wtorek, 9 października 2012

Przeciąganie kotka

Zapewne niejeden z Was spotkał taki typ osoby: bezdzietnej, starszej, niemającej zbytnio nic do roboty, z hyziem na punkcie swoich zwierzątek. Ano ja na takową trafiłam już w dzieciństwie. Starsza kobieta oprócz swoich zwierzątek dokarmiała jeszcze koty z piwnicy. Co godzinę też wygadała przez okno, czy dzieciaki nie straszą jej kotów, inaczej szła na skargę do rodziców. Miałam jednak nadzieję, że już mam to doświadczenie za sobą. Jakże się myliłam! One się rozmnażają! No i do takiej trafił kotek, którego miałam adoptować... :(


Jak wiecie miałam adoptować drugiego kotka... Mama znalazła malucha na ulicy, jego matkę rozjechało... Maluch sam nawet nie jadł. Zawiozła go na działkę, nie wiedząc, co zrobić i chcąc przemyśleć sprawę. Tam już czyhała na nią Pani Z. (nazwijmy ją Panią Zorro). Pracuje przy jakiejś fundacji, więc sama ma mnóstwo kotów, pomaga im, odchowuje i pielęgnuje w chorobie. Sama zaproponowała, że małego (Albiego) weźmie, a mama obiecała znaleźć kogoś, kto go zaadoptuje. Wtedy byłam akurat na Krymie i długo też musiałam przekonywać ciocię, aby pomyślała o tym, jak samotny jest Liptuś, gdy ona ma rehabilitacje po pracy, a ja po zajęciach przemykam między pracami. No i się zgodziła. Wszystko było ustalone, miałam tylko odebrać Albiego, no i się zaczęło.

Albi

Najpierw kobieta zaczęła wypytywać moją matkę o mnie, ta trochę nakłamała na mój temat, że mieszkam z narzeczonym, bo już byłoby do mnie, jakieś ALE. Potem ja zadzwoniłam i... ona kotka mi nie odda, bo chce mi najpierw spojrzeć w oczy i mnie poznać -_-'. Powiedziałam wymijająco, że się poznamy, przy odbiorze kotka (właściwie Albi był kotem mojej mamy, ona zgłosiła się tylko, aby go odchować). Nie mam czasu na gderanie z jakąś wariatką, która już podczas pierwszego telefonu pytała o moje warunki finansowe, mieszkaniowe i czepnęła się, że nie mam stałej pracy. Jak zaczęłam z kolei, że pracuję na stałe w jednej firmie tylko, że na zlecenia to się czepnęła, że kto się kotkiem zajmie, jak mnie w domu nie ma całymi dniami -_-'. Wykręciłam się, że zlecenia nie trwają długo i głównie utrzymuje mnie narzeczony, bym miała czas na naukę, to wiecie co było nie halo? "Skoro nie mamy ślubu to nie wiadomo, jak długo mnie będzie utrzymywać." No ale miałam czas, aby ochłonąć. Kotek miał być do odebrania za tydzień po odrobaczeniu. W sumie to już sama mogłam to zrobić, ale skoro ona koniecznie chciała, to w sumie lepiej, bo Lipi nie był wystawiony na zagrożenie.

Mój Liptuś

Zadzwoniłam za tydzień. Ona jeszcze kotka nie odda, bo go pogoniło po serku jakimś tam i ona sprowadziła jakiegoś kota z glistami to się mógł mały zarazić, bo nie ma jeszcze odporności. W ogóle to ona go trzyma tylko w izolowanym pokoju, w klatce, aby nie miał kontaktu z innymi kotami (BIEDACTWO!!!). No i ona chce jeszcze go raz odrobaczyć i mam zadzwonić za tydzień. Tak też zrobiłam. Jednakże, jak zadzwoniłam za tydzień okazało się, że ona chce ze mną podpisać umowę, że ona chce w ogóle przyjechać do mojego mieszkania, ona pokombinuje jakby mi pozabezpieczać okna i balkon, chce poznać narzeczonego, on też ma podpisać umowę i w ogóle to ona posiedzi u mnie tak z godzinkę, bo maleństwo ją kocha i to dla niego trauma będzie.... A potem wiadoma sprawa, że chce ze mną zachować kontakt, szczepić kociaka i dbać o niego... O.o! Nie wytrzymałam i się trochę posprzeczałyśmy. Nie dyskutowałam z tym, że "kotek ją kocha", bo nie ma sensu babci tłuc psychologiczne teorie o uczuciach wyższych zwierząt, ale zaznaczyłam, że zajmowałam się psychologią zwierząt i zapewniam jej, że kociak nie przeżyje szoku, bo wiem jak go zminimalizować i wolę go odebrać od niej. Usłyszałam NIE, ona ma doświadczenie, wie lepiej, co to w ogóle za arogancja z mojej strony! Powiedziałam, że muszę pogadać z narzeczonym, ale wiadomo, że to było kolejne kłamstwo. Mnie już nosiło i chciałam wygarnąć matce komu ona tego kota dała...

