wtorek, 28 lutego 2012

Roztrzepana

 Gdyby Bóg chciał, abym wyrzekła się wszystkich uciech tego świata, w cierpieniu i umartwianiu oczekiwała na nadejście śmierci, nie stworzył by go tak pięknym.
Słyszeliście pojęcie femme fatale? Tak się właśnie czuję, gdy znowu coś mi się przytrafia. Jeszcze żebym rzeczywiście jakoś złośliwie to robiła, ale nie! Nawet jak Misiek postawi szklankę na kraju łóżka, to ja ją zbiję, rzucając się beztrosko na materac. To kot na mnie wskoczy w trakcie snu, ale to ja zrzucając kota, zrzucę też lampkę. Momentami jest to nawet śmieszne. Pamiętam nasz wspólny rejs, było zabawnie, gdy ćwiczyłam w porcie zeskakiwanie w klapkach z dziobu na ogloniony, śliski pomost, i kiedy straciłam równowagę, wymachując rękoma, jedną z nich przywaliłam prosto w krocze kolegi A. Jednakże nie było mi już do śmiechu, kiedy to szukając dyskretnego miejsca na siusiu, wpadłam w pidżamie po kolana w bagno, kiedy wyławiano mój but z jeziora, kiedy waliłam łbem w maszt, czy dostałam rozwolnienia w drodze powrotnej. 


Kiedyś próbowałam być idealna, wszystko robiłam perfekcyjnie, byłam dystyngowana, chuda, zwinna. Lecz nawet wówczas to było tylko udawanie, bo jak coś miało się popsuć, to najpewniej w moich rękach. To mi się złamie mop, to mi szpinak wytryśnie poza kuchenkę, choćbym nie wiadomo jak była delikatna, czy uważna.

Misiek jest bardzo cierpliwy. Podziwiam go za to. Kiedy jakimś cudem wyspałam się na jego wyprasowanej koszuli, którą miał włożyć następnego dnia powiedział tylko: "dzięki kotek". Kiedy zwymiotowałam na jego narzędzia, zmartwił się jedynie moim stanem, ale w weekend jego cierpliwość przeszła ciężką próbę. Otóż poprosił mnie, abym skróciła mu włosy jego maszynką... Nie wiem jak to się stało... chyba ją jakoś przestawiłam niechcący, bo wygolił mi się łysy placek na środku jego głowy...
- Ko... kochanie? - zastanawiałam się, jak mu ładnie powiedzieć, że w 1 miejscu na głowie, ma krótsze włosy niż na klacie...ale chyba wyczuł, co się święci, bo wyskoczył, jak oparzony z wanny, by spojrzeć w lusterko.
- O kurwa.... - skwitował.
Oczywiście nie gniewał się długo i w drugiej chwili (z bólem ogolił się cały na łyso), już prosił, abym nigdzie nie wychodziła, została z nim, ale... jest mi głupio.

Nie potrafię zrozumieć, jakim cudem byłam dobra z akrobatyki, zgrabna, gibka, tańczyłam z pełną gracją, jakim cudem, potrafię skrawkiem węgla maznąć precyzyjnie piękny krajobraz, skoro na co dzień ciągle się potykam, tracę równowagę i wszystko leci mi z rąk. Niegdyś w moich notatkach nie było nawet jednego skreślenia, dziś zazwyczaj nawet nie wiem, gdzie są moje notatki. Większość to pewnie wina braku skupienia i nieuwagi, ciągle mam czymś zajętą głowę i przeskakuję z zajęcia na zajęcie, albo w ogóle najlepiej, jak wszystko robię na raz. Oczywiście te ważne rzeczy odkładam na ostatnią chwilę, a w ostatniej chwili zastanawiam się po prostu, co olać pierwsze. Dzisiejsza notka powstaje prawdopodobnie z faktu, iż dziś mam 2 egzaminy poprawkowe i powinnam się teraz uczyć.


