czwartek, 26 stycznia 2012

Anonimowość

Dziś niespodziewanie dostałam maila od starej znajomej, której bloga niegdyś, wiele lat temu odwiedzałam. Wtedy mój blog nosił nazwę: Destrukcyjna Perfekcja i opisywał całą historię mojej choroby, bo najzwyczajniej w świecie nie miałam komu się zwierzyć. Gdy wszystko się poukładało zniknęłam, by po jakimś czasie założyć ten pamiętnik. Lubię pisać, zawsze mam dużo do powiedzenia, więc czemu nie? Chciałam pisać w szczególności o procesach psychicznych, chciałam siebie podawać jedynie za przykład, by ludzie mogli się czegoś dowiedzieć i mieli jakieś odniesienie. Dlatego łatwo było mi wkleić swoje zdjęcie - przecież w internecie i tak się nic nie ukryje, a  jeśli już mówiłam o sobie, to o swoim szczęściu.  Więc czego tu się wstydzić?

Dziś w napływie nostalgicznych uczuć, zajrzałam na stary dziennik. Tak, wciąż gdzieś tam w internecie istnieje. Aktualizuję go, aby nie zniknął, bo jest w nim wszystko, co przeżyłam w pewnym okresie, co jest dla mnie cenne. Zrozumiałam wtedy, że brakuje mi tej szczerości, którą tam zostawiłam, a której poprzez publikację zdjęć, mogące być przez kogoś niepożądanego znalezione w każdej chwili  - zabroniłam sobie tutaj. Owszem każdy może mnie znaleźć po numerze IP, po profilu, oczekując, że odpiszę na maila, jednakże jest coś takiego, jak poczucie anonimowości, którą jakby tu zatraciłam. Prawdopodobnie pousuwam niepożądane zdjęcia, albo ocenzuruję twarze, albo wprowadzę hasła do tamtych notek - sama nie wiem jeszcze. Z bloga nie chce mi się raczej przeprowadzać.


Owszem dalej chcę w wolnej chwili napisać coś ambitnego, mam nawet kilka pomysłów na tematy, ale po przemyśleniu i sentymentalnym spojrzeniu wstecz, uważam, że osoba, która przeżyła co ja, może mieć do powiedzenia, nieco więcej niż kilka żartów, czy ogólnie wiadomą teorię.

Długo nie mogłam się zdecydować, jak ma ten nowy blog właściwie wyglądać. Oglądałam ich wiele, jedne strasznie prywatne, inne pozabezpieczane hasłami, a jednak o niczym. Wiele skrajności, wiele myśli. Czas pokazać właściwą siebie, a ta bynajmniej nie istnieje na zdjęciach. Skoro już piszę i chyba tylko jedna znajoma wie, że ja to ja i jestem tutaj - warto z tego skorzystać :).

A Wy jakie macie podejście do blogów?

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Czułość

Świat bez miłości jest martwym światem i zawsze przychodzi godzina, kiedy człowiek zmęczony błaga o twarz jakiejś istoty i o serce olśnione czułością. — Albert Camus
- Zbiłam szklankę z ostatnią colą to pójdę po picie. Sprzątnijcie, a ja zaraz wracam.
- Jesteś pewna? - spytał mnie mój A. z troską w głosie.
- No jasne, jest jeszcze wcześnie, mam ochotę się przejść i jeszcze trochę upić, więc dokupię przy okazji wódki.
- Ale na pewno? Może pójść z Tobą?
Zapewniwszy po raz kolejny, że sobie poradzę, że jestem dorosła i jest dopiero 22, a sklep jest o rzut beretem, wyszłam z jego pieniędzmi (bo to ujma, jakbym zapłaciła za coś sama, chyba). Chętnie oderwałam się od rzeczywistości, padał śnieg, na dworze było ślicznie. Przestraszyłam się, jakiś pijanych, krzyczących kolesi, przyspieszyłam, ale nie gonili mnie, więc na luzie już wracałam do A. 
Telefon:
- Gdzie jesteś? Wszystko w porządku? - moje Kochanie jednak długo nie wytrzymało. Wiedziałam, że ma wyrzuty sumienia, że puścił mnie samą.
- No tak, już wracam
- Co taka zdyszana? Stało się coś?
- No nie ale wzięłam kilka rzeczy więcej, więc mi ciężko, a musiałam przyspieszyć, bo jacyś kolesie...
- Stój gdzie jesteś zaraz będę!
- Misiek nic mi nie jest, naprawdę... Zaraz będę.
Rozłączyłam się, wróciłam do domu, a Misiek siedział już na ganku czatując na mnie. Za nim już schodził, jego współlokator J:
- To kogo bijemy? Jak się ubiorę jeszcze ich dogonimy!

