Heh... Na kolejne zaliczenie nie poszłam. Chciałam się nauczyć, serio, serio! Jednakże, gdy tylko spojrzałam w slajdy i zobaczyłam same cyferki - spasowałam.
A ponieważ psychologia decyzji, którą próbowałam sobie przyswoić z dzikich wykresów została zrozumiana przeze mnie w taki sposób, że nawet, jak zdam idąc na egzamin przez zawieje i zamiecie, uszczęśliwi mnie to tak samo, jeśli nie zdam w cieplejszą temperaturę czułam się niemal dumna... No ale może coś pomyliłam ^^'?
Byłam przekonana, że wybieram jak najbardziej humanistyczny fakultet i dupa. Większość z dziedziny ekonomii. No, ale dowiem się, co było i może jakoś tam z teorii ogarnę? Jak nie, biada wykładowcy.
Śmieszne, ale do studiów, mimo że wymarzonych i że dostałam się na nie za 3 razem dopiero, podchodzę bardzo lekko. Psychologia po 3 latach nauczyła mnie jedno wielkie NIC. Owszem tematyka jest ciekawa, ale nijak nie przygotowuje do zawodu. W dupie mam kto, jaką teorię stworzył i w którym wieku, w dupie statystykę i psychometrię. Fajnie, że wiem jak tresować zwierzęta, czy jak powstają u nas emocje, fajnie wiedzieć, jak działa nasza pamięć, ale nie umiem zrozumieć, jak ma mi się to przydać w przyszłości? Wyglądałoby to tak chyba:
ZROZPACZONA WDOWA: Ale ja za nim tak tęęęęęęęsknięęęęę!!!!
JA: Spoko, loko, czas zagoi rany, bo nasza pamięć działa tak i tak.
Albo:
JA: Każdy tak reaguję na stratę ukochanego, bo czujemy tak i tak, ale to tylko związki chemiczne, więc co mi tam będzie pani wmawiać o jakiejś miłości. A właśnie? Wytresować pani psa?
Dobrze wiem, jakie interesują mnie kierunki zawodowe i pomijając ściśle chemiczne procesy i budowę mózgu, niewiele z tego, co chciałam, dowiedziałam się nowego. Kogoś kto postanowił zostać psychologiem w wieku 10 lat, ciężko zaskoczyć czymś nowym (no może te dzikie fakultety), więc stawiam na praktykę. Gdyby nie wolontariaty i staże, a także mój własny pobyt w szpitalu psychiatrycznym i terapia, nie umiałabym się zachować wobec pacjenta. Dziś zbieram pochwały, jak odgrywane są jakieś scenki na ćwiczeniach, bo zawsze wiem co powiedzieć, ale przeraża mnie, że praktyki prawdopodobnie stracę na parzeniu kawy, a otem mam liczyć na siebie. A reszta? Nic dziwnego, że po gorszych uczelniach nie można znaleźć pracy w tym zawodzie, ale chyba nie rozwiązuje to problemu.
1) matka z laptopem, który miewa grypę i nie chce się uruchamiać, mimo że ktoś doinstalował mu drugi system (obie visty).
2) A., który stwierdził, że po pół roku czas dokończyć szlifowanie u mnie tego sufitu, co mu na łęb zleciał
3) moja przyjaciółka Ate, która do mnie zadzwoniła z płaczem:
- MOOOOOOOOOONIAAAAAAAAAAAAAAAAA..... ON UMAAAAAAAAAAAAAAAAAARŁ! Czytam sobie książkę i nagle komputer na mnie pisnął i się wyłączył!!!! ON JUŻ NIE ŻYYYYYYYYJEEEEE!
No to powiedziałam, ze A. u mnie jest i jak chce niech weźmie lapka do nas. Potem ze 2 h patrzyła się, jak A. go rozbiera, jakby operował najważniejszą osobę w jej życiu -_-'. Niestety poszła płyta główna i raczej taniej jej będzie kupić nowego lapka.Tak to jest, jak się kupuje komputer, tylko dlatego, że jest turkusowy...
Potem wróciła do domu i zaczęła mi narzekać, e to straszne, bo nie ma internetu, nie ma komputera i zaskakujące, że narzekała mi na fejsie -_-'. To się nazywa uzależnienie. Skądś dorwała łącze, ale mało jej ;P.
Cóż... pewnie miałabym podobnie.
Mimo to było mnóstwo śmiechu. Nabijaliśmy się trochę z rozpaczy Ate, aby rozładować atmosferę, koty świrowały, a ciocia... ciocia, która potrafi być nieznośna, w końcu była zadowolona i radosna. Wcześniej nie rozumiałam jej lęku przed samotnością, ale gdy zbiegło się do nas tyle ludzi i było tak wesoło, do aspołecznej mnie dotarło. Dotarło, że to ja będę mieć życie, jakie wymarzyła sobie ciotka, i że tak mało je doceniam, bo dla mnie to takie oczywiste, że te osoby w moim życiu są i będą.... I chyba tak... chyba mam ochotę na więcej ludzi i częściej.