Gdy patrzę ile marnuję czasu, a jak bardzo chciałabym poznać jeszcze więcej rzeczy, uczyć się, a co z tego wychodzi, to zaczyna brakować mi rygoru anoreksji. A kiedy, próbuję zrobić mostek i czuję jak ciało zamiast jedynie się zwijać, nakłada się na siebie, tworząc fałdki utrudniając zginanie - nie tylko rygoru mi z anoreksji brakuje. Różnica jest jedynie w tym, że za nic nie zmieniłabym tego życia, które mam na parę luźnych spodni i 5-tki na uczelni. Chciałabym jednak odzyskać nad nim kontrolę.

piątek, 24 lutego 2012

Marzenia

 To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.— Paulo Coelho

Zastanawia mnie fakt, dlaczego jesteśmy w stanie uwierzyć w Boga/bogów, w działanie przeznaczenia, losu, ale swoje marzenia często wynosimy do rang niemożliwych. Nawet jeśli moim marzeniem byłoby zostanie księżniczką, to przecież póki książęta i królowie chodzą po tym świecie - wszystko jest możliwe! Nie rozumiem tego, czemu ludzie słysząc owe "fanaberie", machają wówczas ręką, wyśmiewając i często, nadając czyimś realnym planom rangę marzeń, o których nie powinien nawet myśleć, tylko zejść na ziemię, A przecież nawet człowiek, który chciał latać, dokonał tego! Czy to nie wystarczający przykład, że stać nas na wszystko?

Wielokrotnie musiałam udowadniać, że to, czego pragnę jest do zrobienia. Walczyłam z całym światem, by dopiąć swego, bez żadnego wsparcia. Widziałam też, jak inni rezygnowali napotykając na pierwszą lepszą trudność, którą tłumaczyli swoje niepowodzenie. Nie ma usprawiedliwienia! Uwierzmy w końcu w swoje możliwości! Jeśli połowa tego społeczeństwa jest w stanie uwierzyć, że jakiś facet zmartwychwstanie, że istnieje piekło, niebo, to chyba wiara w siebie powinna przychodzić nam łatwiej? Dla mnie Biblia jest dobrą (jak na tamte czasy) powieścią fantasy, tak się jednak stało, że ludzie okrzyknęli ją świętą. Więc jeśli taki człowiek mówi mi, że przeżycie 3 dni w rybie jest możliwe, zamiana w słup soli na pewno miała miejsce, a napisanie bestsellera, stanie sławnym i bogatym, to już jest niekoniecznie do zrobienia, to szlag mnie trafia.


Uważam, że każdy jest odpowiedzialny za swoje życie i nie ma nic lepszego, od poczucia słuszności decyzji i dążenia do określonego celu. Nie wychodzi? To się próbuje jeszcze raz jeśli nam na tym zależy! Mimo wszystko!

Na psychologię dostałam się za 3 razem. Na filologii wmawiali mi, że moje wiersze nigdy arcydziełami nie będą, ale zainteresowałam 3 wydawców, ludzie do mnie piszą o swoich wzruszeniach, 1 osoba nawet stwierdziła, że pisze o mnie prezentację maturalną... Nie jestem w stanie nawet określić wspaniałości tego uczucia! I pomyśleć, że jakieś 6 lat temu wyszłam ze szpitala psychiatrycznego na żądanie opiekuna prawnego (poprosiłam), a lekarz go niemal błagał, by mnie zostawił, bo nie przeżyję nawet roku według niego.


