sobota, 7 kwietnia 2012

Wielka moc

Boże, daj mi siłę, abym mógł zrobić wszystko, czego ode mnie żądasz. A potem żądaj ode mnie, czego chcesz. - Augustyn z Hippony

Byłam dzieckiem z dość pobożnej rodziny. Mieszkałam z babcią, liczącą się z tym, co ludzie pomyślą, i ciocią dewotką. Lubiłam śpiewać, więc nie przeszkadzało mi należenie do scholi. Strasznie tremowało mnie wychodzenie naprzeciw wszystkich i wyśpiewywanie słów, w które nie wierzę. Tak psalmy były istną udręką, ale darcie buzi w grupie już, jak najbardziej mi odpowiadało.

Każda Wielkanoc była okresem ciężkiej pracy. Babcia robiła wiosenne porządki, począwszy od posprzątania po swoich petach, a skończywszy na myciu porcelany,z której i tak nigdy nie korzystaliśmy. Zaś ja z ciocią biegałyśmy w te i we w te, do kościoła, sklepów i babci. Tridum paschalne było dla nas czymś ważnym, schola miała obowiązek adorować krzyż, już wcześniej wpisywałyśmy się na godziny tak, aby ktoś z nas zawsze tam czuwał. Ot, zwykła reklama. Potem mycie butelek, nalewanie wody, po poświęceniu sprzedawanie jej, a wieczorem obowiązkowo msza święta.

Nie cierpiałam Wielkiego Piątku, bo zabierano mi telewizję, muzykę i kazano się umartwiać. Jako dziecko tego nie rozumiałam, a kiedy moja wiara się zachwiała kombinowałam, jak mogłam. Chowałam po kieszeniach discmana, i chociaż w drodze do kościoła doznawałam swojej ulgi. W Wielką Sobotę, jak szłyśmy z ciocią ze święconką, kamuflowałam za pazuchą kiełbasę. Tradycja mówi, że po poświęceniu pokarmów można już jeść mięso. Tak je kochałam, że zabierałam ze sobą, nie mogąc się doczekać upragnionego gryza.


Na rezurekcję zawsze czekałam z niecierpliwością. Cała schola szła w wielkiej, uroczystej procesji. Największym wyróżnieniem było dostać poduszkę, czy sztandar do niesienia, reszta szła przy wstęgach odchodzących od tych rzeczy. Rzadko się mi trafiało, ale co roku z nadzieją czekałam na moment wyborów.

Po rezurekcji wszyscy spotykaliśmy się w salce przykościelnej i śpiewaliśmy radosne pieśni. Do dziś to pamiętam, wschodzące słońce, masa szczęśliwych, krzyczących dziewczynek, rodzice stojący z tyłu. Nawet, gdy zwątpiłam, czułam wówczas niewypowiedzianą radość, ulgę. 

Cóż... nie pamiętam ile lat temu byłam w kościele. Scholi dawno już nie ma, a ja już nie jestem dziewczynką. Jedną z chórzystek spotkałam kilka lat temu. W psychiatryku. Jej życie też potoczyło się nie tak, jak powinno, a tamta radość już nie istnieje. Babci też już nie ma. Nie żyje, a ja nie jem już mięsa w ogóle. Ciotka wyjechała w góry, Misiek jest prawosławny i obchodzi Wielkanoc za tydzień. Zostałam sama.


Mimo, że jestem niewierząca, tak strasznie przyzwyczaiłam się do tradycji wspólnych posiłków, przygotowywań, porządków, że czuję taką dziwną pustkę. W tym roku nie obchodzę Wielkanocy, pojadę na święta do rodziców Miśka, ale to też już co innego. Może to dziwne, ale... było mi przykro, że w telewizji zamiast pasji puścili shreka, że w domu sama muszę sobie ugotować obiad, że nie będzie półmiska z szynkami, które powinnam pochłaniać, że babcia nie wybaczy mi znowu jakiś tam kłótni, a ja nie podzielę się z nią chlebem. Słucham sobie muzyki, mam wolną chatę, robię co chcę, rozrzucam wszystkie moje rzeczy, jak mi się podoba. Tego właśnie chciałam! Nikt mnie nie namawia znowu, abym uwierzyła, przeszła się do kościoła, nikt nie obudzi skoro świt, a ja nie opcham się chipsami do granic możliwości.

