sobota, 26 listopada 2011

On

 O miłości wiemy niewiele. Z miłością jest jak z gruszką. Gruszka jest słodka i ma kształt. Spróbuj zdefiniować kształt gruszki. — Andrzej Sapkowski
- Cały dzień wczoraj nic nie jadłaś! Wracasz do swoich starych nawyków? - spytał mój A. z wściekłością.
Anorektyczką jest się do końca życia. I tak miałam szczęście, bo nie dość, że żyję, jestem zdrowa, to zazwyczaj już nie myślę o tym, co biorę do ust. Nie jem mięsa, ani ryb - koniec. Cała moja pozostałość po chorobie.
- Dobrze wiesz, że miałam ostatnio doła, teraz jeszcze popsuł mi się laptop, który jest dla mnie niezbędny. Jak mam doła tracę apetyt, to nic groźnego, przejdzie mi. Nie musisz się martwić - odpowiadam.
- A kto ma się martwić o ciebie, jak nie ja? Nie mogę patrzeć, jak się krzywdzisz i zrobię wszystko byś tego nie robiła, nawet jeśli mam potem zostać tym złym!

Wzruszył mnie, więc zmusiłam się do zjedzenia śniadania, w końcu w głowie nie siedziała mi jakaś obsesja, nie było to awykonalne. Cieszyłam się, że ktoś tak o mnie dba. 
A 4 dni później, Misiek wpadł do mnie niespodzianie i dał... nowego laptopa.
- Miało być na gwiazdkę, ale...

Popłakałam się ze szczęścia.Nie mamy zbyt dobrej sytuacji finansowej, więc nie chcę myśleć ile go to kosztowało. To jest chyba właśnie miłość.Gdy ktoś się martwi, gdy ktoś daje coś drugiemu, sam nie mając, gdy można zawsze na kogoś liczyć, ale...

Zaskakuje mnie, gdy ludzie wokół mówią nam, że nie zachowujemy się, jak para i ta opinia jest tak powszechna, że aż się prosi o zdefiniowanie tego słowa. Fakt, nie zawsze chodzimy objęci, czy za rączkę. Często idziemy po prostu obok siebie. Nie "liżemy się" w miejscach publicznych, nie mówimy sobie słodkich słówek, co minutę. Nie dostaję miłosnych smsów, na dzień dobry, czy dobranoc, a A. nigdy nie ustawił nam świeczek wokół łóżka. Nie chodzimy do kina, ani teatru, bo szkoda nam kasy, czasem na jakiś koncert, gdzie Misiek stawia mi drinki słowami:
- Jakiegoś wymyślnego drinka dla mojej kobiety poproszę!
i nigdy nie spojrzał na inną. Zawsze tańczy ze mną, całując moje dłonie, po każdej piosence.

Jeśli A. chce gdzieś pojechać, gdzie ja niekoniecznie reflektuję, puszczam go samego. Niech jedzie,chcę tylko potem spędzić z nim więcej czasu, by odrobić tęsknotę. Nigdy nie dostałam bukietu kwiatów. Różę czasem, tylko na specjalne okazje. Teraz mam jeszcze tak beznadziejnie ułożone zajęcia, że nie widujemy się prawie w ogóle w tygodniu, więc rozumiem, że dla kogoś kto musi mieć swoją drugą połówkę codziennie, może być to dziwne. 


Są 2 podejścia. Starsi ludzie mówią mi, że brak cukierkowych ach i ochów, powoduje, że nie zasłodzimy siebie, że nasz związek będzie dłuższy, że nam się nie znudzi i że ważniejsza od namiętności jest intymność, którą rozwijamy (zresztą tak też twierdzą psycholodzy, bo każda namiętność się z czasem wypala). Inni, zazwyczaj moje znajome, chwalące się, co to ich facet dla nich nie zrobił, krytykują nas, wmawiają mi, że on mnie nie kocha i...choć to głupie, czasem udaje się im zasiać w mym sercu wątpliwość.

Potem jednak, przyjeżdżam do niego na weekend, on mówi mi, jaka jestem głupia, całuje w czoło i tuli przez całą noc. Pokazuje, że kupił wszystko co lubię, że zawsze mu się podobam, troszczy się, jak tylko na mojej twarzy nie ma uśmiechu. Nie kłócimy się już prawie wcale, docieranie się mamy za sobą, a przed nami kolejne święta, podczas gdy co rusz słyszę, jak jedna z tych chwalipięt przeżywa rozstanie.
- Codziennie dostawałam kwiaty! Skąd mogłam wiedzieć!  A ten dupek mnie po prostu zdradzał.