Kiedy oznajmiłam wszystkim znajomym, że chcę iść na medycynę, po raz pierwszy nie usłyszałam protestów, ani choćby zdziwienia. Machnęli ręką, stwierdzili, żebym szła i już. Tak po prostu. Żadnych komentarzy. Pozostało pogadać z Miśkiem. Wybrała się z nim, z jego kumplem J. i ciotką na szantowy koncert. Uznałam to za odpowiednią okazję.
- Idę na medycynę za rok! - oznajmiłam przy drinku. - Tzn.. spróbuję tam dojść!
- Dobrze kombinujesz - powiedziała ciotka jawnie niezadowolona z mojego wyboru nie wiedząc pewnie, jak to wszystko pogodzę.
- I po co wymyślasz?  - stwierdził J. - już raz Ci się ze studiami nie powiodło, teraz psychologię chcesz zawalić?
- Co się niby nie powiodło, hę? - spytałam zapominając, że nikt przecież nie wie jeszcze, że wróciłam jednak na filologię polską i zamierzam ją tym razem dokończyć, przecież ja nigdy się nie poddaję! - Wyszło jak chciałam - dokończyłam ciszej, chcąc dopiero po skończeniu tego roku, wszystkim się pochwalić.
A Misiek?

Myślałam, że będzie mu smutno, bo kolejne studia, to problemy z pracą, czyli naszym mieszkaniem, a jak będzie i praca, to problemy z życiem osobistym, mało czasu dla nas, ale... On nawet nie usłyszał tego, co mówi Jendras. Zaczął się cieszyć, gderać już nie tylko o tym, że cudownie byłoby jak się dostanę, ale że wie że z tego i tego przedmiotu jest trudny egzamin, że już będzie chłodził butelkę, że chce mieć szczęśliwą kobietę, spełnioną, że to cudownie, że mam taki głód wiedzy, że jest ze mnie dumny i że mam nie tyle spróbować to zrobić, tylko po prostu tam iść, że będę mu recepty wypisywać, że... no słowotok.

I kiedy usłyszałam, że on mnie już na medycynie umieścił, zakładając, że dostać się tam to będzie dla mnie pikuś, uroniłam kilka łez wzruszenia.Nikt nigdy tak we mnie nie wierzył.

czwartek, 16 lutego 2012

Kochaj mnie...

Aby znaleźć miłość, nie pukaj do każdych drzwi. Gdy przyjdzie twoja godzina, sama wejdzie do twego domu, w twe życie, do twego serca. — Robert Allen Zimmerman (Bob Dylan)
Miała 5, może 6 lat. Wciąż nie rozumiała swojej tragedii. Wszyscy zawsze się tak dziwili, gdy mówiła z uśmiechem na ustach, że nie ma rodziców. Dla niej przecież było to takie powszednie, skąd mogła wiedzieć, że to ona jest w tej mniejszości, której trzeba współczuć? 

W domu często przeszkadzała swoją zabawą. Nie potrzebowała do niej nikogo, lubiła być sama ze sobą, ale bywała za głośno. Dlatego babcia, po powrocie z przedszkola, wysyłała ją najczęściej na podwórko, by tam zajęła się sobą. Nie lubiła siedzieć sama, bez zabawek, bez ludzi, w betonowym okręgu ze śmietnikami pośrodku. Nie skarżyła się jednak, bo wydawało się jej, że wszystko jest, jak powinno, jak wszędzie. Czasami tylko czuła takie dziwne ściskanie w sercu. Nie wiedziała za czym tęskni, nie znała tego, lecz instynktownie próbowała to zdobyć. Pamiętam, jak nagabywała obcych ludzi, opuszczających swe domy, pytała ich, jak się czują, czy mają dzieci, czy mogliby ją pokochać...


