czwartek, 12 stycznia 2012

Jest jeszcze ktoś...

Szaleństwo to niemożność przekazania swoich myśli. Trochę tak, jakbyś znalazła się w obcym kraju - widzisz wszystko, pojmujesz, co się wokół ciebie dzieje, ale nie potrafisz się porozumieć i uzyskać znikąd pomocy, bo nie mówisz językiem tubylców.

- Każdy z nas czuł to kiedyś.
- Bo wszyscy, w taki czy inny sposób jesteśmy szaleni. — Paulo Coelho
Nazywa się M., przeżył to, co ja, z zaburzeniami, takimi jak moje, równie niechciany, wylądował w miejscu, gdzie ja, gdzie się poznaliśmy. Byliśmy do siebie tak podobni, że nie potrzebowaliśmy słów, by się rozumieć. Ten język znali tylko nieszczęśliwi, niewiedzący, co zrobić z życiem. Ja po próbie "S", z anoreksją, on po 5 próbach "S", z alkoholizmem. Mało kto jest również w stanie zrozumieć, jak to jest być w tym miejscu, jak to jest być normalnym, jedynie szukającym pomocy, pośród tych, co się wieszają, krzyczą, czy widzą demony. Czułam z nim ten związek, coś głębokiego i gdy w przypływie gorszej chwili przytulił, wiedziałam już, że coś jest na rzeczy. Nie byłam wtedy jeszcze zdolna do miłości. W mojej głowie szalała jedynie wizja perfekcji, schudnięcia kolejnych kg i tej tęsknoty do życia sprzed choroby. Jemu jednak tak bardzo zależało... Powiedziałam: spróbujmy. 

Było cudnie. Nie kochałam, on o tym wiedział, rozumiał, do niczego nie zmuszał. Bawiliśmy się, żartowaliśmy, nosił mnie na rękach, zjadał moje posiłki i planowaliśmy, co zrobimy po wyjściu na wolność.

Nie wiem nawet kiedy zorientowałam się, jaka jest między nami przepaść. Ja wyszłam, jak najszybciej się dało, on wolał zostać, jak najdłużej, wielokrotnie datę wyjścia oddalając. Ja kończyłam kolejne studium i zaczynałam studia, on nie miał pracy, ani nawet ukończonego liceum. Ja chciałam żyć, mimo swoich załamań i wahań nastroju, jemu wszystko było obojętne. Uciekał przed problemami do kieliszka. Kiedy w końcu wyszedł ze szpitala, narozrabiał po alkoholu i znów się w szpitalu schronił. Nie chciałam już odwiedzać tego miejsca, więc przestaliśmy się widywać. Myślałam, że to go zmotywuje, że zechce wyjść i stawić czoło życiu. Myliłam się. Twierdził, że kocha, a nie było go przy mnie. Ze wszystkim męczyłam się sama, nie miałam w nim oparcia, bo ciągle jemu trzeba było pomagać, na co wówczas nie miałam siły. Leki ledwie stabilizowały mój nastrój, a ciężko było z kimś usiąść i porozmawiać o tym wszystkim, co przeżyłam. Z ludźmi, mającymi te proste, miłe problemy, nie miałam przecież zbyt wiele wspólnego. Czułam się, jakbym stała między dwoma światami. M. należał do tego gorszego, ale też do tego, który rozumiałam, a mój ukochany A. do tego lepszego, w którym chciałam zostać.

(super analogia: ja spadam na dno, wypychają mnie ludzie, a on tonie dalej)

Kiedy M.się zapijał, nie miałam z nim kontaktu. Nie wiedziałam nawet, jak mu powiedzieć, że zrywam, że się zakochałam, że moje serce w końcu zaczęło bić! Zrobiłam więc to nieelegancko - smsem. Gdy go odebrał w końcu stwierdził tylko, że ok. A potem zaczął się dramatycznie staczać w dół. Jakieś wyroki w zawieszeniu, utrata pracy, jednej, drugiej. Mi nic nie mówił, ale jego kumpel, który z nim mieszkał dorwał kiedyś mój numer i wyrzucił mi, że narobiłam mu nadziei, że on ciągle do mnie wzdycha, że jestem okrutna i że nawet nasze przyjacielskie spotkania, fakt, że mu pomagam, daje mu nadzieję, na to, że do niego wrócę. Sam M. po kilku głębszych potrafił błagać mnie, bym zostawiła swojego A., bym dała mu kolejną szansę, al nie uległam. Potrafił mnie zaszantażować, potrafił dzwonić późno w nocy. Mój A. nie polubił go zbytnio przez te cyrki. Długo mu zajęło pogodzenie się z tym, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, choć dalej czuję się przez niego kochana...

