środa, 8 lutego 2012

Anorektyczny weganizm

Silniejsza osobowość - silniejsze cierpienie, straszniejsze upadki, większa amplituda przeżyć. Być silnym - to boli.— Anna Kamieńska
Miałam 16 lat, kiedy ze swoją przyjaciółką postanowiłyśmy przejść na wegetarianizm. Jechałyśmy właśnie na obóz taneczny i wiedziałyśmy, że zmiana diety wpłynie pozytywnie na nasz rozwój, bo kto to widział tańczyć z kotletem w żołądku? 

Zabrałyśmy się do tego dość pomysłowo. Najpierw zmiany poglądowe, oglądanie dokumentalnych filmów mających nam mięso obrzydzić (o traktowaniu zwierząt, o tym że mięso nie jest dokładnie czyszczone, o odświeżeniu szynek w supermarketach), a potem obóz i deklaracja innej diety, co miało nas odciąć od możliwości rezygnacji. Plan pierwsza klasa.

Moja przyjaciółka wyhaczyła, jednak okazję na ognisku i pękła. Ową kiełbaskę mocno potem odchorowała, co mnie dało dodatkowe siły. Czułam się silniejsza i wierniejsza swoim postanowieniom. Wiedziałam jednak już wtedy, że ludzie mnie obserwują i właściwie tylko liczą dni, ile ja wytrzymam.

Po powrocie, aby nie przegrać miałam już sensownie poukładany system moralny, taki, aby dorośli pozwolili nieletniej na dietę wedle jej przekonań. Przecież tu chodzi o dobro zwierząt, po co mam przyczyniać się do zabijania ich, skoro mogę żyć bez tego? Potem jednak zobaczyłam na filmie, jak traktują ryby przy i po wyłowieniu. Byłam przerażona tym okrucieństwem i zrozumiałam, że skoro mam pozostać wierna swoim przekonaniom, nie mogę robić wyjątków od reguł. Bo jak to nie jem mięsa, by nie zabijać, ale ryby się nie liczą, bo nie krzyczą? Kilka tygodni po obozie więc, przeszłam na weganizm.

Wtedy wydawało mi się, że chodzi tylko o światopogląd, nie zarejestrowałąm tego, że jakoś zaraz po zmianie diety zaczęłam odchodzić od kolejnych produktów, ćwiczyć, głodzić się. To był taki wstęp, początek do mojej choroby, w której jakiś cudzy głos zawsze mi mówił, co mi wolno jeść, a czego nie. Doszłam nawet do takiej wprawy w "nie wolno Ci", że mięso dla mnie było jak kwiat: ładnie pachnie, ale nie ma się odruchu zjedzenia go. 


W tym roku skończę 23 lata. Jestem już zdrowa, mam normalną wagę i jem wszystko. Prawie. Dalej nie tykam ryb, mięsa, jajek (ale jajek ze względów alergicznych). Moje otoczenie się już do tego przyzwyczaiło, choć wiele osób nadal zbyt dużo poświęca temu uwagi próbując mnie nawrócić. Wtedy zawsze zasłaniam się swoim światopoglądem, który stał się moją obroną, jest bardzo silny, ale i dziś czuję, że nie o niego tu chodzi.

Dziś miałam straszną chcicę na mięso, na szynkę, na kurczaka. Ile można żyć jedząc w kółko to samo, nie mając wyboru niemal w żadnej knajpie, wiedząc jak holendernie droga jest soja? Prawie poryczałam się w sklepie wiedząc, że to jest na wyciągnięcie ręki, ale zakaz jest silniejszy ode mnie. Chciałabym, kiedyś ukradkiem.... ale!

1. Wkurza mnie ilu ludzi, by wyśmiało wówczas mój wieloletni wysiłek. Chciałabym aby ludzie nie zauważyli tego, nie komentowali, bo wciąż czuję jakby patrzyli mi na ręce i pytali ile jeszcze wytrzymam. Zmieniło się to w jakąś walkę i udowadnianie, a ja nie zamierzam się poddać.