Dzisiaj, jak sobie to przypomnę wstydzę się niemiłosiernie. Dobrze, że dziecku więcej wolno, szkoda tylko, że moja komputerowa pamięć nie potrafi nawet odpuścić mi spojrzeń tamtych ludzi. Wtedy nie umiałam ich zinterpretować, teraz już, przepełniona kulturalną moralnością, czuję swój nietakt, chociaż ciężko mi uwierzyć, że to ja byłam tą małą, samotną dziewczynką. Nie umiem przywołać już nawet wspomnienia, tego wewnętrznego bólu, przez który nie raz wgryzałam się we własne ciało, byleby przetrwać pierwszą falę, skupić organizm na bólu zewnętrznym, fizycznym.
______________________________________________________________

- O czym myślisz Kochanie? - spytał mnie A. leżąc na plecach i gładząc moją głowę, którą wsparłam na jego brzuchu.
Uśmiecham się, patrzę w jego oczy. Widzę w nich czułość, ciepło, może nawet rozczulenie. Wyciągam rękę w stronę jego twarzy, odsłaniając szereg blizn, jakie kryły się pod rękawami. Wciąż nie wiem, czemu mimo tych oznakowań przeszłości wszyscy uważają, że jestem śliczna.
- Dziękuję Ci - szepczę podpierając się na drugim ręku - dziękuję, że mnie pokochałeś.


piątek, 10 lutego 2012

Plany i marzenia

Ferie upływają mi dość szybko na przenoszeniu mojego, leniwego tyłka sprzed komputera do przed telewizora i między swoim łóżkiem, a łóżkiem mojego Miśka. Potrzebowałam restartu, niemyślenia. Mimo wielu planów, rzezy do zrobienia, odstawiłam to wszystko na bok, po to, by pomarnować czas. Jednak odpoczęłam i zaczęłam zastanawiać się nad tym, co dalej?

W weekend odstawiłam niezłą szopkę, pijana w sztok, zrobiłam awanturę A., zaznaczając, że jestem tylko kolejną, że ma mi się oświadczyć itd. Najpierw płakałam, potem się śmiałam, a potem... nie pamiętam. On przyjął to dość luźno, nie obraził się, ani nic, ale ja wstydzę się do dzisiaj. Jakby nie patrzeć, to mocno nie w moim stylu. Wydaje mi się, że wszystko to spychałam do podświadomości, dlatego po alkoholu wybuchłam. Przyglądając się temu, było kilka powodów:

- Brak poczucia bezpieczeństwa. Ze mną jest 2 lata, a miał 2 związki po 3 lata i mimo to się rozstali. Boję się, że jak nie będzie z nami inaczej, jak czegoś inaczej nie zrobimy, albo nie przekroczymy tej magicznej 3, to nasz związek też się rozpadnie. Nie pomaga mi to, że wokół prawie wszyscy moi znajomi się rozstają -_-'

- Presja otoczenia. Jego rodzice robili mi wiele aluzji, a w święta dostałam od swojej rodziny życzenia, w stylu, że czas wychodzić za mąż, bo nie ma sensu czekać.

- Zazdrość? Nie wiem jak to nazwać, ale on jest moim pierwszym partnerem seksualnym, pierwszym w ogóle na poważnie partnerem, a on miał już te kilka dziewczyn. Chciałabym ja być w czymś dla niego pierwsza. Do ślubu mi nie spieszno, ale zaręczyny pewnie podbudowałyby moje ego.

Na co dzień oczywiście tego nie odczuwam. Kocha mnie, jakbym była tą jedyną, najważniejszą. Na ślub jestem za młoda, i tak nie mamy gdzie mieszkać, ale ludzie mają tendencję do zauważania mimowolnie swoich odczuć, sygnałów z zewnątrz i przechowywania ich gdzieś, gdzie będą bezpieczne, aż nie wypłyną. Moje spostrzeżenia, wypłynęły. 


Jednak podczas tej awantury powiedział też, że dla niego po zaręczynach nie ma co czekać ze ślubem i żebym poczekała jeszcze pół roku na pierścionek. Ogarnęło mnie lekkie przerażenie, ślub w wieku 23 lat? bez skończenia studiów? co z mieszkaniem, co dalej?