Nie czułam się winna stanu M., rzecz jasna. Dobrze wiem, że jak jest alkohol = brak miejsca na inne relacje. Dałam mu przecież szansę, zmarnował. Jestem czysta. Tylko gdzieś tam w środku czuję straszną potrzebę, aby się nim zaopiekować. Niestety faktów nie wymażę. Mnie uleczyła miłość, a skoro on miał tak bardzo zbliżoną historię do mojej, to co by się stało, gdybym rzeczywiście go pokochała? Co by było gdybym umiała go wesprzeć, częściej odwiedzała w szpitalu, a nie zostawiała samemu sobie, dążąc do zupełnie innych celów? Wiem, nie mam władzy nad własnym sercem, wiem też, że oboje tak zaburzeni nie mielibyśmy szans, żyć bez katastrof, które sami potrafiliśmy sobie stwarzać. Jednakże tak bardzo bym chciała, aby czuł się potrzebny i kochany przez kogoś, aby ktoś dał mu coś, czego ja nie mogłam...

Pewnego dnia M. zniknął bez śladu. Nie był złym chłopakiem i gdy nie pił, był naprawdę cudownym człowiekiem, więc w pewnym momencie zatęskniłam, ale nijak nie umiałam do niego dotrzeć. niedawno dopiero dodzwoniłam się do jego babci, która przekazała mi, że M. jest w... więzieniu. Po pijaku zniszczył komuś auto, odwiesili mu wszystkie podobne wyroki i jak jego adwokat go nie wybroni w celi oprócz tych 8 miesięcy, które już odsiedział, będzie musiał spędzić jeszcze kolejne 2 lata. To nie jest miejsce dla niego. Ma 26 lat i co? Zamiast na leczenie wysłali go do miejsca, gdzie ma się zadawać z kryminalistami? Raz wjechał w szlaban, raz rozwalił komuś samochód, raz nie miał po prostu kasy na odszkodowanie. Mieszkał sam, nie ma prócz babci nikogo, a bez wykształcenia jedynie sprzątał.Z czego miał zapłacić?

Rozumiem, każdy musi ponosić konsekwencje swoich czynów, ale M. miał dobraną już cudowną terapię, chciał się leczyć, dlaczego jego konsekwencje mają być takie same, jak tego kto kradł, bił, krzywdził? Tego nie mogę zrozumieć... Do liceum dla dorosłych się nawet zapisał! Jego mama piła z nim w ciąży, jest obciążony genami, ale chce nad sobą pracować, bo w końcu po, którymś tam szpitalu wyprowadzili go z depresji. Kto by jednak nie miał depresji, będąc tak bardzo samotnym... Wkurza mnie, że nie dostał swojej szansy. Wkurza, że to mogłam być ja... może nie w więzieniu, ale mogłabym umierać w jakimś szpitalu. Bo to nie terapia, którą dziś skończyłam, nie leki, ani hospitalizacja uratowała mnie od zguby, a ta czuła, piękna miłość. To A. nauczył mnie szanować własne ciało, to A. je wielbił pokazując jak wiele jest warte, to A. nauczył mnie jeść normalnie, przebywać z ludźmi. Dał mi ciepło ojca, czułość i troskę matki i zainteresowanie mężczyzny. Był cierpliwy, gdy wybuchałam płaczem, pozwolił mi dorastać pod swoim okiem, bym w końcu stała się jego kobietą.

M. nie zna miłości matki, ani ojca, ani nawet dziewczyny. M. jest sam, mieszkał samotnie już chyba przed pełnoletnością. Żałuję, że nie mogłam go pokochać, żałuję, że upadł tak nisko. Dziwnie się czuję pisząc do niego listy i na pytania co u mnie pisać, jaka jestem szczęśliwa. Gryzę się w język, dawkuję wrażenia, bo mam głębokie poczucie niesprawiedliwości ;/.

