sobota, 24 listopada 2012

Mono infotalenty

Mono znów na trochę zniknęła, ale zaraz Wam się wytłumaczę! Otóż... skończył mi się miesięczny transfer neta... Stan żałobny przeżyłam z godnością, aczkolwiek... cóż... tym razem mocno był mi on potrzebny. Nie raz prosiłam ciotkę o stałe łącze, ale gdzie tam! Także postanowiłam dokupić pakiet i tu zaczęła się przygoda...


Jako, że mobilny net działa na kartę SIM, musiałam poznać jej numer, aby zalogować się, i dokupić kilka GB. I tu zaczęły się schody. Najłatwiej numer sprawdzić na telefonie, ale mój tel odtwarza tylko karty micro SIM, a ciotka już spała, więc dupa. Postanowiłam trochę pograć i przeczekać do rana, aby pożyczyć tel od niej, ale coś mi się walnęło w kompie i po podbiciu połowy świata w Cywilizacjach, moje imperium stało się jedynie wspomnieniem w pliku tymczasowym. Zainstalowałam inną grę, i dopiero po instalacji doczytałam, że wymaga stałego łącza. Rzuciłam, wiec tym wszystkim i postanowiłam, jednak powalczyć o net na JUŻ.

Podeszłam na paluszkach do ciotki, jak jakiś złodziej. Wyjęłam jej komórkę spod poduszki i czmychnęłam do kuchni. Przemieniłam karty SIM, aby zadzwonić do siebie z jej tel i poznać nr modemu, ale zaraz po włączeniu jej komórki nagle zaczął dzwonić budzik! Nie mam pojęcia czemu, bo nie był nigdzie na tą godzinę nastawiony, ale zapierdalał, jakby, co najmniej wojsko miał zerwać do roboty. Przerażona zwinęłam się w kulkę, owijając telefon sobą i szlafrokiem, ale gdzie tam. Dryndał i dryndał, mimo że normalnie przestaje po 5 min. Wyjęłam jakimś cudem baterię i postanowiłam wyjść na klatkę i tam zbadać sprawę WTF. Już ubrana w kapcioszki i z ręką na klamce zostałam zatrzymana przez krzyk ciotki:
- Monika! Gdzie mój telefon?
Szybko go schowałam za siebie, jakby miał od tego zniknąć, ale na usta cisnęło mi się tylko debilne: "nie wiem" (wymówka że kot wziął zęby i wyniósł do przedpokoju wpadła do głowy dopiero potem ;P), także wiedziałam, że lepiej dla mnie, abym się przyznała.

Jak ciotka się nie wściekła! Dawno nie miałam takiej awantury. Wiedziałam, że nie powinnam ruszać jej rzeczy i jej prywatności no, ale co? Ćpuny gorsze rzeczy robią, a ja byłam zaledwie troszkę uzależniona od kompa, a czymże jest komp bez internetu?

Rano zadzwoniła do mojej matki poskarżyć się, ta jednak zareagowała niezgodnie z jej oczekiwaniami:
- A widzisz? Jakbyś miała stałe łączę to byś nie miała takich problemów!
Iiiiii... mogłam zrobić przekręt znacznie wcześniej, bo ciotka z miejsca net chciała zainstalować.

Lecz życie bywa przewrotne. Kiedy dokupiłam limit, nie tylko gry na kompie przestały działać, ale większość programów na "hip hip hurra", odmówiła posłuszeństwa. Próbowałam deinstalować ręcznie po kolei wszystko, jednakże nie wszystko się dało i po chamsku se zostało. Znałam jedno wyjście: reinstalowanie Windowsa! Co to dla mnie?


1: dysk recovery - nigdzie nie mogłam go znaleźć, jakby wsiąkł
2: przywracanie systemu - każdy komp z nowszym system robi automatycznie punkty przywracania, ale gdzie tam, nie mój
3: instalacja z płyty, a płyta u matki, więc musiałam poczekać jeden dzień

Kiedy dorwałam płytę okazało się, że.... MONO DOKONAŁA RZECZY WIELKIEJ I NIESAMOWITEJ!!!! Odinstalowała pół Windowsa i na reszcie, co została zainstalowała drugie pół z płyty, na której była zupełnie inna wersja. Odinstalować się już nic nie dało, bo połowy systemu nie było, ani zainstalować, bo według kompa, coś tam jednak jest. I kiedy tak patrzyłam na swoje dzieło pętli, która uruchamia komputer i po uruchomieniu sama go restartuje nim cokolwiek dotknę, czułam dumę. Czyż programiści nie potrzebują jakiś tam kodów, aby zrobić jakąkolwiek pętle? A mnie wyszła, i to nie byle jaka, bo systemowa! Duma, jednak szybko minęła i przemieniła się w myśl: Mój A. mnie zabije!

Nie dość, że spaliłam poprzedniego laptopa, dla równowagi zalałam netbooka herbatą, to jeszcze od tygodni naprawiał mój dysk zewnętrzym, zapchany kocimy kłakami. A teraz co? Miałam przyjść do niego z jego zeszłorocznym prezentem świątecznym i pokazać, że go również zabiłam? To nie wchodziło w grę. Musiałam poradzić sobie SAMA! Myśl o tym, że A. by się niczego nie dowiedział tak mnie uspokoiła, że kompletnie nie zauważyłam, jak jedno z tych życiowych pytań walnęło mnie w łeb: JAK????? Wzdrygnęłam się na wspomnienie, jak naprawiałam swoją wieżę i wybuchła mi w rękach, a pół bloku pozbawiłam prądu.


