Gdyby Bóg chciał, abym wyrzekła się wszystkich uciech tego świata, w cierpieniu i umartwianiu oczekiwała na nadejście śmierci, nie stworzył by go tak pięknym.
Słyszeliście pojęcie femme fatale? Tak się właśnie czuję, gdy znowu coś mi się przytrafia. Jeszcze żebym rzeczywiście jakoś złośliwie to robiła, ale nie! Nawet jak Misiek postawi szklankę na kraju łóżka, to ja ją zbiję, rzucając się beztrosko na materac. To kot na mnie wskoczy w trakcie snu, ale to ja zrzucając kota, zrzucę też lampkę. Momentami jest to nawet śmieszne. Pamiętam nasz wspólny rejs, było zabawnie, gdy ćwiczyłam w porcie zeskakiwanie w klapkach z dziobu na ogloniony, śliski pomost, i kiedy straciłam równowagę, wymachując rękoma, jedną z nich przywaliłam prosto w krocze kolegi A. Jednakże nie było mi już do śmiechu, kiedy to szukając dyskretnego miejsca na siusiu, wpadłam w pidżamie po kolana w bagno, kiedy wyławiano mój but z jeziora, kiedy waliłam łbem w maszt, czy dostałam rozwolnienia w drodze powrotnej.
Kiedyś próbowałam być idealna, wszystko robiłam perfekcyjnie, byłam dystyngowana, chuda, zwinna. Lecz nawet wówczas to było tylko udawanie, bo jak coś miało się popsuć, to najpewniej w moich rękach. To mi się złamie mop, to mi szpinak wytryśnie poza kuchenkę, choćbym nie wiadomo jak była delikatna, czy uważna.
Misiek jest bardzo cierpliwy. Podziwiam go za to. Kiedy jakimś cudem wyspałam się na jego wyprasowanej koszuli, którą miał włożyć następnego dnia powiedział tylko: "dzięki kotek". Kiedy zwymiotowałam na jego narzędzia, zmartwił się jedynie moim stanem, ale w weekend jego cierpliwość przeszła ciężką próbę. Otóż poprosił mnie, abym skróciła mu włosy jego maszynką... Nie wiem jak to się stało... chyba ją jakoś przestawiłam niechcący, bo wygolił mi się łysy placek na środku jego głowy...
- Ko... kochanie? - zastanawiałam się, jak mu ładnie powiedzieć, że w 1 miejscu na głowie, ma krótsze włosy niż na klacie...ale chyba wyczuł, co się święci, bo wyskoczył, jak oparzony z wanny, by spojrzeć w lusterko.
- O kurwa.... - skwitował.
Oczywiście nie gniewał się długo i w drugiej chwili (z bólem ogolił się cały na łyso), już prosił, abym nigdzie nie wychodziła, została z nim, ale... jest mi głupio.
Nie potrafię zrozumieć, jakim cudem byłam dobra z akrobatyki, zgrabna, gibka, tańczyłam z pełną gracją, jakim cudem, potrafię skrawkiem węgla maznąć precyzyjnie piękny krajobraz, skoro na co dzień ciągle się potykam, tracę równowagę i wszystko leci mi z rąk. Niegdyś w moich notatkach nie było nawet jednego skreślenia, dziś zazwyczaj nawet nie wiem, gdzie są moje notatki. Większość to pewnie wina braku skupienia i nieuwagi, ciągle mam czymś zajętą głowę i przeskakuję z zajęcia na zajęcie, albo w ogóle najlepiej, jak wszystko robię na raz. Oczywiście te ważne rzeczy odkładam na ostatnią chwilę, a w ostatniej chwili zastanawiam się po prostu, co olać pierwsze. Dzisiejsza notka powstaje prawdopodobnie z faktu, iż dziś mam 2 egzaminy poprawkowe i powinnam się teraz uczyć.
Gdy patrzę ile marnuję czasu, a jak bardzo chciałabym poznać jeszcze więcej rzeczy, uczyć się, a co z tego wychodzi, to zaczyna brakować mi rygoru anoreksji. A kiedy, próbuję zrobić mostek i czuję jak ciało zamiast jedynie się zwijać, nakłada się na siebie, tworząc fałdki utrudniając zginanie - nie tylko rygoru mi z anoreksji brakuje. Różnica jest jedynie w tym, że za nic nie zmieniłabym tego życia, które mam na parę luźnych spodni i 5-tki na uczelni. Chciałabym jednak odzyskać nad nim kontrolę.