środa, 18 grudnia 2013

Znowu święta

Zaskoczyło mnie, że mam aż tak wiernych czytelników no, no Kochani zachęciliście, by trochę poistnieć jeszcze tutaj.

Na razie pewnie i tak przeżywamy to samo co Wy - przygotowania świąteczne. W piątek jadę w góry, bo z matką nie pogodziłam się. Stwierdziłam, że nie uwierzę w ten jej powrót dopóki nie dorośnie, nie nauczy się utrzymywać i pracować ponad rok w jednym miejscu. Umówmy się mnie podrzuciła zaraz po porodzie babci, swojego psa podrzucała do schronisk, kota zostawiała ze swoim facetem albo nam, a do prac chodziła krócej, niż ich szukała. Wierzę, że mnie kocha, że to dla niej trudne, bo ma problemy, alkoholizm to nie przelewki no, ale w jej długotrwałą przemianę już nie. Nigdy nie była odpowiedzialna, znikała zawsze, kiedy coś jej nie pasowało i zlewała wszystkich, więc teraz mi trzeba czegoś więcej. Choć tęsknię. Wyjazd wiąże się też z tym, że świąt nie spędzę z moim Kochaniem :(. Standardowo pracuje. Jak świętowaliśmy tutaj to chociaż wpadał posiedzieć ze służbowym laptopem, ale tak no to cóż... To już nie będą piękne święta, choć z radością pakuję kolejne podarki dla bliskich. 

Pocieszam się faktem, że jak większość z Was wie, on jest prawosławny i ponownie zaprosił mnie na swoje święta 6 stycznia, lecz mimo że lubię ten czas, bo mam go całego dla siebie, a jego rodzice są nieziemscy (Pijemy razem, gramy w karty, żartujemy, bawimy się), to jakoś te drugie święta nie mają dla mnie żadnej magii. Sama nie wiem co to za dziwne uczucie zawsze ogarnia mnie w Wigilię, ale mam wrażenie,że jestem tam gdzie powinnam być, że to miejsce jest piękne, ludzie życzliwi, nagle wszystko zaczyna się doceniać i osiągam taki dziwny spokój i radość. Śmieszne bo jestem ateistką i podchodzę do tego bardziej z dystansem, jak do polskiej tradycji bardziej. Z kolei mój A. mówi, że nie czuje nic specjalnego. Ot żarcia więcej postawią... Ja się już miesiąc wcześniej cieszę, zastanawiam się co komu dać, śpiewam kolędy, wyglądam śniegu, choć zdecydowanie natura mogłaby wymyślać jakiś, który by się utrzymywał w temp powyżej zera. Może dlatego, że wciąż gdzieś tam we mnie mieszka dziecko, które cieszy się byle czym.A jak to z Wami jest?

Tymczasem jeszcze przeżywam swoją metamorfozę. O takie włoski mi ścięli:


Ale wyszło naprawdę fajnie, więc nie żałuję :) A skoro styczeń zaczynam publikacją w czasopiśmie to może mnie to zmotywuje by wystartować w przyszłym roku z większą werwą i coś w swoim życiu zmienić bardziej na stałe, by się bardziej zadowolić?

Na koniec życzę Wam Wesolutkich Świąt, by każdego z Was ogarnęła taka magia, jak mnie i każdy z Was spędził te święta z tym, kim chce. Odezwę się jakoś po ;)

środa, 11 grudnia 2013

Niezadowolona

Tak bardzo zaniedbałam tego bloga, że pewnie już i tak nikt nie czyta. Jakoś nie mam głowy do czytania innych, nie mam głowy do tego by swoje myśli przelać tutaj. Część z Was pisała mi na fb, że widziała mnie w telewizji. Pojawiałam się przez ponad tydzień i dziwnie mi z tym. Poszłam do telewizji chcąc pozbyć się kompleksów, a pojawiło się ich więcej, gdy zobaczyłam jak grubo wyszłam przed kamerą i jak na złość dalej mnie katują. Ktoś w necie znalazł moje zdjęcia i numer telefonu przy ogłoszeniu, że daję korepetycje. Zadzwonili, powiedzieli że nowa gazeta ich pojawia się w styczniu na rynku i szukają kogoś kto zareklamuje fryzury a ja mam ładne włosy, pasuje im moja twarz i chcą mnie za darmo ostrzyc, nawet w taki sposób jak chciałam, zrobić zdjęcia, a przed pojawieniem się pisemka podpisujemy umowę i dostaję wynagrodzenie za wykorzystanie wizerunku. Szok, niedowierzanie, zdziwienie. Dlaczego w momencie, kiedy wyglądam najgorzej nagle wszyscy coś chcą? Nie mogli się zgłosić kilka kilo temu?

Trochę zmotywowało mnie to do pracy nad sobą. Trochę zdołowało, że mimo tylu sukcesów wciąż siebie nie doceniam i chcę więcej i więcej. Nie mam nawet na kogo zwalić winę, jak się wytłumaczyć. Może nieobecna matka? Może ojciec co nie ma czasu/nie chce spotkać się po raz drugi? Może ciotka, która usłyszawszy o gazecie skrzywiła się tylko, że fryzjer przyjedzie do nas i kazała pilnować, aby nie wszedł w butach. Może fakt, że coraz więcej moich wad wyłazi na wierzch i nie umiem im zapobiec. Nie umiem sprzątać, nie umiem być cierpliwa i nie przerywać, jak domyślam się co ktoś chce mi powiedzieć, nie umiem być punktualna, nie umiem czasami wyczuć momentu do żartu i jestem chodzącą emocjonalną bombą. Za to mam same nieprzydatne umiejętności rozwinięte w połowie, jak pisanie wierszy, strategiczne myślenie przydające się w grze, wyczucie stylu, rysowanie, śpiewanie... Na co to moim przyjaciołom? Na co to przyszłej "pani domu"? Na co przyszłej żonie i matce? Psychologowi? To już nie ten etap, kiedy ważne są pochwały pani od plastyki. Tu zaczyna się dorosłość, która szepcze: zrób coś, by zostać artystą, albo zapomnij. Nie brałam lekcji śpiewu, nie brałam lekcji rysunku, nie wiem czy zechcą wydać moją powieść i w niemocy twórczej oczekuję na decyzję. Na decyzję, czy mam szansę razem z tymi nędznymi kartkami, czy zgniją w szufladzie, jak moje hobby. 

Nigdy nie polubiłam dorosłości. Zostało mi 1,5 roku studiów by złapać Pana Boga za nogę i nie wylądować na niskopłatnym etacie. Może i nie doceniam swoich sukcesów, ale jeśli krótka rola w serialu mnie nie uchroni przed 8 godzinną pracą za biurkiem to po prostu jakoś nie potrafię się nią długo cieszyć.

A od 27 przechodzę na ścisłą dietę. Ot co! A jak Wy żyjecie?