Na pierwszych zajęciach każdy mówił coś o sobie. Co studiuje (nikt nie studiował tylko psychologii, jak teraz ja), gdzie pracuje, co robi dodatkowo. Dumnie czekałam na swoją kolej. Praca "kierownika sektora" miała powalić wszystkich na kolana, a wydany tomik poezji sprawić, by dodatkowo zbierali szczęki z ziemi. Nic takiego się jednak nie stało. Wgniotło mnie w fotel gdy usłyszałam, że inni studiują po 3-4 kierunki, grają gdzieś w zespołach, uczestniczą w prestiżowych stażach, najlepiej do tego jeszcze jakieś pół etatu i z dumy zostało mi raptem: "co ja tu robię????" Na koniec przedstawiała się piosenkarka, zainteresowana psychologią muzyki. Niestety nie zdała raz przez nagrywanie płyty, ale kariera ważniejsza, każdy to rozumie, prawda?
Wyszłam z zajęć z mętlikiem w głowie. Do dziś jestem pod wrażeniem i próbuję zrozumieć, gdzie mi się dodatkowa doba zapodziewa, skoro można z życia tyle wycisnąć...
W niedzielę skończyłam pracę o 4 rano. Potem kilku godzinny powrót z Gdańska do Warszawy, bieg na owe zajęcia, krótka drzemka, przygotowanie ciast na urodziny ciotki, bieg do szkoły językowej i użalanie się nad sobą do kolejnej 4 rano, bo nie umiem się ogarnąć i jestem w dodatku chora...
Na poranne zajęcia zaspałam, nie miałam siły się zwlec z łóżka, potem odkryłam uroczą wiadomość, że ciocia na swoje urodziny właściwie z imprezy to zorganizowała tylko gości... Zakasałam, więc rękawy i wzięłam się do pieczenia. Zadzwoniłam do banku, bo mi złą kartę przysłali i do agencji pracy, czy mogę dostarczyć zaświadczenie o zarobkach jutro. Nie, nie mogłam, więc z popołudniowych zajęć też nici, bo inaczej zapłaciłabym karę za niedotrzymanie terminu.
Potem impreza, dość udana, wszyscy się zajadali moimi specjałami, a wieczorem spadła na mnie wiadomość, urocza jak grom jasnego nieba. Chciałam jakoś na dniach rozliczyć się z poprzedniego etapu na studiach, bo u nas zawsze się z tym guzdrają i dowiedziałam się, że potrzeba jeszcze złożyć jakąś płytę z pracą roczną, a termin upłynął dawno temu. Normalnie osiwieję! Jutro z rana biegiem do biblioteki po zaświadczenie, a potem błagania przed dziekanatem w zasadzie nie z mojej winy. Pracę roczną złożyłam w terminie, nikt mi nie mówił o żadnej zasranej płycie, nawet promotor. Więc zastanawiam się, czy podjąć się taktyki:
a) nie wiedziałam, promotor miał moją pracę w wersji elektronicznej, więc myślałam że dostarczy co trzeba, skoro mówił tylko o 2 egzemplarzach w wydruku... aha... można jeszcze donieść?
b) wyjechałam, nie było mnie całe wakacje, ale mam przy sobie...
c) przecież oddawałam z wydrukami! zgubiliście???
Mocno zastanawiam się nad c, bo dumając nad tą opcją, właściwie sama zaczynam się wahać, czy nie oddałam tej płyty w maju, a skoro umiem przekonać samą siebie... xD
No, a teraz pomyślcie, że studiuję dalej jeszcze filologię. Według moich "zaginaczy czasu" z zajęć, powinnam wszystko perfekcyjnie ogarniać i jeszcze wziąć sobie coś na weekendy. To mnie wgniotło w ziemię!
Rozglądałam się po Warszawie. Coraz bardziej pędzi do przodu. Ludzie wbiegający ze śniadaniem do popołudniowego autobusu. Ludzie śpiący w metrze, czy wściekający się, że tunel przerwie połączenie z klientem. Ludzie mówiący w x językach, aby jak najlepiej je opanować, rozmawiają grupkami na poboczach. Rysownicy przycupnięci na Nowym Świecie ogarniają konstrukcje Bazyliki św. Krzyża, dodając do niej swoje wizje, a reszta?
Znam wielu świetnych artystów. Malują tak pięknie, że dech zapiera, ale na ASP nie mają szans. Znam wielu aktorów, z dużym doświadczeniem, których nikt nie chce, nawet na uczelnie. Pielęgniarki, nie mogą być już tylko po zawodówce, teraz trzeba iść na medycynę. Piosenkarki śpiewające do kotleta, bo zarobić jakoś trzeba, a przecież piosenki ich ściąga się w necie. A kto z nas ma jakąkolwiek szansę z dziećmi szkolonymi od małego?