Nigdy swobodnie o tym nie rozmawialiśmy, bo ja nie chciałam wywierać na nim presji. Pomijając tą awanturę, był to temat trochę tabu dla mnie. Nie chciałam mówić, czego chcę, układać naszego życia, bo to on z własnej, nieprzymuszonej woli, powinien najpierw uklęknąć, czyż nie?

Pozostaje też sprawa studiów. Zaczęłam marzyć o medycynie. Nie podoba mi się, że psycholog kliniczny i tak ze wszystkim musi latać do psychiatry i że mam w sumie tylko połowę wiedzy, o schorzeniach psychicznych. Niestety dowiedziałam się o tym dopiero na zajęciach z psychologii. Nie żałuję tego, że ją wybrałam, dalej to moja pasja, ale jeśli chcę pomóc komuś skutecznie muszę znać też tą biologiczną formę, chcę wiedzieć, co dzieje się w środku organizmu, nie tylko w otoczeniu, czy czyimś toku myślenia. Jednak to jest marzenie, bo musiałabym zdać maturę z dodatkowych przedmiotów, DOBRZE zdać. Na wieczorowe mnie nie stać, na dziennych nie wiem jak to pogodzę z pracą i czy A. nie będzie miał nic przeciwko kolejnym 5 latom studiów (za rok wchodzi reforma skracają te studia z 6 do 5 lat)... Bo jak studiując i pracując zakładać rodzinę?

Myślałam też o dodatkowym kierunku. Jestem teraz na 2 roku psychologii (ale przerobiłam w te 2 lata już cały program studiów) i na 1 roku filologii polskiej. Na 5 roku psychologii muszę iść do pracy, bo kończy mi się renta. Wtedy powinnam mieć już uprawnienia edytorskie ew. będę mogła szukać płatnego stażu z psycho. Jeśli przełożę medycynę na kryzys wieku średniego, to za rok zacznę kolejny kierunek, który wspomoże moją wiedzę z psychologii. Jeśli medycyna, to w przyszłym roku akademickim muszę zrobić licencjat z filologii i ponownie zdać maturę. Pierwszy rok medycyny jeśli bym się dostała nie byłby problemem, ale potem? Da radę z pracą? Jak nie, to przenieść się na wieczorowe, za 15 000 za semestr??? Skąd wziąć na to kasę? Albo kasę na mieszkanie? A dziecko? dopiero po 30-tce?

Nie wiem nawet czy snuję plany, czy marzenia. Nie wiem nic. Wkurza mnie czasem, że moja ambicja żyje sobie uśpiona, bo coraz częściej wystarczy mi wtulić się w swojego mężczyznę, by zapomnieć o wszystkich problemach. Mam wówczas takie poczucie, że cokolwiek mnie spotka, jakoś damy radę... Tylko czasem jednak trzeba też wiedzieć, jakie podjąć decyzję, a dziś nic nie wiem. Może będę miała mieszkanie - ale nie wiem, może moja powieść, rzeczywiście odniesie sukces i jak moja przyjaciółka częściowo dam radę utrzymać się z pisania - ale nie wiem, może znajdę lajtową pracę edytora i będę mogła teksty poprawiać siedząc w domu - ale skąd mam to wiedzieć? Nie mam pojęcia, którą iść drogą, jak kombinować, skoro wszystko jest niepewne!


A premier niech się wypcha swoim ACTA, niech się wypcha innymi reformami, bo tak, fajnie, że myśli o przyszłości, ale szkoda, że nie myśli o tych, co już dziś tej przyszłości nie mają. Gdzie mieszkania dla młodych, gdzie praca? Czemu jest tak mało dzieci? Bo mało kogo na nie stać! Ludzie chwytają się wszystkiego, moi znajomi robię i po 5 kierunków studiów, latają po europejskich uczelniach, kończą dodatkowe kursy, po to, by mieć choć cień szansy na życie, jakie w Anglii można mieć bez wykształcenia. Masakra. Idę podumać w samotności.

