czwartek, 29 grudnia 2011

Wspomnienia

W opowiadaniu naszego życia godziny są przecinkami, a lata kropkami. Po każdej kropce rozpoczynamy nowe zdarzenie. I tak przez cały rok: 365 dni do wypełnienia, 4380 godzin do przeżycia, nie tylko do spędzenia.

- Narzekałaś, że tamtą masz dziecinną, więc.. proszę - powiedział mój A. dając mi poważny, dorosły jasiek.
Nie miał żadnych ornamentów, wystających owieczek i był po ludzku kwadratowy. Taki, jak chciałam. Wróciłam, więc do domu i postanowiłam swoją olbrzymią poducho-mychę schować do środka tapczanu. Tylko jakoś tak smutno mi się zrobiło. Toć to jedyny prezent od mojej matki! Spałam na niej od dziecka, wszędzie gdzie mogłam ją zabierałam. Pamiętam, że wcześniej miałam biedronkę, tak samo kochaną, a teraz nawet nie wiem, co się z nią stało. Tak po prosto czas wszystko czyści, zmienia.

Odpowiedni to moment na wspominki, koniec roku. Niegdyś na innym blogu napisałam 1.01, że nie jadłam nic od wigilii, że spędziłam sama święta i sylwester, że rzygam krwią i że w tym roku na pewno mi się wszystko uda, że mam siłę i będę o to walczyć. A jeszcze w styczniu przecież wylądowałam umierająca w szpitalu... Tyle się wydarzyło w moim życiu, że nawet nie wiem, które wspomnienia pielęgnować, o czym myśleć, w chwilach ostatecznego rozliczenia. Co roku spisuję cele na nowy rok, oraz co się dobrego i złego w tym okresie wydarzyło, aby nie zapomnieć, aby stwierdzić, czy to był dobry czas. Za każdym razem też liczba samych punktów zwrotnych mnie przeraża. Jeśli trajektoria ścieżki rozwoju, rzeczywiście dzieli się na stadia, to mam prawo czuć się strasznie staro.


Ciągle coś znajduję, co pozwala mnie poruszyć, rozczulić. Coś starego, co przypomina mi kim byłam. Tak jak dziś w nostalgię wpędziło mnie chowanie mojej poduszki do łóżka, gdzie znalazłam pierwszą uszytą przez mnie rzecz, w szpitalu, prezent od kogoś, ubranka dla misia, plecak z NICI i wiele innych... Niby jakieś tam ubranka nie są mi potrzebne, nie bawię się już misiami, ale jak mam to wyrzucić/oddać, skoro pamiętam, jak na taką jedną koszulkę składałam swoje 2 miesięczne kieszonkowe? To wciąż moje oszczędności, jakiś wysiłek, relacja z kimś, zakurzona radość.

Mimo, że miałam już psychologię pamięci, nigdy nie dowiedziałam się, czemu właściwie, aż tak przywiązujemy się do wspomnień. Samo pamiętanie przecież pozwala nam na stworzenie i zachowanie integralnej części nas, daje nam tą ciągłość, mamy poczucie własnej tożsamości. Czemu więc ludzie lubią się tak wzruszać starymi zdjęciami? Czemu składują swoje dziecięce zabawki na strychu? (Przecież na pewno zapamiętamy nasze ulubione lalki, czy pluszaki, najważniejsze osoby.) I czemu zawsze tak dziwnie bije mi serce, gdy spojrzę wstecz, a łzy cisną się do oczu, na widok zarówno przyjaznych, jak i smutnych obrazów?

Ten rok był bardzo udany. Żadnych traum, niepożądanych zdarzeń, wypadków, stresujących zmian. Zdałam ciężką sesję, miałam masę wypadów i wyjazdów, dostałam cudowne prezenty, jestem dalej zakochana, rozpoczęłam drugi kierunek studiów, udało mi się zwiedzić kolejną stolicę, wydałam tomik poezji... Nie wiem, czy następnemu uda się go pobić, jednakże każde doświadczenie pozostawia mnie mądrzejszą i dojrzalszą. Za każdym razem, gdy wydaje mi się już, że jestem produktem rozwiniętym w pełni, wydarza się coś, co pokazuje mi, jaka jestem głupia, coś co mnie zmienia. Może ja po prostu boję się zapomnieć, skoro katuję się tak często nostalgią? Tak wiele tego było... jedno ułożone życie w Anglii, jedno życie z babcią, jedno z ciocią, jedno umierające, jedno pełne siły, jedno obserwujące, zranione, drugie szczęśliwe, uczestniczące. 