Z J. łączą mnie dziwne relacje. Na co dzień traktuje mnie, jak siostrę, ale po pijaku zaczyna się zachowywać niestosownie, powtarzając, czego to by nie chciał, gdybym nie była dziewczyną jego najlepszego kumpla. Aczkolwiek te momenty zazwyczaj olewam. Pijani dziwne rzeczy gadają/robią, więc nie wnikam,czy mu się chce (wiadomo czego), więc bredzi, czy jest szczery. 

Ta sytuacja pokazuje troskę, jaką jestem otoczona. Niby chłopcy momentami zachowują się, jak małe dzieci (o  2 w nocy ściągnęli śnieg z dachu i zaczęli się rzucać śniegiem i lepić bałwana w przedpokoju), a jednak jak zgłodniałam, J. naznosił mi przekąsek, po czym jak zasnęłam u niego, przytulił i zaniósł na rękach do pokoju A. Ten oczywiście zajął się mną jeszcze lepiej i czulej.

Mogę przywołać wiele sytuacji, niektóre śmieszne, niektóre wzruszające, jak A. pokazał, jak dba o mnie. Pamiętam, jak zwymiotowałam na jego narzędzia pijana, i nic nie powiedział, tylko rozebrał, zaniósł do wanny, wykąpał, ubrał, okrył. Pamiętam, jak kochaliśmy się w zimnym miejscu i zamiast się skupić na rozkoszy pilnował, aby nie spadła ze mnie kołdra. Albo jak miałam gorączkę i cała się trzęsłam -tulił mnie całą noc. Pamiętam też jak byłam cała obolała, ale chcąc seksu zaczęłam grę wstępną. Skrzywiłam się pod, którymś z jego dotknięć, a ten prawie się popłakał, że sprawił mi ból.

Na co dzień nie jest za słodki. Uwielbia mi dopiec, pojechać, razem z J., rzuca złośliwości. Jednakże, jak tylko coś mnie boli, albo coś mi grozi, zaraz jest przy mnie i czuwa. Odnoszę wtedy wrażenie, że przejmuje się moim cierpieniem bardziej niż ja. Za nic w świecie nie oddałabym, ani jednego buziaka w czoło, czy czubek nosa, ani jego ciepłych ramion. Oto ja! Sierota, która znalazła w końcu dla siebie dom.


Ludzie często zadowalają się samą namiętnością w związku. Czując siły pociąg do kogoś, nie tylko seksualny, nie zwracają uwagi na resztę. Mózg wytwarza uzależniające substancje - jesteśmy w sidłach zauroczenia i koniec. Nie myślimy racjonalnie, więc nie możemy skorygować swojego wyboru, zauważyć wad partnera, więc wystawiamy się na bolesne rozczarowania - dobrowolnie.

Ponoć są tylko 3, lub aż, gdy jesteśmy w sidłach namiętności, warunki, które spełnione mogą uchronić nas przed niewiernością drugiego, czy przed rozpadem związku. 

1) namiętność - są to b. silne emocje, często sprzeczne, jest to złość, ale i pożądanie, czy tęsknota; niestety bardzo szybko się w związku wypala, przez, co ludzie zaczynają szukać ekscytacji w innych ramionach

2) intymność - rośnie wraz z długością związku. Jest to zaufanie, wzajemne poznanie siebie nawet w najobskurniejszych sytuacjach.

3) zaangażowanie - jedyna świadoma czynność, dzięki której podejmujemy wybór nad wkładaniem wysiłku w dany związek. Wybór ten podejmujemy codziennie! Nie ma urlopu!