Na szczęście mój kolega-informatyk, był pod telefonem i lubi słuchać mojego głosu na tyle, by spędzić ze mną kilka godzinek, robiąc burzę mózgów i w końcu dochodząc, co zjebałam. Postawiłam system od nowa, ściągnęłam aktualizacje, flasha, javę, przeglądarkę, gg i.... skończył mi się transfer w necie ^^'

___________________________________________________________________________

W między czasie nominowano mnie do Liebster Blog Award, chyba nawet ze 4 razy, ale nie do wszystkich jestem w stanie dotrzeć na nowo, więc nie obraźcie się, ale odpowiem tylko na jeden zestaw pytań.

Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę" Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. 
Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

1. Miasto czy wieś? -> Zdecydowanie miasto :)

2. Czym zajmujesz się na co dzień? -> Studiowaniem, pracowaniem i marzeniem (no i może chłopakiem ;p).

3. W jakim stroju czujesz się najlepiej? -> w dresie najlepiej fizycznie, w sukience, czy czymś równie eleganckim i kobiecym - najlepiej psychicznie

4. Ciasteczka czy ciasto? -> Ciasteczka, choć nie lubię ogólnie słodkości ;)

5. Który zakątek Polski uważasz za najpiękniejszy? Morze


6. Bez czego nie wychodzisz z domu? -> Bez telefonu, ale nie dlatego bo chcę mieć kontakt ze światem, ale dlatego, że to moja mp3 ;P


7. Jazda samochodem czy jazda rowerem? -> samochodem, na rowerze trzeba się ruszać

8. Lokówka czy prostownica? -> prostownica


9. Szpilki czy baleriny? -> zależy do czego

10.Masz słabość do...? -> Kotów <3
11.Denerwuje mnie...? -> Moja ciotka ^^'

Moje pytania:

1. Życie, jako singiel, czy w związku?
2. Jeśli ktoś Ci bliski zrobił coś nieprzyjemnego, poruszasz sprawę, wiedząc, że czeka Was kłótnia, czy wolisz przemilczeć, aby się nie denerwować?
3. Czy obchodzisz swoje imieniny?
4. Impreza, czy spokojne spotkanie ze znajomymi?
5. Bajki europejskie, czy anime?
6. Marzenia, czy twarde stąpanie po ziemi?
7. Fantastyka czy film oparty na życiu?
8. W przyszłości swoje dziecko wolałbyś/abyś aby urodziło się chłopcem, czy dziewczynką?
9. Studia, czy praca?
10. Wiejskie, czy wytworne wesele?
11. Pływanie, czy bieganie?

I nominuję: Tinę, bo nie ma pomysłu od miesiąca na swoją pierwszą notkę ;P, Inę, Inną, Słodko-Gorzką, Potworka, Margerytkę, AguQ, Qumandorkę, Smile, Samozwańczą Pani Fotograf,oraz Kocią.

Pozdrawiam serdecznie Mono Informatyk.

sobota, 17 listopada 2012

Układanie życia i gier

Heh biednemu i wiatr w oczy kole... i zwiewa i podwiewa... jednym słowem lipa.

Spotkawszy się z babcią M. i obgadawszy już szczegóły, zwierzyłam się, że w związku u mnie nie najlepiej. No bo przecież było widać, jaka jestem rozbita, wiecie co ona na to?
- To cudownie! Jak się z nim rozstaniesz pamiętaj o moim wnusiu... -__-'
Taaaa... nie mogę wytrzymać ze spokojnym facetem, który ma ciut za duże ego, ale na pewno poradzę sobie z niedoszłym samobójcą na pełen etat (ma z 10 prób na koncie?), z borderem, jak ja i alkoholikiem. Na pewno też pomoże mi finansowo, przecież nie skończył żadnej szkoły i ciągle przez alkoholizm traci pracę. Nic tylko się cieszyć, czeka nas świetlana przyszłość. On będzie się awanturował, ja wrócę do cięcia i pozamiatane. Na koniec romantyczne topienie się w rzece, czy podcinanie żył. YEAH. I żeby było jasne pomagam mojemu eks jako przyjacielowi, bo cóż... niestety żadnych dobrych sobie nie narobił, a jak człowiek ląduje w więzieniu z depresją, czy walczy z nałogiem, uważam, że sam zostawać nie powinien.


Chcąc przetrwać do rozmowy z A., przed zajęciami mykłam do empiku po jakąś odmóżdżającą grę. Jako, że nie mogłam się zdecydować kupiłam ich aż 3 i w zasadzie, jak tak dalej pójdzie chyba potrzebna mi trzecia praca... Oczywiście dalej szukam z jeszcze jednego ucznia, bo szukanie pracy jest uzależniające, a przecież mała szansa, że ktoś mi odpisze, więc ja piszę wszędzie. To normalne? E, próbować chyba warto, z tym kierownikiem sektora mi się przecież trafiło, jak ślepej kurze ziarno.