A wy? Często wspominacie zeszłe lata? Jak podchodzicie do Waszych wspomnień? Lubicie je, integrujecie się z nimi, czy odrzucacie jakąś ich część? Myślicie, że takie rozliczenie się ze starym rokiem jest dobre, też tak może robicie? Czekam na opinię i życzę szczęśliwego nowego roku :)

czwartek, 22 grudnia 2011

Święta

Najważniejsze jest, by gdzieś istniało to, czym się żyło: i zwyczaje, i święta rodzinne. I dom pełen wspomnień. Najważniejsze jest, by żyć dla powrotu. — Antoine de Saint-Exupéry
- To może pani odpowie? - jedna z prowadzących ćwiczenia, wskazała moją koleżankę.
- Nie wiem - koleżanka odparła hardo - Pojęcia nie mam. Ja świętami już żyję!
- Świętami - prowadząca oburzyła się - 2 tygodnie do świąt, a ona świętami już żyje! Jak pani tak ma, to współczuję wakacji!

Cóż ja również na nie czekałam z niecierpliwością. Nie mam rodziny. Jak przez mgłę pamiętam święta na kupie, z ludźmi którzy albo wybrali alkohol, albo poumierali, albo się rozeszli. Bolało mnie, że każde święta stają pod znakiem zapytania, że zamiast usiąść przy stole z matką, babcią, która mnie wychowała, to ciotka ciągnie mnie w góry do swoich przyjaciół. Dziś są dla mnie prawie, jak rodzina, ale to tylko prawie. Po kolacji, ciotka znikała w pokoju najlepszej przyjaciółki, a ja w swoim siedziałam sama... 

Dziś to wszystko wygląda inaczej. Ja nie mam za kim tęsknić, relacje z moją matką, są już beznadziejne, babcia zmarła na raka i jest on. Może to śmieszne, co powiem, bo sama jestem niewierząca, ale mam takie bardzo dziwne wrażenie, jakby to babcia dała mi jego miłość, w zamian za swoją. Po jej śmierci, sama byłam umierająca, anoreksja zniszczyła mnie kompletnie i nagle, w sumie zaraz po wyjściu ze szpitala, zakochujemy się w sobie, my, kilkuletni przyjaciele. On stawia mnie na nogi, uczy jeść, daje wszystko, czego nie miałam w dzieciństwie. Z jednej strony żałuję, że babcia nie miała okazji go poznać, a z drugiej... mam wrażenie, że znała go, aż za dobrze, że to ona go dla mnie wybrała.

Kiedy jest obok, wszystko wokół mnie cieszy! A obca rodzina, wydaje się jeszcze bardziej bliższa. Jest cudowna atmosfera, taka prawdziwie świąteczna. Są przepisowe potrawy, opłatek, szczere życzenia...Jest on. Nawet się już wcale nie kłócimy! Nie pamiętam kiedy była ostatnia kłótnia, chyba w wakacje... Chociaż ostatnio, gdy zwróciłam mu uwagę na brak sprzeczek, stwierdził, że to dlatego, bo przyjął nową strategię:
- Jaką?
- "Tak kochanie"
Rozwaliło mnie to xD.

A teraz życzę Wam wszystkim Wesołych i Radosnych Świąt. Abyście też mogli nacieszyć się bliskością, z Waszą rodziną, przyjaciółmi ukochanymi :))).
Na koniec kilka zdjęć zeszłorocznej Wigilii, bo w tym roku raczej śniegu nie ujrzymy, więc tak dla przypomnienia, jak wygląda ;).

bracia, patrzcie jeno!

trochę czułości

 trochę znęcania

za sanki i do jaskini ;P

czwartek, 15 grudnia 2011

Inteligencja

Instynkt wskazuje nam obowiązki, inteligencja zaś dostarcza pretekstów, by uchylać się od nich. — Marcel Proust
Jestem połączeniem najgorszym z możliwych: ambitny leń, oto ja! Ambicja każe mi robić tysiąc rzezy na raz, lenistwo segreguje wszystko tak, by się nie przepracować. Ludzie ciągle mnie pytają jakim cudem łączę 2 kierunki wymagające sporego zaangażowania, wybałuszają oczy, gdy mówię o udzielanych korkach i przecierają je, gdy śmieję się, że kolejną noc grałam w Cywilizację, a weekend spędziłam na imprezach. Wydaje mi się, że mają mi nawet za złe, że zdaję nie chodząc na wykłady, że zaliczam kolokwia, zapominając, że były zapowiadane i umiem wymigać się od pracy domowej, albo odrabiać ją na bieżąco, tak by nikt się nie poznał, że jej nie mam. Podzielna uwaga pozwala mi uczyć się czegoś w trakcie innych zajęć, a spryt odpowiadać na pytania, tak by zmuszać prowadzących do podpowiedzi.

