Ostatnio mam mało czasu na pisanie, bo... stanowczo wybrałam zamartwianie się, przy którym pisanie niewiele mi pomoże. Przede wszystkim przeżywam koniec semestru, bo nawet nie zaczęłam pisać swojej pracy, do której muszę sfałszować wyniki, bo idioci, którzy obiecali pomóc mnie wystawili. Badanie będzie i tak nieważne, i muszę napisać cudną laurkę, tego nieważnego badania. Boję się też, że mój tutor sprawdzi wyniki testów i zobaczy na wszystkich mój charakter pisma i UPS... nie zaliczyła pani roku...
Dodatkowo mam problem znowu z paroma przedmiotami, jak gdzieś powinie mi się noga -> powtarzam rok, na co kompletnie mnie nie stać. Na szczęście mechanizmy wyparcia, jak zwykle dzielnie stoją w pogotowiu i jaram się nowymi gadżetami, pracą (dziś w nocy wyjeżdżam na szkolenie za Wrocławiem, bo dostałam pracę jako wychowawca kolonijny) i szykowaniem urodzinowej imprezy. Nie dopuszczam nawet myśli do głowy, że to koniec roku nadchodzi, zaraz, za chwilę, JUŻ.
W moim związku po X kryzysach, nareszcie się uspokoiło, ale wierzcie mi fruwały pióra! Każdy kto biadoli, że nie ma nikogo bliskiego, niech pomyśli jak ten bliski może ranić. W przypływie emocji przeżyłam wiele gorzkich słów i sytuacji. Z tego też powodu nie pisałam: byłam tym wszystkim zmęczona.
Tak jak i zmęczona dietą. NIC nie schudłam. Tydzień w Białymstoku sprawił że szybko nadrobiłam te drobne kilogramy, które z takim trudem straciłam. Znów nie chce mi się ruszać, i ciągle boli mnie podbrzusze. Moja ciocia próbuje załatwić mi szybciej gastrologa. Jak dobrze pójdzie, może będę już za miesiąc zdiagnozowana. Ten ból nie jest jakiś duży, ale wkurwiający. Ma się ochotę znaleźć odpowiednią pozycję i z niej nie ruszać. Kiedyś byłam pełna energii, schylałam się, bawiłam z kotami, a teraz czuję się jak ociężały balon, i szukam tylko okazji, jakby tu nie usiąść, bo jest mi niewygodnie w innych pozycjach. Potrzebuję lekarza by to zmienić i wtedy dopiero chudnąć. Teraz to nie ma sensu jednak - nic na siłę.
Nie
da się tego wyleczyć, i mimo pytań czy jestem pod czyjąś stałą opieką,
każdy z nas zna chyba realia. Skoro nieuleczalna choroba/zaburzenie,
jest zaleczona, lekarz nic więcej nie zrobi. Gdyby był to złośliwy
nowotwór, zapewne zapisaliby mnie na kontrole, które odbywałyby się w
jakimś tam czasie. Ale ważę normalnie, nawroty to normalna tutaj sprawa,
sama muszę sobie z nimi poradzić. Bo były, są i będą mi towarzyszyć już
zawsze. Ludzie mają gorze problemy. Np. ostatnio dowiedziałam się, że mama mojej podopiecznej ma raka... Nic nie zauważyła! Dopiero jak się nieco powiększyła wątroba, poszła do lekarza i okazało się, że nowotwór zajął już wszystko! Próbuję jakoś wytłumaczyć młodej sytuację jej mamy, która wylądowała w szpitalu, ale wiadomo, ze dzieci nie rozumieją, ale czują. Ja czuję się strasznie, bo jeszcze niedawno, mówiłam o tej kobiecie, że ma wszystko... No właśnie... A ja? Czego mi brakuje, że ciągle jestem jakoś nieszczęśliwa?
Jak chcę - mogę. Rozmowa kwalifikacyjna? No problem. Referat? Przegadam
nawet wykładowcę. Potem chodzę dumna jak paw przez pół dnia, ale to
wciąż mało. I nie, nie chcę tu komentarzy w stylu: ciesz się małymi
sprawami, nie każdy musi odnieść super sukces, odpuść sobie trochę,
szarzy ludzie też żyją, i jakoś sobie radzą... Jestem osobą, która
potrzebuje sukcesu, spełniania. Taki mój urok. Nie poprawicie mi nastroju klepiąc po plecach i namawiając na chwytanie chwili, bo przyjemne życie to dobre życie.W czym więc problem?
Problem w tym, że tu już nie ma
przelewek. Mam masę pomysłów, ale np. założenie firmy, czy stworzenie
poczytnej powieści, wymaga wiele wysiłku i też dużej gotowości na
poniesienie strat - porażek. O tyle, o ile odrzucenie powieści dam radę
wziąć na klatę, to na stratę załóżmy 200 000 zł, po prostu mnie nie
stać. Także dziękuję również za komentarze: bądź dzielna i chcieć to
móc, jak potrzebujesz to zrób. Chcę abyście mnie zrozumieli.