W domu czekał mnie zabójczy SURPRISE, gdyż okazało się, że RPG z CD-Action nie zamierzają mi chodzić w ogóle i zaraz po zainstalowaniu, same się odinstalowują O.o. Cywilizacje V wymagają jakiś kont, rejestracji, a po godzinie dumania, jak przywrócić auto run, by zrobić poprawną instalację, okazało się, że gra i tak zacina się graficznie i na mapach mam jakieś takie sznyty. Szybko, więc z niej zrezygnowałam i instalowałam kolejną godzinę GTA 4, tylko po to, aby się dowiedzieć, że nie mam miejsca na dysku. Hmmm... no tak brak dysku zewnętrznego mocno daje mi się we znaki, choć nie doszłam jeszcze, czym mogłam tak zawalić dysk C, skoro wszystkie moje filmy znajdują się na D i zajmują raptem połowę tamtejszego miejsca... Więc? Zagadka do wyjaśnienia.

Także odstresowałam się, jak nigdy. Nagrałam tak, że hej.

Więc dalej zestresowana poszłam spać w myślach układając przemowę do A., którą i tak szlag trafił, bo nie spodziewałam się takich odpowiedzi. Na szczęście uzbrojona w makijaż, nie rozryczałam się na dobre.

Cóż... widziałam wiele pięknych związków, po których nie pozostał nawet pył. Nie wiem, czemu z moim miałoby być inaczej? A mimo to, gdy mówię, że chyba się rozstanę z A., wszyscy machają ręką i po prostu w to nie wierzą. W zasadzie to ja chyba też... bo nie miałabym odwagi tego zrobić i to właśnie poczułam na wczorajszej rozmowie, a kiedy wspomniałam o tym, zobaczyłam w oczach A. taki strach, że zrozumiałam, iż on tego sam też nie zrobi. Heh brzmi, jak toksyczny związek, ale.. wszystko sobie wyjaśniliśmy. A. opowiedział mi, czemu się wkurzył, jakie miał problemy (bynajmniej niebanalne), a ja się wepchnęłam w bardzo nieodpowiednim momencie, i kiedy kolejna osoba coś od niego chciała, nie wytrzymał. Cofnął też parę słów, a my poruszyliśmy wiele innych kwestii. On opowiadał mi o swoich problemach, ja o swoich...

Na tatusia też zaradził. Stwierdził, że jak coś to zaraz mnie do ojca zawiezie, abym sobie pokrzyczała i ulżyła ^^', a kiedy stwierdziłam, że nie mam na to ochoty, stwierdził, że on sam pojedzie, wytłumaczyć mu pięścią co traci i cyknie zdjęcie, przywiezie mi, a jak se popatrzę z pewnością lepiej mi się zrobi :D. Bądź co bądź, zaraz się roześmiałam. To jest właśnie mój A. Wiemy, że co nieco trzeba odbudować,ale pojawiły się chęci i coś takiego, dziwnego, jakby wszystko się zmieniło...


Przyjaciółka też się odezwała! Przeprosiła i też ma problemy... mamy niedługo się spotkać i pogadać na spokojnie. Więc wszystko na nowo się układa. No ojca tylko mogę z myśli na księżyc wysłać. Jasne, że byłam ciekawa, jak wygląda, kim jest, ale z opowieści matki widać, że nikim ciekawym, a skoro nie chce mnie poznać mimo, iż wyciągnęłam do niego rękę, zaznaczając, że nic więcej nie chcę - gardzę nim za brak jaj. Tyle w temacie.

Skoro wszystko się układa usiadłam dziś z powrotem do swoich gier, pokombinowałam z jakimiś kodami w notatniku, zrobiłam miejsce na dysko i voila! CD-Action nie chodzi dalej, ale Cywilizacje już całkiem nieźle. A w GTA, mimo że długo walczyłam o to, aby nie jechać autem w powietrzu (spodziewałam się, że raczej nie tak wygląda wspaniała grafika reklamowana na opakowaniu) i znów pokombinowałam z jakimś patchem i o! Pojawiła się jezdnia. Co prawda wóz zaczął szwankować, bo jedzie tak: PYR, PYR, PYR, STOP, PYR, PYR, PYR, STOP, ale może i to zacinanie jakoś ogarnę? (najprościej kupując stacjonarny komputer, heh potrzebna 4 praca?).

Tak czy siak wracam do życia :). Dzięki za wsparcie, było mi potrzebne! Postaram się już nie chrzanić od rzeczy, bo chyba nauczyłam się tego, że kłótnia z A. to w zasadzie pierdoła, którą przed wyjaśnieniem z A., nie powinnam się martwić. Widać moi znajomi znają nas bardziej niż ja.

Na dniach Was poodwiedzam i wracam do odpowiedniego sobie rytmu :). A dziś i jutro inwentaryzacje.  Uwielbiam robić sklepy odzieżowe przed gwiazdką. Mam już wybrane wszystkie prezenty, a i nawet kreację noworoczną ;P. Co prawda każda z tych rzeczy kosztuje więcej, niż zarobiłam skanując je, ale skoro wyszłam z długów tak szybko to pewnie znów pożyczę se kasę, która idzie na czesne, bo w styczniu nadrobię, a święta... święta są od dawania! A te pierwszy raz od wielu lat spędzę ze swoją matką, z którą mam coraz lepszy kontakt... Muszą być wyjątkowe!

czwartek, 15 listopada 2012

Niechciana

Zawsze uważałam, że rozmazany makijaż wygląda żałośnie. Może temu powinnam malować się jeszcze mocniej? Nie będzie mi się chciało płakać... 