Więc czemu czuję aż taką pustkę? To święta chrześcijan, nie moje!

Jakże Wielka moc tkwi w tych tradycjach! A jaka magia! i to właśnie jej Wam dziś życzę!

12 komentarzy:

  1. Cenię Twoją szczerość wobec samej siebie.
    I życzę... odkrycia czegoś wspaniałego, mocnego i prawdziwego dla siebie, co zapełni tą pustkę :))

    I nie mam na myśli czekolady ;-P

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też nie wierzę, ale wielkanoc obchodze (w sumie w nie wiekszym stopniu niz zjedzenie uroczystego sniadania), gwiazdkę też. Powie pewnie ktoś że jestem hipokrytką, nie zaprzeczę. Jednak magia tradycji, tak własnie jak powiedziałaś, Magia tradycji to jest to co działa, nie wiara ktorej nie mam ale wlasnie magia tradycji :) Usciskuje :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi też jest przykro, że nie puścili Pasji... i wręcz wkurwia mnie to, że w mojej rodzinie porządki, cały "SZAŁ" liczy się bardziej niż droga krzyżowa w Wielki Piątek czy też jakakolwiek inna msza, uroczystość w kościele. W tym roku znowu nie miałam nawet jak i kiedy iść do kościoła. W niedziele, jutro, pewnie też nie pójdę... a tak bardzo bym chciała.
    Instytucja kościoła może i nie jest mi bardzo bliska, ale z wiekiem czuję, że coraz większe ma ona dla mnie znaczenie. Po raz pierwszy chyba tak bardzo poirytowana czuję się całą tą "otoczką" dla ludzi, której przygotowanie zajmuje tak wiele czasu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja ogólnie nie przepadam za żadnymi "świętami", bo jak dla mnie są okropnie skomercjalizowane i mają niewiele wspólnego z tym, czym były niegdyś. I choć w Boga wierzę, to kościoła jako całej biurokratycznej i medialnej instytucji nie cierpię, dlatego rozliczam się z Bogiem sama wedle własnego sumienia i duchowych potrzeb.
    Tradycja jest w naszej kulturze głęboko zakorzeniona, szkoda tylko, że tak mocno ewoluowała. Nawet moja rodzina, która nie uznawała prezentów na Wielkanoc nagle w tym roku jednak jakieśtam wymyśliła.

    A nie wydaje Ci się, że to trochę tak jakbyś całkowicie traciła to co miałaś w dzieciństwie? Nie masz takiego poczucia, że to już jest w ogóle kompletne odcięcie się od "tamtego" czasu, skoro nawet Wielkanocy nie ma? Jakaś tęsknota może?

    Mimo wszystko życzę uśmiechu na najbliższe dni, na całe życie. I żeby okropne odczucia zniknęły!

    OdpowiedzUsuń
  5. W tej chwili to już bardziej ze mną jest problem. Jestem cholernie wrażliwa na punkcie wszystkiego co robi, chyba czasami wyolbrzymiam... dlatego też sama zaczynam siebie irytować. Boje się teraz dosłownie chyba wszystkiego, każdej "przyjaciółki", dawnej "big love", z którą przy okazji naszego wspólnego wypadu, mógłby się spotkać, umówić... cholery dostaje ze sobą i z tym, że w sumie o takim "umawianiu" się, mnie nie raczy informować. Wyobraźnia wtedy zaczyna pracować... bo niby czemu nie raczy powiedzieć?
    Muszę się przełamać. Ale z drugiej strony boję się, że jak znowu tak zupełnie zaufam, kolejny raz dostanę po głowie.