Ja ponoć mam dobry głos, ale zaniedbałam go. Nie stać mnie ani na emisję głosu, ani na jakiś instrument w domu, ani na lekcje śpiewu. Jeśli w pewnym momencie nawet nazbieram na to, by robić co chcę, to czy kiedykolwiek ją dogonię?
Nie. Bo ona będzie dorastać z tym wszystkim i w pewnym momencie zostawi wszystkich za sobą. Niby normalna sprawa, czasem pojawia się oszlifowana perełka, ale takich dzieciaków jest coraz więcej... Rodzice inwestują we wszystkie umiejętności, a świat idzie naprzód. Czy Warszawa już nie wygląda jak japońskie wyścigi szczurów, gdzie testuje się dzieci jeszcze nim pójdą do przedszkola, aby wyselekcjonować te najlepsze? I śmieszne, bo mimo że wybieramy np. studia z pasji, czy po prostu lubimy uczyć się języków obcych, to tak czy siak robimy to dla kasy, prestiżu.
Pewnie, gdyby mi jej nie brakowało, uczyłabym się czegoś zupełnie innego i nie płakałabym, jakby mnie z powodu chrzanionych braków w dokumentach zostawili na tym samym roku. Kogo by to obchodziło, kiedy skończę studia, jeśli miałabym zapewniony byt? Wydałabym też na kursy maturalne, na spokojnie po psychologii zaczęła medycynę, wieczorową, aby łatwiej się było dostać, pisała, grała na pianinie, śpiewała i rysowała...
A potem te wszystkie umiejętności zdobywane w biegu, zostawiła w trumnie... Może więc powinnam położyć się na trawie, olać studia , korzystać z przyjemności i zarabiać tak jak lubię i co się trafi?
Może...
Bo słyszałam legendy, że gdzieś tam istnieją ludzie po zawodówkach i sobie radzą, że uciekają ze szkół i są szczęśliwi, nawet, gdy brak stałej pracy. Słyszałam o ludziach ze wsi, którzy nie znają markowego ubrania, i piszczą, gdy automatycznie spuści się po nich woda w toalecie. Ludzi, którzy nie znają techniki, nie korzystają z internetu, mają za to masę przyjaciół i nie obchodzą ich wyścigi po trupach (nawet swoich własnych).
Słyszałam, że istnieją, tylko gdzie?
Wokół siebie widzę same cyborgi.
Jestem jednym z nich i jedyne, co czuję, że to już nie tylko definicja Warszawy.
--------------------------------------------
Poodwiedzam Was jak tylko znajdę chwilkę i wszystko powyjaśniam.
Tymczasem zapraszam na antyjesienne zdjęcia z Krymu!
Piękny ten Krym. Marzy mi się od kilku lat...
OdpowiedzUsuńDwa życia,dwie prace trzy pasje multum zajęć i obowiązków,dużo czasu na przyjemności. Recepta? Musi Ci się to podobać,bierzesz pod uwagę,że się wykończysz ;-),zero tv,śpisz jak Napoleon w każdej nadarzającej się okazji(sen twój wróg :-p),dobry smartfon w kieszeni-wszystko co z netem związane załatwiasz w biegu, albo na siedząco tam gdzie król piechotą chodzi,wszelkie używki najlepiej wykluczyć całkowicie (musisz być na max skoncentrowana), dobra dieta, zero chorób, musisz mieć wrażenie patrząc się na innych, że zwariowałaś :-). Efekty przyjdą lub nie ;-), gwarancji nie ma B-).
OdpowiedzUsuńKażdy osiąga tyle, ile jest w stanie i na ile pozwalają mu na to warunki. Sporo osiągnęłaś, według mnie ;) mam nieco wrażenie, że się przepracowujesz... Może udałoby się trochę czegoś zmienić na spokój? Życzę zdrowia i siły ;)
OdpowiedzUsuń~Kocia
Kochana nie porównuj się po pierwsze do małej dziewczynki, po drugie do dziewczynki z Ameryki. Tam wszystko jest szybciej i inaczej.
OdpowiedzUsuńJak chcesz szkolić głos to ja Ci mogę pomóc i nie będziesz potrzebować na to ani kasy ani nadzwyczajnej ilości czasu ani tym bardziej nie bedziesz musiala sie przemieszczać z domu.
P.S. ta śliczna mała dziewczynka wspaniale śpiewa gardłowo ;)
mowiliscie o sobie na zajeciach? ciekawe
OdpowiedzUsuńja po trzch latach studiowania nadal nie wiem jak niektorzy maja na imie
nikt sie sobie nie przedstawial ani tym bardziej o sobie nie opowiadal
A ja Ci powiem, że sobie darowałam wyścig szczórów. Sprzątam kible w Anglii i co? I mam to wszystko grzeiś ,w wolnych chwilach popisuje sobie to opowiadanie, to rozdział, to wiersz, to wyjdę z aparatem. Nie mam zamiaru dać sie zapakowac do drewnianego pudełka z magistrem, doktorem habilitowanym przed nazwiskiem, bo nic mi to nie da, życia nie wydłuży. A poza tym - ja nie lubie sie uczyć :P
OdpowiedzUsuńWiesz co mam ten sam problem normalnie z niczym nie wyrabiam.
OdpowiedzUsuńOj Vill powiedziała w skrucie to, nad czym ja się zastanawiałem by się nie rozpisać. Wiesz, czasami jak Ciebie czytam, to przed oczami widzę taki obraz... no nie wiem, wiesz jak te platynki wyglądają, co się w komputerach znajdują, albo i w innych, elektronicznych urządzeniach? Takie zielone, a na nich różne tranzystorki, czipy, miedziane ścieżki od jednego czipa do drugiego i to wszystko tak pulsuje i zapierdziela z lewej na prawą, jedna iskierka pędzi jak porąbana z jednego końca do drugiego tej platynki, a iskierek takich tam setki, tysiące miliony... wszystko tam żyje i mruga, błyszczy ale funkcjonuje jak powinno. Normalnie jak wnętrze cyborga. Albo wyobraź sobie jakieś wielkie miasto, ulica a na niej pełno aut i autobusów, jeszcze więcej ludzi, jeden koło drugiego, tłoczno jak nie wiem co, klaksony a to wszystko puszczone w przyśpieszonym tempie, normalnie po kilku zdaniach zaczyna mi się mieszać w głowie oraz kręcić przed oczami... dokąd wy tak pędzicie? Kto, lub co was goni? Przed kim uciekacie???
OdpowiedzUsuńJa osobiście zrobiłem podstawówkę w pl, gdzie nauczono mnie pisać, czytać oraz liczyć czyli dodawać, odejmować, mnożyć czy dzielić. WYSTARCZY. Wywieziono mnie do DE, tu nauczyłem się w szkole między innymi języka bo reszta mi się po prostu nie przydała do niczego. I co, Vill sprząta kible i jest szczęśliwa. Ja znajduję pracę bez studiów magistrów sristrów, teraz wyciągam wykładziny od wnętrza BMW z maszyny, do tego studiować nie muszę. Co miesiąc wpływa wypłata, co miesiąc płacę rachunki i zostaje trochę na życie, nie narzekam. Jak jestem w domu u siebie (na wsi, gdzie mam spokój oraz ciszę od miasta i tych "cyborgów" pędzących Bóg wie po co i do kogo) to robię, co lubię robić. Mono, ja nie funkcjonuję, ja żyję. Zwolnij trochę... wiesz nie chcę Cię zdemotywować, ale to jest taka moja opinia o ludziach i świecie. Robią przez życie tyle, próbują coś osiągnąć a wielu z nich tylko po to by dorównać komuś, lub być lepszym od innych. Wiele z tego co robią nie przyda im się do niczego (patrz, tyle studentów poza granicami ojczyzny przy opiece, sprzątaniu itp) a dopiero na starość stwierdzą, że przegapili życie
Wiesz, też coraz bardziej utożsamiam się z takowym cyborgiem. Bo to klasa maturalna, trzeba się przyłożyć, żeby się dostać tam, gdzie się chce. A że ja słynę ze swojej nadambicji, to przynajmniej się staram przyłożyć do nauki... A później i tak nie wiadomo, czy praca jakakolwiek będzie.
OdpowiedzUsuńPS. Opcja c jest najbardziej wiarygodna, chyba.
Pozdrawiam!.
Niestety w dzisiejszych czasach nie liczy się pasja czy osobowość a liczna posiadanych "papierków wyższych"
OdpowiedzUsuńJa mam wykształcenie muzyczne I-go stopnia. Skończyłam klasę skrzypiec i fortepianu. Uwielbiam śpiewać i po chwili namysłu umiałabym zagrać na prawie każdym instrumencie (oczywiście podstawy). Nie mam w domu skrzypiec, nie mam pianina, nie śpiewam bo Mąż nie znający się na muzyce zawsze się śmieje... stłamszona zrezygnowałam z tych talentów.
OdpowiedzUsuńSkoro teraz jest tak ciężko w naszym kraju to co dopiero nas czeka za kilka lat, nie dziwię się, że młodzi ludzie wychodzą z siebie, żeby za te kilka lat mieć szansę na normalne życie.
OdpowiedzUsuńJa pracowałam, studiowałam wieczorowo i dla przyjemności i towarzystwa śpiewałam w zespole i to było max na co mnie stać. Nie wiem jak ludzie znajdują czas na studiowanie tyle kierunków itd.
OdpowiedzUsuń