Jednym z cięższych przedmiotów na filologii polskiej jest historia literatury. Co tydzień TRZEBA przeczytać ok. 3 książki + opracowanie. Oczywiście jakoś udawało mi się dyskutować "na logikę", ale w środę mam kolosa ze wszystkich tych książek od początku roku. Jutro kończę zajęcia o 19:15 i pewnie palcem nie kiwnę, by się przygotować, choć bardzo bym chciała.

Ktoś powiedział mi, że mój iloraz IQ powinien zapewnić mi nic nierobienie do magisterki włącznie. Jednak nie ufam tym testom. Każdy ma inną skalę, każdy bada, tylko jakąś część naszego umysłu. Uważam też, że aby taki test był miarodajny konieczny jest pre test badający, naszą odporność na stres, temperament, wpływ czasu na szybkość odpowiedzi, refleksyjność itd. A wy co myślicie o dzisiejszych testach inteligencji?

Wydaje mi się zresztą, że to nie inteligencja, a pamięć czyni mnie leniwą. Przyzwyczajona jestem, że coś przeczytam i zapamiętam. Problem w tym, że przez to czuję się zbyt pewna siebie, za dużo sobie odpuszczam. KOMPLETNIE NIC SIĘ NIE UCZĘ!!!! Przyjdzie sesja i będzie płacz, łącznie z poprawkami, a przecież skoro jestem taka zajebista, powinnam mieć stypendium, czyż nie? Jednak nigdy się tym nie przejmuję, bo zawsze jakoś mi się udaje...

Niestety sama inteligencja to nie wszystko. Człowiek po prostu nie jest w stanie żyć bez rozrywki i tylko się uczyć/rozwijać. Dlatego pewnie gram kosztem snu, śpię kosztem zajęć, chodzę na zajęcia kosztem nauki. A mimo to wciąż czuję, że stać mnie na więcej, że czas zacząć się wyrabiać, że mając więcej wolnego i tak nie wiedziałabym, co z tym zrobić... Całe życie wmawiano mi, że skoro jestem uzdolniona MUSZĘ mieć dobre oceny, MUSZĘ się rozwijać, MUSZĘ coś z tym zrobić. Cokolwiek nie zrobiłam to było za mało. Dlatego nikomu nie powiedziałam o drugim kierunku, bo tym razem to ja CHCĘ poznać swoje możliwości, bez niczyich komentarzy. Dlatego mój A. nie wie o niczym. To nie złośliwość, choć faktycznie muszę przez to czasem skłamać do miejsca swojego pobytu, ale dowie się w swoim czasie i mam nadzieję, że nie będzie zły.

(AMV mojego ulubionego anime, które mnie zawsze motywuje i każe walczyć o swoje marzenia
w rytm piosenki, która mówi, co czuję)

Chcę... tylko ciało tak szybko chudnie, jest całe obolałe, zasypia w autobusach i na zajęciach, oczy trawi gorączka, a mimo to jest zadowolone, bo ma przed sobą cel. 

Wiem, to tylko taki trening, tylko ten semestr, bo plan na psychologii układałam, nie wiedząc, że będzie coś jeszcze (Bo skoro i tak sama nie umiem zmusić się do nauki, to przynajmniej mogę pokończyć na najniższej linii oporu kilka kierunków, nie?). To tylko chwilowe. A po treningu wyjdę mądrzejsza, pełniejsza, dojrzalsza, tylko... tylko czasem MUSZĘ się poskarżyć.

Chcę już święta! Albo choć jeden dzień wolnego... taki malutki.. 
A tym co znają mnie dłużej powiem, że faktycznie nie mam pojęcia, jak chciałam to pogodzić z trzecim kierunkiem...

czwartek, 8 grudnia 2011

Ten czas...

Znane są tysiące sposobów zabijania czasu, ale nikt nie wie jak go wskrzesić. — Albert Einstein
Zbliżają się święta. Wszyscy ruszyli w gonitwę przygotowań i jak sami zauważyliście ja też cierpię na chroniczny brak czasu. Przeżywam aktualnie kryzys. Ciągnięcie dwóch kierunków mocno daje w kość, szczególnie, że po dziś dzień, drugi trzymam w tajemnicy. Miała być to tylko moja decyzja, i jak nie wyjdzie na sesji, chcę bez nacisków się móc wycofać. Jednakże już po raz kolejny kłamię, spóźniam się, zamiast powiedzieć, że teraz mam uczelnię położoną nieco dalej. Niezbyt mi to pasuje.