2. Mój światopogląd naprawdę jest już utrwalony. Nie umiałabym go wyrzucić do śmieci, ot tak.

3. To moja jedyna i najsilniejsza pozostałość po anoreksji. Zniosłam wszystko dzielnie, zaprzestanie rzygania, zaprzestanie głodówek, przytyłam 20 kg i udaję, że mi to pasuje, nie mam nawrotów. Jednakże dalej słyszę ten głos, który mówi mi, że skoro nie cofnęłam się do początku, w każdej chwili mogę wrócić,schudnąć. I powiem Wam, że naprawdę kilka kg, by się przydało mi zrzucić, ale nie umiem zrobić tego normalnie, ograniczając się, zdrowiej jedząc, ba! boję się, że zasmakowawszy w mięsie przytyłabym jeszcze bardziej... Więc jakby próbuję zostawić sobie chociaż jakąś furtkę, by nie użalać się nad tym jak wyglądam.

Ludzie zazwyczaj nie rozumieją anoreksji. Uważają, że wystarczy wbić coś takiej dziewczynie do głowy i już. A ja nie potrafię przed nikim szczerze się przyznać, że to właśnie o to chodzi. Nawet mój A. często podstawia mi na widelcu jakieś mięso, licząc,że odruchowo połknę. To dla niego zabawa, proste, banalne coś i gdy raz spróbowałam wziąć szynkę do ust, wyplułam i powiedziałam mu o tym, czułam, że jest mną rozczarowany, albo wścieka się, nie widząc, gdzie tu może być jakaś trudność. Pewnie nie umiałam mu tego lepiej przedstawić, aby poczuł tą blokadę, którą mam w głowie - szkoda.

Wiem już, że aby poczuć się wolną muszę nie tylko zwalczyć ten głos w głowie, ale i ludzi, dla których przez jakiś czas byłabym zapewne sensacją. To by podwoiło jeszcze moje wewnętrzne rozdarcie, więc na razie pozostawiam kwestię nierozwiązaną. Wydaje mi się także, że tu jest właśnie granica mojej choroby i nie potrafię na dzień dzisiejszy szczerze powiedzieć, że do niej nie wrócę. Nie teraz, to pewne, ale czy nigdy?

15 komentarzy:

  1. Nie bez przyczyny nazywa się anoreksję "chorobą", a ludzie, którzy uważają, że jest tak łatwo, powinni bardziej się wgłębić w świat anoreksji, myśli,uczuć, przekonań.

    Powiem szczerze, że nie znam świata anorektyczki, tylko z Twoich opowiadań. Ale dzięki nim zaczęłam troszkę inaczej na niego patrzeć, może trochę z innej perspektywy. Mimo to wiem, że nigdy nie będę w stanie powiedzieć "wiem co czujesz", bo jednak przy niektórych stanach psychicznych nie przeżywszy tego na własnej skórze człowiek nie jest w stanie współ-rozumieć drugą osobę.

    Odnoszę się też troszkę do tematu straty, której doświadczyłam. Dużo ludzi ma mi za złe, że nie otrząsnęłam się, że nie żyję pełnią życia, że nie tryskam radością z powodu mojej ciąży. A jest inaczej. Jestem szczęśliwa...przeszczęśliwa, ale rok temu zamieszkał we mnie ból...o którym pamiętam i nie chcę zapomnieć.

    Czas uczy nam z naszymi doświadczeniami żyć.

