dodrukuje i przyniesie mi całość za tydzień. Nie ma problemu.

Zadrżałam niebezpiecznie od złości. Ja tu w stresie, nie śpię, nie jem, piszę! A on se, ot tak przenosi ostateczny termin? Mogłam przecież nie spać, nie jeść, pisać dopiero tydzień później!


Na pocieszenie nakupowałam sobie przekąsek pod sufit, sadząc, że przetrwam tak do wieczora i położę się wcześniej. Lecz dochodzi północ i chyba już zbyt późno na kładzenie się wcześniej, więc posiedzę jeszcze trochę. 

Po dzisiejszym dniu odnalazłam 3 prawdy absolutne:

1. Jeśli zakładam, że zrobię coś wcześniej, to czas przerwać zakładanie.
2. Jeśli zakładam, że schudnę, to czas przerwać zakładanie.
3. Jeśli zakładam, że położę się wcześniej, to czas przestać pieprzyć głupoty.

Tak, jak z psychologi mam już wakacje, tak filologia z kolei w ogóle odchodzi w niepamięć. Nie wiem, czy jest, co ratować. Muszę odpocząć, przemyśleć to. Większość przekładam na wrzesień, bo przecież muszę znaleźć pracę, aby kupić nowego, wymarzonego smartfona, nie? ;P I postanowiłam, że kupię go w nagrodę za złapanie, jakiegoś większego zlecenia i ukończenie powieści. Niech się stanie!

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Smartfonowa obsesja!

Kolejna noc pełna refleksji wywołanych tym razem nagłą chcicą pewnego smartfona. Reklama nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia, przypadkowe dotknięcie go w salonie zaintrygowało i kazało poczytać na jego temat, a informacje z sieci wywołały we mnie obsesję chcenia na już. Co z tego, że kosztuje tyle co mały telewizor plazmowy? Ja MUSZĘ i tyle. Kiedy od razu zaczęłam kombinować z systemem ratalnym i szukać kolejnych zleceń pracy, otrząsnęłam się. To było takie ostrzeżenie, każące przyjrzeć się moim emocjom vs. rozsądkowi. Mam dobry telefon, nie potrzebuję kolejnego, ja go tylko chcę, ale czemu to jest, aż takie silne? Wręcz popadłam w obsesję!



Zaraz zaczęłam szukać usprawiedliwienia dla siebie, oskarżając innych. Przecież ego zawsze tak uzasadni swój wybór, aby samoocena nie spadła, a wyrzuty sumienia po takim wydatku mnie nie zabiły! Zwróciłam się, więc w stronę mojego A. i jego motoru. On nabył swoją zabawkę i to dużo droższą, to czemu ja miałabym sobie żałować? A co tu dużo ukrywać... ja z kolei mam technologicznego bzika. Pokażmy zewnętrzny dysk lansuje się na biurku, obok laptop z procesorem drugiej generacji, laserowa drukarka, na półce netbook, na kolanach pocketbook, nie licząc stosów mp trójek, czwórek, aparatów, walkamnów, discmanów ukrytych gdzieś w półkach. W myślach marzenia o nowym smartfonie. Może więc po prostu to taka moja droga pasja, jak motor A.?

Wydaje mi się, jednak że jest w tym coś więcej. Moje zapotrzebowanie kasy coraz bardziej wzrasta, a ja mam coraz mniej zahamowań w jej wydawaniu. Moje życie nie wyglądało, jak powinno. Żadne rzeczy nie zwrócą mi rodziców, ani nie wypełnią blizn na rękach. Nie cofną traumy, która we mnie żyje. Wydaje mi się, jednak że w materialnych rzeczach szukałam marnego pocieszania. Miałam zawsze to, czego chciałam, choć po latach oczekiwań, czy jakąś podróbkę, ale jednak. Mama mnie nie odwiedzała, ale przysyłała prezenty. Babcia urządziła w domu piekło, ale zaraz potem zabrała na zakupy, czy dała mi na nie pokaźną sumkę. Ciocia nie miała dla mnie czasu, ale zawsze coś mi przywiozła ze swoich wycieczek, czy kupiła coś z nowej pensji. Był nawet okres, kiedy zamiast powiedzieć komuś, co do niego czuję, wolałam przez miesiące zbierać kasę, by kupić mu jakiś porządny prezent, żyjąc w przeświadczeniu, że tak się okazuje uczucia. Dziś już mam inne poglądy na te sprawy, ale rzeczy materialne są nadal dla mnie dość ważne, a gdy ktoś daje mi drogi prezent, nadal uważam, że częściowo odzwierciedla to jego uczucia. No bo spójrzmy prawdzie w oczy... jeśli komuś na nas nie zależy i nie sypia na pieniądzach, to nie wydawałby na nas więcej, niż jest to potrzebne i tu chyba ciężko zaprzeczyć. Co nie znaczy, że drobiazgi dawane od serca mniej znaczą. Jednakże po takim materialnym rozpieszczaniu zostały mi wysokie wymagania, co do pewnych rzeczy i w momencie większych możliwości chyba zaczęły przytłaczać mnie samą, choć głównie chodzi o technologiczne bajery.