Nie cierpię nieszczęśliwych miłości, strasznie mi się przykro wtedy robi, bo wyobrażam sobie od razu, co by było, gdybym straciła Miśka. Znamy się od 5 lat, od 2 jesteśmy razem... jestem do niego przywiązana, jak cholera! Z drugiej strony te, mające romantyków, nawet po rozstaniu mają wiele szalonych, cudownych wspomnień. Ja mam tylko życie i wiecie, co? Nie mam pojęcia, co lepsze, ale to zwykłe życie mi chyba wystarcza.

wtorek, 22 listopada 2011

Piękno

Zarówno Kazue, jak i jej ojciec nie potrafili pogodzić się z tym, że może istnieć ktoś z większym potencjałem intelektualnym niż oni. A Kazue nigdy nie pogodziła się z tym, że jeśli kobiety są obdarzone takimi samymi zdolnościami, to zawsze ta piękna będzie odnosić większe sukcesy. Natsuo Kirino
Cóż... kwintesencją tamtej notki była umiejętność prowadzenia dyskusji, ale wiele osób odnosiło się do wyglądu, więc stwierdziłam, że skoro temat ten, jest tak pożądany, warto go poruszyć, tym razem w pełni obrazując własne stanowisko. 

Dziewczyna, z którą prowadziłam dyskusję jest z filologii polskiej, którą również studiuję. Na wydziale panuje tam spora tolerancja, aczkolwiek na psychologii obserwuję już czasami patologie (czasem muszę się poważnie zastanowić, czy osoba obok nie ma na sobie pidżamy) i chciałam porównać wrażenia. 

Efekt halo - polega na przypisywaniu ludziom cech na podstawie wyglądu. Rozróżnia się dwa rodzaje: 
  • efekt aureoli - gdy ktoś wygląda w naszej ocenie "ładnie", przypisujemy mu cechy pozytywne
  • szatański efekt halo/ efekt golema - gdy ktoś wygląda dla nas nieestetycznie, przypisujemy mu cechy negatywne.
Niezależnie od mojego zdania na temat wyglądu, że powinno się go omijać w swojej ocenie, nie zaprzeczę istnieniu tych efektów. Poza tym człowiek lubi zbierać informacje od razu, nie czeka z oceną na głębsze poznanie. Poza tym na jakiejś podstawie musi wybrać tych, do których chce się zbliżyć/podejść. Nie mamy rentgena osobowości, a gdy trzeba podjąć jakąś decyzję, co do osoby - nie znając jej, kierujemy się tym co mamy, czyli tym, co widzimy.


Można też wyciągać wnioski na logikę. Nie przypadkowo utarło się, że osoby otyłe są ciepłe i otwarte. Słodycze dostarczają przecież mnóstwo endorfin (hormony szczęścia), a człowiek szczęśliwy, to człowiek przyjazny, zaś jedząca słodkości w nadmiarze osoba, raczej szczupła nie jest. Na odwrót z kolei z osobami nadmiernie chudymi. Przypisuje się im tendencje nadmiernej kontroli i w jedzeniu, i w życiu.

Wiadomo też, że osobę mającą zielone włosy, jaskrawy płaszcz i paznokcie, każdy w innym kolorze, nie nazwiemy osobą elegancką, uporządkowaną i układną, tylko raczej szaloną i zakręconą. Różową landrynkę można posądzić o infantylność, czarnego metala o buńczuczność.

Jednakże nawet w, na pierwszy rzut oka, oczywistych stwierdzeniach trzeba zachować dystans. Otyły ktoś może być po prostu chory, chudzielec mieć figurę zapisaną w genach, a zielonowłosy mógł dokonać niefortunnego farbowania, w którym kolor jest zwykła pomyłką.