Zastanawia mnie, jak to jest, że ja, bez żadnych wzorców trafiłam na loterii faceta, który np. ma ochotę tylko mnie pieścić, rezygnując ze swojej przyjemności. A niektórzy z dobrych domów powybierają sobie, jakieś patologie, którym często gęsto chodzi tylko o seks. Nawet taki J. - do rany przyłóż, interesownie, czy nie. Czuję się bezpieczna i szczęśliwa.

Przeraża mnie jednak, że problemy z jakimi ludzie trafiają na moje forum psychologiczne, to głównie w miłości i związku i, że wielu z tych ludzi, którzy nawet jak już coś sobie poukładają - wraca do nas. Ich problemem nie są tylko zbyt pochopne śluby, dzieci, ale mylenie namiętności z intymnością. Odnoszę wrażenie, że wielu nie umie ich definiować i odróżniać, albo nie ma świadomości, że obie są potrzebne. Facet jest kochany, bo poprzytula przed seksem i potrzyma za rękę na mieście (zwykle facetów tematy się tyczą). Albo podejście: "tak, jesteśmy razem, nie on/ona nie wie o niczym, bo po co? mam kumpli/przyjaciółki, jej/jemu też mam się zwierzać? jak to?".

Według mnie związek bez przyjaźni jest bardzo narażony na rozpad. A Wy? Jak uważacie? Jak jest u Was? Co dominuje, czego brakuje? W jakim wykonaniu, Wy dostajecie czułość?

czwartek, 12 stycznia 2012

Jest jeszcze ktoś...

Szaleństwo to niemożność przekazania swoich myśli. Trochę tak, jakbyś znalazła się w obcym kraju - widzisz wszystko, pojmujesz, co się wokół ciebie dzieje, ale nie potrafisz się porozumieć i uzyskać znikąd pomocy, bo nie mówisz językiem tubylców.

- Każdy z nas czuł to kiedyś.
- Bo wszyscy, w taki czy inny sposób jesteśmy szaleni. — Paulo Coelho
Nazywa się M., przeżył to, co ja, z zaburzeniami, takimi jak moje, równie niechciany, wylądował w miejscu, gdzie ja, gdzie się poznaliśmy. Byliśmy do siebie tak podobni, że nie potrzebowaliśmy słów, by się rozumieć. Ten język znali tylko nieszczęśliwi, niewiedzący, co zrobić z życiem. Ja po próbie "S", z anoreksją, on po 5 próbach "S", z alkoholizmem. Mało kto jest również w stanie zrozumieć, jak to jest być w tym miejscu, jak to jest być normalnym, jedynie szukającym pomocy, pośród tych, co się wieszają, krzyczą, czy widzą demony. Czułam z nim ten związek, coś głębokiego i gdy w przypływie gorszej chwili przytulił, wiedziałam już, że coś jest na rzeczy. Nie byłam wtedy jeszcze zdolna do miłości. W mojej głowie szalała jedynie wizja perfekcji, schudnięcia kolejnych kg i tej tęsknoty do życia sprzed choroby. Jemu jednak tak bardzo zależało... Powiedziałam: spróbujmy. 

Było cudnie. Nie kochałam, on o tym wiedział, rozumiał, do niczego nie zmuszał. Bawiliśmy się, żartowaliśmy, nosił mnie na rękach, zjadał moje posiłki i planowaliśmy, co zrobimy po wyjściu na wolność.

Nie wiem nawet kiedy zorientowałam się, jaka jest między nami przepaść. Ja wyszłam, jak najszybciej się dało, on wolał zostać, jak najdłużej, wielokrotnie datę wyjścia oddalając. Ja kończyłam kolejne studium i zaczynałam studia, on nie miał pracy, ani nawet ukończonego liceum. Ja chciałam żyć, mimo swoich załamań i wahań nastroju, jemu wszystko było obojętne. Uciekał przed problemami do kieliszka. Kiedy w końcu wyszedł ze szpitala, narozrabiał po alkoholu i znów się w szpitalu schronił. Nie chciałam już odwiedzać tego miejsca, więc przestaliśmy się widywać. Myślałam, że to go zmotywuje, że zechce wyjść i stawić czoło życiu. Myliłam się. Twierdził, że kocha, a nie było go przy mnie. Ze wszystkim męczyłam się sama, nie miałam w nim oparcia, bo ciągle jemu trzeba było pomagać, na co wówczas nie miałam siły. Leki ledwie stabilizowały mój nastrój, a ciężko było z kimś usiąść i porozmawiać o tym wszystkim, co przeżyłam. Z ludźmi, mającymi te proste, miłe problemy, nie miałam przecież zbyt wiele wspólnego. Czułam się, jakbym stała między dwoma światami. M. należał do tego gorszego, ale też do tego, który rozumiałam, a mój ukochany A. do tego lepszego, w którym chciałam zostać.