Przez brak kasy niegdyś straciłam: naukę tańca, kontynuowanie akrobatyki i śpiewu, musiałam porzucić grę na fortepianie, po swoim pierwszym koncercie.

Mówi się, że pieniądze szczęścia nie dają, ale jeśli przez ich brak człowiek nie może zamieszkać z kimś kogo kocha, i musi rezygnować ze swoich pasji, to jak tu być szczęśliwym? Z drugiej strony ile radości może dać to, co możemy za nie mieć? Pod sufitem bym fruwała, jakby to cudeńko było moje.

Gdy pracowałam w Anglii na wszystko było mnie stać. Teraz muszę liczyć się z każdym groszem, walczyć o zlecenia, odkładać z renty. Spore nadzieje wiążę z powieścią, którą właśnie kończę, ale nie popadam w euforię i dalej wysyłam CV. Z drugiej strony wiem, że jak chcę poszaleć to jest to jedyny moment. Potem trzeba będzie myśleć o swojej rodzinie, a nie o własnych przyjemnościach. No właśnie... tylko tak bardzo próbuję być odpowiedzialna, że boję się takiego wydatku, a z drugiej strony, nic nigdy mi się jeszcze tak mocno nie podobało, chciałabym choć raz sprawić sobie tą przyjemność... Co wy o tym myślicie? Kupić? Wstrzymać się? Odpuścić?

A. mówi, że po wakacjach są jakieś przeceny, ale że pewnie wtedy wyjdzie kolejny smartfon na bazie tego z ulepszeniami. Co mnie zupełnie nie urządza, bo a nuż zakocham się w jeszcze droższym? Dlatego chciałabym dokonać tego zakupu, w przeciągu miesiąca, dwóch. Ciocia może da 300 zł, za aktualny mój smartfon, dołożę 200 zł a reszta na raty... Tak wiem, powinnam odpuścić, ale ja tak bardzo... eeech, beznadziejny ze mnie przypadek ;/.

wtorek, 5 czerwca 2012

Rozczarowanie

2 czerwca były moje urodziny. Dzień spędziłam wspaniale. Najpierw zaprosiłam A. i moją matkę, z ciotką do Pizza hut, a potem poszliśmy na kręgle. Z Miśkiem umówiliśmy się nie kupować sobie prezentów na urodziny, więc niespodzianka była tylko ze strony cioci i matki.Tzn. znowuż też nie taka niespodzianka, bo ciotka się wygadała i ubłagała, abym nic nie mówiła jej siostrze. Więc musiałam zagrać scenę zaskoczenia, podekscytowania i euforii, gdy już trzymałam w rękach e-czytnik. Nie mam pojęcia, czy matka uwierzyła, czy nie była rozczarowana, bo ciotka jej także wygadała, jak nie raz potrafię z takich prezentów się popłakać ze szczęścia, i ta ponoć chciała to zobaczyć, ale wydaje mi się, że i tak stanęłam na wysokości zadania. Urządzonko przecudne. Bardzo mi się przyda, jeszcze nie wiem, jakie ma dokładnie funkcje, ale najważniejsze, że czyta WSZYSTKIE formaty plików, nieważne, czy internetowe, czy worda, czy open offica, czy zwykły pdf, no i co najważniejsze - nie męczy oczu. Czyta się jak z kartki papieru. Ponoć to ewenementy, ale ciocia upatrzyła e-reader, z najwyższej półki ;). Do pracy, na studia - idealny!

No tak, ale jak się domyślacie to nie ma związku z tematem posta. Relację Miśkowo-matkowe, też nie. Poprosiłam ciocię, aby przedstawiła moją matkę A., jako swoją siostrę. Może to dziwne, ale ja nie umiem wymówić słowa "mama", czy powiedzieć "matka" przy niej, wiec tak było mi łatwiej. Zawsze zwracam się do niej tak, aby uniknąć tych form i dzięki cioci kolejny raz mi się udało. Matka była jeszcze nadto nieśmiała, by pokazać kulturkę i starała się wypaść, jak najlepiej, bo w końcu Misiek wie o niej tylko, że mnie porzuciła, biła się z moją babcią, okradała ją, mnie, ciocię, swojego faceta, chlała, zrywała kontakt i wiele innych niepochlebnych rzeczy.

Więc skoro wszystko było ok, to pewnie domyślacie już, co mnie zabolało? No właśnie. Myślałam, że mimo iż "prezentów sobie nie kupujemy" to coś dostanę. Coś, co nie będzie urodzinowym prezentem, a co jest powodem braku gotówki Miśka na coś więcej. Tak! Chciałam w końcu poczuć go na palcu! Niestety kolejne rozczarowanie...