Czemu więc takie ewenementy chodzą po moim wydziale psychologii? Wydaje mi się, że: 
  • część chce pokazać, że pierwsze wrażenie zostanie zmiecione pod dywan ich urzekającą osobowością i nie jest najważniejsze
  • druga część ma nadzieję, że skoro wszyscy wokół zdają sobie z tego sprawę, to nie będzie ich oceniać
  • a reszta - czyli znaczna większość - ma na to po prostu wyjebane.
Ludzie lubią się zmieniać, lubią ładnie się prezentować, szczególnie Ci, którzy chcą, by obcy wyciągali na ich temat pozytywne wnioski. Społeczeństwo lubuje się w pięknie. Jesteśmy rasą, która wymyśliła modę, która stworzyła modelki... Dla każdego jednak piękno jest czymś innym i przeraża mnie, gdy ludzie zaczynają je przez media kojarzyć jako osoby umalowane i chude. Dla jednych bowiem skończy się to narzekaniem, dla innych zrzuceniem kilku kg, efektem jo-jo i kolejną walką, a dla jeszcze innych (choć to przyczyna pośrednia) zaburzeniami odżywiania. 

Bo ciężko nie zwariować w świecie, gdzie wyrzucają piękną i szczupłą kobietę z TOP MODEL, bo nie mieści się w rozmiar zero, w świecie, gdzie coraz mniejsze ubrania opatrzone są wysokimi rozmiarami (ostatnio ledwo zmieściłam się w szorty L, mimo, że zazwyczaj mam rozmiar S), i w świecie, w którym większość daje na to przyzwolenie.


Ja niestety zwariowałam i musiałam przez to przejść... Choć ani razu nie zrobiłam sobie zdjęcia, gdy już byłam naprawdę chuda. Ciekawe, nie?

czwartek, 17 listopada 2011

Swary

Kłótnie nie mają sensu, jeśli nie uczą nas jak unikać nowych zatargów.
W drodze powrotnej rozmawiałam z kumpelą ze studiów na temat swobody ubioru wśród kobiet. Mówiłyśmy, że każdy ma prawo wyglądać, jak chce - wiadomo, że to nie nasza sprawa - ale też nie omijałyśmy wątku mówiącym o tym, co nam się podoba, a co nie. Takie tam ploty. Gdy rozmowa zeszła na temat "plastików" i jasno zaznaczyłyśmy, że sztuczny wygląd, gruba tapeta wygląda nieestetycznie, podeszła do nas inna dziewczyna stojąca dotychczas gdzieś z boku.
- Słyszałam przez przypadek waszą rozmowę. Mogę się wtrącić? Otóż ja uważam, że wygląd pokazuje naszą osobowość, ale kobieta musi wyglądać, jak kobieta!
- A jeśli ona ma męską osobowość? - spytałam próbując ją zagiąć.
- Noooo - zawahała się - ale jakoś wyglądać trzeba! Szczególnie na świętach, czy egzaminach, ja ostatnio po ustnym egzaminie usłyszałam, że ładnie wyglądam. To na pewno pokazuje podejście człowieka.
- Cóż... ja komplementem na ustnym, bym się nie chwaliła - powiedziała moja koleżanka. - Liczy się wiedza wówczas, nie wygląd.
- A czy ja mówię, że zdałam, dzięki wyglądowi? Po prostu ludzie na Ciebie inaczej patrzą, zawsze dobry wygląd jest na plus.
Dziewczyna urwała rozmowę, bo musiała wysiąść.
- Pewnie poczuła się obgadywana, bo była wymalowana, jak na Sylwestra. - rzuciła moja koleżanka
- Ja tam ją szanuję za odwagę wypowiedzenia swojego zdania. - skończyłam dyskusję.
Grunt to umieć się dogadać.


No właśnie - dogadać się. Czasem zwierzaki umieją to lepiej.

Wiedziałam, że nie dla wszystkich będę poruszać proste i lekkie tematy. Byłam przygotowana na jakąś dyskusję, udowadnianie, że nie mam racji, na używanie argumentów za i przeciw. Miała jednak miejsce przykra sytuacja, bo od jednej anonimowej osoby dostałam komentarze, w których znalazłam oskarżenia i wyzwiska (jak to się powtórzy pewnie włączę funkcję zatwierdzania komentarzy). Próbowałam wyjaśnić sytuację, odwołując się do napisanego przeze mnie wcześniej tekstu. Zaznaczałam w nim wyraźnie, że internetowych znajomych oceniać nie będę, bo nie mam szans ich poznać, chciałam jednak ostrzec wszystkich pewną obserwacją z życia. Mimo to ktoś poczuł się dotknięty, możliwe, że opis idealnie do niego pasował i sam się utożsamił z sytuacją, ale... no netykieta jakaś obowiązuje.