Cóż... we wpisie motywacyjnym pisałam, że czasem bywa trudno i nawet ja się załamuję w dążeniach do czegokolwiek. Zapewne znacie powód teraźniejszego spadku chęci. Przepraszam, że jeszcze posmęcę i w dodatku jakiś czas Was już nie odwiedzam, ale nie mam kompletnie do tego głowy. W jednej chwili straciłam dwie, najważniejsze dla siebie osoby.

Heh, może dramatyzuję? A. jeszcze nie straciłam. Wystarczy, że się zamknę, wycofam swoje stanowisko z naszej kłótni i przyzwyczaję, że on nie ma dla mnie czasu, a ja muszę go znaleźć, by weekendowo raz na dwa tygodnie bywać u niego. Wtedy on sobie porobi wszystkie zaległe sprawy, a w międzyczasie będzie zajmować się mną. Bosko, ale długo mi to wystarczało, bo bywało naprawdę cudownie, kiedy miał mniej do roboty. W ten weekend także. Odłożył wszystko na bok i poświęcił mi czas. Pogadaliśmy trochę, nawet nie zdziwił się, że wróciłam do mięsa. Wciąż mnie znał. Większość część czasu przytulał, odrodził moją namiętność. Byłam przekonana, że nie oddaliliśmy się znacznie. Ustaliliśmy, więc że spotkamy się w tygodniu jakoś, on miał jeszcze przemyśleć, czy czas i forma mu odpowiada i wydawałoby się, że kryzys zażegnany. 


Jednakże A. przestał się odzywać, no to napisałam do niego i dopytałam, co z naszym spotkaniem. Zdziwił się o co mi chodzi. Po czym powiedziałam, że mieliśmy gdzieś wyskoczyć, no i ogólnie, że chcę, abyśmy mogli spotykać się czasem i w tygodniu, bo sytuacja się nieco zmieniła i też zaczynam coraz częściej pracować w te nasze nieszczęsne weekendy. Widywaliśmy się serio już raz na 2, 3 tygodnie. Jednak on... się wściekł. Nazwał mnie gówniarą, co nic nie wie o życiu, bo on przecież taki zajęty człowiek i na pewno NIGDY nie znajdzie dla mnie czasu w tygodniu. Nie mam pojęcia, co go ugryzło. Mówiłam na spokojnie, jasno, argumentując, nie obwiniając... Powiedział, że w piątek w zasadzie ma chwilę, ale nie opłaca mu się przyjeżdżać do mnie na godzinę, by potem wracać, więc ja mam przyjechać, a że zostaję sama z kotami, też w zasadzie muszę wracać po naszej rozmowie, ale co tam. Mnie wolno tracić czas, ja mam go w bród. W każdym bądź razie to nasza ostatnia szansa. Jak nie zrozumie... jak nie pokaże, że mu chociaż zależy...  boję się użyć tego słowa, i nie wiem czy zdobędę się na odwagę, ale tak, powinnam z nim zerwać, nim zaczniemy się ranić, powoli zabijając nasze więzi. Z pracy na pewno nie zrezygnuję przecież, i na pewno nie wytrzymam też kolejnych 3 lat widując go tak rzadko. Nie bardzo to jeszcze do mnie dociera, bo rozumiemy się, jak nikt, mamy tyle wspólnego, on jest taki czuły i opiekuńczy, tak bardzo zawsze mi pomagał, nawet niedawno. Przecież wyremontował mój dom, pożyczył mi 9 stów na miesiąc, jak nie dostałam renty na czas... To naprawdę cudowny facet, choć totalnie aromantyczny. Mogłam z nim pogadać o wszystkim, a teraz... obraża mnie, nie uznaje moich obowiązków, podejmuje decyzje i stawia mnie przed faktem dokonanym, nie mówi mi, że mnie kocha, mimo iż czuję to, jak już jesteśmy razem... Ale co z większością czasu, gdy się nie widujemy? No właśnie... nie czuję nic.

Co do przyjaciółki, napisałam jej wyrozumiale, że rozumiem dlaczego tak się zachowała, ale po prostu chciałabym, aby znów było, jak dawniej, aby ze mną rozmawiała szczerze i o wszystkim, i że po prostu tamta sytuacja mnie zabolała. Do tej pory się nie odezwała... A wiem, że odebrała wiadomość. To tyle w temacie.

Dorzucić kilka innych szczegółów? Ok, nie ma sprawy. Otóż moja droga do ojca skończyła się, nim się zaczęła. Mój ojciec zaczął marudzić, że jednak ma sporo wątpliwości co do mnie, po czym przestał odbierać telefony od mojej matki, dając jasno do zrozumienia, że raczej poznać mnie, nie chce...

Z kolei mój eks znów próbował się zabić, ponownie wylądował w jakimś ośrodku, a jego niedawna dziewczyna-schizofreniczka ponoć jest z nim w ciąży i zadręcza babcię, nic niewiedzącego M. A gdzie uderzyła babcia? No przecież Mono każdemu pomaga, ma na to w chuj siły i w ogóle no to, czemu nie? A najlepiej dzwoniąc od 7 rano, co z tego, że pracuję na nocki? Dziś mam się z nią spotkać i ją uspokoić, bo sprawa poszła do sądu, a ona nie wie co z tym zrobić. Uroczo.