Znalazłam też ucznia do korków. Potrzebuję trochę grosza i pewnie gdyby nie to, że każdy zawsze czegoś ode mnie chce, jakoś bym się wyrabiała. Jutro np. mam pojechać i podpisać dokumenty za wakacyjny wolontariat, bo jakiś debil dał mi wcześniej złe, spotkać się z babcią mojego eks chłopaka, który jest ponoć w więzieniu i ona już zupełnie nie wie, co ma robić, zamienić w sklepie jedną wadliwą rzecz, wykonać pracę zaliczeniową, nauczyć się i zaliczyć kolokwium i przygotować się do korków na piątek.
B OM B A.

Możliwe, że moje przemęczenie jest jednym z powodów, dla których żyję już świętami. Jednak wspomnienie swojego mężczyzny u boku, ośnieżonych gór, domowego ogniska, ganiających dwóch kotów pod stołem - odpręża i cieszy. Jest coś magicznego w tych świętach, nawet dla takiego ateisty, jak ja. Mój A. jest prawosławny i potem na kolejne święta (wigilię obchodzą 6 stycznia) jeździmy do jego rodziny, ale mimo to, te pierwsze zawsze będą dla mnie niepowtarzalne i najważniejsze. Brakuje mi tylko przy stole...matki.


Nie mam z nią silnych, emocjonalnych więzi. Porzuciła mnie tuż po urodzeniu, wybrała alkohol. Jednak zawsze mnie odwiedzała, co kilka miesięcy, czasem lat, ale jednak. W momentach kiedy bywało dobrze z jej nałogiem, naprawdę polubiłam ją jako człowieka i nasze wyjścia. Jednak zawaliła kilka zbyt ważnych spraw, a dostawszy ostatnią szansę, rzuciła leczenie i do tej pory się nie odezwała. Zawsze jak schrzani coś, nie odzywa się co najmniej pół roku, bojąc się reprymendy, bądź wstydząc. W pewnym momencie jednak stwierdziłam, że bardziej niż częste upijanie się, przeszkadza mi jej tchórzostwo. To, że o mnie nie walczy, że po każdej porażce skreśla wszystko co już naprawiła. W tym przypadku odrzucam wszystkie psychologiczne bzdety, bo czuję do niej ogromny żal. Żal, że nie wie co lubię, co studiuję, że nie zna mojego A. 

Nie wiem co jest w nas takiego, że często walczymy o coś co jest nic nie warte. Niezależnie od ilości "ostaniach szans" ja wciąż próbuję jakoś do niej dotrzeć. Niedawno zaczęłam pisać list... taki z całym moim dobytkiem sercowym. Chcę w te święta dać jej mój ból, moje pretensje, ale robiąc aluzję do tego, że powinna walczyć. List ten miał mnie przynajmniej oczyścić, jeśli już nie wpłynąć na nią, jednak w momencie, gdy doszłam do wątku czasu, że może się go nie nadrobi, ale można jeszcze coś stworzyć, wspomniałam A. To on całuje mnie w czoło, głaszcze, chwali, otula kołdrą gdy się rozkryję, wykąpie, gdy zwymiotuję, pomoże, wysłucha, wesprze, gania do nauki, denerwuje się, gdy opuszczam zajęcia, przynosi leki z apteki... Zrobił dla mnie więcej przez 2 lata, niż moja matka przez całe moje życie. Więc wtedy padło zasadnicze pytanie: "po co". Po co walczę o miłość, z której tylko cierpiałam, skoro wszystko mam? Odpowiedź, że przecież to moja matka, jakoś mnie nie zadowala. Może ktoś z Was ma sensowne uzasadnienie?

Na szczęście nie mam też czasu na zbyt dużo myślenia. Głowa i tak pęka od nadmiaru informacji, a musi jeszcze zmieścić załatwienie sprawy świątecznych zakupów ;). Mój Misiek dostanie:

Aczkolwiek zegarek muszę jeszcze zamówić, z niecierpliwością oczekuję renciny na koncie ;P. Co prawda jego prezentowi nie dorównuje, ale kombinuję z tego, co mam. Ciotce kupiłam to, co chciała, potem jednak stwierdziła, że to była chwilowa zachcianka i dobrze, że nie kupiłam jej tego na imieniny.... ;/// Więc chyba jestem zmuszona coś jeszcze dokupić... Oby za korki zapłacili z góry!

A Wy co kupujecie swoim bliskim? I jak znosicie świąteczną gorączkę?