Nie tylko ja stykam się z takim problemem. Ludzie opisujący trudne kwestie, choćby własne życie osobiste bywają wyśmiewani, obrażani. Jedna z nich pokazało, jak ludzie "wspierali ją", gdy była na dnie. Dla jednych blogi to szukanie pomocy, dla innych fajna zabawa, ale nie przeszkadzajmy sobie wzajemnie. Nie rozumiem okrucieństwa niektórych i tłumaczenia, że z nudy, że aż się prosiło, że takie ma poczucie humoru.

Co do mnie, miło by było abyście jeśli czymś Was urażę umieli powiedzieć: "czuję się urażony, bo to i to". Wyjaśnimy wszystko od razu, ja powiem, co miałam na myśli i każdy będzie zadowolony. Nie mam szacunku dla osób, które obrażają ludzi, nie umiejąc nawet przyznać się do swojej tożsamości. Jestem gotowa do pertraktacji, do pomocy, do rozmów, do wszystkiego, ale nie zamierzam zgadywać, kogo co zabolało, (szczególnie, że nie znam Was, nie widzę Waszych reakcji) pozwalając mu szarżować do woli. Jesteśmy ludźmi, posługujmy się kulturą!

wtorek, 15 listopada 2011

My

Jest czas, kiedy jesteśmy My, jest czas, kiedy jestem Ja. Jeśli nie ma tego rozdziału, to nie jest piękno miłosnego scalenia, ale niebezpieczne uzależnienie.
Wczoraj pojechaliśmy z Miśkiem po zakupy, aby co cięższe przywieźć samochodem.  Nie miał najlepszego nastroju, ale gdy zauważył stoisko z żelkami i napakował w wiaderkach stos cukru i żelatyny do wózka, cieszył się już, jak mały chłopiec. Gdy zapłaciliśmy stwierdził nagle, że w supermarkecie zrodziła mu się ochota na coś więcej, że w sumie spodni by poszukał, że dla mnie coś może dostaniemy. Niepewnie lawirowałam gigantycznym wózkiem z zakupami po reszcie galerii. A potrzeba zrodziła również zdobycie umiejętności slalomów między wieszakami, bo nawet jak zostałam z wózkiem na zewnątrz wydzwaniał do mnie z pretensją:
- "No kotek podejdź tutaj, powiesz czy mi pasuje, czy dobrze leży."
Czas leciał nieubłaganie, bo Misiek rozkręcił się całkowicie:
- "Jasne, że chce mieć kartę stałego klienta, zaraz wypełnię formularzyk..."
Próbowałam coś tam zmierzyć, czy znaleźć, ale miałam ochotę już tylko na święty spokój. Pewnie dlatego po marudzeniu, że nie, nie chcę tej sukienki, chodźmy już stąd, wepchnął mnie do sklepu z bielizną (cycki przez antykoncepcję urosły mi prawie o 2 rozmiary i potrzebowałam nowych staników) i kupił mi jakiś ekskluzywny komplet za 300 zł, z tekstem:
- "Przecież jak będziesz już sławna i bogata, to będziesz nosiła tylko taką ekskluzywną bieliznę, więc musisz się przyzwyczajać."
Wieczór spędziliśmy gadając, jedząc, drinkując i... no wiadomo ;). 


Dziś pojechał już do siebie do domu. Nie brakuje mi go. Tęsknię, kocham go, jestem do niego przywiązana, jak cholera (to prawie 2 lata razem), ale cieszę się z czasu dla siebie. Mam swoje cele, plany, chęć rozwoju. To mój czas, z którego umiem i chętnie korzystam! Fakt, jak nie idzie na uczelni, cieszę się, że mam jeszcze kochającego faceta, że przecież ciężej znaleźć prawdziwą miłość, niż dostać się na uczelnię, albo znaleźć pracę i na odwrót. Gdy się pokłócę z Miśkiem, cieszę się, że mam jeszcze swoją ukochaną psychologię, stos planów, ambicję, ale tak naprawdę zawsze mam swoje życie, które po prostu czasem dzielę z drugą osobą (albo i kotem).


A teraz przejdźmy do meritum. Coraz częściej poznaję osoby, które określają siebie tylko, jako matkę, czy córkę, które potrafią pochwalić się tylko swoim facetem, czy błyskotliwym dzieckiem, czyli nie mają prawdziwie własnych osiągnięć. Kiedy pytam się, co u nich, słyszę opis kupkającego już dziecka, awansującego męża i tego, jak to oni nie są szczęśliwi. 