Czuję się fatalnie. Może nie zostałam całkiem sama, ale w moim życiu zrobiło się tak nagle pusto... 

sobota, 10 listopada 2012

Blisko, a daleko zarazem

Może to, że go już nie potrzebuję? Może to, że tak rzadko jest przy mnie? Albo to, że nie zawsze rozumie, kiedy potrzebuję jego wsparcia, zamiast kopniaka? A może po prostu fakt, że zmieniam się bez niego?


Nie wiem, kiedy zauważyłam, że z A. trochę się oddaliliśmy. Mam jednak wrażenie, że to ja się oddaliłam nieco od wszystkich. Interesuje mnie zarabianie kasy, bo inaczej popadnę w długi, nie mówiąc już o tym, aby czasem sobie coś kupić i chyba właśnie ta praca mnie zmienia. Dorastam, staję się poważniejsza, a jednocześnie jeszcze bardziej żywiołowa. Zaczęłam się nawet malować, co po okresie używania jedynie kredki do oczu i błyszczyka, jest niebywałą zmianą. Podejrzewam, iż taką jakiej A. nie polubi. Pokochał prostą, nieśmiałą, naturalną dziewczynę, a stoi przed nim lider, kierownik,  umalowana, dojrzała kobieta, która chce osiągnąć znacznie więcej od niego. 

Wiem, nigdy nie powie, że w czymś mi brzydko. Nigdy nie powie, że mam się nie rozwijać, ale czasem mam wrażenie, że pragnie zamienić się ze mną miejscami. Wspomina, jakie on miał szanse będąc studentem, jakimi żył marzeniami. Teraz jest mój czas, jego się skończył. To boli. Mnie też by bolało i mam świadomość, że na niektóre rzeczy, jeśli nie zrobię ich teraz, będzie już za późno, ale to nie zmienia moich wobec niego planów. Co więc przeszkadza?

Coraz mniej ze sobą rozmawiamy. Nigdy nie ma na to czasu. Nie wie, więc nawet co robię w kierunku spełnienia marzeń, jak to na mnie wpływa, ani kim się staję. Na chacie on nie lubi rozmawiać, jak do niego przyjeżdżam, zazwyczaj to jedyny moment dla niego na posprzątanie, pranie itd. Twierdzi, że lubi patrzeć, jak jestem obok, że moja obecność to dla niego dużo. Problem rodzi się, jednak w moich sekretach, których nie mam czasu wypowiedzieć. On pracuje w jednej firmie, ma innych klientów dziennie, ale robi to samo. Ja wyjeżdżam to tu, to tam, poznaję nowych ludzi, dostaję nową szansę na studiach, mam nowy pomysł. To wszystko mnie strasznie zmienia, a on nie ma nawet, jak się o tym dowiedzieć, bo kiedy? Mam krzyknąć mu do ucha podczas odkurzania: Hej Misiek, dostałam się do koła naukowego??? Albo może, kiedy gmera przy motorze walnąć, że zaczynam jeść mięso po 8 latach?

Starajmy się poznawać swoich bliskich codziennie. Ludzie za szybko się zmieniają, by brak szczerej rozmowy mógł pozostać bez znaczenia. Może wydawać się tylko, że uścisk, spędzenie razem czasu w jednym pomieszczeniu, czy nawet spanie razem w jednym łóżku, to wszystko, czego nam trzeba. Potem jednak nawet nie wiedząc kiedy, budzimy się obok znajomej twarzy, a nieznanej osoby. 
Relacja z kimś to też nauka i praca. Nie odrabiając prac domowych, czy biorąc urlop, można kogoś stracić.

To powoduje kolejną rzecz - zaczynam gderać i zwierzać się komu innemu. A gdy ten jest zawsze na miejscu, to po co próbować się przebijać do niedostępnego A.? Niedługo w moim życiu zajdą kolejne zmiany -> dodatkowe sporty, kolejna rzecz, jaka zacznie nas dzielić. Może rzeczywiście nasza różnica wieku nie jest odpowiednia, na tych etapach życiowych. Ponoć człowiek najmocniej zmienia się między 20, a 25 rokiem życia. Skoro on jest już ustabilizowany, niekoniecznie może rozumieć to, jakiego pędu u mnie to wszystko nabiera? Może, ale ja bym znalazła czas, aby się zatrzymać i spędzić z nim trochę czasu, on już niekoniecznie, bo w zasadzie inaczej sobie to spędzanie czasu wyobraża. Dla niego przecież to takie oczywiste, że jak kombinuje coś w garażu z kumplem, to przecież mogę posiedzieć z nimi. Proste, prawda? Po co komu rozmowy, czy spojrzenie w oczy, to przereklamowane. Można rozmawiać i mając przed oczyma komputer.

Jutro zobaczymy się po raz pierwszy odkąd wróciłam z Czech, a wcale się nie cieszę... Ja się boję... Nie mam ochoty na kontakt fizyczny, nie wiem, jak mu to wszytko powiedzieć, jak sprawić, aby też się otworzył. Nie chcę wyjść na egoistkę, która będzie sama tylko gderać. Jednak wiem też, że prawdopodobnie znów będzie czymś zajęty i kompletnie nie wiem, czy mnie wtedy szlag po prostu nie trafi. A. niby czuje, że coś jest na rzeczy, bo sam z siebie zaczął do mnie pisać, witać się, żegnać, życzyć miłej pracy. Wzruszające. Zobaczymy, co będzie dalej, ale mnie się wydaje, że A., raczej na poważny związek nie dojrzał, choćby z tego względu, że nie ma na niego miejsca w kalendarzu. Powiedział, co prawda, że ja tęsknię, bo nie mam nic do roboty, ale dziś to już chyba nieaktualne. Haruję, jak wół, a mimo to potrafię o nim pomyśleć, więc to chyba nie w tym tkwi szczegół. On czasu trochę też ma, ale ja jestem tak przy okazji. Przy okazji oglądania filmu z kumplem, przy okazji robót domowych, przy okazji imprezy... A z takiego układu wolę się wypisać.