20 komentarzy:

  1. Ty wyciągałaś do niego rękę, on nie chciał jej chwycić.. poza tym trochę ciężko zrozumieć mi to, bo nie byłam w takiej sytuacji..
    życie jest niesprawiedliwe, bo nigdy nie wiesz jaka matka wyda Cię na świat i co dalej będzie się z Tobą działo.. niestety :(

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo smutne jest to, co napisałaś... ale dobrze, że się nie obwiniasz. Z alkoholem trudno jest wygrać, a dotrzeć do pijanej głowy jeszcze trudniej... Chociaż może to ja za szybko się poddaję.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niesprawiedliwość dobija i mnie, mimo wszystko niektóre czyny muszą ponieść konsekwencje. Nie miał szansy mówisz? Ja sobie tak myślę, że może i miał, ale jej nie wykorzystał. Też kiedyś znałam osobę, którą się chciałam zaopiekować, nic z tego nie poszło po mojej myśli ;/

    OdpowiedzUsuń
  4. podobną, bo na pewno nie aż tak zagmatwaną, jak Twoja... w dużo mniejszym stopniu, ale przychodzi mi walczyć i się starać prawie każdego dnia :(.

    OdpowiedzUsuń
  5. Widać,że chłopak chciał sie leczyć. Mój eks - tez o dziwo 26letni M. nie chce nawet myślec o terapii. Widzę jak się stacza. Nie widzi problemu,ale przecież on jest. A ja pomimo,ze zniszczyl moja psychike, chcialabym mu pomoc. Wiem jednak,ze nie przyjmie pomocy ani ode mnie,ani od nikogo innego - bo przeciez problem nie istnieje.
    Trzymam kciuki za Twojego M. jeśli przetrwa to co teraz, przetrwa wszystko.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiesz co, może mu to wyjdzie na dobre... Kto wie, z tego co piszesz jest wrażliwy, więc są dwie możliwości, albo go zniszczą całkowicie, albo wyjdzie mu na dobre i tak jak pisze moja poprzedniczka jak przetrwa to to przetrwa wszystko.

    OdpowiedzUsuń
  7. A mnie aż ciarki przeszły po plecach, czytając tego posta ... Życie jest nieprawdopodobne, mogłoby posłużyć za niesamowity scenariusz do wyśmienitego filmu. A tu rzeczywistość, z którą trzeba się zmierzyć i żyć.
    Resocjalizacja w naszym kraju jest fatalna, jednak życzę M., aby wyszedł z tego bagna.
    Ty natomiast naucz się bycia większą egoistką. Dbaj o siebie!
    Ściskam

    OdpowiedzUsuń
  8. Wzruszyłam się i chyba nic więcej nie powiem...
    Było, minęło. Z jednej strony powinnaś się cieszyć - ciężkie życie by Cię czekało na pewno, a nie możesz myśleć o kimś jeszcze. Musisz myśleć o sobie, o swoim partnerze. Chłopak miał ciężką sytuację, z którą sobie zwyczajnie nie radził - stąd wszystkie problemy... ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. uwielbiam cytaty Paulo Coelho.
    zaskakująca historia. łatwo mi mówić, bo przecież nie byłam na Twoim miejscu, ale sądzę, że nie powinnaś mieć wyrzutów do siebie. M. miał szansę, by mimo smutnego dzieciństwa, traumatycznych przeżyć z alkoholizmem, jakoś się z tego wydostać, ułozyć sobie nowe, lepsze życie. Mam nadzieję, że po wyjściu z więzienia, obudzi się.

    OdpowiedzUsuń
  10. Cóż, tak już jest w Polce. Chociaż pewnie i nie tylko u nas. Ludzie zamiast zaoferować pomoc - wolą ukarać. Przecież to zajmie mniej czasu, jest o wiele łatwiejsze. Pewnie i tańsze. Po co komuś zapewnić dobre warunki, możliwość powrotu do dobrego stanu psychicznego, fizycznego, żeby mógł zacząć normalnie funkcjonować, odbić się od dna, po co płacić za leki skoro można wsadzić na kilka lat do więzienia i mieć święty spokój ? Szkoda tylko właśnie, że nie jeden morderca zostaje na wolności, lub spędza kilka lat w pudle bo reszta wyroku jest w zawieszeniu. Widać jak państwo dba o nas. A Ty sama siebie nie możesz obwiniać. I dobrze to wiesz. Po wszystkich przejściach musiałaś to zrobić, żeby wreszcie się podnieść i zacząć żyć naprawdę.

    OdpowiedzUsuń
  11. Myślisz, że gdybyś zaopiekowała się nim, pomogła to coś by to dało? Bo ja szczerze wątpię. Ja próbowałam pomagać dla człowieka z którym byłam i nie wyszło choć starałam się jak mogłam.
    Pozdrawiam.