Wtedy jeszcze nic nie mówię, pozwalam trwać im w złudzeniu, nie każdy musi osiągać zawodowe sukcesy, by czerpać satysfakcję, i staram się czasem sama w to wierzyć. Jednakże schemat praktycznie jest ten sam za każdym razem. Brak własnego życia prowadzi do toksycznego traktowania partnera/rki, czy swoich dzieci. Brak odskoczni powoduje zajmowanie się cudzym życiem bardziej niż swoim i frustrację bliskich, których zaczynamy zatruwać. 

Nie mówię też nic, gdy zwierzają mi się, że są zdradzani, niesłuchani, dziecko ucieka z domu, partner/ka z kochankami, zostają sami. Mogę tylko pocieszać na każdym z tych długotrwałych etapów (bo nie trwa to przecież kilka miesięcy, czy dni), wysłuchać myśli samobójczych (bo przecież, gdy znika ktoś, kim żyliśmy to czas umierać) i starać się po prostu być, choć na język ciśnie się stos epitetów. Tacy ludzie nie cierpią złotych rad, nie chcą przecież przyznać, że mają jakiś problem. Większość z nich również nie potrafi, tak naprawdę sięgnąć po swoje marzenia, nie umieją ani trochę zmienić swojego życia. Na podjęcie/zmianę pracy mają stos wymówek, a spotkanie z przyjaciółką jest wydarzeniem roku. 

Na wielu blogach również się z tym spotykam, ale nie znam Was, więc nie będę oceniać, bo nie wiem, czy na blogu reprezentujecie po prostu sferę My, czy jesteście w fazie zauroczenia, czy dzidzia jest jeszcze zbyt mała i nie zdążyliście się nacieszyć. Chcę jedynie Wam przekazać jedno: UWAŻAJCIE i próbujcie znaleźć równowagę.

czwartek, 10 listopada 2011

Ja

 Wyjdź sobie naprzeciw, będziesz bliżej samego siebie i krócej będziesz na siebie czekał, a gdy przyjdziesz i podasz sobie rękę, zrozumiesz, że jesteś siebie wart.
Zaskoczyło mnie, jak niektórzy odpowiadali na podane przeze mnie pytania i że odpowiadali w ogóle na moje, skoro pytałam o ich własne. Przecież jeśli jesteśmy wyjątkowi, na pytanie "Kim jestem?", powinny powstać niespotykane opisy naszego charakteru, preferencji, planów, a tymczasem podawaliście jedynie grupy, z którymi się utożsamiacie. Co o Was mówi bycie człowiekiem, Polakiem, studentem, pracownikiem? Przecież to nic osobistego, opisuje jedynie Wasz gatunek, narodowość. Spróbujcie się nad tym zastanowić i ponownie odpowiedzieć na to pytanie. Ja spróbuje teraz w ramach przedstawienia się.


Jestem stworzeniem błądzącym miedzy dorosłością, a dzieciństwem, kimś z pasją, którego talentem jest wszechstronność. Jestem kimś wrażliwym na piękno, pełnym nieznanych emocji, których nie sposób opisać. Mam swoja przestrzeń przeżyć okalanych przez mur nie do przebicia. Nie jest to ochrona, a niemożność podzielanie się, opisania innym poruszeń mego serca. Nie mogę nazwać siebie artystą, bo sztuka to nie mój zawód, nie zajmuję się nią w żaden profesjonalny sposób, ale czasem tylko poprzez nią mogę wyrazić, co czuję. Jestem poetką, ale nie dlatego, że wydałam swój tomi poezji, tylko dlatego, że lubię bawić się słowami i ich rytmem. Jestem kimś ambitnym, szczęśliwym, pełnym wad, niezdecydowania, kimś kochającym i kochanym. Jestem sobą.

Mimo to również mam świadomość swojej biologicznej formy. Wiem, jak działam, wiem, który hormon za co odpowiada, że organizm reaguje tak, czy inaczej, czemu służą emocje. Wiem, że być może zakochałam się, przez feromony, dzięki którym mój partner pachnie dla mnie, aż nazbyt atrakcyjnie. Ponoć to oznacza, że jest odmienny genetycznie i będziemy mieć zdrowe dzieci. Wiem też, że jeśli podszedłby do mnie na dyskotece, prawdopodobnie nie tyle, cobym się mu podobała, co była płodna. Mimo to pragnę wierzyć, że jest w tym jakaś magia, choć jej odrobinka i że reszta psychicznych aspektów nie sprawi, ze pokłócimy się o byle co i zechcę uwolnić się spod jego zapachu, dotyku, czułości...

I choć on nie może pojąć pewnie tego wszystkiego, co piszę, uważa, że stwarzam problemy, za dużo myślę, przewraca oczami, gdy byle pierdoła wprawia mnie w kontemplacyjny nastrój, to tak, jak część mi napisała - ja również chciałabym, aby okazał się tym jedynym. Biologia, czy miłość, faktem jest, że to jego osoba pobudza mój ośrodek przyjemności w mózgu, to przy nim produkuję uzależniającą mnie substancję, dzięki której jestem taka radosna, nie chciałabym tego zmieniać. Po co zmieniać coś, co jest dobre?


niedziela, 6 listopada 2011

Kim jesteś?

Patrzy na parę obcych rąk, gładzi dłonią policzek, którego nie zna, dotyka czoła i wie, że tam w środku straszy zagadka jego ja, plazma duszy, galareta poznania. — Jostein Gaarder
Pisanie do szuflady stanowczo nie wystarcza. Można bawić się z sobą, zadając papierowemu dziennikowi retoryczne pytania, lecz prawda jest taka, że do dziś na niektóre nie znam odpowiedzi i sama sobie na nie, nie odpowiem. 

Tylko człowiek potrafi  tak skomplikować sobie życie. Gdy uczono mnie o konflikcie popędów u zwierząt zaznaczono, że rozwiązują one swoje ambiwalencje w przeciągu kilku sekund. Oczywiście było "ALE" i oczywiście dotyczyło ono człowieka, który często nie potrafi podjąć decyzji bardzo długo, jeżeli już w ogóle.

Weźmy pod lupę 2 z wielu popędów. Strach i agresja. Kiedy zwierzę/człowiek się boi -> ucieka. Kiedy zwierzę/człowiek jest agresywny -> atakuje. Kiedy czuje jedno i drugie, zwierzę wybiera jedną z 3 opcji:
1) wybiera reakcję pośrednią - w tym przypadku jest to grożenie (często niestety warczenie psa jest brane już za agresję, ale nią nie jest!)
2) przeniesienie np. wyładowanie swojej agresji na przedmiocie, który nie wzbudza już strachu
3) przerzucenie, gdy do głosu dochodzi inny popęd zupełnie nie związany z sytuacją np. kot zamiast uciekać, czy atakować, zaczyna się myć

Człowiek pomieszał to wszystko, przy każdej z opcji musi rozważyć za i przeciw, myśleć o konsekwencjach, swoich bliskich, o przyszłości, finansach, możliwej porażce. A nawet, gdy już decyzje podejmie, to byle przeszkoda łatwo może zniweczyć jego plany. Można też na niego wpływać, manipulować. Jesteśmy koszmarnym labiryntem własnych ja, pragnień, życiowych doświadczeń, nastroi, emocji, a nie wyobrażamy sobie tego inaczej przecież. No faceci może czasem, bo zrzucają komplikowanie na kobiety ;).

Wy, ja, pewnie wszyscy mamy marzenia, rzeczy, które byśmy chcieli zrobić, a przed którymi coś nas powstrzymuje. Może nie jest to konflikt popędów, ale jednak konflikt. mający podobne mechanizmy. Niektórzy wybiorą przeniesienie, zadowalając się marną pracą, ale pewniejszą, inni  coś pośredniego, nie dającego radości, ale dostatecznie zadowalającego. Jeszcze inni pójdą zupełnie inną drogą, myśląc że wyboru mogą dokonać później, bo jest jeszcze czas.


-> Kim jestem i czego chcę?
-> Co chcę robić w życiu?
-> Jakie mam faktyczne możliwości?
-> Czy ON jest tym jedynym?

To są moje pytania stawiane sobie dziś i myślę, że teraz jest właśnie ten czas, mój czas, w mojej osobistej przestrzeni, aby sobie na nie odpowiedzieć. Chcę też poznać nowe historie, nowych ludzi, nową naukę od życia, więc zdradźcie mi na wstępie na co Wy nie znacie odpowiedzi?