Cóż, każdy powie, że trzeba o niej mówić. Mówić o tym na kogo się człowiek złości, za co, najlepiej prosto w twarz adresatowi naszych uczuć. Wydaje mi się, że to jest najlepsze wyjście, bo złość idzie tam, gdzie powinna. Nie wyżyjemy się na kimś innym, nie zrobimy sobie krzywdy, nie schrzanimy czegoś, podejmując głupie decyzje, pod wpływem emocji. Niektórzy mają jeszcze dodatkowo sport, czy inne techniki, aby tej złości było jak najmniej, jednak jeśli złościmy się na bliską nam osobę, tak czy siak, lepiej nie zostawiać przemilczanych problemów. No tak, ALE..
Są momenty, kiedy o złości rozmawiać nie ma sensu i psychologom, którzy zachęcają do rozmowy w każdym momencie życiowego dylematu, mówię zdecydowanie: nie! Bo chyba nie przewidzieli sytuacji, w której, ktoś kto mnie irytuje, wyżywając się na mnie, za coś, co mu nie poszło, będzie stał na drabinie. W dodatku, w moim mieszkaniu, zdzierając z głowy mój sufit. Podejrzewam, że choćby napomknięcie o tym, iż nie ma prawa tak do mnie mówić, spowodować, by mogło lawinę przekleństw, na remont, na mnie, mój sufit i kota, który lepił się do ścian lepiej, niż grunt z farbą.
Uważam też, że odejście od chybotliwej drabiny, w której brak jednej nóżki, z dumnym: "Porozmawiamy, jak się uspokoisz", mogłoby zaszkodzić jeszcze mocniej... No więc pat. Nie widziałam innego wyjścia, jak zacisnąć zęby, wysłuchać przykrych słów, i spróbować wrócić do tej sytuacji, kiedy indziej. Pomijając fakt, że to ja zażartowałam, iż w kuchni sufit na pewno cały popęka, aby nastraszyć nieco ciotkę, toć nie moją winą było, że tak się właśnie stało. CHYBA?
Starałam się też zrozumieć nieco mojego A., który po swojej pracy jechał prosto do pracy u nas... Dzielnie przez 2 tygodnie skakał po szafkach i drabinie, aby zlikwidować wszelkie pęknięcia w ścianach i pomalować niesforne pomieszczenia. Zapewne nie czuł się lepiej wiedząc, że tata w szpitalu i po prostu wybuchnął widząc, jak w przeddzień planowanego skończenia remontu wszystko wali mu się na łeb - dosłownie i w przenośni.
Starałam się też zrozumieć nieco mojego A., który po swojej pracy jechał prosto do pracy u nas... Dzielnie przez 2 tygodnie skakał po szafkach i drabinie, aby zlikwidować wszelkie pęknięcia w ścianach i pomalować niesforne pomieszczenia. Zapewne nie czuł się lepiej wiedząc, że tata w szpitalu i po prostu wybuchnął widząc, jak w przeddzień planowanego skończenia remontu wszystko wali mu się na łeb - dosłownie i w przenośni.
Jednakże, kiedy następnego dnia zobaczyłam go z nową werwą, wiarą, siłą, bo ojciec zgodził się na bypassy, bo przeterminowa szpachla, jednak zadziałała i się trzyma, nie miałam serca walnąć tekstem, że wszystko super, pogadajmy o tym, jak mnie podle potraktowałeś. Nie mogę powiedzieć, aby żal minął ot tak, ale zrozumiałam, że niewiele miał ze mną wspólnego. A. mimo, że na co dzień cierpliwy w pewnych sytuacjach po prostu musi sobie pogadać, na wszystko i wszystkich i równie szybko, co mu się wkurzacz włącza, to tak samo szybko się on i wyłącza. Nie ma sensu wtedy niczego wyjaśniać, bo powody są mi zawsze znane, a on z przepraszaniem to tak nieco na bakier. Jego największą wadą jest arogancja. Nie cierpi, jak coś mu nie wychodzi, ciężko mu się do tego przyznać, jak i woli się wytłumaczyć, czemu zachował się tak, a nie inaczej i prosić o zrozumienie, niż przeprosić. Z czasem, jak będziemy ze sobą żyć, mieszkać, będę starała się go nauczyć tego, pokazywać, że z "przepraszam" łatwiej jest wybaczyć i zapomnieć, ale kiedy brakuje nam czasu, czy warunków do rozmowy, to zadanie jest awykonalne. Nie zacznę przecież poważnej rozmowy, jak stoi na parapecie i to przy ciotce, ani też (ponieważ teraz się rozjeżdżamy trochę po Polsce) nie poruszę tego za 2-3 tygodnie, z pretensją, że kiedyś tam powiedziałeś mi coś niefajnego, bo tak się po prostu nie robi ^^'. Mimo wszystko, coraz lepiej potrafimy ze sobą rozmawiać o konflikcie, więc jestem dobrej myśli. Myślę, że te cechy A. wynikają jednak, z tego, że niegdyś kobiety nim manipulowały i mocno zraniły. Myślę, że jest po prostu ostrożny i boi się pokazać słabość, bo ktoś znowu to wykorzysta, jak będzie zbyt dobry. No ale i tak nieźle trafiłam, a doskonały nikt nie jest. Doceniam go szczególnie, jak patrzę z jakimi **ujami potrafią się kobiety wiązać i kochać... i szczególnie, że widzę nieszczęśliwe związki naokoło siebie. :(
Tymczasem macie, jakieś pomysły, jak sobie radzić z taką złością? Zrozumianą, ale ciężką do przełknięcia, gdy nie ma, jak o niej porozmawiać?