Nie zdziwiło mnie to. Rozsądek mówił mi, że nie prędko się doczekam, to tylko głupia nadzieja. A. ma nowy obiekt zainteresowania na razie, który potrzebuje znacznie więcej kapitału, niż ja i moje marzenie o kawałku szlachetnego metalu - motor. To od jego maszyny dostaję takie małe, powolne kopniaki, bo nie powiedział mi wprost, że kupuje jednoślad, i co chce do niego. Za każdym razem po prostu, gdy myślę, że to już czas, że chyba odbił się finansowo już na tyle, by spełniło się moje marzenie, bo ma już chyba wszystko, dostaję znowu po głowie kolejnym gadżetem, który pojawia się nagle w jego domu. Co więcej za każdym razem, tak potrafi to wytłumaczyć, że nawet nowa skóra, która będzie wisieć w szafie do jesieni, wydaje się być niezmiernie potrzebna, w tym właśnie momencie. 

Było już kilka awantur z tego względu niestety. Bo choć nie śmiem powiedzieć szczerze o co mi chodzi, A. widzi, że coś mi nie pasuje, że coś jest nie tak z moją miną, że jestem, z czegoś niezadowolona. Błędnie odczytuje, że chodzi o ten nieszczęsny motor, no a tu zonk, choć też o metal. Cieszę się, że ukochany spełnia swoje marzenia, ale nie raz sam mnie nakręcał głupimi tekstami o teściowej, gderaniem o weselu, jaki mu tam pomysł wlazł do główki, mówieniem,że już jesteśmy prawie, jak małżeństwo, albo że nie będę musiała długo czekać, czy tematy o pierścionkach. Mnóstwo tego było. W zależności od jego humoru. Problem w tym, że on dalej gada radośnie i bezmyślnie, a ja się już nastawiłam i czekam. Święta minęły, Walentynki minęły, Wielkanoc i nasza rocznica to kolejne ukłucie rozczarowania, i dziś po prostu dodaję do kolekcji nowy dzień. Za to już niedługo na motorze wyląduje kolejna skórzana sakwa. 

Przykro mi, że nie mogę z nim o tym szczerze porozmawiać. Powiedzieć, że boli mnie fakt, iż mnie nakręcił i olał. Nie chcę mu wyliczać, co ma kupić, bo jest niezbędne, a czego mu nie wolno, bo to może zaczekać. Nie chcę naciskać, wymuszać, rządzić. Wystarczy, że mnie naciskają, moja rodzina, przyjaciele, jego rodzice... Chciałabym mu na spokojnie wyjaśnić, że odkąd powiedział, że jeszcze tylko trochę do mojego upragnionego wydarzenia, to ja bardzo intensywnie czekam, że wcale nie twierdzę, że to oparcie przy motorze, jest niepotrzebne, i to nie tak, że nie chcę kasku, tylko, że nie umiem się cieszyć tym, co jest rzekomo dla mnie, skoro ja pragnę czegoś zupełnie innego, a motocyklowa wycieczka w mojej hierarchii spadła o kilka szczebli. Jednak wtedy w życiu nie uwierzyłabym w szczerość jego późniejszego gestu. Do końca życia zadręczałabym się, czy go do tego nie zmusiłam, czy tego chciał. To jest dla mnie tak ważne, że pewnie, jakbym zaszła w nieplanowaną ciążę, przez jakiś okres czasu nie powiedziałabym mu o tym, tylko jakoś mocniej zasugerowała, że już czas się chociaż zaręczyć i dała mu ten właśnie czas, aby nie zrobił tego, ze względu na sytuację, a z własnej woli.

Heh, sranie w banie. Łatwo mówić, co by było, jakby się przydarzyło. A pewnie niedługo, jak zabierze mnie na przejażdżkę, udam jak zajebiście mnie ona cieszy, mimo iż w głowie będę mieć wyryte, że to jest ZAMIAST. Obwinię oparcie, jego nowy siateczkowy ubiór z ochraniaczami i kask, za które mogłabym mieć coś skromnego na moim drobnym palcu. Powiem mu, jak się cieszę, że to kupił, żeby nie było mu przykro. Podziękuję raz jeszcze za ten cudowny prezent, za bezpieczną jazdę. Po swoich urodzinach już mam wprawę w cieszeniu się na pokaz.
 A potem...

Potem obliczę ile zostało do kolejnego, jakiegoś wydarzenia, w które mógłby uklęknąć i będę czekać dalej....

Może nie byłoby to takie trudne gdyby wszyscy wokół się nie żenili/wychodzili za mąż, czy nie rodzili dzieci. Przez to czuję się jeszcze bardziej stara i stanowczo za dużo myślę, gdy faceci moich kumpel oświadczają im się po pół roku, czy niewiele później ;/. No ale słyszałam, że ponoć prawie każdej kobiecie odbija na tym punkcie po 2-3 latach związku, więc chyba nie jest ze mną tak źle. No i kolejnym plusem jest to, że skoro jeszcze nie kupił pierścionka to mogłam mu napomknąć, jakie śliczne są szafiry ;P.