środa, 8 lutego 2012

Anorektyczny weganizm

Silniejsza osobowość - silniejsze cierpienie, straszniejsze upadki, większa amplituda przeżyć. Być silnym - to boli.— Anna Kamieńska
Miałam 16 lat, kiedy ze swoją przyjaciółką postanowiłyśmy przejść na wegetarianizm. Jechałyśmy właśnie na obóz taneczny i wiedziałyśmy, że zmiana diety wpłynie pozytywnie na nasz rozwój, bo kto to widział tańczyć z kotletem w żołądku? 

Zabrałyśmy się do tego dość pomysłowo. Najpierw zmiany poglądowe, oglądanie dokumentalnych filmów mających nam mięso obrzydzić (o traktowaniu zwierząt, o tym że mięso nie jest dokładnie czyszczone, o odświeżeniu szynek w supermarketach), a potem obóz i deklaracja innej diety, co miało nas odciąć od możliwości rezygnacji. Plan pierwsza klasa.

Moja przyjaciółka wyhaczyła, jednak okazję na ognisku i pękła. Ową kiełbaskę mocno potem odchorowała, co mnie dało dodatkowe siły. Czułam się silniejsza i wierniejsza swoim postanowieniom. Wiedziałam jednak już wtedy, że ludzie mnie obserwują i właściwie tylko liczą dni, ile ja wytrzymam.

Po powrocie, aby nie przegrać miałam już sensownie poukładany system moralny, taki, aby dorośli pozwolili nieletniej na dietę wedle jej przekonań. Przecież tu chodzi o dobro zwierząt, po co mam przyczyniać się do zabijania ich, skoro mogę żyć bez tego? Potem jednak zobaczyłam na filmie, jak traktują ryby przy i po wyłowieniu. Byłam przerażona tym okrucieństwem i zrozumiałam, że skoro mam pozostać wierna swoim przekonaniom, nie mogę robić wyjątków od reguł. Bo jak to nie jem mięsa, by nie zabijać, ale ryby się nie liczą, bo nie krzyczą? Kilka tygodni po obozie więc, przeszłam na weganizm.

Wtedy wydawało mi się, że chodzi tylko o światopogląd, nie zarejestrowałąm tego, że jakoś zaraz po zmianie diety zaczęłam odchodzić od kolejnych produktów, ćwiczyć, głodzić się. To był taki wstęp, początek do mojej choroby, w której jakiś cudzy głos zawsze mi mówił, co mi wolno jeść, a czego nie. Doszłam nawet do takiej wprawy w "nie wolno Ci", że mięso dla mnie było jak kwiat: ładnie pachnie, ale nie ma się odruchu zjedzenia go. 


W tym roku skończę 23 lata. Jestem już zdrowa, mam normalną wagę i jem wszystko. Prawie. Dalej nie tykam ryb, mięsa, jajek (ale jajek ze względów alergicznych). Moje otoczenie się już do tego przyzwyczaiło, choć wiele osób nadal zbyt dużo poświęca temu uwagi próbując mnie nawrócić. Wtedy zawsze zasłaniam się swoim światopoglądem, który stał się moją obroną, jest bardzo silny, ale i dziś czuję, że nie o niego tu chodzi.

Dziś miałam straszną chcicę na mięso, na szynkę, na kurczaka. Ile można żyć jedząc w kółko to samo, nie mając wyboru niemal w żadnej knajpie, wiedząc jak holendernie droga jest soja? Prawie poryczałam się w sklepie wiedząc, że to jest na wyciągnięcie ręki, ale zakaz jest silniejszy ode mnie. Chciałabym, kiedyś ukradkiem.... ale!

1. Wkurza mnie ilu ludzi, by wyśmiało wówczas mój wieloletni wysiłek. Chciałabym aby ludzie nie zauważyli tego, nie komentowali, bo wciąż czuję jakby patrzyli mi na ręce i pytali ile jeszcze wytrzymam. Zmieniło się to w jakąś walkę i udowadnianie, a ja nie zamierzam się poddać.

