poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Rozjebunek rozmów kwalifikacyjnych i siebie ^^

Moje życie toczy się pełną parę. Nie wiem nawet od czego zacząć. Z moim A. zakończyliśmy kłótnie i za tydzień wyjeżdżamy na jakiś czas, by odbić sobie naszą rocznicę i wszystkie problemy. Nie mogę się już tego doczekać, choć termin pisania pracy empirycznej strasznie goni, a ja mam wielkie GÓWNO. No ale zawsze pisałam dzień przed, więc to dla mnie żadna nowość.

Rozmowa kwalifikacyjna z kolei była dla mnie nowością. Nie dlatego, że pierwszy raz biorę w takowej udział, ale dlatego, bo była dość nietypowa. Trwała 4 godziny i byłą dla tłumu osób. Zaczęła się od testu kompetencji, czyli co byś zrobił, jakbyś z nami pracował i byłaby taka i taka sytuacja. Potem test w terenie: odgrywanie scenek, praca zespołowa (jak za pomocą kilku sznurków i gumki przelać wodę z wiaderka do wiaderka). Najbardziej rozwaliły mnie testy sprawności, które zawaliłam jeden po drugim :D. Cóż jestem pracownikiem umysłowym, House też nie biegał po schodach, propagując zdrowy styl życia, a jednak wszyscy sikają po portkach, jak analizuje trudne przypadki. Ja jestem jeszcze bardziej niesamowita, nie tylko analizuje, ale też jestem trudnym przypadkiem.


Ponieważ staram się o posadę jako wychowawca kolonijny-instruktor, zakryłam swoje stare sznyty. Ludzie mają tendencję oceniać na pierwszy rzut oka, szczególnie do takiej pracy, więc wolałam, nie być taka hop do przodu i ew. wściekać się na dyskryminację. Moja matka też ma sznyty tylko poważniejsze i powiedziano jej, że przez to nie może siedzieć na kasie, bo kasjerka powinna mieć ładne ręce... Rozjebało mnie to i sama zamierzam wykiwać nietolerancyjnych pracodawców. 

Po testach terenowych nadszedł czas na rozmowę-rozmowę. Facet był zdziwiony, że tak dobrze mu się ze mną rozmawia, chwalił moją wszechstronność i na koniec stwierdził, że napisze mi laurkę, o jestem świetna (ach, przyzwyczaiłam się już ^^). Powiedział też: "do zobaczenia na szkoleniu". Wyniki będą 3 maja, ale jestem nieco spokojniejsza. Jak mi się uda to muszę rzec, że mam 100% skuteczności w rozjebywaniu rozmów kwalifikacyjnych. (no ale przecież jestem świetna). 

Kolejną sprawą, która dla moich stałych czytelników zaskoczeniem nie będzie, jest fakt, że mam zmiażdżony palec. W dodatku ten sam, który miał tamto paskudne skaleczenie do kości, z kością, czy co tam u się zadziało, że zrósł się krzywo ^^'. Moja ciocia upuściła na niego nasz telewizor. A, że trochę cali ma i nie jest to plazma.... Nieco zabolało jak kantem walnął prosto w kość. JEJ. Robiłam sobie okłady na stłuczenia przez parę dni, ale nie jest lepiej, ani ciut ciut, więc prawdopodobnie mam pękniętą kość. Cóż, dla pewności kupię jeszcze szpatułki i dołożę je do opatrunków, to nie będzie bardziej krzywy ^^. Do lekarza iść nie zamierzam. Nie byłam na ostrym dyżurze, teraz tam mnie nie przyjmą, a lekarz może mi dać skierowanie na rentgen, który przy pomyślnych wiatrach wykonają za tydzień... Poza tym, nawet jeśli nie chcę na jeden, jebany palec gipsu do łokcia, bo zamierzam dalej chodzić na mój jebany fitness, i złapać trochę jebanego słoneczka, które miało mnie tak długo w swojej dupie, że aż nie zamierzam mu odwdzięczać się tym samym, bo zapłacę krocie na swoje podkłady. Ot co!