    OdpowiedzUsuń
  6. już niedługo będziecie z A. świętować drugą rocznicę ;) aby tak dalej.
    co do mięska i święconki - czekałam na możliwość zjedzenia przez kilka dni, nie wiedziałam, że kiedykolwiek będę miała na mięcho taki apetyt.
    Tradycja daje magiczną moc nawet zwykłym dniom ;)
    Wesołych Dni ;)
    ~Kocia

    OdpowiedzUsuń
  7. tradycja to coś naprawdę znaczącego. W moim domu zawsze są wielkie przygotowania świąteczne. Ja sama jestem niewierząca i większość już się z tym pogodziła, ale... zastanawiam się, jak będzie wyglądał okres bożonarodzeniowy czy wielkanocny w moim własnym domu, kiedy to ja będę miała dzieci. I chyba nie będę potrafiła się od tego odciąć.

    tradycja. :)

    Potwór

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja w boga żadnego nie wierzę. Dawniej było inaczej, też wyrastałam w bardzo katolickiej rodzinie. I teraz chyba niektórym ciężko jest przyjąć do wiadomości, że do kościoła chodzić nie będę. Ale to w sumie nie mój problem, tylko ich.
    Ja teoretycznie święta traktuję jako dni wolne od wszystkiego i przeznaczam na spotkania rodzinne. Choć jeśli zbyt będą mnie w tym czasie do kościoła i wiary namawiać, to zapewne nie będę wykorzystała tych wolnych dni na spotkania z nimi. Czas pokaże.

    OdpowiedzUsuń
  9. Staram się mu ufać. To są tylko takie momenty jeszcze.. W końcu tego wszystkiego nie da się odbudować w 5 minut. Mam nadzieję, że będzie lepiej.

    OdpowiedzUsuń
  10. A ja Ci życzę szczęścia oraz tego, żebyś kiedyś odnalazła Najważniejszego ... Kimkolwiek On dla Ciebie będzie.
    Uściski :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja dopiero po rozmowie ze znajomymi zauważyłam że moja rodzina ma specyficzne dosyć podejście do świąt. Co prawda rodzice i babcia chodzą do kościoła w niedzielę, ale jak np. zaliczą jakąś imprezę w sobotę a w niedzielę ich kac męczy to nie idą. Święta Wielkanocne, u mnie zaczynają się dopiero w sobotę, kiedy ktoś z wyliczanki wypadnie że ma iść z koszykiem, w Wielki Piątek ograniczamy się tylko do niejedzenia mięsa, nie ma żadnego łamania się chlebem, czy nawet jakiegoś specjalnego śniadania w niedzielę, ot miska jajek z chrzasnem wędliny itd każdy je co chce kiedy chce i gdzie chce. Z kolei w Boże Narodzenie to z tradycji zostało chyba tylko łamanie się opłatkiem które od dwóch lat próbuję zwalczyć i udało mi się zwalczyć w takim stopniu że łamiemy się tylko w Wigilię, a dawniej łamano się również w pozostałe dni świąt jeśli przyjechał ktoś kto u nas nie był na Wigilii. Osobiście w Boga wierzę, ale do kościoła chodzę w kratkę z czystego lenistwa... No ale skoro Bóg jest wszędzie to czy nie będzie to samo jeśli pomodlę się w domu, skoro kościół w dzisiejszych czasach to patrzenie która sąsiadka ma nowe buty i ile kto daje na tace...

    OdpowiedzUsuń
  12. Myślę, że to właśnie moc tradycji i przyzwyczajenia. Jako dzieci - nie rozumiejąc niektórych kwestii obchodzenie świąt kojarzyło nam się z czymś radosnym, przyjemnym, wszyscy latali wokół nas, obdarowywali prezentami, podkładali ciasta, skrobali pisanki... a teraz? Kiedy wszystko dociera już nie jest takie kolorowe, i mimo, że wierzymy inaczej (mam tu na mysli mnie), lub odrzucamy wiarę, powstaje pustka. Może jest to miejsce na nasze przemyślenia?

    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń