poniedziałek, 28 maja 2012

Miłość to ból?

Miałam za sobą kilka krótkich miłosnych epizodów, lecz kiedy pojawił się w moim życiu A. i zakochaliśmy się w sobie, całkiem oszalałam. Może to też nie był najszczęśliwszy okres w moim życiu, ale on pozwolił mi to wszystko przetrwać. Wyciągnął z anoreksji, nauczył wychodzić do ludzi. Dopiero co wyszłam z psychiatryka, ale nie przeszkadzało mu to, ani też diagnoza: borderline. Impulsywnie mogłam się pociąć, impulsywnie zabić... Miałam już 2 próby za sobą, masę blizn na rękach. Zazwyczaj krzywdziłam tylko siebie, aby nikomu nie oberwało się przez mój brak umiejętności opanowania burzy emocji. Leki miały mi w tym pomóc, ale miłość okazała się samobójem. Dlaczego?


Nigdy przy nikim nie płakałam, nie podnosiłam głosu, wszystko załatwiałam w sobie, albo wylewając na papier i nagle ja, pełna opanowania zaczęłam wybuchać przy byle pierdole. A. ma odjechać - kładę się na masce, A. ma inne plany - płacz i ryk, oskarżenia, że mnie nie kocha, A. nadepnął na mojego nowego buta - nawrzeszczałam na całą ulicę, po czym znów się poryczałam i nie mogłam uspokoić, A. przy mnie zapalił - po powrocie z imprezy wyrzuciłam go z domu. Straszne prawda? Najgorsze było to, że nawet jak ryczałam, czy wrzeszczałam, wiedziałam, że nie mam powodu, że nie powinnam, że czas się uspokoić, a nie mogłam. A. był jedyną osobą, przy której nie mogłam się opanować. Dziś jest nieco lepiej, ale też potrafię popłakać się przy zwykłej dyskusji, czy już po wyjaśnionej kłótni, aczkolwiek to już nic w porównaniu z tym, co było, bo nie podnoszę głosu, nie awanturuję się, ot czasem popłaczę, a Misiek wie że albo nie powinien zwracać na to uwagi, albo przytulić i dać mi czas, abym mogła się uspokoić. W dodatku nie biorę już leków, nie ma żadnych zachowań autodestrukcyjnych. Więc jest aż za dobrze. 

A terapeutka pomogła mi to zrozumieć. Ponieważ na co dzień tłumiłam wszystkie emocje, a przy nim straciłam swój chłodny dystans, bo budziły się emocje bardzo intensywnie pozytywne to pewnie dlatego też nie umiałam zapanować nad tymi złymi. Jechałam bez hamulców rozpędzona na maxa, ale jak już pozytywne odczucia zmieniły się na coś negatywnego, ciężko było nagle przy takim pędzie się zatrzymać.

Wczoraj jednak to Misiek wybuchł. Krzyczał, zrobił kilka głupich rzeczy, rzucił klapkiem o ścianę, kaskiem na podwórko... Kiedy się uspokoiliśmy wyznał mi coś ciekawego. 
- Wiesz z Marzeną i Basią byłem 3 lata. Przy Marzenie wybuchłem raz, na koniec naszego związku, przy Basi raz, także na koniec naszego związku, a przy Tobie, przez te dwa lata to już chyba 4, czy 5 raz...

 
Właściwie to zaczął od dupy strony, bo wyszło na to, że go generalnie wkurwiam. Jednak wytłumaczył, że nie o to chodzi, że mimo iż jest cierpliwy, to przy mnie wszystko odczuwa tak strasznie intensywnie, że czasem nie potrafi nad tym zapanować i wie, że moje narzekanie, czy fochy, czy zły dzień to nie powód, aby się tak zachowywał, ale mimo że wie, nie umie się wtedy zatrzymać, potrzebuje czasu, aby ochłonąć. No i że pewnie znam odpowiedź, dlaczego przy swoich eks odczuwał wszystko mniej intensywnie, niż przy mnie. Wiedziałam. 
Powiedział jeszcze, że choć często tego nie okazuje, to potrafi się tydzień gryźć, dlaczego byłam, kiedyś tam smutna, dlaczego się obraziłam, i że takie pierdoły go strasznie dotykają. Rozmawialiśmy godzinami,mimo że wydawało mi się, że go znam, dowiedziałam się masy nowych rzeczy. Byliśmy w końcu ze sobą szczerzy do bólu, usłyszałam wiele przykrych słów, wiele też przykrych powiedziałam, ale nie było złości, zrozumienie, chęć zmiany i powiem Wam, że gdy po całej tej dyskusji kochaliśmy się, było jakoś inaczej. Wydaje mi się, że poznaliśmy siebie na nowo.