    PS: Zmieniłam adres bloga z: kobiecym.blogspot.com (Kobiecym okiem) na: http://cos-o-mnie-i-o-tobie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Gdy pójdę na studia to się przekonam jak to jest z sesjami. Ale wierzę Ci , że gorzej. xD

    OdpowiedzUsuń
  13. No cóż , to nie Twoja wina , przecież nie zmusisz się do uczuć. Oferowałaś mu pomoc , a on nie potrafił jej wykorzystać. Chociaż z drugiej strony , może uczucie by mu pomogło, o ile nie pociągnąłby Ciebie za sobą na dno...

    OdpowiedzUsuń
  14. Wydaje mi się, że nikt nie kradnie, nie bije i nie krzywdzi bez powodu. Ludzie, którzy trafiają do więzienia, zawsze noszą w sobie wiele różnych blizn i zadrapań, które im zadało życie. Wszyscy są też pewnie podobnie nieszczęśliwi. Wiadomo, że takie miejsce nie wpłynie na M. dobrze. Ale może będzie takim ciosem, po krótym on się wreszcie otrząśnie i zastanowi nad sobą, swoim życiem? Zobaczy, ile sam sobie wyrządził krzywdy? Znajdzie motywację do tego, żeby wyjść na woloność za kilka lat i wziąć zacząć wreszcie żyć tak, by nigdy więcej nie znaleźć się w podobnej sytuacji?
    Nie możesz skakać za nim na dno i narażać się na złamanie karku. To pewnie trudne, bo przecież M. był, a może nawet dalej jest dla Ciebe ważny. Ale nie możesz robić sobie wyrzutów z jego pododu. Bycie dla kogoś przyjacielem, kimś życzliwym, nie jest równoznaczne z dawaniem mu nadziei na szczęśliwą miłość po kres dni. Pewnie i tak już zrobiłaś dla niego wiele i pomogłaś mu tak, jak umiałaś. Teraz musisz spróbować uwolnić się od tych dręczących i niepotrzebnych wyrzutów sumienia, żyć własnym życiem, tym z A.

    OdpowiedzUsuń
  15. Wydaje mi się na pierwszy rzut oka, że nie masz czego sobie zarzucić. Byłaś od początku przy nim, zrobiłaś wszystko co mogłaś. Jakbyś go pokochała?

    A czy da się pokochać tylko dlatego, że druga osoba Cię kocha? Wydaje mi się - że nie. Miłość to uczucie, które rodzi się w Twoim "sercu" czyli mózgu, zależy bardzo dużo od drugiej osoby, jednak jeśli mózg nie dopuszcza tej więzi nie jesteś w stanie zaoferować miłości - tak więc dalej jestem zdania, że zrobiłaś wszystko. M nie do końca to docenił, bo marzył o czymś więcej, to nie Twoja wina.

    Jednak przyjaźni nie powinno się odrzucać...

    OdpowiedzUsuń
  16. Witam... od dziś prędzej znajdziesz mnie na adresu-nie-bedzie.blogspot.com, mam dość bloga... i muszę się trochę ogarnąć.
    pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie chodzę.. tzn. chodziłam, ale przez chorobę zaprzestałam, potem były próbne matury, dużo nauki, rekolekcje, masa wymówek. nie byłam już od jakichś dwóch miesięcy. Teraz ferie więc nie będę miała raczej jak dojechać, a jeżeli zrezygnuję ze stancji to już wgl pozamiatane...
    List? Boje się, że mógłby to źle odebrać... Bo jak to jest, że człowiekowi, z którym spędzam ostatnio ogrom czasu, który jest dla mnie cholernie ważny nie potrafię rozmawiać o wszystkim co mnie boli? Musze pisać... trochę byłoby mi głupio

    OdpowiedzUsuń
  18. I obyś TY była Szczęśliwa teraz... przeszłość była i dobrze, żę była ;)

    OdpowiedzUsuń
  19. Zobaczę... wczoraj napisałam referat... może jak przyjedzie odważę się mu go dać.
    Co do Twojego wpisu. Ciężko mi się go czytało, musiałam wszystko przetrawić. To cholernie smutne, że są takie jednostki, które są tak doświadczane przez życie. Przykre, że nie znajduje się nikt to potrafiłby im pomóc i że one czasami również po prostu tej pomocy nie chcą przyjąć bądź.. przyjmują ją za późno.
    Tak, to jest cholernie niesprawiedliwe.

    OdpowiedzUsuń