piątek, 5 października 2012

Mono w otchłani piekieł (potocznie dziekanat)


Nie raz śmiałam się z opowieści o wyprawach do dziekanatu, które przerażały innych studentów. Studiując na UKSW nie miałam na co narzekać. Panie, choć z chłodnym dystansem, to załatwiały wszystko bez wrzasku i wyrzucania za drzwi. Jednakże moje życie się zmieniło... Na UW, uczelni która ma wyrobioną markę w całym kraju, nikt już nie dba o klienta, bo: "jest 20 innych chętnych na Twoje miejsce". Do dziś pamiętam "swój pierwszy raz", gdy stałam po legitymację i chciałam o coś jeszcze dopytać, wraz z grupkę innych pierwszoroczniaków. Przede mną weszła dziewczyna do prodziekana i gdy drzwi się non stop otwierały mogłam podsłuchać ich coraz głośniejszą dyskusję...


Dziewczyna była ze wsi, nie miała internetu, miała wprowadzić się do końca września do wawy i wszystko pozałatwiać. Niestety u nas rejestracja na przedmioty odbywa się znacznie wcześniej, o czym nie wiedziała i nie zdążyła na nic się zapisać. Rozumiałam ten ból, bo sama ledwo ogarnęłam końcówkę terminu i biegałam z dziką kartą odrzucana przez większość grup, błagając kogoś aby mnie dopisał na ćwiczenia. 

Dziekan powiedział jej, że z dzikiej karty już raczej nie zapisze się, bo grupy są pełne (a nie powinno miejsc być tyle ile studentów?), ale może próbować się dostać za rok. Dziewczyna się poryczała, wybiegła z dziekanatu i niechcący mocniej trzepnęła drzwiami, co było naturalne w jej stanie i zrozumiałe, ale NIE! Dziekan wybiegł za nią, zatrzymał ją i zrobił pouczenie na temat niestosowności jej zachowania. Muszę dopowiadać, że jak przyszła moja kolej, jakoś wrosłam w ziemię?


Odebrałam legitkę, podpisałam, co trzeba i już miałam zadać pytanie, kiedy krzyknięto na mnie, że "PYTAŃ NIE MA!!!!" i wywalono za drzwi. Oczywiście mocno sobie to zakodowałam w głowie, bo ani razu już o nic nie spytałam. Wszystko, co działo się na wydziale wyławiałam z korytarzowych plotek, które dochodziły do mnie prędzej czy później. A jak koniecznie już musiałam coś wiedzieć -dzwoniłam. Zazwyczaj i tak nikt nie odbierał, ale chociaż miałam świadomość, że zrobiłam wszystko...


Głównie i tak mi się jakoś udawało w miarę dowiedzieć wszystkiego na czas, choć nie raz stałam w gigantycznej kolejce tylko po to, aby dowiedzieć się, że czegoś mi brakuje, a jak już to doniosłam, to że źle zatytułowałam, a jak przyniosłam poprawną wersję: "ach byłabym zapomniała, jeszcze to trzeba przynieść!". To było jeszcze w miarę do wytrzymania, ale gdy człowiek stał dwie godziny, by chamsko, tuż przed nosem mu zamknięto dziekanat, a następnego dnia musiał przeżyć to samo... Nie było kolorowo, szczególnie, gdy studiowałam dwa kierunki.


W tym roku było gorzej, gdyż dopiero przedwczoraj doszło do mnie, że do 20 września trzeba było donieść zaświadczenie jakieś tam, i płytę. Cała w nerwach, że wywalą mnie na zbity pyski (według USOS-a wciąż jestem na drugim roku), stanęłam sobie na godzinkę w kolejeczkę, a że była długa, ludzie którzy mieli coś do wniesienia podawali to tym z przodu, aby przy okazji załatwienia swojej sprawy, przed zamknięciem dziekanatu, po prostu złożyli ich dokumenty w środku. Wiecie, co pomyślałam prawda? Ktoś złożyłby za mnie, i pokrzyczeliby na niego, nie na mnie ^^. Uroczo!


Ale, ale! W chwili, gdy paskudny plan zalęgnął mi się w głowie, ktoś wlazł mi na ambicję. Otóż, przy dziekanacie mamy takie małe skrzyneczki na wydruk podań z USOS-a, aby nie zawracać naszym kochanym paniom głowy pierdołami, kierowanymi do dziekana w zasadzie. Zdziwiło mnie, więc kiedy ludzie wrzucali tam i inne, mniejsze karteczki, a człowiek który wepchnął tam indeks, wyrywając mu niemal okładkę, gniotąc i dociskając, został moim guru. Znalazłam wyjście na uniknięcie konfrontacji! Co prawda miałam dopytać, czy czasem nie złożyłam tejże płyty w maju, ale jak wrzucę drugą to na pewno nie zaszkodzi, prawda? Zajebista jestem ^^.


Osobiście nie wiem, jak to się skończy. Pójdę tam jeszcze raz, jak Panie ochłoną po swoich znaleziskach ze skrzynek i poproszę, jakby nigdy nic, zaświadczenie do ZUS-u i wtedy mi albo je dadzą, albo każą wypierdalać z uczelni, ale cóż... Traktuję to jako psychologiczny chrzest bojowy, albo nabawię się nerwicy, albo zostanę zahartowanym psychologiem ^^'.

A jak jest u Was na studiach?

27 komentarzy:

  1. Obrazki mnie rozbawiły hehe
    Przyznam, że ja nigdy problemów z dziekanatem nie miałam. W medycznej uczelni ponoć dziekanat był okropny, bo dziewczyny cały czas narzekały i opowiadały różne historie, ale ja przyznam, że jak wchodziłam do dziekanatu, to panie były miłe i pomocne. W uczelni w Łodzi z dziekanatem z mgr i z podyplomówki też nie miałam nigdy problemów. Wręcz przeciwnie. Uśmiech, pomoc i życzliwość. Nawet kiedyś miałam problem z jednym wykładowcą, to pani z dziekanatu bardzo mi wtedy pomogła. Mam nadzieję, że moje 'przygody' z dziekanatem się nie zmienią :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Skąd ja to znam, u mnie było podobnie. Brak szacunku dla kogokolwiek czy to ze strony wykładwcy pana profesorka który stwierdził że na studia się nadaję i najlepiej by było dla mnie obiady w domu gotować i rodzić dzieci. Czy ze strony dziekanantu kiedy paniusia stwierdziła że jestem nie doukiem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Brzmi znajomo... Niestety, UW faktycznie ma dosyć olewające podejście. Poza tym duża uczelnia i duży bajzel. Czasem mam wrażenie, że wydział polonistyki szczególnie, ale myślę, że nie jest jakimś szczególnym wyjątkiem.
    Chociaż co ciekawe tuż przed obroną udało mi się wszystko pozałatwiać naprawdę szybko i bez większych problemów, a pani z dziekanatu była naprawdę w porządku. Mało tego, wszystko wyjaśniła a niekiedy poszła na rękę.
    Jakkolwiek pamiętam duuużo potyczek z dziekanatem i obrazki dużo z tego przypominają ;) A mimo to zastanawiam się nad dalszą edukacją na tym wydziale:)

    OdpowiedzUsuń
  4. skąd ja to znam. U mnie kiedyś była sytuacja, że jedna, dosłownie jedna osoba stała przed dziekanatem, była 10:28, a Pani wyszła i wywiesiła karteczkę - przerwa kawowa do 11:00 - nie zbawiłoby jej gdyby obsłużyła jeszcze tego jednego studenta, zwłaszcza, że potem zaczynał zajęcia... Wystarczy trochę dobrej woli i ludzkiego podejścia.

    OdpowiedzUsuń
  5. nie wiem czy mam sie smiec czy plakac
    moja szkola doprowadza mnie do granic wytrzymalosci
    swoja droga wiesz moze do kiedy trzeba dac wniosek o ewentualny egzamin warunkowy? bo u nas w szkole nawet w dziekanacie tego nie wiedza a regulamin jest chwilowo w przebudowie

    OdpowiedzUsuń
  6. Te obrazki są genialne! Hahah.
    To się wydaje zabawne, dopóki nie przeżywamy tego na własnej skórze. Na serio jest aż tak źle z tymi dziekanatami?

