piątek, 7 września 2012

I po Krymie...

Tęskniłam za Wami, za blogiem, kompem, telefonem, internetem... Miałam odwyk całkowity i nim pewnie poogarniam wszystko minie jeszcze trochę czasu. Mimo to... tych wakacji nigdy w życiu nie zapomnę! A ponieważ mnie długo nie było to więcej napiszę ;P

Z A. bywało różnie, wiadomo trochę się kłóciliśmy, jak każda para, choć padło z jego strony też kilka sformułowań, które muszę z nim przedyskutować, bo mogą rzutować na naszą przyszłość, ale właściwie nie mam mu za dużo do zarzucenia. Może dlatego, że sama nie byłam do końca fair? Wyjazd na pewno nie był taki, jakiego oczekiwałam: czyli spokojnym odpoczynkiem we dwójkę. To była raczej grupowa balanga, ale z zaskoczeniem muszę stwierdzić, że nie do końca byłam tym rozczarowana, bo mam takie wspomnienia, że hej ;), nie obyło się też bez wielu wpadek i to nie tylko moich! 
No to zacznijmy od początku...

Dzień pierwszy: 27.08
Jedziemy 7 godzin w autokarze, pijemy, integrujemy się, śmiejemy. Ok. 2 w nocy stajemy na granicy ukraińskiej. Wszyscy spięci, bo na wschodzie nie czekają na nas z otwartymi ramionami. Zdarzało się już, że ktoś wracał, albo nie przepuszczali wycieczki, bo ktoś tam się zaśmiał z czapek celników. Jeden z pijanych już kolegów zasnął. Celnik wszedł, świecił nam po oczach i kiedy w ten sposób obudził naszego kolegę, prosząc o paszport, chłopak rzucił celnikowi czułe: "wypierdalaj". Wstrzymaliśmy oddech.
- Coś Ty do mnie powiedział????? Zapewniam Cię, że możesz zostać tu na granicy i nie jechać dalej!
- No oczywiście, że mogę! - pyskował chłopak.
- No i chyba zostaniesz.
- No to kurwa zostanę!
Ponieważ był to polak, przeprosiliśmy za kolegę, poprosiliśmy, aby dał nam chwilkę i przeszukaliśmy go w poszukiwaniu paszportu, bo ten kompletnie nie wiedział, gdzie go posiał. Na granicy przetrzymali nas kilka godzin, ale w końcu dojechaliśmy do Lwowa, gdzie czekała nas przesiadka na pociąg i uprzednie zwiedzanie miasta. Pogoda była masakryczna. Może w końcu nauczę się brać coś od deszczu.


We Lwowie nie obyło się bez problemów. Otóż... biletów na komunikację nie można zbytnio tam kupić w kioskach. Zazwyczaj daje się kasę do przodu i tłum kupuje u motorniczego, po czym zwraca bilet, wraz z resztą. W pewnym momencie, jednak w tramwaju zrobiło się zamieszanie. Obcy też nas prosili o kupno biletów, kasa gdzieś nam spadała, z biletów zostały same ulgowe, a w pewnym momencie niektórzy mieli po 3-4 bilety, inni żadnego. Jednym kupowano za dużo, innym za mało. Oczywiście wsiadł i konduktor, który jakimś cudem się przepchał przez naszą grupę. W jednym wagonie babka była całkiem spoko, zaśpiewała nawet nasz polski hymn, w drugim kilka osób zostało zatrzymanych i nie mogły wysiąść. Przewodniczka zaczęła się kłócić, ale na Ukrainie ponoć każdy oczekuje łapówek, więc jak może się czegoś ciepnąć, to się czepnie. Kierowca się w końcu wkurzył, zamknął drzwi i pojechał z częścią naszych, gdzieś tam. Dziewczyny zapłaciły dolarami niby-mandaty i jakimś cudem zdążyły jednak na pociąg.

Dzień drugi: 28.08
Podróż pociągiem trwała ponad dobę. Wybrałam kuszetkę na górze, dumnie, że jest akurat po tej stronie, że w razie hamowania lecę na ścianę. Miałam już dość przygód w końcu, nie? Oczywiście, jak tylko położyłam się spać przełożyli lokomotywę z drugiej strony. Uroczo. O dziwo jednak nie spadłam, i chyba dlatego poczułam się zbyt pewnie w Sewastopolu. Co rusz ktoś odchodził do kibla, więc uzyskawszy zgodę przewodniczki, gdy zakręciło mnie w żołądku sama do ubikacji pobiegłam. Była jednak zbyt długa kolejka, wróciłam się, wiec dopytać ile mamy czasu na autokar, ale... nikogo już tam nie było... PANIKA. Nie znałam nawet docelowego adresu. Szukać? Stać i czekać? Przeszłam się w stronę parkingu mając nadzieję, że tam dopiero zaczęli przechodzić. Nic. Kręciłam się ładnych kilka minut, między autokarami, aż widzę, że z któregoś wybiega A. Śmieszne, to była sekunda. Mogłam się wtedy odwrócić plecami i pojechaliby beze mnie. W środku okazało się, że przewodniczka nas zostawiła i przejęła nas rezydentka. Temu o moim kiblu zapomnieli. Wściekła na A. że latał gdzieś po peronach zamiast ruszyć głową i poczekać w miejscu zbiórki, i że ponoć zapomniał, gdzie idę (był podpity), sama wieczorem, na plażowej integracji się schlałam, a gdy ten padł, ja flirtowałam z nowo poznanym kolegą. YEAH, brawa dla tej pani!

Dzień trzeci: 29.08
Ponieważ sama narozrabiałam, złość na A. nieco mi przeszła. Po pijaku zresztą mu wyrzuciłam, że skoro pił przez całą podróż, to nie daruję mu, jak w ten sposób zepsuje mi drugie wakacje. I rzeczywiście się ogarnął!
Żeby nie płacić za oprowadzanie po Eupatorii, zebraliśmy się mniejszą grupką i śledziliśmy wynajętego przez resztę przewodnika ^^'. W każdym miejscu, każdy kto miał przewodnik czytał z niego odpowiedni ustęp, a my wygłupialiśmy się... Może niekoniecznie powinniśmy wieszać się na słupach w karaimskim domu modlitwy, ale jakoś nie dało się na poważnie. Pierwszy raz też weszłam do meczetu. Trochę nie wiem po, co je budują, bo w środku same dywany, ale dla tego stroju było warto, prawda?


Dzień czwarty: 30.08
Wycieczka. Pierwszy fail zaliczyłam już na tarasie widokowym, gdzie gość mi wrzucił sokoła? jastrzębia? na ramię i uprzejmie zachęcił do robienia zdjęć, po czym zażądał 60 hrywien. Wybałuszyłam oczy, ale co mogłam zrobić? Nie ogarniałam tych zwyczajów. Gdybym jeszcze chociaż wciągnęła brzuch do tak drogiego zdjęcia, ale nie... eeeech ;////
Kolejny fail zaliczyłam podczas wolnego czasu w Jałcie. Było go więcej niż zapowiadali, więc nie wzięłam kostiumu. A że chciałam popływać poprosiłam kumpelę, aby mi pomogła. Weszłam do pasa w wodę podnosząc swoją sukienkę, a gdy już nie było widać moich majtek zdjęłam całą sukienkę i oddałam kumpeli na trochę do potrzymania. Stanik miałam ciemny, więc było ok, ale... Kiedy wróciłam, założyłam sukienkę, wychodząc z morza się potknęłam na kamieniu i runęłam do tyłu jak długa mocząc się cała... Po całej konspiracji został jedynie śmiech...

Wieczorem nasza rezydentka nauczyła nas robić shooty, jak nazywała wymyślone przez siebie drinki. Dzięki temu można było pić wódkę bez zapojki i... no to był zły dla mnie pomysł. Co prawda wiedziałam, kiedy mam dość, i świetnie bawiłam się w zabawie odwzorowywania figur względem środka. Wychodziło mniej więcej tak:
 
 
Poznałam też dziewczynę, która jak ja, została wybrana przez los na ofiarę i obie usiadłyśmy do felernego rosyjskiego stołu. Kiedy reszta sprzątała my poznawałyśmy ruskich. Chcieli mi wcisnąć wódkę, ale nie chciałam, poprosiłam o sprite i... od tamtej pory nic nie pamiętam. Oczywiście, normalnie nawet, jako pijana nie usiadłabym z obcymi i nie piła, ale że grupa była obok i A. nie miałam oporów. Ponoć chlałam z nimi wódę z kieliszka bez niczego, jedną za drugą. Ponoć chcieli mnie zgwałcić. Ponoć najpierw facet tej drugiej zabrał swoją dziewczynę i zostałam z nimi sama i ponoć, gdy przyszedł A., wziął mnie już nieprzytomną na ręce i wchodził po schodach, podstawili mu nogę i odnieśliśmy spore obrażenia.

Dzień piąty: 31.08
Obudziłam się z papierem toaletowym w łóżku, murzyńskim kikutem na głowie, z brakiem części rzeczy w pokoju i za to z 12 kieliszkami od wódki... A. spał na podłodze... Po chwili dopiero obczaiłam krwiaka biegnącego od ramienia, prawie do nadgarstka. Ten na plecach zauważyłam dopiero kilka dni później. Nie wiem też, czemu każdy się pytał na plaży, jak moja głowa, czy mam guza. O dziwo nie znalazłam, ani guza, ani kaca, ale też drugą wersję wydarzeń. Rezydentka wyjaśniła mi, że piłam z synem właściciela ośrodka i jego kumplami. Oni zawsze zaczepiają dziewczyny, rzucają hasła typu seks, przytulają się, ale synek na skandal w swoim przyszłym interesie raczej, by nie pozwolił, i zazdrość A. mogła nieco podkoloryzować historię. Jak i on sam niezbyt trzeźwy mógł się na schodach wywalić sam z siebie. Teoretycznie tak, praktycznie niepokoiło mnie, że po raz pierwszy w życiu urwał mi się film i, że urwał się akurat w momencie, gdy dostałam u nich coś do picia... Postanowiłam uwierzyć A., ale z większym dystansem. Aczkolwiek oboje już długi czas nie piliśmy... 

Ponoć, jak mi opowiedział swoją wersję wpadłam w panikę, temu wynieśli wszystkie niebezpieczne rzeczy z pokoju, a A. pilnował mnie śpiąc na podłodze... Zostawiłam mu wskazówki, jak dojechać na plażę, gdzie się zbieramy wszyscy i pojechałam sama.
Dowiedziałam się, że kumpela od bycia ofiarą (nazwijmy ją ofiara2), jak została odtransportowana do pokoju przez faceta, ściągnęła majtki i stwierdziła, że idzie siusiu, po czym weszła do szafy -_-'.

Miło było zmienić klimat znowu na 30 stopni w cieniu i móc się poopalać, ale jeszcze lepsza była przygoda z bananem. Spełniłam swoje marzenie z dzieciństwa! Ponieważ grupa zapełniła cały, nie było dzieci, ani starszych osób, wzięliśmy wersję HARD.


Wywieźli nas na taką dmuchaną platformę na morzu. Były tam ślizgawki, zjeżdżalnie. Bawiliśmy się, jak dzieci, a w drodze powrotnej wywaliliśmy banany ze 3 razy :). Jak widzicie nie był to pojedynczy, więc nie było łatwo, ale i tak się nam udało.Za drugim razem ja poleciałam pierwsza, a reszta na mnie. Ofiara2 wybiła sobie moją głową plombę ^^'.
Kiedy wróciłam do domu A. dopiero się przebudził. A było to wieczorem....
Nowo poznane słowo: YEBUT

Dzień szósty: 01.08
Prawdopodobnie kolejna wycieczka. Co gorsza to chyba była ta w góry.... Grrrr.... A. musiał mnie podtrzymywać za tyłek, abym weszła, a i tak było ciężko. Takie są efekty siedzenia przed kompem. Aczkolwiek nie żałuję wysiłku, bo skalne miasto, wykute w jaskiniach na samym szczycie było warte obejrzenia.


Zaczęłam mieć problemy żołądkowe, tamtejsze jedzenie, woda, średnio mi służyły.... Śmieli się,że tam nawet tłuszcz polewają tłuszczem, więc to stanowczo nie była moja kuchnia. 

Dzień siódmy: 02.08
Dmuchane koło zniosło mi stanowczo za daleko od brzegu. Płynęłam, płynęłam, a ono i tak odpływało. Kiedy w końcu je złapałam, padałam i nie wiedziałam, jak wrócę z powrotem. Zaczęłam machać nogami, ale coś mnie oparzyło. Byłam dokładnie nad kolonią meduz. PANIKA! Były olbrzymie, niebieskie, czerwone, fioletowe... Wiedziałam, że jak zacznę płynąć poparzą mnie ostro, wiedziałam, że jak nie zacznę płynąć, to raczej już nie wrócę... Prąd był na moją niekorzyść.
Z pomocą przypłynęła kobieta z plaży nudystów. Tubylce jakoś tacy uodpornieni na to świństwo się wydają... Chwyciłam rękę nagiej kobiety i pozwoliłam się chwilkę podprowadzić, a potem wypluwając płuca dobiłam do brzegu.


A. pozazdrościł mi przygody z bananem i wypożyczył z chłopakami rowerek wodny. Problem w  tym, że jak weszli wszyscy chłopcy to rowerek praktycznie zatopili ^^', po 5 min. byli z powrotem.
Nowo poznane słowo: W PIŹDZIET

Dzień ósmy: 03.08
Ofiarę2 zatrzymała milicja za sikanie w parku...
My z Miśkiem dalej stonowani, plażowania cd.

Dzień dziewiąty: 04.08
Na pożegnanie wynajęliśmy pączka. Znacznie mocniejsze wrażenie od banana. Toć mój tyłek latał po falach!


Powrót odbył się bez faili. Tzn... tyle o ile. Wróciłam cała poobijana, palec dalej spuchnięty, trzeba mi iść na prześwietlenie jednak... A wspomnienia chowam na chwilkę do powrotu ciotki, aby jej wszystko (no może o piciu z ruskimi niet) opowiedzieć :)

To miejsce zdobyło już moje serce!
A więcej o zwyczajach na Ukrainie, żarciu, miastach opowiem na swoim blogu podróżniczym: http://tambylec.wordpress.com/

Pozdrawiam cieplutko w tym dziwnym chłodnym klimacie i lecę nasmarować schodzącą skórkę ;)

 

25 komentarzy:

  1. Wow to widzę że ciekawie było ;) Dobra jesteś że z ruskimi siadłaś do flachy ;p ja bym się bała ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Normalnie mam banana na twarzy :))) Widzę, że grubo było :)))
    Moja koleżanka studiuje na Ukrainie, no i przywiozła stamtąd różne " specyfiki". Umarłam :))

    OdpowiedzUsuń
  3. No to się wybawiłaś, szkoda, że mój urlop nie był taki pełen ekscytacji :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Puścić gdzieś Polaków...tylko obciach i żenada.
    Chlejem aż oślepniem i kurwidołek....

    OdpowiedzUsuń
  5. 2 ostatnie zdjeccia są przeboskie *u*

    OdpowiedzUsuń
  6. No to widzę, że melanż gonił melanż :d

    OdpowiedzUsuń
  7. Kolega 10, córcia 9 :-) prawie jak Dzieci z Bullerbyn, bo jak wyjdzie na balkon to niemalże na wyciągnięcie ręki jest okno kolegi :-) i często tak sobie gadają :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Z tego co zobaczyłam i przeczytałam, wyjazd udał się niesamowicie! Tylko pozazdrościć przygód no i obecnych wspomnień;)

    OdpowiedzUsuń
  9. JUż usunęłam, powinno być dobrze teraz ;-)

    OdpowiedzUsuń
  10. świetne zdjęcia:) a przygody z meduzami nie zazdroszcze:P

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja już jestem wystarczająco wystraszona, a jeszcze straszyć tak na poważnie nie zaczęli. xD Cóż, jakoś to będzie...

    OdpowiedzUsuń
  12. Widzę, że wyjazd zasadniczo udany, oprócz tych paru incydentów i pijaństwa. xD I zdjęcie fajne. :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Zazdroszczę udanego wyjazdu :D Ostatnio tak szalone wakacje miałam kilka lat temu :D

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja pierdziele... Ty to z życia kożystasz i to na całego... ehhhh pozazdrościć tylko :) Zajebiste wakacje, na prawde ;]

    OdpowiedzUsuń
  15. O fuck! hehe to nieźle sobie zabalowałaś ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Świetnie, że wyjazd możesz zaliczyć do udanych :) Atrakcji miałaś pod dostatkiem :) Super!
    Pozdrowienia :*

    OdpowiedzUsuń
  17. Welcome home! :)
    Zazdroszczę wyjazdu, ale już troszkę mniej niż poprzednio, bo chyba na stałe zespoiłam się ze swoim autem, więc przyjemności z jazdy zdecydowanie więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. witamy z powrotem ;)
    Słyszałam o tych łapówkach na Ukrainie, oi rodzice kiedyś nie mogli przejechać przez granicę, bo celnicy oczekiwali zapłaty ;x ooo, gdyby mój M. zapomniał o mnie, to chyba by nie tknął alkoholu do końca wycieczki xD
    jaju, mam nadzieję, że też mi się uda kiedyś wyjechać w taką podróż, ile byłoby wspomnień potem ;)
    ~Kocia

    OdpowiedzUsuń
  19. Wyjazd pełen przygód! Zaszaleliście. Mi marzy się Krym :) Może za rok :)

    OdpowiedzUsuń
  20. W końcu udało mi się doczytać do końca :)

    Super ten Wasz wyjazd, też bym chciała :) no może bez przygody z ruskimi :)

    OdpowiedzUsuń