Matka pobiegła do Zorra, aby wyjaśnić sprawę. Nie uwierzycie, ale ponieważ nie zgadzałyśmy się w ostatniej rozmowie z Panią Z., ona odwołała adopcję, bo musi wpierw mnie jednak zobaczyć, spojrzeć w oczy, bo ma wątpliwości, czy jestem dobrym człowiekiem. Szlag trafił wpierw moją matkę, potem mnie, jak o tym usłyszałam. Chciałam kotka, a nie opiekunkę z kotkiem! Baba jest walnięta, bo mimo że obiecała kotka odchować powiedziała, że jakby matka nie obiecała jej kogoś znaleźć i nie znalazła, to ona by Albiego uśpiła!!! Ba! Powiedziała, że kotek jest już jej, i co ja sobie w ogóle z matką wyobrażam i ona tak łatwo go nie odda, bo się do niego przywiązała -_-'.

Obie z ciotką uznałyśmy, że nie zamierzamy się w to bawić. Mały ma kilka dni do szczepienia,potem wypuści go Zorro z klatki i powinien być szczęśliwym kociakiem. Ona nawet zasugerowała, że raz dwa znajdzie mu właściciela, a ja jej zasugerowałam, że jej wymagania, odstraszają i powinna zwrócić na to uwagę. KONIEC.

Jeszcze tego samego dnia poszperałam po ogłoszeniach. Wiele z nich było już nieaktywnych, ale byłam zdeterminowana. Dla Juniorka kupiłyśmy już drapak (Li woli łóżko ciotki, więc słupek mu zbędny i mija go szerokim łukiem) i jedzonko. Szkoda by się zmarnowało też moje urabianie ciotki. Ponieważ była już 21:45, postanowiłam wykonać już ostatni telefon, aby dowiedzieć się o Farcika, który wręcz mnie urzekł:



Miałam "FARTA", wszystkie kotki z jego miotu znalazły już dom oprócz niego. Ślepe jeszcze maluchy ktoś zostawił w upale, w pudełku na masce samochodu... Ledwie przeżyły. Maluch potrzebuje dużo ciepła, jak nazwała go Pani: "to taka pierdoła, siądzie to i się patrzy, czy go ktoś nie przytuli, prosząc tymi swoimi cudnymi oczami, straszna przylepa!". 

Kobieta też współpracuje z fundacją, ale jest N O R M A L N A. Pogadałyśmy nie tylko o kotkach i już w sobotę przywiozła mi go do Warszawy. Bez umowy, bez wizyty w domu, z kredytem zaufania, że będzie mu dobrze. Polubiłyśmy się od razu. Trochę się dziwię, bo ta w sumie miała tylko moje słowo, a Zorro znała moją matkę, wiedziała, że mam 5letniego kocurka, czyli wiem, jak się kotem zajmować, i nie wyrzucę go w pierwsze wakacje, a mimo to... Ach szkoda słów, ile na tej babie nerwów zjadłam wiem tylko ja.

Fart niestety musi zmienić imię, bo źle się kojarzy w innych językach ^^'. Wybaczcie, ale nie umiem nazwać kota pierdnięciem nawet, jak po polsku znaczy, co innego. Długo się wahałam, pierowtnie chciałam zmienić na Fuks, Fuki, ale dziwnie mi się go wołało. Chciałam jednak, aby imię nawiązywało do faktu, że jakoś udało mu się przeżyć i trafić w dobre ręce, więc gdy niedługo potem okazało się, że "Felix" to jego ulubiona karma, nie miałam wątpliwości. Kto zna łacinę wie, że felix, felicis oznacza szczęśliwy.

Także Felix jest już ze mną i myślę, że będzie szczęśliwy już zawsze, a pierwsze dni w naszym domu nie pozostawiają wiele wątpliwości, że to dość prawdopodobny scenariusz :)))



21 komentarzy:

  1. Jaki słodki:)

    Po stracie mojego kota chyba powoli skłaniam się ku przygarnięciu nowego przyjaciela:)

    a ta pierwsza kobieta to naprawdę jakaś Wariatka...

    OdpowiedzUsuń
  2. ehhh takie pierdolnięte baby powinno się szczepić. Felix słodki:))

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale babsko! Denerwowałam się czytając Twoje słowa. Ja bym chyba tą babę rozszarpała. I najgorsze jest to, że te kociaki wcale tak dobrze z nią nie będą mieć, bo z jej głową lepiej nie będzie, a tylko gorzej :/

    Felix jest przesłodki! Ja już powoli znowu zaczynam rozczulać się nad małymi kiciami ;) ale na razie mam w domu kota, psa, szczura i rybkę, więc jeszcze się wstrzymam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękny jest :)
    A ta baba to jakaś nawiedzona wariatka! U Ciebie kociak byłby kochany, a u niej, jest tylko jednym z jej wielu kotów.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jaki słodziuchny:) Baba, rzeczywiście jakaś tempa.

    OdpowiedzUsuń
  6. O ludzie, co za babsztyl... a kociak przekochany, jakież ona ma sliczne te oczeta, ja chcę kota! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Co za głupia baba...;/ Masakra jakaś ;/ A kociak słodki ;p Moją mamę ostatnio nabiera na kota ale perskiego i od kilku dni przesuwa z tatą "cennik", na dzień dzisiejszy za kota tata się zgodził dać 500 zł, ale wczoraj jeszcze było 350 :D Więc nieźle jej idzie ;p

    OdpowiedzUsuń
  8. A powiedz mi ta kobieta ma dzieci? Bo jak nie to by jej zachowanie wszystko tlumaczylo :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "taki typ osoby: bezdzietnej" - to był początek tekstu, więc masz odpowiedź ;)

      Częśćiowo też ją rozumiem ALE, jak ktoś daje jej kotka na przechowanie, a ona potem mówi, że chciała go uśpić... tego jednego nie rozumiem... Choć może to było złośliwie.

      Nie rozumiem też po co ten cały cyrk. Nie chce oddać kotka, niech nie oddaje, ale też nie robi nadzieje i nie nakręca spirali, że już ktoś ma wziąć ALE.

      Usuń
  9. pani Z. robi tyle niepotrzebnych problemów i jest bardzo nieufna, przez to wiele kociaków nie może znaleźć nowego domu ;< A Felix jest przesłodki ;)
    ~Kocia

    OdpowiedzUsuń
  10. Twój Felix to przeurocze stworzenie! :) Śliczny słodziak.

    Ja mam też trochę doświadczenia z fundacjami (które w 100% popieram i czasem nie dziwię się, że procedury wyglądają tak, a nie inaczej), przy czym ja swojego czasu chciałam adoptować psiaka. Kontakt tak z fundacją, jak z kobietą, u której pies był w domu tymczasowym był rewelacyjny. Pani przyszła do mnie do mieszkania z pieskiem, na oględziny właśnie i "wywiad środowiskowy" (czyli wszystkie pytania o zarobki, tryb życia, warunki mieszkaniowe i inne załapały się w ponad godzinnej rozmowie), tydzień później, po zdjęciu szwów po sterylizacji, miałam podpisać umowę adopcyjną i odebrać sunię. Kobieta niestety zapadła się pod ziemię, nigdy już nie udało mi się z nią skontaktować, okazało się, że jej współpracownicy z fundacji też nie wiedzą, co się z nią dzieje, nie odbierała telefonów (ani jej mąż), nie mogli zastać ich w domu...

    podobnie jak Ty, zdążyłam zakupić już całą wyprawkę dla nowego domownika, więc finalnie dostałam szczeniaczka od chłopaka mojej koleżanki - być może to szczęśliwy traf, że akurat wtedy się urodziły :).