2. Mój światopogląd naprawdę jest już utrwalony. Nie umiałabym go wyrzucić do śmieci, ot tak.

3. To moja jedyna i najsilniejsza pozostałość po anoreksji. Zniosłam wszystko dzielnie, zaprzestanie rzygania, zaprzestanie głodówek, przytyłam 20 kg i udaję, że mi to pasuje, nie mam nawrotów. Jednakże dalej słyszę ten głos, który mówi mi, że skoro nie cofnęłam się do początku, w każdej chwili mogę wrócić,schudnąć. I powiem Wam, że naprawdę kilka kg, by się przydało mi zrzucić, ale nie umiem zrobić tego normalnie, ograniczając się, zdrowiej jedząc, ba! boję się, że zasmakowawszy w mięsie przytyłabym jeszcze bardziej... Więc jakby próbuję zostawić sobie chociaż jakąś furtkę, by nie użalać się nad tym jak wyglądam.

Ludzie zazwyczaj nie rozumieją anoreksji. Uważają, że wystarczy wbić coś takiej dziewczynie do głowy i już. A ja nie potrafię przed nikim szczerze się przyznać, że to właśnie o to chodzi. Nawet mój A. często podstawia mi na widelcu jakieś mięso, licząc,że odruchowo połknę. To dla niego zabawa, proste, banalne coś i gdy raz spróbowałam wziąć szynkę do ust, wyplułam i powiedziałam mu o tym, czułam, że jest mną rozczarowany, albo wścieka się, nie widząc, gdzie tu może być jakaś trudność. Pewnie nie umiałam mu tego lepiej przedstawić, aby poczuł tą blokadę, którą mam w głowie - szkoda.

Wiem już, że aby poczuć się wolną muszę nie tylko zwalczyć ten głos w głowie, ale i ludzi, dla których przez jakiś czas byłabym zapewne sensacją. To by podwoiło jeszcze moje wewnętrzne rozdarcie, więc na razie pozostawiam kwestię nierozwiązaną. Wydaje mi się także, że tu jest właśnie granica mojej choroby i nie potrafię na dzień dzisiejszy szczerze powiedzieć, że do niej nie wrócę. Nie teraz, to pewne, ale czy nigdy?

czwartek, 2 lutego 2012

Moje oceny, moja praca...

Psychologia eksperymentalna......................................5
Neuropsychologia kliniczna.........................................4,5
Etologia dla początkujących........................................3
Pomoc psychologiczna................................................4
Psychologia emocji i motywacji...................................3,5
Psychopatologia..........................................................3
Psychologia rozwoju człowieka....................................3
Etyka zawodowa.........................................................4
Psychologia zorientowana na proces............................4
Manipulacje ludzkim ciałem i umysłem..........................5
Diagnoza psychologiczna.............................................3
Psychometria...............................................................2 - i chuj!
Informatyka.................................................................4,5
Seminarium roczne teoretyczne....................................zal
_______________________________________________________

Aktualność dziedzictwa.................................................4,5
Fonetyka......................................................................?
Poetyka.......................................................................zal
Nauki pomocnicze.......................................................zal
Kultura języka..............................................................zal
Tradycja biblijna...........................................................4
Historia polski..............................................................zal
Lekcje tekstów dawnych...............................................?
Analiza dzieła literackiego.............................................4
Historia polskiej literatury dawnej.................................zal
Łaciński.......................................................................zal
Angielski......................................................................3,5
Wstęp do nauki o literaturze.........................................3,5
Wstęp do edytorstwa....................................................2

Mogło być lepiej ale są ferie i mam na to WYJEBANE. Mózg już wyjechał.

A tak właśnie wygląda moje studiowanie:
http://www.youtube.com/watch?v=tUlzIGFCPno&feature=related