    OdpowiedzUsuń
  2. To nie od innych zależy jaka jest Twoje reakcja na własne słabości. Ty wybierasz, co jest dla Ciebie najlepsze i Ty ponosisz konsekwencje swojego wyboru. Czasem nam się wydaje, że jak tkwimy w swoim postanowieniu na przekór ludziom wokół, to jesteśmy silni, a tak naprawdę pokazujemy swoją słabość i zależność od opinii innych.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja przestałam jeść mięso mając lat... 11? 12? Do tej pory dziwię się, że moja rodzina na to nie zareagowała, chociaż, z drugiej strony, moja mama była jaroszem od czasu pierwszej ciąży, teraz jest wegetarianką (bo tak to wygląda u mnie - jarosz je mięso z ryb, wegetarianin żadnego), mój brat też parę lat próbował. Ja nie miałam najmniejszego problemu ze zmianą diety, zawsze zwierzaki były mi bliskie i do tej pory uważam, że można żyć nie zabijając ich i żyjąc z nimi w pełnej harmonii (wszak chyba wolałabym uniknąć sytuacji, w której wielki kurczak za pomocą siekiery pozbawia mnie głowy i patroszy...). Dzisiaj nie jem mięsa od prawie 10 lat (zupełnie nie przeszkadza mi to w ciągłym przybieraniu na wadze :P) i mam trochę podobnie do Ciebie. Czasem myślę, że gdybym jadła normalnie, byłoby mi łatwiej - i w knajpach i ze studenckimi obiadami... Czasem kiełbaski na grillu tak mi pięknie pachną, że nie umiem sobie wytłumaczyć, dlaczego właściwie sobie to zrobiłam. Kiedy przez chwilę myślę, że mogłabym zacząć znów jeść mięso, najpierw zaczynam czuć obrzydzenie - do jedzenia i do samej siebie, chwilę później zastanawiam się, jaką sensację by to wywołało. Samo wyobrażenie tych wszystkich komentarzy przyprawia mnie o chęć pozostania do końca życia na żarciu dla ptaków. Poza tym, mój wegetarianizm jest dla mnie powodem do dumy, jednym z niewielu. I to jedna z niewielu rzeczy, których się trzymam, właściwie bez wyrzeczeń. Może to jeszcze nie pasja, ale zawsze coś. Lubię nie jeść mięsa. I pewnie do tego nigdy nie wrócę. I będzie to jedyna rzecz, jakiej w życiu uda mi się dotrzymać. Chociaż tyle.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nigdy nie miałam anoreksji, ale całe życie się za mną wlecze. Każdy kto na mnie patrzy to zwykle reaguje "chodząca anoreksja". Pamiętam jak kiedyś w szkole koleżanka stwierdziła, że mam anoreksję i koniec, a to że mówię że nie to taki standard przecież. A ja po prostu jestem strasznie chuda. I zawsze byłam. A mięso lubię, bo wmawiam sobie, że może od niego jednak kiedyś przytyję. Ale nie lubię wielu rzeczy. A moi znajomi tego nie rozumieją. Wciskają mi czasem coś na siłę. A to bez sensu. Pamiętam też jak w domu zawsze mama kazała mi jeść kapuśniak, którego nienawidzę (nie toleruję kwaśnych rzeczy). Ile ja się wtedy napłakałam nad talerzem. No i jakoś przywykła do mojej wybredności jedzeniowej.
    Ale wierz mi nawet dla takiego mięsożercy jak ja, wypad ze znajomymi do pizzerii jest masakrą. Bo ja lubię z salami, inni wolą z czymś tam czego ja nie lubię. Ale kiełbaski z grila, najlepiej przypalone są...mmmm :D
    Każdy ma swoje widzimisie. Dopóki nie odbijają się one na zdrowiu, to nikomu nie powinno być nic do tego.
    Trzymaj się. :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Przede wszystkim nie powinno sie patrzeć na to co sądzą inni. Jesli masz ochotę na mieso to je zjedz, jesli nie to nie a to ze ktoś sie uczepi bo tyle lat nie jadlas miesa to niech sie lepiej sobą zajmie. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. z tą blokadą to chyba najgorsza sprawa. Coś, co dla nas wydaje się po prostu nie do przeskoczenia, dla innych nie jest żadnym problemem... no i próbują nam kłaść do głowy różne mądre słowa. Ale cóż z tego?
    gdyby to tak działało, sama byłabym w stanie zmienić całe swoje życie. A tu psikus. Niemniej jednak, mam nadzieję, że kiedyś uda Ci się pokonać wszystkie swoje zapory. Trzymam kciuki!

    hasło się pojawiło, bo byłam w naprawdę dużym dole i nie chciałam, żeby ktokolwiek czytał te głupoty, które wstawiałam. Właśnie z tego powodu, że spodziewałam się różnych mądrych słów albo pocieszeń... które żadnego skutku by nie odniosły.

    pozmieniało się trochę, to fakt. Spotkałam psychologa, od słowa do słowa opowiedziałam mu o swoim związku z P., o relacjach w domu... no i stwierdził, że konieczna jest terapia. Z tym, że on mieszka kawał drogi ode mnie i nie ma fizycznej możliwości, żeby to on ją przeprowadził [co prawda proponował mi Skype, ale boję? wstydzę? sama nie wiem, po prostu nie potrafię się odezwać do niego]. W końcu się przemogłam i powiedziałam o tym mamie, ona najpierw podeszła bardzo sceptycznie "przecież wszystko z tobą w porządku, jaka terapia?!", ale sama zaczęła zauważać, że jednak nie jest tak różowo. I się okazało, że nie ma u mnie w mieście żadnego psychologa. :) A do szkolnego się boję pójść, nie mam zaufania do tej babki.