    inna historia z fundacją, z jaką się zetknęłam dotyczy mojej znajomej pary i adoptowanego przez nich psa - przebrnęli przez prawdziwy stos papierków i dużo nasłuchali się od pani, która wychowywała szczeniaki (także pytania o to, co jeśli się rozstaną, jeśli przestaną pracować, jeśli będą mieli się wyprowadzić z wynajmowanego obecnie mieszkania, o to, czy są świadomi, ile szkód może wyrządzić taki szczeniak w domu i jak dużo czasu będzie trzeba poświęcić, by nauczyć go czystości w domu), podpisali także zgodę na różnego typu niezapowiedziane kontrole, deklarację, że pies zostanie wykastrowany do końca tego roku itd., a wszystko to pod groźbą odebrania go, gdyby warunki umowy nie zostały spełnione. Może brzmi to absurdalnie, ale mi wydaje się, że to dobrze, że tym ludziom tak zależy i tak tego pilnują, niestety, nie każdy adoptujący, to tak dobry człowiek jak Ty, czy oni i warto to sprawdzać, żeby zwierzaki nie tylko nie wracały na ulicę, ale żeby nie rozmnażały się w niekontrolowany sposób, a przez to nie 'produkowały' kolejnych szukających dom... Wiem, że w Twoim przypadku to trochę inna sprawa, w związku z tym, że to w końcu Twoja mama znalazła kota, no ale jednak, na takiej zasadzie działa większość fundacji i może to dobrze ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja średnio to popieram. Owszem nie mam nic przeciwko umowie, która według mnie nijak nie zabezpiecza przed wyrzuceniem zwierzaka, ale wypytywanie obcej baby o moje osobiste sprawy jest nie dość że pozbawione taktu, to jeszcze całkowicie bezcelowe. Bo choćbym miała stałą pracę i męża to co? To znaczy, że nie wyrzucę zwierzaka, jak będę wybierać się na urlop? Uważam, że odstrasza to wiele osób, które nie lubię otwierać się przed obcymi, czy jeszcze ich gościć, bo jednak sama przetrwałam i przez nieprzyjemny wywiad i przełknęłam nawet wieść o umowie, gdzie powiedziałam nie? Kiedy baba chciała "posiedzieć u mnie w domu", opiekować się nim niekoniecznie na odległość i kontrolować. Tutaj odpadłam, bo nie chcę adoptować z kotem starszej pani. Czułam się zresztą jakbym jej tego kota wyrywała. Co tydzień mówiła mi, że jeszcze go nie odda, bo coś. Nie zgodziła się poznać mnie przy wizycie z kotkiem, tylko oprócz tego, ja miałam przyjechać jej w oczy spojrzeć. Uważam, że tutaj jej zasady ewoluowały w bardzo złą stronę.

      Zresztą jak zauważyłaś kot był mojej matki. A ja mam 5 letniego kocura, co chyba świadczy o tym, że nie wywalę zwierzęcia, jak podrośnie, poza tym z moją matką są sąsiadkami, nie jestem kimś zupełnie obcym, a mimo to...

      Mam do niej duży żal. Jestem w stanie wiele zrozumieć, ale nie przywłaszczanie cudzego kota i obejmowanie go jakąś umową. Chociaż nawet to! Gdyby tylko poinformowała mnie na początku, a nie zwodziła przez kilka tygodni, by walnąć żądaniami na koniec... TO było strasznie nieprofesjonalne i świadczyło tylko o jej toksycznym przywiązaniu. Mogła powiedzieć, że na kota łożyła fundacja, więc teraz podlega on takim i takim warunkom adopcji, że jest wywiad,że wizyta, że chce mnie poznać, że chce kontrolować - zupełnie ina rozmowa, i mogłabym się też wycofać od razu, a nie nastawiać, kłamać (bo w wywiadzie nic jej nie pasowało, najlepiej abym była chyba na wojskowej emeryturę, i w chuj zarabiała siedząc jednocześnie z kotkiem w domu) ;/

      Usuń
  11. Chciałabym być oryginalna, ale nie potrafię... how sweet ^_____^

    OdpowiedzUsuń
  12. Cześć.
    Mnie jest szkoda tamtego kotka,bo kto wie co tamta baba z nim zrobi,czy faktycznie go nie uśpi.Ja bym p[o prostu go jej odebrała i koniec.

    Felix jest sliczny,niech zdrowo rośnie i dogada sie ze starszym kumplem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie no jak już odchowała nie uśpi, zresztą sama się już przywiązała, sądzę, że ani nie uśpi, ani nie odda, tylko go zachowa, jak stos innych kotów poprzednich

      Usuń
  13. O jaaa co za baba. Fajne kociaki :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Kurdeeee laska, dzieki! Na pewno skorzystam z tej mozliwości, wyslę to samo co na tamten, może się nie pogryzą :) Wielkie dzięki, kochana jesteś ;-)

    OdpowiedzUsuń
  15. Śliczny jest ten kociak :) Ja bardzo lubię koty, ale nigdy nie mogłam mieć swojego :/

    OdpowiedzUsuń
  16. Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, jak to mówią. Moim zdaniem, ta pani po prostu nie chciała się rozstawać z tym kotkiem i wymyślała coraz to nowe trudności. To już nie jest opieka nad zwierzętami, bo mało kto jest w stanie spełnić jej "wymagania".

    A kotki przesłodkie, ja sama mam 3 :D

    OdpowiedzUsuń
  17. Uwielbiam kotki chociaż żadnego nie mam ;P

    OdpowiedzUsuń