Robiłam wszystko, ćwiczyłam, jadłam same warzywa i owoce, odstawiłam słodycze i nic - waga, ani drgnęła. Pokłóciłam się z chłopakiem - jest prawie 2 kg mniej. Od ręki. Cóż... jest to jakiś sposób...
W stresie się chyba, w ogóle nie myśli o jedzeniu. Nasz ośrodek głodu w ogóle jest bardzo zastanawiający. Jeśli chorując na anoreksję potrafiłam nie odczuwać głodu przez wiele dni, a potem nie umiałam wyżyć, wychodząc bez śniadania, to chyba można go jakoś oszukać? Na początku głodówki przecież żołądek nie jest skurczony, więc teoretycznie powinnam być głodna jak wilk i czołgać się po chodniku, a tak nie było...
W nerwach niektórzy pochłaniają czasem litry lodów, a ja.... ja nie potrafię jeść i nagle wracają wszystkie nawyki z anoreksji, nieważne, czy mój żołądek już jest przygotowany, czy nie.
Jeszcze w trakcie kłótni mój metabolizm ruszył w tempie japońskiej kolei. Kłóciliśmy się przez gg, bo A. ma masę pracy. Tygodniami zostaje na DOBOWYCH dyżurach, czasem wliczając weekendy. Jego praca go niszczy, to widać. Nie ma w nim już tyle cierpliwości, co wcześniej, jest nerwowy, agresywny, potrafi po telefonie klienta-debila, który np. każe mu jechać na drugi koniec miasta, bo nie pamięta, gdzie ma postawiony komputer, rzucić telefonem, rozwalić służbowego netbooka, uderzyć w coś, krzyczy, bardzo dużo przeklina. Wrócił też do palenia. Z jednej strony to zrozumiałe, lepszej pracy nie znalazł, kasa wiadomo jest potrzebna, więc musi wytrzymać, ale nie mam pojęcia, jak go uspokoić, jak mu pomóc, skoro prawie nie śpi i jest permanentnie wyczerpany. Lecz nie jest to też moja wina, więc cholernie boli mnie, jak mnie potraktował.
Pewnie uznał, że skoro tyle pracuje, nie to co ja, to ja muszę dostosować się do jego planów w dni wolne. Z jednej strony rozumiem to, bo ma mało czasu na wykonanie wielu rzeczy i nie chce wybierać między mną, a inną imprezą, czy inną sprawą, bo nie zawsze chodzi o wyjście. Może jestem dziwna, ale nie cierpię juwenalni. Nigdy nie zagrały tam zespoły, które jakkolwiek choćby odrobinę mnie zainteresowały, nie można tam tez pić nic innego oprócz piwa, którego nie znoszę. Chodziłam z nim na jego szantowe koncerty (też nie lubię większości szant, bo mamy z A. kompletnie różne gusta muzyczne), nawet nie narzekałam, bo po kilku drinkach to wszystko już jedno, co leci, ale nie umiałabym się bawić, bez alkoholu przy muzyce, która mnie nie porywa i w dzikim tłumie. Pojechałam z nim rok temu na Kopyść, byłam rok temu na juwenaliach (stałam jak kołek przez połowę dnia, gdy chlał piwo z kumplami i żebrałam o wyjście do spożywczaka, aby się jak najszybciej znieczulić, skoro chciał tam zostać do końca) i serio nie mam ochoty na powtórkę.
On chyba jednak tego nie zauważył. Impreza to impreza, na każdej można się bawić, i w ogóle, czego ja chcę. Nie chciał mnie zrozumieć. Nie widzieliśmy się już chyba 2, czy 3 tygodnie i uznał to za złośliwość z mojej strony, że odmawiam mu kolejnego spotkania (przecież o zrezygnowaniu z koncertów nie ma mowy). Nie dał sobie nic wytłumaczyć. Stwierdził, że skoro koncerty trwają 2 weekendy to nie spotkamy się przez miesiąc, a to już nie ma sensu, więc się chyba musi rozejrzeć za inną panną, bo ma dość moich gierek, chęci zwrócenia na siebie uwagi, że zachowuję się jak 7-latek itd. Obraził, poniżył, był napastliwy, wybuchł. A na koniec stwierdził, że to on mnie rani i musi się usunąć w cień, skoro mi tak z nim źle... O.o
Nie sądzę, by chciał wyrzucić do śmieci wspólne 2 lata, przez głupi koncert, ale z drugiej strony dziś ma dyżur, jutro, w czwartek i tak do soboty. Nie mamy jak porozmawiać, a przez gg się po prostu nie da godzić. Łatwiej się tam dalej kłócić, bo ani się nie widzi, jak drugiego człowieka się rani, ani nie da się kontrolować czyjegoś wzburzenia. Na żywo zawsze można zwrócić uwagę na czyjś już podnoszący się ton, a na gg... na gg po prostu zaskakuje nas czyjś wybuch złości. Nie ma sygnałów alarmowych. Boję się ryzykować ponownie, a jak nie zaryzykuję to co? Naprawdę nie zobaczymy się kolejne tygodnie?
Próbowałam go jakoś na kompromis wziąć, że pójdę w jeden dzień z nim, a jeden dzień on mógłby zrezygnować. Kurczę no niczego mu nigdy nie zabraniałam, czasem ja się poświęcam i chodzę, gdzie on chce, a tu jeszcze taka awantura. Jestem kłębkiem nerwów, nic tak źle na mnie nie działa jak nasze kłótnie. Ludzie mogą umierać, gwałcić mnie, okradać, a będę funkcjonować normalnie. Pokłócę się z A. to nie śpię, nie jem, nie chodzę na zajęcia, bezmyślnie leżę przed telewizorem. Totalna depresja. Przy nim wszystkie emocje są trzy razy silniejsze ;/.
Najgorsza jest ta bezsilność. Chciałabym zadzwonić napisać, ale nie, dziś ma całodobowy dyżur i jakieś instalacje. Modlił się o przeżycie tego dnia, więc nie śmiem wchodzić mu w paradę. Jutro będzie odsypiał, a ja też mam swoje obowiązki, więc zamiast pogadać i się pogodzić muszę czekać i liczyć, że z tą nową panną to były tylko słowa wypowiedziane w złości. W sumie wtedy ja też miałam ochotę powiedzieć mu, że jest kretynem i niech spada na drzewo. Takie są już skutki emocji, ale ponoć kłótnie w związku są przecież potrzebne.
Porady do innych, jak się kłócić:
- Bez oskarżeń. Nie skupiamy się na tym, co ktoś nam zrobił (obraziłeś mnie, zraniłeś, skrzywdziłeś), ale na tym jak się z tym czujemy (poczułam się urażona, zraniona, skrzywdzona, zabolało mnie to). Osoba, która jest oskarżana często się broni, lub sama atakuje, zaprzecza, staje okoniem, a chyba nie o to nam chodzi. No chyba, że Was ktoś uderzył to chyba wiadomo, że "poczułam się uderzona" brzmi idiotycznie ;P
- Rozmawiamy tylko i wyłącznie o przyczynie kłótni. Nie miesza się starych spraw, ani nie wymienia oskarżeń w stylu, no tak ja to i to, ale wtedy i tedy Ty zrobiłeś gorzej. No chyba, że chcecie wyjaśniać sprawę miesiącami, zostać posądzeni o wypominanie i nieumiejętność wybaczania. Wszystko wyjaśniamy na bieżąco, a nie zbiorczo, gdy następuje wybuch.
- Nie podnosimy głosu. Jak my podniesiemy głos, to druga osoba odpowie tym samym, bo człowiek ma tendencję do przekrzykiwania, im wyższy będzie nasz ton, tym głośniej będzie mówiła druga osoba, aby być równie dobrze słyszana. Pomijając fakt, iż zdenerwowanie także rośnie. A jak już nie wytrzymujemy i wiemy, że zaraz będzie histeria, płacz, czy krzyk - 5 minut przerwy, toaleta, zimna woda, ochłonięcie.
- Nie używamy argumentów w stylu: a on/ona powiedział, a oni są po mojej stronie... Nie mieszamy w nasze problemy innych.
- Dokładnie przemyślcie początek dyskusji. Od niego dużo zależy, jak się potoczy jej dalsza część. Czy naskoczycie na kogoś, podczas wykonywania jakiejś czynności, czy usiądziecie i spokojnie porozmawiacie o Waszych uczuciach. Jest różnica między: "coś Ty mi zrobił debilu", a "chciałabym porozmawiać o tym, co się wydarzyło, bo wciąż mnie to boli".
