Moje życie toczy się pełną parę. Nie wiem nawet od czego zacząć. Z moim A. zakończyliśmy kłótnie i za tydzień wyjeżdżamy na jakiś czas, by odbić sobie naszą rocznicę i wszystkie problemy. Nie mogę się już tego doczekać, choć termin pisania pracy empirycznej strasznie goni, a ja mam wielkie GÓWNO. No ale zawsze pisałam dzień przed, więc to dla mnie żadna nowość.
Rozmowa kwalifikacyjna z kolei była dla mnie nowością. Nie dlatego, że pierwszy raz biorę w takowej udział, ale dlatego, bo była dość nietypowa. Trwała 4 godziny i byłą dla tłumu osób. Zaczęła się od testu kompetencji, czyli co byś zrobił, jakbyś z nami pracował i byłaby taka i taka sytuacja. Potem test w terenie: odgrywanie scenek, praca zespołowa (jak za pomocą kilku sznurków i gumki przelać wodę z wiaderka do wiaderka). Najbardziej rozwaliły mnie testy sprawności, które zawaliłam jeden po drugim :D. Cóż jestem pracownikiem umysłowym, House też nie biegał po schodach, propagując zdrowy styl życia, a jednak wszyscy sikają po portkach, jak analizuje trudne przypadki. Ja jestem jeszcze bardziej niesamowita, nie tylko analizuje, ale też jestem trudnym przypadkiem.
Ponieważ staram się o posadę jako wychowawca kolonijny-instruktor, zakryłam swoje stare sznyty. Ludzie mają tendencję oceniać na pierwszy rzut oka, szczególnie do takiej pracy, więc wolałam, nie być taka hop do przodu i ew. wściekać się na dyskryminację. Moja matka też ma sznyty tylko poważniejsze i powiedziano jej, że przez to nie może siedzieć na kasie, bo kasjerka powinna mieć ładne ręce... Rozjebało mnie to i sama zamierzam wykiwać nietolerancyjnych pracodawców.
Po testach terenowych nadszedł czas na rozmowę-rozmowę. Facet był zdziwiony, że tak dobrze mu się ze mną rozmawia, chwalił moją wszechstronność i na koniec stwierdził, że napisze mi laurkę, o jestem świetna (ach, przyzwyczaiłam się już ^^). Powiedział też: "do zobaczenia na szkoleniu". Wyniki będą 3 maja, ale jestem nieco spokojniejsza. Jak mi się uda to muszę rzec, że mam 100% skuteczności w rozjebywaniu rozmów kwalifikacyjnych. (no ale przecież jestem świetna).
Kolejną sprawą, która dla moich stałych czytelników zaskoczeniem nie będzie, jest fakt, że mam zmiażdżony palec. W dodatku ten sam, który miał tamto paskudne skaleczenie do kości, z kością, czy co tam u się zadziało, że zrósł się krzywo ^^'. Moja ciocia upuściła na niego nasz telewizor. A, że trochę cali ma i nie jest to plazma.... Nieco zabolało jak kantem walnął prosto w kość. JEJ. Robiłam sobie okłady na stłuczenia przez parę dni, ale nie jest lepiej, ani ciut ciut, więc prawdopodobnie mam pękniętą kość. Cóż, dla pewności kupię jeszcze szpatułki i dołożę je do opatrunków, to nie będzie bardziej krzywy ^^. Do lekarza iść nie zamierzam. Nie byłam na ostrym dyżurze, teraz tam mnie nie przyjmą, a lekarz może mi dać skierowanie na rentgen, który przy pomyślnych wiatrach wykonają za tydzień... Poza tym, nawet jeśli nie chcę na jeden, jebany palec gipsu do łokcia, bo zamierzam dalej chodzić na mój jebany fitness, i złapać trochę jebanego słoneczka, które miało mnie tak długo w swojej dupie, że aż nie zamierzam mu odwdzięczać się tym samym, bo zapłacę krocie na swoje podkłady. Ot co!
No a teraz na koniec milsza sprawa. Ponieważ mój A. zajęty jest wpisywaniem jakiś durnych danych, miałam niedzielę wolną. Tak wolną i tak rozlazłą, że aż ciotka się zmartwiła i wkurwiając mnie kilka razy pod rząd, wzięła do centrum handlowego na zakupy. Szukała spodni dla siebie, a ja musiałam sobie kupić słuchawki. Słuchawki zazwyczaj są w technicznych sklepach, więc kiedy ja szukałam też przy okazji jakiś fajnych czytników, ciotkę wsysły tablety. Ma hopla na ich punkcie, ale nie tak jak, ja bo ja mam hopla ogólnie na punkcie techniki ;). Tak czy siak wpadłam na pewien pomysł. Moja ciotka ma tylko popsuty komputer, a ja mam laptopa i netbooka, z którego nie lubię korzystać, bo jest dla mnie zbyt wolny. Lapek ma procka 2 generacji, więc przyzwyczaiłam się, że wykonuje kilka rzeczy na raz i to nie problem, podczas gdy dla netbooka 3 zakładki w przeglądarce to śmierć. Z kolei w porównaniu do mojego telefonu oba kompy wypadają słabo. Jaki to pomysł? Transakcja. Ciotka kupi mi tableta, a ja jej oddam netbooka, jak do tableta dokupię klawiaturę. O dziwo na to poszła! Ot, tak, po prostu. Kupiła mi Samsunga Galaxy Tab 2, 10calowego!!! O 10 rano idę go odebrać. Jestem prze szczęśliwa :))). Tablecik jest leciutki, mogę na nim czytać, dopóki nie kupię sobie czytnika (już upatrzyłam) i w dodatku ubezpieczony od urazów mechanicznych na całe 3 lata ^^. Najpierw zdziwiłam się, że ciotka szarpnęła się i na cholendarnie wysokie ubezpieczenie, ale w sumie jak pomyślę, że zjechałam na laptopie ze schodów, wieża wybuchła mi w rękach, telefon jeden mi ukradli, a drugi utopił się w kiblu, to w sumie zdziwienie jakoś przeszło ^^'. Aczkolwiek najzajebistsze w tym jest to, że za 3 lata mogę jebnąć tabletem o podłogę, poprosić o zwrot kosztów i kupić sobie nowy, jakiś lepszy.