Chcę być kimś. Chcę być niezależna. Chcę wyprowadzić się z domu ciotki nie oglądając się na faceta, z którym ciągle COŚ.Nie mam rodziców, którzy dołożą mi się do mieszkania. Jestem sama, potrzebuję dużego dochodu, aby się usamodzielnić.
Ale tak bardzo boję się porażki, że aż przestałam próbować.
I mogę rzec, że to straszne.
Nie w moim stylu.
Ale
w pewnym momencie czuje się, że dorosłe życie to nie przelewki, że już
nie można spakować się i odlecieć w nieznane, jak to zrobiłam mając 18
lat. Że to już nie strzelanie na klasówce, czy egzaminie, ani nawet
wagary. Nikt mnie nie zbeszta, nikt nie nakrzyczy, ale też nikt nie
zwróci kasy, jeśli utopię wszystkie oszczędności w firmie, co nie
wypali.
Osaczyła
mnie suka. Czeka aż powinie mi się noga. Czuję na sobie jej wzrok i
wyczekiwanie. Poluje, jest w gotowości, by przygwoździć mnie do połogi,
gdy tylko znów zdobędę się na młodzieńczy wybryk.
Jebana dorosłość. Niszczy marzenia.
Problem jest taki, że tego tygodnia głodówki nie powinno być.
OdpowiedzUsuńJa się znam na zaburzeniach o tyle o ile dwie bliskie osoby z mojej rodziny chorują na bulimię. I przyjaciółka też.
OdpowiedzUsuńBuźka czeko czeko na dobry dzień :*
OdpowiedzUsuńUściski dla Ciebie, sama mam ostatnio podobne przemyślenia co do dorosłości :/
OdpowiedzUsuńdasz rade
OdpowiedzUsuńszkola jest dla ludzi wiec sie nie poddawaj ;)
a co do planow z zalozeniem firmy itd
tez kiedys sobie marzylam, mialam wielkie plany
ale zeszlam na ziemie, a wlasciwie spadlam z impetem i juz nie bujam w oblokach
"Każdy kto biadoli, że nie ma nikogo bliskiego, niech pomyśli jak ten bliski może ranić."
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu tego fragmentu, mam wrażenie, że w ogóle nie powinnaś kontynuować takiej relacji. Ale to tylko wrażenie...
Dorosłość jest przereklamowana...
OdpowiedzUsuńJa tam nie jestem ani psychologiem ani super doradcą, borykam się z problemami, sama nie ogarniam swojego życia a moje wielkie palny juz dawno legły w gruzach, żyję z dnia na dzień i tylo czasami marze... przykre...
może potrzeba Ci kogoś kto da Ci porządnego kopa, kogoś kto złapie Cię za rękę i pociągnie w tym właściwym kierunku... może po prostu potzrba Ci prawdziwych przyjaciół... nie znam Ciebie dobrze, na wiele spraw mogę patrzeć inaczej... Wydajesz się być spoko laską z charakterem. Zagubioną... Kurcze jak moge pomóc???
Zdecydowanie sie zgodzę z ostatnim zdaniem :( Dodam jeszcze ze jest w chuj przereklamowana...
OdpowiedzUsuńMój tata zawsze mówi, że wartościowe rzeczy nie przychodzą łatwo. Nie będę Cię pocieszać, bo znając życie, to ono samo za jakiś czas Cię pocieszy. :)
OdpowiedzUsuńChwilowe problemy wcale nie muszą rzutować na całym Naszym życiu. Trzeba dużo cierpliwości, wiary, samozaparcia, pozytywnego myślenia - to jest plan na dorosłość.
OdpowiedzUsuńTego właśnie Ci życzę.
kiedy czytałam ten wpis, momentami miałam wrażenie, jakbym przeglądała swoją własną głowę. Ale u mnie to chyba kwestia usiłowania życia z dnia na dzień i paniczny strach przed spoglądaniem w przyszłość. No i malkontenckiej osobowości. Zawsze jest coś i zawsze jest źle, nawet jeśli jest dobrze. Schudnąć też nie mogę za żadne skarby, chociaż porzuciłam diety i zabrałam się za ruszanie tyłka - nawet nie spodziewałam się, ile satysfakcji i pozytywnych odczuć może dawać codzienne pocenie się i przeklinanie wszystkiego dookoła :). Diagnozuj się jak najszybciej, a potem daj się namówić na codzienny workout, możemy wspólnie się mobilizować :).
OdpowiedzUsuńDopiero wróciłam i powoli nadrabiam zaległości. Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)
OdpowiedzUsuńcałkowicie rozumiem....
OdpowiedzUsuńDorosłość to najgorsza rzecz, jaka mogła mnie dopaść :( Nie wiem co Ci napisać, poprostu kompletnie nie wiem. Może właśnie dlatego, że Cię rozumiem...
A z tymi problemami gastrologicznymi - postaw raczej na lekarzy prywatnych - w nfz nic nie załatwisz. Bedziesz czekać rok na wizytę, a po roku powiedzą Ci, że gdybyś przyszła 11 miesięcy temu to by Ci pomogli, a teraz to za późno... Takie polskie realia - niestety.