- Zrozumienie. Nie tylko my mamy mówić o naszych uczuciach, ale powinniśmy też o nich posłuchać z drugiej strony. Jak jest jakiś konflikt, znaczy, że ktoś gdzieś tam nie widzi tej drugiej strony i nie wie, dlaczego jest ona zła, albo co zrobił źle, czy czemu ją to zabolało.
- Jeśli to ktoś bliski warto w trakcie kłótni zapewnić go o naszych uczuciach, mimo kłótni, okazać wsparcie, poklepać po plecach, położyć dłoń na ramieniu. To uspokaja, jak nic innego. Nie tylko zarzuty, ale też docenienie. Np. w moim przypadku powinnam nie zapominać i powiedzieć mu, że cieszę się, iż chce spędzać ze mną czas, że próbuje mnie wkręcić w coś, w co sprawia mu radość, że rok temu próbował o mnie zadbać, abym poczuła ten klimat itd. Nie można z człowieka zrobić tego najgorszego, tylko dlatego, że czegoś nie zrozumiał, albo dlatego, że nie dość iż zaharowuje się na śmierć, to jeszcze, gdy ma chwilkę na przyjemności musi wybierać i nie zawsze bezapelacyjnie wybierze nas. Zresztą chyba im więcej ktoś się musi w związku poświęcać, tym mniejsze ma on szanse na przetrwanie.
EDIT: no i już wszystko ok ;P
Ojej... strasznie mi przykro zeście się pokłócili, mam nadzieje, że szybko wrócicie na drogę zgody :)
OdpowiedzUsuńI bardzo dobrze, że już jest ok.
OdpowiedzUsuńŻycie jest tak krótkie i kruche, że szkoda czasu na kłótnie ...
A wiesz, że ja mam ochotę na kłótnię? Serio, bo tyle we mnie siedzi niewyrażonego.... I takie niewyrażone oczywiście odbija się na zdrowiu, zwłaszcza metabolizmie...
OdpowiedzUsuńZachował się fatalnie.. Strasznie mi przykro, że tak się to potoczyło. Nie pozostaje nic innego jak tylko czekać na jakiś luz w pracy i spokojne wytłumaczenie sobie co kogo boli.
OdpowiedzUsuńA tak poza tym... nie uważasz, że to trochę samolubne z jego strony, że nie potrafi zrezygnować z koncertu na rzecz spotkania z Tobą? I jeszcze traktuje Twoje podejście do tej imprezy w taki sposób? Przecież pójdzie jeszcze na nie jeden koncert... Osobiście bardzo lubię juwenalia i potrafię zrozumieć jego zafascynowanie świętem studentów, ale w tym roku sama z nich zrezygnowałam z różnych przyczyn i nie uważam to za koniec świata.
Mam nadzieję, że się Wam ułoży :*
Uff, dopisek mnie uspokoił, bo przykro się czyta takie rzeczy... Swoją drogą, kiedyś przez chłopaka spadło mi 8 kg w 4-5 dni... Też, kiedy bardzo się stresuję, nie mogę jeść... Mam nadzieję, że wszystko szybko wróci do normy, wszelkie napięcia opadną i będzie znowu wszystko super! :)
OdpowiedzUsuńJa jak się z R. kłócę to zazwyczaj się godzimy po godzinie, bo on więcej nie umie wytrzymać jak ja się nie odzywam. A ja jestem straszną zołzą i często go ranię i wiem o tym a mimo to nie umiem nad ty zapanować, znaczy przez ostatni tydzie udaje się prawie idealnie ale nie chce zapeszać ;) Cieszę się że się pogodziliście - wiedziałam ;)
OdpowiedzUsuńLepiej ze sobą rozmawiać niż się kłócić bo kłótnie do niczego dobrego nie prowadzą choć niektórzy psychologowie twierdzą,że kłótnia w związku oczyszcza atmosferę i pozwala spojrzeć na siebie trzeźwym okiem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Eluśka od dziś Cosiowa
akurat trafiłam na dobrą notkę :D wczoraj tez pokłóciłam się z chłopakiem - było dużo płaczu, oczywiście brak jedzenia, snu etc. na szczęście jest ok :)
OdpowiedzUsuńwiesz co? najgorsze jest to, ile człowiek potrafi powiedzieć drugiej osobie, ale przez telefon, gg, email.
~Kocia