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie będę się przechwalać, ale muszę napisać, że u mnie dziekanat to raj na ziemi - AWF =)
    Pozdrawiam wszystkich, którzy nie mają tak "kolorowo" jak ja =)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja póki co nie narzekam na panie z dziekanatu:) a jak one czegoś nie chcą załatwić to wali się prostu do dziekana a on to już wszystko podpisze z uśmiechem na twarzy:)

    OdpowiedzUsuń
  9. No ja nie studiuje, ale przez pol roku kiedy bylam "studentka" to tez za wesolo nei bylo w "dziekanacie"

    OdpowiedzUsuń
  10. Na polonistyce miałam Panią z Dziekanatu, która była identyczna jak baba na rysunkach. A to młoda kobieta, więc dziwne, żeby tak się zachowywać. Chyba dostała jakiś czas temu reprymendę, bo całkowicie zmieniła swoje nastawienie i jest pomocna! Na psychologii nie mam entuzjastycznie nastawionych kobiet, ale są pomocne i to mi całkowicie starcza. Kiedy występuje taka sytuacja, to trzeba pyskować, bo tym ludziom już całkowicie w dupach się poprzewracało. To nie PRL, by tak traktować ludzi...

    OdpowiedzUsuń
  11. problem w tym, że nie interesują mnie umowy zlecenie i umowy o dzieło
    a niestety właśnie takie twory oferują studentom
    poza tym odpada praca w stylu KFC czy McDonalds' i wszystkie markety

    OdpowiedzUsuń
  12. Nieźle się uśmiałam czytając twój post :-) ja jeszcze jestem w klasie maturalnej, więc dopiero za rok się o tym przekonam...

    OdpowiedzUsuń
  13. u mnie w mieście ogólnie ciężko jest z pracą dla młodych osób
    albo szukają młodej 25-letniej z 10-letnim stażem (tak, naprawdę spotkałam się z takim ogłoszeniem!)
    albo nie odpowiada im to, że studiuję, bo chcą osoby dyspozycyjnej 7 dni w tygodniu
    co ja będę dużo mówić, kuzynka z dyplomem magistra ochrony środowiska oraz skończonymi studiami pedagogicznymi, biegłym angielski i doświadczeniem, bo kilka lat pracowała za granicą, przez dwa lata nie miała pracy w Polsce

    OdpowiedzUsuń
  14. za rok idę na studia, nie powiem, nastraszyłaś mnie nieźle tym postem :D

    OdpowiedzUsuń
  15. Komiksy the best! Szkoda tylko, że to sama prawda :]

    OdpowiedzUsuń
  16. rozumiem, że w dziekanacie jest sporo roboty, że przychodzi do nich masa ludzi, ale nie rozumiem tej postawy - bezczelności oraz wielkiej łaski. kurde, płacą im za to, to przynajmniej nie musieliby już krzyczeć. W mojej uczelni... Sama mogłabym siedzieć w dziekanacie mówić, że nic nie wiem, do tej pory nie mam legitymacji,a jazda po Warszawie wcale nie jest taka tania.
    ~Kocia

    OdpowiedzUsuń
  17. Wow, nie ma co, hardcorowe to studiowanie... A raczej nie samo studiowanie, chociaż to pewnie też, ale konfrontacja z dziekanatem... Sama też się trochę nasłuchałam tego od brata.

    To też dlatego, żeby mieć większe szanse chcę się spiąć i zdać jak najlepiej. A teraz matma niestety obowiązkowa, ale nie ma co się wychylać na rozszerzenie, bo bym się tylko ośmieszyła.