Straciłam też chyba przyjaciółkę... Odkąd się wyprowadziła praktycznie nie ma z nią kontaktu. Na chaty nie wchodzi gadać nie za bardzo może przez tel przy swoim facecie, na którego często gadać potrzebuje, więc pozostają nam te nieliczne spotkania, gdy przyjeżdża do mojego miasta załatwiać, co nieco. Raz zaproponowała mi, abyśmy spotkali się w 3 z moim A., bo jego też rzadko widuję, wtedy jednak stwierdziłam, że pogodzę jakoś oba spotkania, lecz gdy przyjeżdżała jakiś czas temu, wypadł mi angielski, i z A. nie widziałabym się kolejny tydzień, chcąc poświęcić trochę czasu przyjaciółce. Tym razem sama, więc jej to zaproponowałam, ona się zgodziła, stwierdziła, że nie ma sprawy. Nadszedł dzień jej przyjazdu, a tu cisza. Pomyślałam, że jak często to bywa zmieniła plany, bo to człek zajęty i odezwie się, jak będzie mogła. Nic z tych rzeczy! Po tygodniu z hakiem od niedoszłego spotkania, zaczepiłam ją na fb, z pytaniem o co chodzi, że mogła dać znać chociaż, że nie przyjeżdża, bo ja czekałam. Wiecie, co napisała? Że owszem była w Warszawie, ale nie chciała spotkać się z A., więc nie napisała do mnie... O tyle, o ile rozumiem, że ktoś może nie chcieć spotkania w szerszym gronie, o tyle nie pojmuję, jak przyjaciółka może wykręcić taki numer. Już nawet rozumiem, że wolała odpuścić spotkanie, czy coś, ale żeby nic mi chociaż potem nie napisać, nie wytłumaczyć? Chyba stałyśmy się obcymi sobie osobami. Skoro nie rozmawiam sobą, a jak rozmawiamy to nie potrafimy być obie szczere, nic tu po mnie. Żałuję, jak cholera, ale nie mam nawet jak zawalczyć. Napisałam jej, że nie robiłabym jej wyrzutów,że boli mnie to tylko, że się nie odzywała tak długo, że się martwiłam i że nie umiała powiedzieć mi prawdy. Oczywiście nie odpisała. W jej życiu zabrakło dla mnie miejsca.


Może dlatego ja teraz poświęcam się tak pracy? Póki człowiek, wie gdzie dążyć, zna swoją wartość i jest zadowolony z tego, co robi, to co go może zniszczyć? W miejsce starych ludzi zawsze pojawiają się nowi. Więc skąd to poczucie przejmującego strachu, że już niedługo nastąpi pożegnanie z A.?

poniedziałek, 5 listopada 2012

Marzenia - wpis motywacyjny

Po Czechach pomijając chorobę, zauważyłam dziwny przyrost energii. Śmieszne, że wcześniej tak marnowałam czas! Teraz nauczyłam się go doceniać, śpiąc po 3 h dziennie, wiecznie w podróży i harując, zrozumiałam ile bym mogła dziennie zrobić dla swoich celów, gdyby nie lenistwo.

Korki u sąsiadki okazały się strzałem w dziesiątkę. Łatwo idzie, a kasa się przydaje. Śmieszne... jeszcze nie tak dawno martwiłam się o długi, a wyszłam z tego ot tak. Odpowiadałam na wszystkie ogłoszenia, waląc to, że tu stanowisko kierownika, tu menadżera, jak coś to przecież nie oddzwonią, nie? No i się udało. Wszystko się udało, a w głowie kolejne plany, z tą różnicą, że znajomi już ich nie wyśmiewają. Ja nie zastanawiam się nad tym, co jest możliwe, a co nie, ja to po prostu robię!

“Nigdy nie przyjmuj rad od osób, które nie osiągnęły tego, co ty chcesz osiągnąć.”
Bodo Schafer
„Jeśli uważasz, że coś potrafisz to masz rację, jeśli uważasz że czegoś nie potrafisz to także masz rację.”
Henry Ford

W zasadzie to ja jestem wciąż zaskoczona. Czemu ludzie nie boją się marzyć, ale boją się stawiać te marzenia za cele? Moja ciocia lata temu mówiła, abym przestała bujać w obłokach, bo życie jest inne. Ja z kolei uważam, że życie jest takie, jakie chcemy, ale jeśli nie wierzymy w to, co chcielibyśmy osiągnąć, to nigdy, nawet, jakby szansa sama przyszła, po to nie sięgniemy. Niestety widzę wielu rezygnujących ze swojego szczęścia, przez strach do zmian, do ryzyka, do porażek. Jedno z anime nauczyło mnie, jednak, że porażki uczą wychodzenia niepowodzeniom naprzeciw. To one nas edukują, to one dają nam siłę. 