(super analogia: ja spadam na dno, wypychają mnie ludzie, a on tonie dalej)

Kiedy M.się zapijał, nie miałam z nim kontaktu. Nie wiedziałam nawet, jak mu powiedzieć, że zrywam, że się zakochałam, że moje serce w końcu zaczęło bić! Zrobiłam więc to nieelegancko - smsem. Gdy go odebrał w końcu stwierdził tylko, że ok. A potem zaczął się dramatycznie staczać w dół. Jakieś wyroki w zawieszeniu, utrata pracy, jednej, drugiej. Mi nic nie mówił, ale jego kumpel, który z nim mieszkał dorwał kiedyś mój numer i wyrzucił mi, że narobiłam mu nadziei, że on ciągle do mnie wzdycha, że jestem okrutna i że nawet nasze przyjacielskie spotkania, fakt, że mu pomagam, daje mu nadzieję, na to, że do niego wrócę. Sam M. po kilku głębszych potrafił błagać mnie, bym zostawiła swojego A., bym dała mu kolejną szansę, al nie uległam. Potrafił mnie zaszantażować, potrafił dzwonić późno w nocy. Mój A. nie polubił go zbytnio przez te cyrki. Długo mu zajęło pogodzenie się z tym, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, choć dalej czuję się przez niego kochana...

Nie czułam się winna stanu M., rzecz jasna. Dobrze wiem, że jak jest alkohol = brak miejsca na inne relacje. Dałam mu przecież szansę, zmarnował. Jestem czysta. Tylko gdzieś tam w środku czuję straszną potrzebę, aby się nim zaopiekować. Niestety faktów nie wymażę. Mnie uleczyła miłość, a skoro on miał tak bardzo zbliżoną historię do mojej, to co by się stało, gdybym rzeczywiście go pokochała? Co by było gdybym umiała go wesprzeć, częściej odwiedzała w szpitalu, a nie zostawiała samemu sobie, dążąc do zupełnie innych celów? Wiem, nie mam władzy nad własnym sercem, wiem też, że oboje tak zaburzeni nie mielibyśmy szans, żyć bez katastrof, które sami potrafiliśmy sobie stwarzać. Jednakże tak bardzo bym chciała, aby czuł się potrzebny i kochany przez kogoś, aby ktoś dał mu coś, czego ja nie mogłam...

Pewnego dnia M. zniknął bez śladu. Nie był złym chłopakiem i gdy nie pił, był naprawdę cudownym człowiekiem, więc w pewnym momencie zatęskniłam, ale nijak nie umiałam do niego dotrzeć. niedawno dopiero dodzwoniłam się do jego babci, która przekazała mi, że M. jest w... więzieniu. Po pijaku zniszczył komuś auto, odwiesili mu wszystkie podobne wyroki i jak jego adwokat go nie wybroni w celi oprócz tych 8 miesięcy, które już odsiedział, będzie musiał spędzić jeszcze kolejne 2 lata. To nie jest miejsce dla niego. Ma 26 lat i co? Zamiast na leczenie wysłali go do miejsca, gdzie ma się zadawać z kryminalistami? Raz wjechał w szlaban, raz rozwalił komuś samochód, raz nie miał po prostu kasy na odszkodowanie. Mieszkał sam, nie ma prócz babci nikogo, a bez wykształcenia jedynie sprzątał.Z czego miał zapłacić?