Gdy tak leżałam obok Mojego Kochania, pomyślałam sobie, że miłość jest głupia. Przez nią czasem wybacza się rzeczy, niewybaczalne, oddaje się w cudze ręce całe swoje ręce, można z nami zrobić, co się chce. Krzywdzimy się wzajemnie, wrzeszczymy, płaczemy przez drugiego, pozwalamy sobie czasem na brak szacunku w gniewie, na złamanie naszej dumy, czy zmianę naszych wartości, zasad. Kiedy kłócę się z A. nie chce mi się żyć, związek to pole o bardzo wysokim napięciu, pełne nerwów i niepokoju, bo od słowa do słowa nasze życie może się zmienić. 


A mimo to... 
Wydaje mi się, że warto wylać te wszystkie łzy, powściekać się na siebie, ale mieć kogoś do kogo człowiek się przytuli i, że te chwile kiedy jest dobrze są warte wszelkich trudów! Bo choć nie miałam wcześniej, aż tyle stresów, nie byłam też nigdy taka szczęśliwa!

7 komentarzy:

  1. Cóż, wszystko ma swoje dobre i złe strony. Mam podobnie gdy kłócę się z M. ale potem przychodzi ten czas gdy wszystko sie uspokaja i człowiek odkrywa, że nie było o co się złościć i słońce znów świeci :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A mnie się wydaje, że tak reagujemy, bo tak bardzo zależy nam na tej osobie. Tak bardzo, jak na nikim innym. Najważniejsze, żeby wszystko sobie wyjaśnić, wytłumaczyć i nie tłumić w sobie złych emocji.
    Pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Taka miłość jest piękna...

    Mimo wszystko dla mnie najważniejsza jest rozmowa - taka prawdziwa, która często prowadzi do łez, oczyszcza...

    U nas to różnie wychodzi, jest dużo szczerych rozmów ale często brak poprawy...

    OdpowiedzUsuń
  4. olewactwo jest dobre! :) Mi wszystko wychodzi najlepiej, jeśli podchodzę do tego na totalnym luzie. A kiedy zaczynam się chociaż trochę spinać, to zawsze się ułoży nie po mojej myśli.

    a może to po prostu teoria, którą wymyśliłam na usprawiedliwienie swojego lenistwa... ;p

    Potwór

    OdpowiedzUsuń
  5. mam czasami podobne myśli. Że miłość czasem wydaje się więcej zła, niż dobra wyrządzać. Że ciągle coś, że emocje - zazdrość, żal, smutek. Ale i te pozytywne przeżywa się dużo intensywniej, można zatem nie kochać i żyć jednostajnie, a można kochać i przeżywać i brać dużo więcej :). Najlepiej, jeśli potrafi się w tym wszystkim zachować umiar i rozsądek, ale - jak wiadomo - kiedy pojawiają się emocje, trudno być sobą...

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiesz co ? Nigdy na to nie patrzyłam w ten sposób... Z moim byłym jak się kłóciliśmy to kończyło się na wyzwiskach i imprezach każdy w swojej paczce. Zero nerwów po kłótni, nawet jak ze sobą nie gadaliśmy. A teraz? Z R. czasem się tak żremy że aż wstyd, dwoje dorosłych ludzi... A to wcale nie musi oznaczać złego wpływu kolosalnej różnicy charakterów (choć taka między nami istnieje) a jedynie silniejsze uczucie... kurde dzięki otwarłaś mi oczy ;)

    OdpowiedzUsuń