No a teraz na koniec milsza sprawa. Ponieważ mój A. zajęty jest wpisywaniem jakiś durnych danych, miałam niedzielę wolną. Tak wolną i tak rozlazłą, że aż ciotka się zmartwiła i wkurwiając mnie kilka razy pod rząd, wzięła do centrum handlowego na zakupy. Szukała spodni dla siebie, a ja musiałam sobie kupić słuchawki. Słuchawki zazwyczaj są w technicznych sklepach, więc kiedy ja szukałam też przy okazji jakiś fajnych czytników, ciotkę wsysły tablety. Ma hopla na ich punkcie, ale nie tak jak, ja bo ja mam hopla ogólnie na punkcie techniki ;). Tak czy siak wpadłam na pewien pomysł. Moja ciotka ma tylko popsuty komputer, a ja mam laptopa i netbooka, z którego nie lubię korzystać, bo jest dla mnie zbyt wolny. Lapek ma procka 2 generacji, więc przyzwyczaiłam się, że wykonuje kilka rzeczy na raz i to nie problem, podczas gdy dla netbooka 3 zakładki w przeglądarce to śmierć. Z kolei w porównaniu do mojego telefonu oba kompy wypadają słabo. Jaki to pomysł? Transakcja. Ciotka kupi mi tableta, a ja jej oddam netbooka, jak do tableta dokupię klawiaturę. O dziwo na to poszła! Ot, tak, po prostu. Kupiła mi Samsunga Galaxy Tab 2, 10calowego!!! O 10 rano idę go odebrać. Jestem prze szczęśliwa :))). Tablecik jest leciutki, mogę na nim czytać, dopóki nie kupię sobie czytnika (już upatrzyłam) i w dodatku ubezpieczony od urazów mechanicznych na całe 3 lata ^^. Najpierw zdziwiłam się, że ciotka szarpnęła się i na cholendarnie wysokie ubezpieczenie, ale w sumie jak pomyślę, że zjechałam na laptopie ze schodów, wieża wybuchła mi w rękach, telefon jeden mi ukradli, a drugi utopił się w kiblu, to w sumie zdziwienie jakoś przeszło ^^'. Aczkolwiek najzajebistsze w tym jest to, że za 3 lata mogę jebnąć tabletem o podłogę, poprosić o zwrot kosztów i kupić sobie nowy, jakiś lepszy.

 Oto moje cudeńko tylko mam nieco większy:


środa, 17 kwietnia 2013

Odchudzanie skalpelem

Cóż... Moja dieta trwa 2 tygodnie... O dziwo Linea działa, bo nie chce mi się jeść. Oczywiście apetyt dalej mam, więc muszę z tym walczyć, ale jest to coś w rodzaju:: ojej coś bym zjadła, nudzi mi się, coś bym przegryzła, mój serial, może coś pochrupię?", ale tak ogólnie to jeść mi się nie chce. Durna miska płatków z mlekiem napełnia mnie tak, że jestem zbyt przepełniona na obiad, a kolację muszę w siebie wmuszać. Dzięki temu szybko mi poszło obkurczenie żołądka. 

Niestety chudnięcie nie idzie mi tak szybko jakbym chciała. Ważę się 1 w tygodniu i albo mam felerną wagę, albo natrafiam na dni zaparciowo-zatrzymujące wodę, ale cóż... Schudłam raptem 2 kg, w tym ćwierć tego w ekspresowym tempie ze stresu, bo prawie rozstałam się z moim A. :(. Nie wiem, jak to dalej będzie między nami, Ci co mają mój nowy adres bloga zapewne doczytają.

Jestem happy, że mniej jem i pełna nadziei,  ale muszę schudnąć min 10 kg, aby wyglądać perfect na plażę ;). Nie zapomniałam jednak o mięśniach i kondycji! W weekend basen a w poniedziałki i czwartki fitness. Jak mi się kondycha poprawi to i 6 Weidera zrobię do końca.

Niestety nie każdy tak potrafi a tusza czasem zagraża już nie tylko zdrowiu, ale i życiu. Niestety odkąd operacje zmniejszania żołądka zaczęły być popularne w ratowaniu tych najbardziej otyłych, coraz więcej osób i ze zwykłą nadwagą po nie sięga, bo... jest po prostu łatwiej. Po co się katować dietą i ćwiczeniami skoro można myk! i operacja wsio załatwi. Tak przynajmniej widzą ją ludzie, którzy chcą schudnąć, aby się lepiej poczuć, czy ładniej wyglądać. Mało do którego dociera, że taki zabieg jest mega ryzykowny. Jeśli otyłość nie jest zagrażająca dla naszego organizmu, jest masa mniej inwazyjnych sposobów aby się jej pozbyć! Zmniejszenie żołądka nie pozwoli nikomu na zmianę nawyków żywieniowych. Jeśli ktoś chce schudnąć i nie może, musi się liczyć z tym, że problem otyłości siedzi w głowie, nie w żołądku.

Kiedy moja znajoma przyleciała z radosną nowiną, że jej ciotka, której tusza zagrażała życiu, szybko schudła po takiej operacji, i jeeeej jakie to fajne i ona też idzie. Średnio brałam to na poważnie, bo jednak takie decyzje powinno się przemyśleć. Ustaliła termin ważąc jeszcze niecałe 100 kg, potem oczywiście przytyła czekając na operację, bo przecież po już będzie tak fajnie, że nie musi się teraz starać, nie? Nie mam pojęcia, czy ją zakwalifikowali, czy za zabieg musiała zapłacić. Milczy na ten temat i niewiele o nim też wie. Chyba średnio zdaje sobie sprawę, że chudnąć tak szybko jak chce, nie jest cool, bo odchudzanie zostawi po sobie wielgachne płaty skóry, które zwisają niczym materiał wokół ciała:



A sama w sobie cóż... może być wręcz śmiertelne jak się nie dotrzyma diety. Przypomina mi to trochę zaszywanie alkoholików. Sądzono, że ludzie myślący, iż wypicie grozi śmiercią, będą się lepiej kontrolować, niż normalnie. Ta praktyka jednak zaczyna być odradzana i wykonuje się ją niechętnie. Czemu? Się okazało, że alkoholicy nie do końca umieli się powstrzymywać tylko dlatego, że są zaszyci. Łatwo przewidzieć skutki. Moje pytanie brzmi: czemu więc ludzie ze zmniejszonym żołądkiem, którym grozi śmiertelne niebezpieczeństwo jeśli się ten żołądek ponownie rozepcha, (albo pęknie balonik/opaska w zależności od techniki), mają się lepiej kontrolować? To, że nie chce się jeść, ma się mniejszy apetyt, nie znaczy, że nie będzie się chcieć zajadać stresów, czy wciągać chipsy przed tv, bo to kwestia naszego radzenia sobie z życiem i nawyków.

Rozumiem, że nie każdy ma silną wolę, ja też mam ostatnio jej namiastkę. Rozumiem też, że dieta jest ogólnie depresyjna i mało komu się chce dietować non stop, aby utrzymać wagę i ćwiczyć. Jednak ten zabieg powinien być dla ludzi, dla których jest on ratunkiem! a nie dla tych z zaledwie nadwagą, jak moja znajoma. Oczywiście nie chce o niczym słyszeć, ani o śmiertelności po zabiegu, ani o wiszącej skórze (tak, te zdjęcia powyżej to nie photoshop), bo jej cioci się udało, więc będzie pięknie, kolorowo i w ogóle jaka dieta? Przecież jej się nie będzie chciało jeść. Jestem pełna obaw. Wygląd to nie rzecz, za którą warto ryzykować, a szczególnie łatwo zdobyty wygląd powinien budzić jakieś refleksje, gdzie jest haczyk ;). Mam jednak nadzieję, ze wszystko się uda i będzie zadowolona z efektów, pozbawiona przykrych konsekwencji, ale czas pokaże.

A Wy co myślicie o tego typu zabiegach? Warto ingerować w organizm, jeśli są zadowalające efekty w dużej grupie osób? Czy jednak byście nie zaryzykowali? 

Pozostawia Was z tymi refleksjami i wracam do "brania się za siebie". Myślę, że też wolałabym to zrobić łatwiej, ale jednak uważanie na siebie przez całe życie nieco mnie przeraża ^^', wolę najwyżej przytyć niż zejść z tego świata.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Dieta Cud - Miód - Malina

Niestety ciągle tyję i tyję, niezależnie od tego czy jem chipsy na przemian z frytkami, czy nie jem praktycznie nic. Owszem możliwe, iż to przez problem z jelitami, ale gastrologa mam na.... uwaga drodzy państwo: 23 grudnia! Tak! Załapałam się na ostatni wolny termin w tym roku! Jednak skoro jelita muszą poczekać, ja muszę wziąć się za siebie 2 razy ciężej, niż normalnie, by trochę schudnąć. Nie zamierzam się poddawać i na lato będę mieć idealną sylwetkę!

Kupiłam sobie Linea 20+. Dlaczego? Nigdy nie wierzyłam w takie bzdury, ale matka powiedziała, że nie zmieniając nic w swoim życiu z Lineą schudła 13 kg i to w przeciągu 2 miesięcy. A nawet jeśli to pic na wodę i są tam tylko jakieś tam zioła wspomagające trawienie, to przynajmniej będzie miało efekt placebo i będę mieć większą pewność że schudnę, więc będę się lepiej trzymać diety itd. 


Jaka dieta? Wybaczcie, ale nie zamierzam się katować, i odstawiać wszystko p kolei, czy dumać nad tym, co się łączy, a co nie. Czas powiedzieć tylko stanowcze "NIE" chipsom, frytkom, przekąskom itd. Ograniczam się do 3-4 posiłków dziennie. Na śniadania mam płatki z mlekiem i owsianki. Na obiady w tym tygodniu mam: 
- pierś kurczaka obtoczonego w kostce rosołowej, z ziemniakami i surówką
- udko kurczaka z ziemniakami zapiekanego w przyprawach z sałatką warzywną
- leczo z cukinii
- mintaj w sosie śmietanowo ziołowym

A na kolacje jakaś sałatka, czy jogurt, czy kanapka z sałatą i szynką. Brzmi źle? nie sądzę. Chodzę najedzona, a zjadam dziennie 1000-1100 kcal. Więc da się? Da. Wystarczy do posiłków pić sok, a posiłek napełnia Was 2 razy szybciej i nie trzeba nie wiadomo ilu ziemniaków czy gigantycznego kotleta. 

PS. możliwe też że schudnę przez samo stanie w kuchni przy garach ;P

W sobotę idę na basen i od razu wykupię karnet na aerobik. 2x w tygodniu będę chodzić na basen i 2x w tygodniu na aerobik. Pod koniec miesiąca powinny być już efekty i ośmielę się nimi z Wami podzielić.

A Wy? Jakich diet próbowaliście? Działały, czy tylko na chwilę?