Niezawodnym sposobem są wielkie porządki:) trzepanie dywanów, mycie boazerii, sprzątnie generalne czy mycie szyb. Odradzam mycie garów, może się to dla nich źle skończyć:P Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńWłaśnie miałam napisać to co Viki, ja jak mam wkurw, a jestem akurat w domu to sprzątam, obojętnie co, wyżywam się na tym i złość powoli wyparowuje. Albo bieganie jeśli ktoś lubi. Ja lubię, biegam, więc jak jestem wnerwiona to czasem zakładam adidasy, słuchawki na uszy, muzyka i w drogę! Jeśli pokłócę się z mężem i to na niego się wnerwiam to on wie, że musi mnie " zostawić". Ze mną nie można od razu rozmawiać, bo wtedy...jest ostro. A jak ochłonę, przemyślę to wtedy mogę na spokojnie pogadać :)
OdpowiedzUsuńUważam, że jednak mogłabyś wrócić do tej sytuacji :) i mimo wszystko powiedzieć, że było Ci przykro. Każdy miewa wady. Niektórzy są wybuchowi... jednak wtedy powinni umieć za to przepraszać...
OdpowiedzUsuńOczywiście, wyrozumiałość wyrozumiałością :) dlatego nie od razu, ale w spokojnej chwili...
P.S. A co powiesz na pareo? :)
Heh, ale nim wrócę do tematu, to mam wściekła na niego chodzić? ;P
UsuńA mnie sprzątanie jeszcze bardziej wkurza... Bieganie, generalnie sport to dobra metoda, ale ja się już nauczyłam, że emocje lepiej rozładować póki są do opanowania. Kiedy już jestem wkurzona to po prostu nie potrafię nad nimi panować. Rzucam wtedy czym popadnie, krzyczę, wychodzę z siebie, co mnie jeszcze bardziej nakręca. Po wszystkim poczucie winy i przepraszanie wszystkich dookoła. Od dziecka tak mam... Dochodzę trzydziestki i wciąż nie mogę sobie z tym poradzić, choć teraz może rzadziej doprowadzam do takiej sytuacji. Dbam o to, żeby być zrelaksowaną, regularnie uprawiać sport...
OdpowiedzUsuńOdejdź, wredna studentko. xD Zobaczymy za rok! xD
OdpowiedzUsuńBardzo trafiona notka, dziś byłam w takim totalnym szale złości, a tekst 'odezwij się, gdy Ci przejdzie' działa na mnie jak płachta na byka. Wrrrrr! Nie, jeszcze mi nie przeszło. xD
OdpowiedzUsuńHehehehe ja nie mam sposobów na łagodzenie swojego wkurwa. On żyje własnym życiem i czasem jestem zła na siebie, że daję się złości kierować. Choć i tak jest lepiej niż kilka lat temu. Wtedy, to była tragedia ze mną... Ja powinnam załatwiać wyjaśnianie spraw po chwili, kiedy ochłonę. Jak załatwiam od razu, to chowaj się kto może! Jest naprawdę ostro...
OdpowiedzUsuńAch to ja się pytałam ostatnio o coś podobnego. Ponoć sprzątanie czasem pomaga, podrzeć się z ulubioną kapela rockową albo coś w tym stylu ;-)
OdpowiedzUsuńMnie ostatnio wzięły takie nerwy, gdy nie doszłam ze swoim do porozumienia. Szlag mnie trafił i myślałam, że coś rozwale. Ale położyłam się spać i do rana mi przeszło, chociaż na samą myśl, że nic w tej sprawie nie wskórałam, chce mi się wyć:(
OdpowiedzUsuńMi też po przespaniu się mija, zostaje tylko, żal, że nie powiedziałam czegoś, nie załatwiłam. To mnie wnerwia potem.
Usuńjeśli chodzi o zlość i sposoby radzenia sobie z nią, to chyba zależy od charakteru człowieka. żeby ze mną pogadać, muszę się uspokoić, a osoba, która ma zamiar ze mną gadać, musi być poważna ;P Kiedyś, gdy mój chłopak mnie czymś "zaskoczył", wyszłam do sąsiedniego pokoju, aby się uspokoić. Wróciłam względnie opanowana, w ręku miałam grubą książkę do WOSu, jako, że miałam pisać wypracowanie. Gdy zobaczyłam minę mojego lubego - na jego twarzy widniał szeroki uśmiech - złość powróciła z podwojoną siłą i chłopak dostał książką, nawet nie wiem w jakie miejsce, bo od razu wstał i był także wkurzony.
OdpowiedzUsuń~Kocia
Ja jak miałam możliwość wyładunku takiej złości zaczynałam od mycia naczyń, blatów, generalnie sprzątałam i tak się wyładowywałam. Nie jestem z tych, co duszą w sobie złość, ona aż świeci jak się złoszczę.... trochę wyleci przez łzy, trochę przez bicepsy;)
OdpowiedzUsuńKiedyś trenowałam karate kyokushin - ponad 5 lat. Wtedy zdecydowanie wyładowywałam złość na sali i workach treningowych...piękne to było:)
:) Mój Mąż jest wybuchowym nerwusem :) ale od samego początku jak wybuchał na mnie bo coś mu nie poszło to również ostro mu odpowiadałam, że nie życzę sobie, żeby się na mnie wyładowywał. I wtedy przepraszał mnie :) Rozumiem, że ktoś nerwowo reaguje, sama nie raz tak mam, ale są pewne granice, po przekroczeniu których trzeba przeprosić. Jak słowo przepraszam ciężko przechodzi przez gardło, to niech to będzie przepraszające spojrzenie, całus ...
OdpowiedzUsuńWorek treningowy to faktycznie przydałby się w domu :)