Rozumiem, każdy musi ponosić konsekwencje swoich czynów, ale M. miał dobraną już cudowną terapię, chciał się leczyć, dlaczego jego konsekwencje mają być takie same, jak tego kto kradł, bił, krzywdził? Tego nie mogę zrozumieć... Do liceum dla dorosłych się nawet zapisał! Jego mama piła z nim w ciąży, jest obciążony genami, ale chce nad sobą pracować, bo w końcu po, którymś tam szpitalu wyprowadzili go z depresji. Kto by jednak nie miał depresji, będąc tak bardzo samotnym... Wkurza mnie, że nie dostał swojej szansy. Wkurza, że to mogłam być ja... może nie w więzieniu, ale mogłabym umierać w jakimś szpitalu. Bo to nie terapia, którą dziś skończyłam, nie leki, ani hospitalizacja uratowała mnie od zguby, a ta czuła, piękna miłość. To A. nauczył mnie szanować własne ciało, to A. je wielbił pokazując jak wiele jest warte, to A. nauczył mnie jeść normalnie, przebywać z ludźmi. Dał mi ciepło ojca, czułość i troskę matki i zainteresowanie mężczyzny. Był cierpliwy, gdy wybuchałam płaczem, pozwolił mi dorastać pod swoim okiem, bym w końcu stała się jego kobietą.

M. nie zna miłości matki, ani ojca, ani nawet dziewczyny. M. jest sam, mieszkał samotnie już chyba przed pełnoletnością. Żałuję, że nie mogłam go pokochać, żałuję, że upadł tak nisko. Dziwnie się czuję pisząc do niego listy i na pytania co u mnie pisać, jaka jestem szczęśliwa. Gryzę się w język, dawkuję wrażenia, bo mam głębokie poczucie niesprawiedliwości ;/.

środa, 4 stycznia 2012

New Year 2012

Nawet jeśli czasem trochę się skarżę - mówiło serce - to tylko dlatego, że jestem sercem ludzkim, a one są właśnie takie. Obawiają się sięgnąć po swoje najwyższe marzenia, ponieważ wydaje im się że nie są ich godne, albo że nigdy im się to nie uda. My, serca, umieramy na samą myśl o miłościach, które przepadły na zawsze, o chwilach, które mogły być piękne, a nie były, o skarbach, które mogły być odkryte, ale pozostają na zawsze niewidoczne pod piaskiem. Gdy tak się dzieje, zawsze na koniec cierpimy straszliwe męki.- Paulo Coelho

Sylwester:
 - A jak będzie po ślubie? - spytał mnie, a moje serce na chwilę zamarło. Nie mogłam jednak okazać, jak bardzo bym chciała, by w końcu uklęknął przede mną i powiedział, że chce mnie na zawsze. Niech sam do tego dotrze, w swoim czasie.
- Po ślubie Kochanie - zaczęłam - to będę Cię rozpieszczać, dbać o Ciebie, dom, gotować obiadki...
- Taaaaa, jasne, już to widzę. Będziesz znów latać z miejsca w miejsce, żeby się rozwijać. Gdzie tam ja!
- Misiek... toć o weekendach mówiłam!
Śmialiśmy się długo, rozmawialiśmy do 5. A ja tuliłam się do niego i tuliłam, bo...
- Co się tak do mnie kleisz dziś nagle?
- Żeby cały rok był taki ^^.

Mówiłam coś o tym, że ten rok nie może być już lepszy?
BZDURA! Gdy tylko Misiek pojawił się o 22 w Sylwestra na imprezie, a potem żadna chrzaniona awaria nie zepsuła nam tego szczęścia wiedziałam już, że to dobry omen. Sąsiedzi popuszczali petardy, a właściwie ich część, bo reszta im wybuchła w chodniku i trzeba było uciekać. Standardowo popiliśmy, pojedliśmy, a ja z Miśkiem po***** xD.

 Następnego dnia nie miałam nawet kaca, mimo że sporo wypiłam i czułam się jakbym dostała kopa energii. Zrobiłam tyle rzeczy, że nawet nie wiem kiedy i jak. Nie wiem skąd to uczucie, uczucie, że wydarzy się coś niesamowitego...
W takim razie zamawiam zaręczyny, 2 zdane sesje bez poprawek, stypendium w sumie też się przyda, jakiś sukcesik po drodze może? Wam również życzę pozytywnych niespodzianek ;)

W międzyczasie powstały jeszcze 2 ciekawe historie w moim życiu, ale to jak będę mieć więcej czasu opowiem. Tymczasem za tydzień zaczynają się zaliczenia fakultetów, potem dwie sesje.... Pora się brać. Dlatego też rzadziej do Was zaglądam, za co przepraszam i odpokutuję!