    oprócz tego pojawił się pewien chłopak. Sytuacja jest strasznie skomplikowana, ale muszę przyznać, że dzięki niemu pierwszy raz odkąd odszedł ode mnie P. poczułam się szczęśliwa. Z tym, że u nas raz pod górkę, a raz z górki, trochę ciężko wszystko ogarnąć i w sumie nic konkretnego nie postanowiliśmy... Nie wiem, co to będzie. Zwłaszcza, że znów jestem w dole, a nie chcę z nim rozmawiać o P., więc się buduje taki mur między nami... Niezbyt ciekawe to wszystko.

    trzymaj się cieplutko, dużo uśmiechu Ci życzę! :*

    Potwór

    OdpowiedzUsuń
  7. wiesz, tu nie chodziło nawet o sam związek, raczej o pewne rzeczy z mojej przeszłości i ogólnie sytuacji, w jakiej się znajduję, które wpłynęły na mnie w ten a nie inny sposób. Gdybym przepracowała swoje "traumy" [traktuj to z przymrużeniem oka, brak mi lepszego słowa], pewnie też inaczej wyglądałaby moja relacja z P. I ogólnie relacje z ludźmi.

    terapię przez Internet zaproponował mi wtedy, kiedy mu powiedziałam, że u mnie najprawdopodobniej psychologa nie ma w pobliżu. Tak to jest, jak się mieszka na takim zadupiu. A sytuacja finansowa w najbliższym czasie mi raczej nie pozwoli szukać nikogo w innym mieście prywatnie...

    chujnia trochę. Ale jakoś przeżyję. Co mnie nie zabije, to mnie wkurwi, ale skórę będę miała grubszą. :)


    Potwór

    OdpowiedzUsuń
  8. WIesz, bardoz możliwe, wyjechana dziś jestem i pewnie dlatego mi się myślenie wyłącza, albo mam spięcia jakieś :P Gdybym tylko mogła to bym Ci pomogła, ale nie mam ani wiedzy ani specjalizacji w tym zakresie, powiedziec mogę tylko, że wspieram Cię całym serduchem ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ty masz prawo jeść co chcesz, każdy ma prawo to komentować a ty masz prawo mieć to w dupie. Trzymaj się może kiedyś się przełamiesz i zjesz tą szynkę..Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  10. Przez sześć lat byłam wegetarianką, przez dwa lata jadłam normalnie, choć tylko niektóre mięso, a od momentu praktyk znowu jestem wegetarianką. Widok wątróbki całej we krwi i jej przekładanie to spowodowało. Mam obrzydzenie, straszne... Tyle, że ja mam nadwagę, zamiast anoreksji....

    OdpowiedzUsuń
  11. Kochana masz prawo jeść co chcesz i kiedy chcesz... trzymam kciuki byś w końcu kiedyś przestała się tym przejmować : )

    OdpowiedzUsuń
  12. Znam okrutne traktowanie zwierząt, ale jednak nie umiałabym żyć bez mięsa. W sumie Cię podziwiam.
    A u mnie? Troszkę chaosu. Wariat narozrabiał, prawie się rozstaliśmy, chcę utrzeć nosa dziewczynie, która truje mu dupę, żeby mnie zdradził, w domu brak kasy i ojciec jakoś nie pomaga, czasami ma kiepskie momenty i boimy się, że wróci do nałogu. Ogólnie... bywa różnie. :)

    OdpowiedzUsuń
  13. muszę kiedyś popracować nad tym, co jest we mnie. Ale najgorsze jest to, że wiem, że sama sobie nie dam rady, a coś mnie w pewien sposób blokuje i nie potrafię sięgnąć po pomoc innej osoby. Mówię "tak, ja wiem, ja to zrobię, wiem, że sama nie jestem w stanie tego przeskoczyć", a przychodzi co do czego, to przybieram uśmiech numer 5 i "nie no, już jest lepiej, nie ma o czym gadać".
    głupie to.

    Potwór

    OdpowiedzUsuń
  14. A ja napiszę tylko jedno, nie przejmuj się ludźmi.
    3maj się, ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  15. Grunt, że dobrze się z tym czujesz:)

    OdpowiedzUsuń