“O wiele lepiej jest odważyć się na osiąganie wielkich celów, radować się dużymi sukcesami, nawet jeżeli na drodze do tego poniesiemy wiele porażek, niż ustawić się w szeregu niewymagających wiele od siebie ludzi. Ludzi, którzy nigdy nie doznają ani wielkich radości, ani wielkich porażek, ponieważ żyją w szarej strefie, w której ani porażek, ani zwycięstw nie ma”
Theodore Roosevelt
Nie twierdzę, że to łatwe. Ja też czasem płaczę, czasem nie mam siły, czasem boję się, jak cholera, jak choćby ostatnio o swoje długi. Czasami potrzebuję też nie wstawać z łóżka, polenić się, spóźnić się z jakimś terminem. Nikt nie jest doskonały. Wyjeżdżając do Czech niemal płakałam, tak mi się nie chciało, a mimo że było źle - nie żałuję. Poznałam super ludzi, na pracy znam się już dość dobrze, przećwiczyłam język, a ciężka sytuacja tam, nauczyła mnie cieszyć się życiem i doceniać to wszystko, co mam na co dzień. Sen, jedzenie, czas na pisanie na blogu... Jednakże doceniać coś małego, a zadowalać się jedynie tym, to spora różnica. Czasem trzeba zacisnąć zęby - co ma być będzie, jeśli nie grozi Ci śmierć, to czego tu się bać? Powinniśmy bać się nie zmian, czy ryzyka, ale uczucia niespełnienia i niewykorzystanej szansy! A że droga do sukcesu bywa trudna, cóż... Polacy do takowych powinni być przyzwyczajeni ;).

„Kłopot polega na tym, że jeżeli w ogóle nie ryzykujesz, ryzykujesz jeszcze bardziej.”

Erica Jong

„Jesteś urodzona/urodzony, by zwyciężać, jednakże, aby być zwycięzcą musisz zaplanować zwycięstwo, przygotować się do zwycięstwa i oczekiwać zwycięstwa.”

Zig Ziglar 
Wielu mówi mi, że czegoś mi zazdrości. Zazdrości psychologii na UW, tego że mam pracę, że C.V pełne, że staże już za mną, że dużo podróżuję. Cóż... zazdrościć zawsze jest łatwiej. Ja na psychologię próbowałam się dostać 3 razy, na staże, mógł się dostać każdy, do pracy, też każdy może iść i zdobyć doświadczenie. A jak ma się pracę, to i stać nas na podróże. Wiecie, że nawet moja ciocia nie wierzyła w moje gderanie o UW? Była wściekła i zła, że rzuciłam filologię polską i wyjechałam do A., który mieszkał wtedy w innym mieście. Życie jest jednak jedno i uważam, że zamiast się męczyć, powinniśmy robić to, co naprawdę chcemy. Wystarczy być zdecydowanym, że właśnie to jest dla nas, że to nas uczyni szczęśliwymi. Nie bójmy się być upartymi, nawet jeśli umiemy trwać w warunkach nas niezadowalających. Wytrwałość kogoś, kto nie wierzy w siebie, nie ma żadnego znaczenia.



“Nie musisz patrzeć z zazdrością na własność innych; nikt nie posiada tego, czego nie mógłbyś zdobyć sam, bez zabierania drugiemu czegokolwiek.”

Wallace D. Wattles 

„Palec wskazujący na księżyc nie jest księżycem”

Budda
Z wielu rzeczy zrezygnowałam, ale jakbym traciła czas na żałowanie straconych szans, przegapiałabym następną. Nie ma sensu rozpamiętywać, to wtedy dojdziemy w końcu do miejsca, gdzie będzie nam dobrze na tyle, by w ogóle nie oglądać się wstecz. Jasne nie raz mnie ściska w sercu, gdy sobie coś przykrego przypomnę. Nie sposób jest pozbyć się wspomnień, czy złych doświadczeń. Nie mogą jednak wpływać one na nasze aktualne decyzje. Bo to, że na czymś się przejechaliśmy nie znaczy, że za którymś razem nie wyjdzie, a fakt, że udało nam się przeżyć pierwszy raz, powinien motywować do tego, by uwierzyć we własną siłę, która zniesie wiele przykrych konsekwencji. Możliwa porażka jest zazwyczaj niczym w porównaniu do tego, co możemy zyskać.
„Doświadczenie jest czymś, co dostajesz, kiedy nie dostajesz tego,
czego chcesz.”

„Możesz mieć wszystko czego zapragniesz, jeżeli pozbędziesz się przekonania, że nie możesz tego mieć.”

Robert Anthony
Więc teraz powiedzcie, czego pragniecie. Pomyślcie, jak można by do tego dążyć. Od czego zacząć, czego potrzebujecie, by do marzenia się przybliżyć. Pamiętajcie, że w Anglii zwykła dziewczyna została księżniczką, a Mandaryna naprawdę nagrała płytę. Puśćcie więc wodze fantazji, bo skoro cuda się zdarzają, warto o nie walczyć. Gdyby każdy odpuszczał nie byłoby prezydentów, królów, bohaterów, wielkich pisarzy, aktorów... Pamiętajcie też, że ktoś musi w przyszłości zająć ich miejsce! Dlaczego by nie my? Nie bójmy się walczyć, kochać i przede wszystkim marzyć.

“Jeśli nie chcesz być zapomnianym szybko po śmierci, albo zaraz pisz rzeczy warte przeczytania, albo czyń rzeczy warte opisania.”