    OdpowiedzUsuń
  18. no :) zadowolona jestem, bo kasa mi się teraz bardzo przyda

    OdpowiedzUsuń
  19. och, dziekanaty, temat rzeka. Ja już kiedyś zrezygnowałam ze studiów na drugim kierunku (chociaż miałam zaliczony cały rok, i to zupełnie nieźle, a jedynym problemem było przepisanie wykładowcy w usos...), po tym, jak odstałam dokładnie 2,5 godziny w kolejce do pani kierownik dziekanatu, która oczywiście pracowała jeden dzień w tygodniu, do pokoju weszły może trzy osoby, po czym skończył się czas pracy pani kierownik i drzwi zostały zamknięte. To był bardzo gorący okres, nie tylko uczelniany, i uznałam, że to nie może tak wyglądać. Wstąpiłam zatem do pokoju, w którym nie było już kolejki, czyli do pani dziekan naszego kierunku i uprzejmie poprosiłam o wykreślenie mnie z listy studentów. Wtedy wydawało mi się to trochę głupie i pochopne, ale ostatecznie, minął rok i nie żałuję swojej decyzji. Tamte studia i tak były bez sensu.

    w tym roku, kiedy wybrałam się po odbiór dyplomu i złożyć podpis na umowie o drugi stopień studiów, nie tylko odstałam ponad dwie godziny, ale jeszcze najpierw zostałam prawie zadeptana i uduszona (nie dramatyzuję, naprawdę, ludzie w kolejce obok prawie się bili, kiedy ja próbowałam wyjść z pokoju), kiedy w końcu weszłam, zostałam wyproszona, bo 'pan też się odstał', ale skąd on się wziął w tym pokoju, nie wiedział nikt. Po czym, kiedy już jakoś, w dziwny sposób, udało mi się załatwić wszystko, co miałam do załatwienia, nie mogłam wyjść z pokoju. Po prostu się nie dało, napotkałam za otwartymi drzwiami mur z ludzi. Gdyby nie jakiś chłopak, który mi pomógł i podał górą moją torebkę, pewnie musiałabym ją tam zostawić. paranoja, wycieczki do dziekanatu są od zawsze moją zmorą...

    OdpowiedzUsuń
  20. Ten obrazem "Czego chciał" jest najlepszy :D U mnie na uczelni na szczęście było miło i sympatycznie pod względem "obsługi" , ale za to kolejki były takie, że zazwyczaj przerwy brakowało ;)

    OdpowiedzUsuń
  21. W moim przypadku studia dopiero za rok...Ale jeśli tak to ma wyglądać to już zaczynam się obawiać. xd

    OdpowiedzUsuń
  22. historyjki mistrz. U nas niestety tak samo. A hasło "studia albo praca" słyszałam setki razy. Niestety niektórym nie powodzi się tak zajebiście by leżeć w domu na tapczanie i przyjeżdżać tylko na zajęcia...

    U nas nastawienie pań z dziekanatu diametralnie się zmieniło, bo sprawa "chamskiego" obsługiwania studentów została nagłośniona i pojawiła się w opolskich gazetach :)

    OdpowiedzUsuń
  23. No taka prawda, w dziekanatach wyżej srają niż dupę mają. A chyba nie muszę wspominać o kolejkach ciągnących się przez cały korytarz, spóźniających się o 15-20 minut sekretarkach i kończących pracę tyle samo wcześniej bo 'im zegarek tak chodzi'...

    OdpowiedzUsuń
  24. Ja dopiero zaczynam na UKSW i poza problemami z USOS-em wszystko jest okej;) Zobaczymy jak to wyjdzie dalej;)

    OdpowiedzUsuń
  25. O ja ... współczuję.
    Jak studiowałam to nigdy aż tak źle nie było.

    OdpowiedzUsuń
  26. u mnie dość podobnie niestety, ale największe tłoki są kiedy ropoczyna sie semetr i składanie podań o stypendia wtedy to dzieją się cuda i Pani Halinka robi się po prostu nie tyle niemiła tylko złośliwa bo nie dopowie że brakuje Ci tego bądź tego. Adla niej taki szczegól jak opóźnienie w wypłaceniu o miesiąc stypendium nic nie znaczy... Dla niej tak ale dla studenta bez pracy równa się z głodówką... Bywało że stało się kilka dni by złożyć dokument bo dziekanat otwarty tylko 4 godziny... Bywało że o godzinie 6 już było 10 osób w kolejce gdzie dziekanat otwierają o 9...

    OdpowiedzUsuń