Benjamin Franklin
„Nie pytaj czego świat potrzebuje. Pytaj co czyni cię pełnym życia i rób to. Ponieważ tym czego świat potrzebuje są ludzie pełni życia.”

Howard Thurman
Kiedyś chciałam być idealna. Wszyscy kręcili głowami, nie widząc, że więcej osiągam próbując zbliżyć się chociaż do tej granicy, niż ci, którzy uważali, że stratą czasu jest dążyć do niemożliwego.

„Jeśli dążycie do perfekcji, odnosicie większe sukcesy. Gdy jej oczekujecie, wystawiacie się na porażkę”

Dale Furtwengler

 ”Jedyną drogą rozwoju jest ciągłe podnoszenie poprzeczki, jedyną miarą sukcesu jest wysiłek jaki włożyliśmy aby go osiągnąć”

Bruce Lee

 „Im dłużej pozostajesz w jednym miejscu, tym większą masz szansę na rozczarowanie.”

Art Spander
Więc, czego pragniecie od życia? :)
Dziś daję Wam motywację, bo sama jej potrzebuję, gdy trzeba po chorobie wrócić do ciężkiej pracy ;/.

sobota, 3 listopada 2012

Chora

Na początek jeszcze mała adnotacja, co do dodawania komentarzy - zmieńcie przeglądarkę ;). Na google chrome WSZYSTKO działa. Firefox ma problem z wtyczkami do javy, czy czymś tam, Opera ponoć, jak ma z czymś problem to nie wyświetla w ogóle ^^'.

Osobiście uważam, że nie wszystkim to potrzebne, bo poprzednia notka pokazała, iż w zasadzie tylko połowa mnie czyta, reszta komentuje, bo...? Pewnie dlatego, że gdzieniegdzie wciąż obowiązuje zasada komentarz za komentarz. Te osoby pragnę uspokoić - jak piszecie ciekawie, to będę Was czytać i nie nakładam na Was obowiązku czytania mnie. Owszem lubię, jak ktoś mnie komentuje, ale jak robi to sensownie. Poprzez bloga poznałam swoją najlepszą przyjaciółkę i właśnie zbliżyłyśmy się poprzez dodawanie sobie komentarzy. Do niektórych z Was sama powoli się przywiązuję, bo łapię się na tym, że jestem ciekawa, co u Was, jak sobie poradziliście z tą i tą sytuacją. Wiem, jednak, że to wymaga czasu, zainteresowania, ale chociaż wówczas, jak czytacie pobieżnie nie piszcie czegoś, czego nie jesteście pewni, bo serio dziwnie się czułam, jak gratulowaliście mi zdjęć ściągniętych z neta, czy pisaliście, że wyjazd męczący trochę, ale pewnie nie żałuję, bo piękne widoki ^^'. 

Oczywiście, jeszcze nie zdążyłam rozpakować się po powrocie z Czech, a już wpakowałam się do łóżka. No bo czemuż to nie pochorować? Lekarz wysłał mnie na ostry dyżur, gdzie stwierdzili, iż skoro tak często choruję to, mimo że to ZWYKŁA INFEKCJA, dadzą mi silny antybiotyk. Ciekawe, bo następnego dnia z tej zwykłej infekcji miałam gorączkę 41 stopni, przespałam całą dobę, a lek działał jedynie na katar i kaszel. Inne leki zresztą też zbijały gorączkę na chwilę i z powrotem wracała. Także podejrzewam, że diagnozowanie się z neta wcale nie jest znowuż takie złe skoro po tym świecie chodzą specjaliści od siedmiu boleści. Już nawet aptekarz umiał polecić coś sensowniejszego, masakra ;/.
Kolejny argument, aby to Wasza Mono poszła na medycynę.

Mimo że gorączka utrzymywała się aż do teraz, nabrałam duży szacunek do swojego organizmu. Może nie jest zbytnio odporny, ale mało kto jest tak wytrzymały, jak ja i tak szybko się regeneruje. Nie raz ciotka chciała dzwonić po pogotowie, gdy jakaś z chorób osiągała apogeum, a ja? Ja kazałam się jej wstrzymać, zacisnęłam zęby, by następnego dnia wstać, jakby nigdy nic. Tak samo było i tym razem. Wczoraj umierająca, dziś robiłam już wszystko to, co zazwyczaj, w dodatku mam masę energii. 

Jedyne, co mnie martwi to fakt, że nie chudnę... bo... umówmy się, tydzień głodówki podczas grypy żołądkowej, potem tydzień w sumie też głodówki połączonej z ostrą harówą w Czechach, i teraz to... a zapewniam, że w gorączce jadłam tyle tylko co mnie zmusili. Jakąś kromkę z masłem dziennie i... nie schudłam absolutnie nic. Nie mam pojęcia co się dzieje, bo z samego odwodnienia powinien spaść minimum kilogram... No chyba, że lekarska waga była jedną z tych magicznych co pokazują 5 kg więcej, bo jakoś aż mi się w to wierzyć nie chce... Mimo to się uparłam i spróbuję kupić też Asequrellę, aczkolwiek wątpliwe, aby to była wina antykoncepcji skoro przez ten okres nie miałam, ani apetytu, a i zwiększoną przemianę materii (o przeciwieństwa tych dwóch oskarża się leki), no ale chuj. Powiedziałam, że schudnę to tak ma być!

Niech no tylko przypomnę sobie, jak to jest być zdrową...